Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Ocknęła się. Coś przygniatało jej obolałe ciało. Nie była w stanie unieść ociężałych powiek, ani otworzyć spierzchniętych ust. Próbowała wciągnąć minimalną dawkę powietrza do płuc, lecz nozdrza zaczęły wypełniać drobinki czegoś wilgotnego. Zatykały je niemiłosierne, z każdym głębszym wdechem. Wstrzymała resztki tlenu, na tyle, na ile tylko potrafiła. Niegdyś taka czynność nie wymagała od niej większego wysiłku. Była niezłą pływaczką i pewnie dlatego pożałował jej ostatnich chwil życia w towarzystwie ryb, rozrywających martwe członki.

Próbowała poruszyć nogami. Były odrętwiałe, jakby sam diabeł trzymał je kurczowo za kostki i nie miał zamiaru wypuścić ich ze swoich kościstych łapsk. Uparcie próbowała wyswobodzić się z ograniczającej przestrzeni. Jedynie jej prawa dłoń znalazła na tyle luzu, aby poruszyć się bezproblemowo. Jej palce zetknęły się z przesiąkniętą strukturą, którą rozpoznała pomimo zamkniętych oczu. W końcu dotarło do niej gdzie się znajdowała i czego następstwem była ta sytuacja.

Przy kolejnym, niepełnym wdechu, zaczęła panikować. Była sama, zdana jedynie na własne możliwości. Nie należała do osób silnych, ani pod względem fizycznym, a juz tym bardziej psychicznym. Była za to niezwykle uparta. Ostatnie wydarzenia całkowicie zniszczyły jej ducha walki, który klęczał pokonany i obnażony ze swoich słabości. Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że tylko spokój i opanowanie dałyby jej jakiekolwiek szanse, lecz brak powietrza i zimna, wilgotna gleba pokrywająca ciało, uniemożliwiały rozsądną ocenę sytuacji. Nie było czasu na myślenie. Musiała działać.

Serce zaczęło przyspieszać swój bieg, a lewa dłoń starała się dorównać prawej. Kobieta próbowała się szarpnąć, wiercić, unieść głowę i barki, a także pozbyć się ciężaru z dolnych kończyn. Wszystkie jej próby wydawały się być Syzyfową pracą. Była przerażona. Nie wiedziała jak głęboko została zakopana, lecz ręce wciąż, chaotycznie usiłowały odnaleźć wyjście. Drobne palce coraz zachłanniej drapały ziemię, łamiąc zadbane niegdyś paznokcie. Fala gorąca, spowodowana coraz większym brakiem tlenu, zaczęła ogarniać jej całe ciało, wypełniając każdą, najmniejszą komórkę. Adrenalina buzująca w żyłach, nie pozwalała się jednak poddać. Musiała przeżyć, nie mogła pozwolić, aby wygrał... nie On...

Kolejny zryw i następne szarpnięcie. Ramiona drgnęły, zaznaczając coraz śmielsze ruchy. Biła swojego piaszczystego przeciwnika na oślep. Nie myślała logicznie. Chciała tylko przetrwać, wyrwać się z objęć Czarnego Pana, który ostrzył już na nią swoje szpony. To był instynkt, pragnęła żyć... Wiła się jak ryba wyciągnięta z wody we własnym, prowizorycznym grobie, nie zdając sobie nawet sprawy, że jej kończyny zaczęły zaznaczać coraz większy obszar. Nos wypełniły niechciane drobinki, pozbawiając ją doszczętnie możliwości wdechu, czy wydechu. To był koniec, lecz nie chciało to do niej dotrzeć. Przez głowę mimowolnie przeleciał obraz poprzednich dni, co napełniło ją niepohamowaną wściekłością. W ostatnim zrywie, na który starczyło jeszcze sił, dłoń przebiła w końcu uklepaną powierzchnię. Namacała coś twardego, szorstkiego i grubego, czego momentalnie, kurczowo się chwyciła. Raniło swoją płaszczyzną, słabą już dłoń, lecz w tym momencie, ten ból zdawał się być zbawieniem. Uświadamiał, że jeszcze żyła. Ostatkiem sił wpiła się w chropowaty konar i zaczęła się podciągać. Ziemia powoli ustępowała, z każdą sekundą oddalając kobietę od czekającego piekła. Parę szarpnięć wystarczyło, aby na bladych policzkach, poczuła chłodny wiatr nocy. Otworzyła szybko usta i zachłannie zaczęła wciągać w płuca kolejne dawki tlenu, który był w tym momencie na wagę złota. Uniosła ku górze zmęczone powieki. Nawet przyćmiony blask księżyca, zdawał się być w tej chwili dla niej palącym, jarzącym się światłem. Nadal po pas siedziała we własnym grobie, przyzwyczajając do niego wzrok.

Potrzebowała chwili, aby rozeznać się w sytuacji, w której się znalazła. Nie miała pojęcia jak długo była nieprzytomna, ale cieszył ją fakt, że osoba, którą do niedawna darzyła wyjątkowym uczuciem, była na tyle leniwa, że nie wykopała większego dołu i nie sprawdziła dokładnie, czy rzeczywiście ją zabiła. Nie miała nawet siły uronić, ani jednej marnej łzy. Nie umiała okiełznać szalejących w głowie myśli i emocji rozsadzających wnętrze. Czuła jednak, że to wydarzenie zmieniło ją na zawsze. Było dużo gorsze od pierwszej śmierci. Teraz, gdy była dorosła, świadoma wszystkiego, co się z nią działo. Dostała nowe życie i kolejną szansę. Nie zamierzała tego zmarnować...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro