coś
Siedziałam na przystanku autobusowym. Autobus miał być za pół godziny.
-Jezu, zajebie się. -powiedziałam, bo byłam sama na przystanku. Najgorsze jest to, że padało jak nie wiem. Zdążyłam się tu schować na czas. Ale...nie chce mi się czekać, tylko, że nie mam wyboru.
-Maruś, kochanie! Chodź podwiozę cię do domu. -usłyszałam czyiś głos. Cholera, to chyba Nat. Po prostu zignoruję tego kogoś. Nathaniel powinien być teraz....gdzieś gdzie on by mógł być.- Mary, słyszysz? Chodź, podwiozę cię.
Podniosłam ze znudzeniem wzrok. Tak, to on.
-Czekam na autobus. -powiedziałam i zobaczyłam w czym on jest- Od kiedy ty masz auto?!
-No chodź, nie będę czekać. -powiedział, a ja bym dała sobie łeb uciąć, że by czekał do skutku.
-No dobra, dobra, idę. -powiedziałam, i ruszyłam pare kroków do przodu, i wsiadłam do czarnego Mercedesa. Założę się, że zbierał na niego dwa lata. W końcu ruszyliśmy.
-Jak tam u ciebie? -dałabym wszystko, żeby się utkał. Może go lubię, ale wkurza.
-Normalnie. -odparłam, i oparłam głowę o szybę, patrząc się przez okno.
-O jezu, święto państwowe. Ty nie odpowiedziałaś oschle, i nie przeklnęłaś. -powiedział, a ja się na niego spojrzałam
-Pieprzyć cię. -skwitowałam jego wypowiedź. Odpowiedział mi szczerym śmiechem. Wkurzaaaa
-Z tobą zawsze~ -powiedział, na co się zaczerwieniłam.
-Chciałbyś. -odpowiedziałam tak samo oschle.
-A żebyś wiedziała. -szepnął, ale ja to słyszałam. Na moje nieszczęście byliśmy w środku lasu. Choć może mogę to wykorzystać...
-Stań na uboczu. -powiedziałam próbując ukryć emocje. Udawało mi się.
-Czemu?
-Stań. Na. Uboczu! -powtórzyłam, a on wykonał polecenie. Szybko się rozpiełam, i przemieściłam na jego kolana, przodem do niego. Po chwili go przytuliłam.
-Wszystko dobrze? -spytał. Dopiero teraz zauważyłam co do niego czuję. Więc nie, nie jest dobrze. Ja...
-Nat ja...ja cię...ko..k...eh, te amo. -powiedziałam cicho i z trudem. On mnie trochę odsunął, aby spojrzeć w mi w oczy. Co jeśli mnie odrzuci?
-Ja ciebie też. -powiedział i mnie pocałował (dop. Autorki: No i zaczęli wymianę śliny w samochodzie......je). Nie wiedziałam co się dzieje, ale po chwili zaczęłam je lekko oddawać. Najpierw niepewnie, i wolno, ale zaczęłam to robić coraz pewniej. Ale oczywiście potrzebujemy powietrza, więc się od siebie oderwaliśmy. Wtuliłam się w niego.
-Tak się cieszę. -szepnęłam, i poczułam, że on głaszcze mnie po włosach.
-Ja też, spokojnie. Moje marzenie się spełniło. -powiedział, i zachaczył o moje uszy, co wywołało u mnie jęk, który próbowałam zdusić, i zacisnęłam ręce mocniej na jego ramionach. Ale on usłyszał ten jęk, przez co zaczął się bawić moimi uszami. Ja oczywiście jęczałam z tego powodu, bo odkrył mój czuły punkt, i właśnie się nim bawił.
Kiedy myślałam, że dojdę, on najzwyczajniej przestał. Byłam cała czerwona, i bałam się mu spojrzeć w oczy.
-Czemu przestałeś? -szepnęłam jak najciszej mogłam
-Dokładnie wiesz jak lubię się z tobą bawić, prawda? No to coś za coś~ -powiedział. Chyba spędzimy tu więcej czasu niż się spodziewałam.
###################
Jeeee, w końcu coś zrobiłam. Nie pytajcie, po prostu potrzebowałam napisać lemona, ok?
A nie umiem w lemony. Więc wyszło to coś.
Meh, nie ważne.
Bai~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro