Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

coś

Siedziałam na przystanku autobusowym. Autobus miał być za pół godziny.

-Jezu, zajebie się. -powiedziałam, bo byłam sama na przystanku. Najgorsze jest to, że padało jak nie wiem. Zdążyłam się tu schować na czas. Ale...nie chce mi się czekać, tylko, że nie mam wyboru.

-Maruś, kochanie! Chodź podwiozę cię do domu. -usłyszałam czyiś głos. Cholera, to chyba Nat. Po prostu zignoruję tego kogoś. Nathaniel powinien być teraz....gdzieś gdzie on by mógł być.- Mary, słyszysz? Chodź, podwiozę cię.

Podniosłam ze znudzeniem wzrok. Tak, to on.

-Czekam na autobus. -powiedziałam i zobaczyłam w czym on jest- Od kiedy ty masz auto?!

-No chodź, nie będę czekać. -powiedział, a ja bym dała sobie łeb uciąć, że by czekał do skutku.

-No dobra, dobra, idę. -powiedziałam, i ruszyłam pare kroków do przodu, i wsiadłam do czarnego Mercedesa. Założę się, że zbierał na niego dwa lata. W końcu ruszyliśmy.

-Jak tam u ciebie? -dałabym wszystko, żeby się utkał. Może go lubię, ale wkurza.

-Normalnie. -odparłam, i oparłam głowę o szybę, patrząc się przez okno.

-O jezu, święto państwowe. Ty nie odpowiedziałaś oschle, i nie przeklnęłaś. -powiedział, a ja się na niego spojrzałam

-Pieprzyć cię. -skwitowałam jego wypowiedź. Odpowiedział mi szczerym śmiechem. Wkurzaaaa

-Z tobą zawsze~ -powiedział, na co się zaczerwieniłam.

-Chciałbyś. -odpowiedziałam tak samo oschle.

-A żebyś wiedziała. -szepnął, ale ja to słyszałam. Na moje nieszczęście byliśmy w środku lasu. Choć może mogę to wykorzystać...

-Stań na uboczu. -powiedziałam próbując ukryć emocje. Udawało mi się.

-Czemu?

-Stań. Na. Uboczu! -powtórzyłam, a on wykonał polecenie. Szybko się rozpiełam, i przemieściłam na jego kolana, przodem do niego. Po chwili go przytuliłam.

-Wszystko dobrze? -spytał. Dopiero teraz zauważyłam co do niego czuję. Więc nie, nie jest dobrze. Ja...

-Nat ja...ja cię...ko..k...eh, te amo. -powiedziałam cicho i z trudem. On mnie trochę odsunął, aby spojrzeć w mi w oczy. Co jeśli mnie odrzuci?

-Ja ciebie też. -powiedział i mnie pocałował (dop. Autorki: No i zaczęli wymianę śliny w samochodzie......je). Nie wiedziałam co się dzieje, ale po chwili zaczęłam je lekko oddawać. Najpierw niepewnie, i wolno, ale zaczęłam to robić coraz pewniej. Ale oczywiście potrzebujemy powietrza, więc się od siebie oderwaliśmy. Wtuliłam się w niego.

-Tak się cieszę. -szepnęłam, i poczułam, że on głaszcze mnie po włosach.

-Ja też, spokojnie. Moje marzenie się spełniło. -powiedział, i zachaczył o moje uszy, co wywołało u mnie jęk, który próbowałam zdusić, i zacisnęłam ręce mocniej na jego ramionach. Ale on usłyszał ten jęk, przez co zaczął się bawić moimi uszami. Ja oczywiście jęczałam z tego powodu, bo odkrył mój czuły punkt, i właśnie się nim bawił.

Kiedy myślałam, że dojdę, on najzwyczajniej przestał. Byłam cała czerwona, i bałam się mu spojrzeć w oczy.

-Czemu przestałeś? -szepnęłam jak najciszej mogłam

-Dokładnie wiesz jak lubię się z tobą bawić, prawda? No to coś za coś~ -powiedział. Chyba spędzimy tu więcej czasu niż się spodziewałam.

###################
Jeeee, w końcu coś zrobiłam. Nie pytajcie, po prostu potrzebowałam napisać lemona, ok?

A nie umiem w lemony. Więc wyszło to coś.

Meh, nie ważne.

Bai~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro