Powiedzieć prawdę
Długo nie dochodziło do mnie to co się właśnie stało. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Kazachstan, totalnie randomowa dziewczyna ze skrzydłami, zabiła jednego z największych morderców w historii ludzkości oraz swojego ojca. Kraj, który przez dekady lat niszczył ludziom życie, okłamując ich i będąc jednym z twórców II wojny światowej.
Tego nie da się wybaczyć. A jednak pozwolono mu żyć, ryzykując i tak chwiejny pokój na świecie.
Podeszłam do Kazachstan i objęłam ją ze współczuciem.
- Wiem jak się teraz czujesz... - powiedziałam głaszcząc ją po plecach. Muskałam jej lśniące złote pióra. - Ale czasu nie cofniesz. Sama wiesz jaki był...
- Owszem, wiem - odpowiedziała Kazachstan zwracając się w moją stronę z łzami w oczach. Jej głos zniżał się do zrozpaczonego szeptu. - Ale to był mój ojciec, którego kochałam. Mówiłam, że go nienawidzę... Bo to była prawda. Był zły. Jednak to, że mówię, że go nienawidzę ogranicza się tylko do ostatnich chwil, a nie całego życia - Kazachstan pisnęła przy ostatniej części zdania.
- Przykro mi.
Kazachstan wstała i wytarła łzy.
- Nie, [T/I]. Nie mów, że ci jest przykro. Wiem, że tak nie jest. Dam radę. Zasłużył sobie - kobieta pociągnęła nosem i zamknęła oczy. - Idź już. Nowa Zelandia jest tam - wskazała na wschód.
- Ale... - spojrzałam w dół. Łańcuch leżał otwarty obok mojej nogi. Byłam wolna.
Spojrzałam Kazachstan w oczy, kiedy je otworzyła. Obie się uśmiechnęłyśmy.
- Dziękuję - przytuliłam ją. Kobieta odwzajemniła gest.
- Dziewczyny trzymają się razem. Naprawdę cię polubiłam. Nie chciałam, żeby ci się coś stało, jak to było na początku.
- Rozumiem.
Puściłyśmy się i odeszłam kilka kroków na północ. Odwróciłam się jeszcze, żeby ostatni raz spojrzeć na Kazachstan, ale ku mojemu zdziwieniu, już jej nie było. Zostawiła po sobie tylko szelest i spadające z koron drzew liście.
Spojrzałam na ZSRR. Może nie powinnam go tak zostawiać? To jednak osoba. Chociaż, jest to też kraj, który już politycznie nie istnieje. Już nigdzie nie istnieje. Teraz już na prawdę go nie ma. Nie mogę w to uwierzyć. Świat jest wolny.
Poszłam pośpiesznie w mrok zgniłego lasu, odsuwając gałęzie z drogi.
Nowa Zelandia. Jego teraz potrzebuję.
Przeszłam jeszcze kawałek przez gęstą plątaninę pnącz i kolcolistu i zdałam sobie sprawę, że ten świat jest jeszcze dziwniejszy, niż mi się do tej pory wydawał.
- Oh! Nowa Zelandia! Tu jesteś! - krzyknęłam, kiedy przed sobą ujrzałam chłopaka leżącego na ziemii. Głowę miał opartą o trzon drzewa.
Podbiegłam do niego i przyklęknęłam. Potrząsnęłam nim delikatnie.
- Hej, słyszysz mnie? - zawołałam do niego.
Chłopak zmarszczył nos i niemrawo otworzył oczy.
- Czy ja żyję? - spytał dziwnym i cichym głosem.
- Tak. Nic ci nie jest. Chodź - chciałam go podnieść, al e nie dałam rady. Może lepiej, żeby sam wstał, kiedy będzie mógł.
- O, [T/I]. To ty - zapatrzyła się na mnie. - Czy jakbym był jedyną osobą na świecie to byś mnie kochała?
- Skąd to pytanie? Jakbyś był jedyną osobą to mnie by nie było. Dobra, chodźmy już - pomogłam mu wstać. Chłopak ledwo utrzymywał się na nogach.
Nagle stanął równo i zaczął nerwowo macać się, szukając czegoś.
- Nie! [T/I]! Ona mnie okradła! - krzyknął i spojrzał mi przerażony w oczy. - To był jego najukochańszy nóż!
- Spokojnie na pewno ci go odda - odpowiedziałam i zdałam sobie sprawę, że chodziło mu o ten nóż, którym Kazachstan zabiła ZSRR.
Mam mu o tym powiedzieć? Że nie żyje? Mam mu powiedzieć, że to Kazachstan go zabiła?
- Właśnie, że nie odda! Podła żmija! Przecież Australia mnie zabije! - mówił zrozpaczony Nowa Zelandia. Spojrzał na swój bandarz na ręce.
- Uspokój się i posłuchaj, co chcę ci powiedzieć - warknęłam. Chłopak natychmiast zamilkł i wpatrywał się we mnie zielonymi oczami.
Wzięłam głęboki wdech.
- ZSRR nie żyje.
______
Mam nadzieję, że w następnym rozdziale już ruszą, bo nie mogę się doczekać jak t/i będzie rozszarpywać pana jakże zielonej krainy...
Nie no żart. Ale kto wie?
629 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro