Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Incognito.

Usłyszała trzask, dochodzący z pobliskiego pomieszczenia i soczyste przekleństwo, które wydobyło się z ust detektywa. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, opuszczając chaos myśli. Jej dłonie zatrzymały się właśnie na bokserkach. Nie miała pojęcia, czy to podświadomość nią kierowała, czy też słowa mężczyzny, które skierowały ją w tamten rejon półek. Jedno było pewne. Czarna, przewiewna bielizna niebieskookiego, stała się jej jedynym odzieniem, dolnych partii ciała. Miała nadzieję, że wszystko co się do tej pory wydarzyło, było jedynie wymysłem wybujałej wyobraźni. Snem, z którego zamierzała się obudzić.

– Camelia... – Usłyszała w progu swoje imię. – A tobie trzeba jakieś specjalne zaproszenie wysłać, czy jednak trafisz sama do kuchni? – zapytał grubiańsko. – To nie willa z basenem, żebyś mogła się w niej zgubić – dorzucił na odchodne.

Jasnowłosa fuknęła pod nosem, niczym urażona księżniczka. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie mogła wymagać niczego nadzwyczajnego, ani od tego miejsca, a już tym bardziej od jego właściciela. Założyła pospiesznie męską bieliznę, swoją bluzkę, która pod warstwą brudu, przypominała jeszcze kremowy odcień. Nałożyła rzucone do kąta buty i opuściła sypialnię.

Nie zdążyła przekroczyć progu kuchni, a już poczuła w nozdrzach zapach, przyrządzonego posiłku. Żołądek zareagował momentalnie, jakby nie mógł się już doczekać tego, co zacznie trawić. Dwa głębokie talerze, na przeciwnych krańcach stołu, zdradzały miejsca, przy których mogła usiąść. Wybrała to bliżej wyjścia. Usunęła się z drogi, aby nie zawadzać krzątającemu się po pomieszczeniu mężczyźnie. Pokornie usiadła na drewnianym krześle i czekała na podanie ciepłego dania.

– Może to nie homar, ani inne owoce morza z drogiej restauracji, ale tak naprawdę jedyne, co miałem w szafce – zaczął ostrożnie, przyznając po chwili: – Zapomniałem zrobić zakupy.

– Nie szkodzi – odpowiedziała, nadal lekko zdenerwowana.

Była w tym momencie tak głodna, że nie interesowało ją nawet co weźmie do ust, byleby było jadalne.

Natan uniósł lekko kąciki wąskich warg ku górze. Widać było, że ta odpowiedź mu wystarczyła, więc zaczął nakładać porcję makaronu z tuńczykiem na talerze. Kobieta czekała cierpliwie, aż detektyw usiądzie naprzeciw niej. Obawiała się wyjść na głodującą desperatkę, choć ślinka ciekła jej nieubłaganie. Mężczyzna zasiadł przy stole i zaczął jeść, kątem oka lustrując reakcję towarzyszki.

– Nie bój się, jest jadalne – rzucił powoli, starając się w ten sposób zachęcić Camelię do jedzenia.

Nie musiał czekać długo na reakcję zwrotną. W ostateczności danie z talerza kobiety zniknęło szybciej, niż u detektywa. Zaskoczyło go to, choć widział, że była głodna, jakby zapomniała tego dnia wziąć cokolwiek do ust, poza kilkoma łykami kawy, które wypiła w biurze, w jego towarzystwie.

– Dokładki? – zapytał, kończąc swój posiłek.

– Było pyszne, ale już dziękuję – odparła uprzejmie. – Nie spodziewałam się, że można z dwóch składników, zrobić coś tak dobrego...

– Z trzech – poprawił ją. – Była jeszcze kostka bulionowa.

Camelia nie wytrzymała powagi, z jaką wypowiedział to zdanie. Zaczęła się śmiać, starając powstrzymać swoje zapędy, aby nie urazić gospodarza. Nie czuła się co prawda jak gość, a bardziej jak więzień na stołówce, ale nie mogła wyprzeć faktu, że gotował ze względu na odgłosy, wydobywające się z jej wnętrzności.

– Teraz się ze mnie śmiejesz-tak? – Zlustrował ją uważnym spojrzeniem. – Niezły z ciebie zakręt. Najpierw arogancka, potem wyrzuca mnie za drzwi gabinetu, następnie atakuje nożyczkami, a teraz się jeszcze ze mnie nabija. – Wbijał w nią stalowy wzrok. – Ładnie to tak? I to w gościach? – dopytał.

– Nie jestem w gościach – parsknęła. – Bardziej zbliżone jest to do porwania, niż dobrowolnych odwiedzin.

– Jakoś nie opierałaś się przed zaproszeniem w moje progi...

– Bo byłam nieprzytomna! – Podniosła głos bardziej niż to było potrzebne.

– Jezu, kobieto – warknął pod nosem. – Uspokój się w końcu. Kiedy dotrze to do twojej blond czupryny? – Przewrócił ostentacyjnie oczami. – Nie jestem tu po to, żeby ci w żaden sposób zaszkodzić, a pomóc. Nawet cię opatrzyłem i zdezynfekowałem rany, a mogłem cię zostawić nieprzytomną na chodniku. – Wziął głęboki oddech i kontynuował. – Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że mogłaś zginąć na tej jezdni? Poza tym widziałem, kto cię tam wepchnął i jestem pewien, że to nie był żaden wypadek.

Camelia zaniemówiła. Takiej hipotezy, ze strony rozmówcy, się nie spodziewała. Stawiała bardziej na zgubny wpływ procentów w organizmie, przepychających się ludzi, lub zwykłego pecha. Nie chciała jednak, aby jej własne domysły okazały się prawdą, ale żeby od razu zaplanowane działanie. W to ciężko jej było uwierzyć. Potrzebowała dowodów.

– Skąd taka pewność? – zapytała ostrożnie.

– Stąd, że gość na motorze, przyspieszył w momencie, kiedy stanęłaś na krawędzi chodnika. Do tego miał odkręcone tablice rejestracyjne. – Spojrzał na kobietę niemal stalowym wzrokiem. – Tak nie zachowuje się ktoś, kto nie ma nic na sumieniu. Gdyby to był zwykły wypadek, zatrzymałby się i pomógł.

– Może najzwyczajniej w świecie spanikował...

– Nie! – Podniósł stanowczo głos, mało nie uderzając o blat pięścią. – To nie był wypadek. – Wstał z krzesła i podszedł do Camelii, pochylając się lekko nad nią. – Chciałem ci o tym powiedzieć w innych okolicznościach, ale chyba lepszych nie będzie...

Zielonooka zamarła w oczekiwaniu. Nie miała pojęcia, na jakie nowości powinna się psychicznie przygotować. Już sama wiadomość o motocykliście, rzuciła cień na jej dotychczasowy spokój. Unikała dotąd problemów, które mogłyby mieć z dzisiejszym incydentem, jakiekolwiek znaczenie.

– Twój ojciec nie zginął w wypadku...

Oczy kobiety otworzyły się bardziej, jakby zobaczyła co najmniej ducha. Serce zaczęło przyspieszać swój bieg, a ciało zadrżało, owładnięte strachem. Gdyby się nie przytrzymała blatu, pewnie spadłaby natychmiast z siedziska, tłucząc sobie niezdarnie cztery litery. Nie rozumiała co się działo i kto mógłby chcieć śmierci jej ojca.

– Jestem o tym stuprocentowo przekonany. Nie rozumiem tylko jednego. – Spojrzał gdzieś przed siebie, jakby w zakamarkach pamięci poszukiwał jakieś akta sprawy. – Dlaczego ktoś czekał aż rok, zamiast pozbyć się ciebie od razu...

Te słowa były dla niej szokiem. Zabrakło siły, aby dłużej utrzymać buzujące w jej wnętrzu emocje. Wiedziała jednak, że ten dzień zapamięta na zawsze. Nie miała pojęcia, jakie przyniesie konsekwencje. Z załzawionych oczu, próbowała wyłapać jakieś oznaki człowieczeństwa na twarzy Natana. Nie chciała w tym momencie wiedzieć nic więcej, znać żadnych szczegółów. Pragnęła jedynie znaleźć się w ramionach męża i wypłakać cały, narastający w niej żal. Musiała zadzwonić, usłyszeć chociażby jego głos i otrzymać zapewnienie, że wszystko się ułoży.

– Masz dowód na to, że mój ojciec nie zjechał z ulicy dobrowolnie? – zapytała łamanym głosem, nie wierząc w to, co właśnie opuściło jej usta.

– Mam, inaczej bym o tym nie mówił – odparł spokojnie.

Wszystko wewnątrz niej krzyczało, nie dając się uspokoić. Nie potrafiła przyjąć do wiadomości słów, które przekazał jej detektyw.

– Muszę zadzwonić...

Wstała pospiesznie, niemal przewracając drewniane krzesło. Łzy zaczęły ściekać po bladych policzkach, nie dając ujścia żalowi, który dręczył jej duszę.

– Nie możesz...

Chwycił ją za przedramię, zatrzymując stanowczym gestem w miejscu. Nie pozwolił jej zrobić nawet jednego, pełnego kroku. Nie próbowała się wyrywać. Doskonale już wiedziała, że z tym przeciwnikiem nie miała najmniejszych szans. Stała ze spuszczoną głową, w ciszy zaznaczając niechciane krople na jasnych płytkach. Czuła, że grunt osuwa się jej spod stóp. Miała mętlik w głowie. Nie chciała jednak zostać sama. Maska niewzruszonej bizneswoman opadła pod nogi detektywa, obnażając oblicze zagubionej dziewczynki, z obrazem której się w tym momencie utożsamiała.

– Daj mi zadzwonić do męża... – wyszeptała wręcz błagalnym tonem. – Nie chcę być sama...

– Nie jesteś...

Natan nie spodziewał się z jej strony aż takiej reakcji. Brał pod uwagę bardziej chłodne przyjęcie faktów, lecz nie miał tak naprawdę pojęcia, jak zażyła relacja łączyła ją i Felipe. Takiego obrotu sprawy nie przewidział. Zaczął się nawet obawiać, o stan psychiczny kobiety, dlatego zastanawiał się zaledwie chwilę. Przekroczył granicę służbowej relacji. Pociągnął delikatnie jasnowłosą i odwrócił twarzą ku sobie. Jej wzrok był nieobecny, jakby po raz enty wyświetlała w głowie wydarzenie sprzed roku. Nie potrafił wytrzymać tego widoku, choć zawsze uważał, że był niewzruszony niczym góra lodowa. Przy niej jednak, zaczęła topnieć. Objął ją ramionami i wtulił głęboko w siebie. Bezinteresowna czułość, obcej jej osoby, spowodowała, że całkiem zalała się łzami, rozsypując na milion maleńkich kawałków. Nie interesowało jej w tym momencie nic i nikt. Musiała pozbyć się z siebie negatywnych emocji, a inny sposób nie przyszedł jej w tym momencie do głowy. Oparła twarz, o szary, bawełniany materiał, wycierając w niego łzy. Nie panowała nad swoim ciałem, nie miała nad nim pełni kontroli. Drżała, lecz nie z zimna. Natan zatopił palce, w jej jasnych włosach i pozwolił, aby w ten właśnie sposób, oczyściła swój umysł. Oparł brodę o czubek jej głowy i cierpliwie czekał, aż uczucia opadną.

Trwało to dłużej niż przypuszczał, ale obawiał się zostawić ją w tym momencie samą. Wytrwale stał, trzymając ją w swoich objęciach. Nie protestowała. Była na tyle zagubiona, że żadne zewnętrzne bodźce do niej nie docierały.

– Chcesz się położyć? – zapytał, widząc, że zaczęła dochodzić do siebie.

Nie odpowiedziała. Pokręciła tylko przecząco głową. Nadal roztrzęsiona, nie potrafiła sklecić porządnego zdania. Potrzebowała czasu, doskonale było to widać.

– Chcę wrócić do domu – wyszeptała po dłuższej chwili.

– W porządku, ale uważam że tu byłoby dla ciebie teraz bezpieczniej...

– I co mam powiedzieć mężowi? – zapytała beznamiętnie. – Jak to wytłumaczyć? A jeśli się nie pojawię, to jeszcze wezwie policję.

– Fakt – potwierdził krótko.

Miał swoje domysły i przypuszczenia, ale widząc dzisiejsze, chwiejne zachowanie kobiety, nie chciał obarczać jej kolejnymi nowościami. Postanowił zachować wszystko dla siebie, tak długo, jak wymagałaby tego sytuacja.

– Moje auto zostało pod „Anuncio torre". Wezwę taksówkę – odparł spokojnie, pozwalając Camelii na odrobinę prywatności.

Wróciła do sypialni i zabrała, rzuconą w kąt torebkę. Szukała konkretnej rzeczy, lecz w swoim małym bałaganie, nie mogła jej od razu odnaleźć. Kiedy udało jej się w końcu wyłonić telefon, ze zdziwieniem stwierdziła, że nikt jej nie szukał. Nie pisał, ani nie dzwonił. Było już późne popołudnie. Minęło kilka ładnych godzin, od kiedy opuściła swoje biuro. Jakby była zjawą, która po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Przeszukała torebkę z zamiarem poinformowania Igora o całej sytuacji, lecz teraz nie była już tak pewna, czy chciała mu tym zaprzątać głowę. Wahała się. Po raz pierwszy miała taki mętlik w głowie.

– Za dziesięć minut będzie taksówka. – Usłyszała za swoimi plecami. – Zbieraj się.

– Natan – zatrzymała go w progu pokoju. – Nie mogę tak wyjść na ulicę. – chwyciła za lekki materiał, luźnych bokserek, demonstrując swój ubiór.

– Możesz, nikt nie zwróci na ciebie uwagi.

Nie wiedziała co powiedzieć. Nawet, gdyby nikt na nią nie spojrzał, to sama czułaby się skrępowana, paradując w męskiej bieliźnie po ulicy. Nie była tego dnia sobą, lecz nie zamierzała wystawiać się na jeszcze większe pośmiewisko. Otworzyła szafę i wyciągnęła z niej czarną koszulę z długim rękawem. Zaczęła przepasać ją w biodrach, robiąc prowizoryczną spódnicę z rozporkiem na prawą nogę.

– Co ty odwalasz? – Zaskoczyła tym pomysłem detektywa. – To moja najlepsza koszula – warknął niezadowolony.

– Odkupię ci ją – odparła jakby nigdy nic, nadal beznamiętnym głosem.

Mężczyzna machnął jedynie ręką, jakby wszystko przestało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Nie chciał kolejnych, emocjonalnych przebojów. Zniknął na chwilę z oczu kobiecie, lecz wrócił szybciej, niż zdążyła się zorientować. Podszedł do niej ostrożnie, naciągając na blond czuprynę, granatową czapkę z daszkiem, zsuwając go lekko na oczy.

– Wyprowadzisz mnie stąd jak jakiegoś przestępcę? – zapytała, lustrując twarz detektywa.

– Nie, po prostu nie chcę, żeby ktoś cię tu widział – odparł, wsuwając jej krótkie włosy pod czapkę. – A jak już cię ktoś zobaczy, to nie chcę, żeby rozpoznał. – Wyciągnął luźną bluzkę i zarzucił jaj na ramiona, kończąc na wsunięciu okularów przeciwsłonecznych na nos. – No i gitara – rzucił zadowolony, oglądając swoje dzieło.

Camelia nie rozumiała jego powodów, ale nie miała już sił na zagłębianiesię w pokręcony umysł mężczyzny. Czuła, się wykończona całym tym dziwacznymdniem, więc nie stawiała kolejnego oporu. Całkowicie poddała się wolitowarzysza, choć nadal nie ufała mu w pełni. Nie miała pojęcia, dlaczego jejojciec zatrudnił właśnie jego, skoro miał do dyspozycji najlepsze firmy zcałego kraju. Zamiast tego wynajął podrzędnego detektywa, który pracował nawłasną rękę, w pojedynkę i bez żadnego pracownika do pomocy. To nie mogłozadziałać na dłuższą metę i kobieta doskonale zdawała sobie z tego sprawę.Musiała jak najszybciej porozmawiać z kimś, komu bezgranicznie ufała. Kto byłbyw stanie wesprzeć ją w tej ciężkiej chwili. Znała tylko dwie takie osoby ipostanowiła się z nimi skontaktować od razu po powrocie do swojego domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro