Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. "Płacz"

Ludzie są obrzydliwi.

Ludzie są nieznośni.

Ludzie są odrażający.

Ludzie są okropni. 

Ludzie są bezużyteczni.

Nienawidzę ludzi.

***

Czasami zastanawia mnie to jak wygląda śmierć. Podobno czuje się wtedy każdą z emocji po kolei, lecz najbardziej wśród nich dominuje miłość. Nawet jeśli całe życie nie byliśmy zdolni do zakochania się w drugiej osobie, w trakcie swojej śmierci wreszcie poczujemy jak to jest kochać. 

Nigdy nikogo nie kochałam, a z moim podejściem do życia i ludzi raczej prędko to się nie zmieni. Mogłabym wręcz twierdzić, że miłość jest czymś zupełnie niepotrzebnym i jesteśmy w stanie osiągnąć pełnię szczęścia bez tego uczucia. Ile ludzi na świecie cierpi przez nieszczęśliwą miłość? Nie wiem. Wydaje mi się, że dużo.

W trakcie śmierci też przelatuje nam życie przed oczami. Co ciekawe jest to spowodowane tym, że próbujemy sobie przypomnieć jakiś moment naszego życia, w którym nauczyliśmy się co zrobić w sytuacji, w jakiej się znajdujemy, aby nie umrzeć. 

- Ty morderco... - Usłyszałam bardzo dobrze znajomy mi głos z korytarza. Za każdym razem gdy go słyszę mam wrażenie, jakby życie przelatywało mi przed oczami. Jednak to nic nie daje. Nie przypominam sobie niczego co byłoby w stanie zmienić moją pozycję w tej sytuacji. - On nie żyje, a ty oczywiście masz to zupełnie w dupie i spokojnie sobie śpisz tak?! - Zaczynała podnosić głos, a jej coraz głośniejsze kroki sprawiały, że wszystkie włosy na moim ciele stawały dęba.

- Przepraszam... - Nawet nie wiem który raz, odkąd zaczął się ten koszmar powtarzam to słowo. Jakiekolwiek tłumaczenia odpuściłam sobie już dawno i był to jedyny wyraz, jaki cisnął mi się na usta każdej nocy.

- Przepraszaniem go nie ożywisz, morderco. Chociaż ciągle masz język w gębie nie potrafisz powiedzieć niczego innego, hę?! - To pijackie spojrzenie, mimo, że widzę je nie pierwszy raz, za każdym razem przeraża mnie tak samo. Lekko czerwona od nadmiaru alkoholu cera kojarzyła mi się tylko z nią. Z całą tą złością, która wręcz barwiła jej oczy na czerwono. Z całym tym bólem, który stał się dla mnie codziennością.

Złapała mnie za kołnierzyk i podniosła do góry. Nie musiało to być dla niej nigdy zbyt trudne, bo w większości składałam się ze skóry i kości. Nawet nie próbowałam się sprzeciwiać, bo wiem, że to nic nie da. Kiedyś jeszcze się szarpałam, krzyczałam, protestowałam, próbowałam się tłumaczyć. Kiedyś jeszcze wierzyłam, że ten koszmar się skończy i wszystko wróci do normy, jeśli zrozumie, że nie chciałam.

Zwinęła dłoń w pięść i uderzyła mnie z pełną siłą w prawy policzek. Nie raz już tak dostałam i ciągle nie wierzę, że nadal mam wszystkie zęby w komplecie. Rzuciła mną na ziemię i zaczęła mnie kopać. Przez to, że znajdowałam się pod ścianą nie ucierpiał tylko mój brzuch, ale również plecy i kręgosłup, który wydawał dość głośnie dźwięki uderzając w ścianę.

- Czemu nie krzyczysz, hę?! Ja dobrze wiem, że cię to boli i jedyne co chcesz teraz zrobić to błagać mnie o litość. - Często to powtarzała odkąd przestałam protestować. Kiedyś, jak jeszcze miałam siłę się bronić być może widziała we mnie człowieka. Teraz zapewne widzi we mnie tylko kukłę, która zabiła najważniejszą dla niej osobę. Kukłę, która nigdy nie będzie krzyczeć i na której może do woli się wyżyć. - Możesz się modlić o to, że kiedyś to się skończy, możesz sobie to wmawiać. Jednak litry krwi, które przelejesz nie oddadzą tego, jak bardzo wszystko straciło sens, odkąd go zabiłaś!

Od początku bolało mnie to, że osoba która kiedyś całowała mnie w czoło na dobranoc, kupowała mi wiele zabawek, które chciałam, która pomagała mi w zadaniach domowych teraz traktowała mnie gorzej niż psa. Czasami ciężko mi wierzyć w to, co alkohol może zrobić z człowiekiem.

- Jesteś nikim, rozumiesz?! Jesteś tylko jebaną egoistką, która chciała tylko, bym skupiła więcej uwagi na niej! Jesteś tak bezużyteczną szmatą, że szkoda byłoby marnować czasu na oddawanie cię do jakiegoś domu dziecka. Nie zasługujesz na nic. Powinnaś już dawno sczeznąć gdzieś w lesie i zostać zjedzona przez dzikie zwierzęta. 

Łzy cisnęły mi się do oczu. Miałam ochotę krzyczeć, płakać, błagać o litość. Bolały mnie słowa, cały czas wychodzące z jej ust, bolało mnie to, że nie mam żadnej nadziei na lepsze życie, bolało mnie całe ciało i chciałam już po prostu zemdleć z bólu. Chociaż wtedy tylko by mnie ocuciła i dalej biła.

- Nie mogę się doczekać dnia, w którym w końcu zdechniesz. - Powiedziała tylko ostatni raz uderzając mnie w żebra, po czym rzuciła we mnie pustą butelką po jakimś alkoholu i odeszła. 

W całym pokoju momentalnie zaczęło śmierdzieć nie do zniesienia, jednak nie miałam ani odrobiny siły, by wstać i to posprzątać, albo chociaż otworzyć okno i wywietrzyć ten zapach. W nogę wbiło mi się kilka odłamków szkła, jednak również nie miałam siły sięgnąć tam i je wyciągnąć. Przy najmniejszym ruchu wszystko mnie bolało, a po chwili znów zaczęłam kaszleć krwią.

Ból, który czułam w trakcie kaszlenia był podwójnie okropny, więc tym bardziej próbowałam nie kasłać. Jednak to tylko powodowało masę charakterystycznego, obrzydliwego, metalicznego zapachu w moich ustach. Było to jednak o niebo lepsze od tego całego bólu. 

Nie minęło wiele, a z wycieńczenia po prostu usnęłam na podłodze. 

*** 

- To idziemy robić projekt? - Zaczepił mnie Lis, kiedy przebierałam buty szkolne na wyjściowe. Zupełnie wypadło mi z głowy, że to obiecałam, oraz, że dzisiaj jest wtorek.

- Ech... Musimy? - Westchnęłam. Naprawdę nie chciałam znowu ryzykować możliwością spędzenia nocy z tym czymś w jednym, małym pokoju. Niestety ona jednak znacząco pomachała głową na tak. Miałam wrażenie, że za nią wręcz merda ogon jak u psa. - Niech będzie. - Aż zaklaskała z radości w ręce a jej mentalny ogon jeszcze bardziej przyspieszył.

- Dzisiaj już musimy go zrobić, bo trzeba go oddać na jutro. - Powiedziała jeszcze bardziej utwierdzając mnie w przekonaniu, że nie wywinę się z tego obowiązku.

Skończyłam przebierać buty i ruszyłyśmy w stronę jej domu. Tym razem jednak na szczęście nie zadawała siedmiu tysięcy niezręcznych pytań i szłyśmy po prostu w ciszy. Pogoda również dopisywała, ponieważ ładnie świeciło słońce i nie było zbyt silnego wiatru.

W połowie drogi moją uwagę przykuła jedna rzecz. Kotek. Po drugiej stronie ulicy szedł sobie jakiś śliczny kotek. Naprawdę nie chciałam ujawniać jej swojej "miękkiej strony", jednak wszystkie mięśnie w moim ciele krzyczały, żeby go pogłaskać. Po ulicy nic nie jechało, więc tylko rozejrzałam się w prawo i lewo, po czym bez słowa przeszłam na drugą stronę.

Kucnęłam obok zwierzaka i najpierw dałam mu dłoń do obwąchania. Zaraz potem futrzak specjalnie przeszedł pod moją ręką tak, bym go pogłaskała. Niestety chwilę mojej zabawy z kotkiem przerwał klakson jakiegoś samochodu za mną którego najwidoczniej się wystraszył i uciekł. Westchnęłam tylko i odwróciłam się w stronę ulicy w celu zobaczenia, czemu jakiś baran przestraszył mi kota.

A tym baranem okazała się Kitsune, która najwidoczniej na widok zwierzaka, do którego podeszłam bez żadnego rozejrzenia się zaczęła biec przez ulicę. A jej nieuwaga skończyła się tym, że jakiś kierowca musiał nagle ostro zahamować, by jej nie potrącić. Do tego otworzył okno i zaczął się drzeć na różowowłosą, jednak miał do tego pełne prawo, bo to pączek wbiegł na ulicę bez żadnego ostrzeżenia.

- Rozglądaj się zanim wleziesz na drogę. - Syknęłam, kiedy w końcu przeprosiła wystarczająco kierowce i podeszła do mnie. 

- No wiem... Gdzie kotek? - Spytała rozglądając się po chodniku, na którym stałyśmy.

- Uciekł, bo wystraszył się klaksonu - Westchnęłam.

- Hęęę? - Jęknęła przeciągle na myśl, że nie pogłaszcze kota, a jej mentalny ogon momentalnie opadł. - Biedny kociak. - Stwierdziła.

- Taa... Dobra. Chodź już. - Powiedziałam odwracając się od niej i idąc w kierunku jej domu. Szybko podbiegła do mnie i reszta drogi minęła nam już w zupełnej ciszy.

Bardzo lubię spacery. I w sumie nawet mimo tego, że dzisiaj spaceruję z jakąś osobą to nie przeszkadza mi to jakoś bardzo. Na szczęście najwidoczniej dzisiaj nie chce ze mną rozmawiać, więc jak zamknę oczy mogę mieć wrażenie, że tak naprawdę jej tutaj obok nie ma. Tak więc zamiast słuchania jej irytującego głosu słucham sobie szumu wiatru i śpiewu ptaków. 

- Chcesz coś do picia? - Spytała, kiedy przekroczyłyśmy próg jej domu. Znów wyglądało na to, że nikogo w tym budynku nie ma.

- Nie, dzięki. Chodźmy już zrobić ten projekt. - Pospieszałam. Chociaż nadal miałam ochotę uciec przez okno, tym razem pocieszałam się myślą, że pójdzie szybciej i bez żadnego brokatu. 

Weszłyśmy do jej pokoju i znów zasiadłyśmy w tych samych rolach. Ona usiadła przy komputerze, a ja przy brystolu i po kolei przyklejałam to, co drukowała. Dzisiaj jednak nie musiała niczego szukać, ponieważ zostało w jej komputerze z naszej poprzedniej próby zrobienia projektu. Tak więc bardzo szybko wszystko wydrukowała i pomogła mi w przyklejaniu. 

- Chcesz? - Spytała pokazując mi otwarte pudełko pocky. 

- Nie... Nie, dzięki. - Westchnęłam smutno. Nawet jeśli mam okazję zjeść coś słodkiego, nie robię tego, aby nie mieć kiedyś jakiejś wielkiej ochoty na słodycze. Wiele pieniędzy nie mam, więc wolę nie wydawać ich na takie głupoty.

- Naprawdę? Nie lubisz? - Zdziwiła się. W sumie zazwyczaj nie widuję sytuacji, w których ktoś odmawia proponowanego jedzenia. 

- W sumie nigdy nie jadłam... - Wymsknęło mi się. - I nie lubię za bardzo słodyczy szczerze powiedziawszy. - To było kłamstwo, jednak nie chciałam, by namawiała mnie do poczęstowania się.

Jednak kiedy tylko podniosłam wzrok z plakatu różowowłosa wisiała przede mną z jednym paluszkiem w ustach. I patrzyła na mnie wyczekującym wzrokiem.

- No gryź. - Powiedziała dość niewyraźnie, aby słodkość nie wypadła jej z ust. Pomachałam przecząco głową, jednak ona to zignorowała i tylko przysunęła się do mnie jeszcze bardziej wręcz siłą wsuwając mi słodycz do ust. 

Miałam zamiar ugryźć tylko kawałek, który miałam w ustach, po czym ją odepchnąć i na nią nakrzyczeć. Jednak... Tak jak myślałam. Okazało się, że to naprawdę było bardzo dobre, a moje wielomiesięczne odcięcie się od słodyczy tylko spotęgowało ten smak. Tak więc gdy ugryzłam ten kawałek ugryzłam jeszcze kolejny i kolejny, z drugiej strony pączek robił to samo aż w końcu zetknęłyśmy się ze sobą swoimi ustami.

- Całkiem smaczne. - Westchnęłam nie za bardzo przejęta tym, że technicznie rzecz biorąc się pocałowałyśmy.

- Mówiłam, że ci posmakuje! - Ucieszyła się i znów jej mentalny ogon zaczął merdać.

- A tak poza tym, to był mój pierwszy. 

- Pierwszy raz jadłaś pocky? Jezu gdzie ty żyjesz?! Wszyscy to codziennie jedzą praktycznie! - Mówiła machając opakowaniem z paluszkami.

- Nie... Nie to miałam na myśli. - Powiedziałam lekko zawstydzona. To miało być coś w rodzaju żartu, ale chyba nie załapała. I nawet nie wiem czemu przyszło mi do głowy by sobie z czegoś zażartować.

- A o co? - Przewróciłam oczami z nadzieją, że może jeszcze załapie i zacznie się śmiać albo coś w tym stylu. Chwilę myślała po czym nagle cała jej twarz stanęła w czerwieni. - CZY TO BYŁ TWÓJ PIERWSZY POCAŁUNEK?! - Załapała. Ale definitywnie nie o taką reakcję mi chodziło. - PRZEPRASZAM! - Klęknęła i praktycznie kładąc się na plakacie zaczęła się kłaniać przepraszając.

- Uważaj, bo znowu coś rozwalisz! - Zepchnęłam ją z brystolu i przewertowałam go wzrokiem czy nic nie uszkodziła. Na szczęście nie. - Ech... Nie szkodzi, nie jestem zła ani nic. - Powiedziałam starając się brzmieć wiarygodnie.

- Na pewno? - Pomachałam twierdząco głową. - No w porządku... 

- W każdym razie dokończmy już to - Stwierdziłam wskazując na pracę. 

Poprzyklejałyśmy ostatnie zdjęcia i informacje na plakat i podpisałyśmy się w rogu. Chyba pierwszy raz dostanę inną ocenę niż 1 za pracę grupową. 

- Dobra, plakat zrobiony, to ja się zmywam. - Powiedziałam wstając z podłogi. Wzięłam swoją torbę i bez chwili czekania na różowowłosą zeszłam na dół. Dogoniła mnie w momencie, kiedy ubierałam buty.

- Czy my... Już... No ten... - Mruczała coś pod nosem.

- Hm? - Mruknęłam dając jej do zrozumienia, by mówiła głośniej.

- Czy jesteśmy już no... Przyjaciółkami? - Widziałam jak bardzo świeciły jej się oczy z nadzieją i jak bardzo merdał jej mentalny ogon. 

- Hm... - Zastanowiłam się chwilę. - Może bardziej koleżankami... - Stwierdziłam gasząc jej gorliwą nadzieję. Chociaż zasmuciła się tym, że jesteśmy tylko koleżankami, ucieszyła się tym, że nie traktuję jej już jak losową osobę z ulicy, a jest moją aż koleżanką.

- Już nie mogę się doczekać, aż będziemy przyjaciółkami! - Powiedziała żegnając mnie.

Nie wiem dlaczego, ale... Chyba zaczynam ją lubić. Tak bardzo minimalnie.

Licznik słów: 2049

Data napisania: 23.02.2020r

Najpierw depresja, a potem cukier. No i super. To tyle. Bayo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro