33. Ucieczka z miejsca zbrodni.
Szloch wyrwał się z jej gardła. Opadła mimowolnie na kolana, jak gdyby coś zmusiło ją do tej pozycji. Wtulała się cała sobą w martwe ciało Hiszpanki. Nie potrafiła powstrzymać łez, ani okiełznać, wyrywającego się z piersi serca. Szalała z bólu i rozpaczy, która wypełniała każdą najmniejszą komórkę jej ciała. Bezsilnie próbowała ją ocucić, mając nadzieję że nadal żyła. Krzyczała, błagała ją, aby otworzyła oczy. Szarpała spanikowana za jej ramiona, próbując odwrócić twarzą do siebie. Ten widok złamał jej ducha. Wytrzymała do tej pory sporo, ale świadomość, że tak bliska jej osoba zginęła z jej ręki, była gorsza niż własna śmierć.
Ktoś chwycił ją w pasie, brutalnym gestem odciągając od Dolores. Stała na równych nogach, przytrzymywana stabilnie, aby nie upadła. Niewyraźny wzrok uniemożliwił pełną ocenę sytuacji. Czuła jednak perfumy, jakich w jej otoczeniu używał jedynie jej mąż. Wtuliła się w ciało, które tak dobrze znała. Nie przestała jednak płakać. Uniosła wyżej głowę, zadając pytanie, na które już znała odpowiedź. Potrzebowała jednak usłyszeć to od kogoś bliskiego, z kim dzieliła swoje życie.
– Ja ją zabiłam? – wyszeptała łamiącym się głosem.
Igor milczał przez chwilę, próbując zapewnić sytuacji dodatkowego dramatyzmu.
– Tak... – odparł jednym słowem, potwierdzając jej przypuszczenia.
– Dzwoń na policję – poprosiła, doskonale wiedząc, czym dla niej skończy się ta interwencja.
– Już dzwoniłem – powiedział spokojnie, odgarniając jasne kosmyki, które przykleiły się do mokrego policzka. – Przyjadą za jakieś pół godziny – dorzucił beznamiętnie. – Mamy jeszcze czas...
– Czas na co? – przerwała mu w połowie zdania.
– Żeby cię stąd zabrać – odparł stanowczym tonem.
Camelia nie rozumiała co chodziło mu po głowie. Nie miała jednak ochoty na podchody. Uznała, że w tej sytuacji zasługiwała na karę, jaką będzie musiała wkrótce ponieść. Pogodziła się z tym, choć nie potrafiło do niej dotrzeć, jak mogła w ten sposób skrzywdzić niewinną, ciepłą kobietę, jaką była Dolores. Na tą myśl ponownie zalała się kolejnym potokiem łez, chlipiąc jak dziecko.
– Stój tu – powiedział mąż, zostawiając ją przy aneksie kuchennym.
Camelia opadła na kolana, z żalu i rozpaczy, oplatając się sama ramionami. Przypominała w tym momencie osobę, która splątana była kaftanem bezpieczeństwa. Zagubiona w gąszczu własnych krzyków, rozsadzających głowę. Otulona uczuciem bezwładności i strachu, który nie potrafił jej opuścić. Mogła jedynie czekać na karę, która zostałaby jej wymierzona. Zdawała sobie jednak sprawę, że nic nie odkupi winy, jaką było zabójstwo.
Kobieta nawet nie zauważyła, kiedy ponownie wyrósł przed nią mąż. Ściągnął z niej zakrwawioną bluzkę pozostawiając w samym staniku. Nie krępowała się, mimo że rosły mężczyzna przyglądał się wszystkiemu z zamszowej kanapy. Uczucie wstydu i zażenowania, nie miało w tym momencie prawa bytu. Wykonywała czynność automatycznie, poddając się całkowicie woli współmałżonka. Założył na jej nagie ciało, świeżą bluzkę, którą na szybko wypatrzył w garderobie. Nie chciał, aby dochodząc do siebie zauważyła, że poplamiona jest sokiem, zamiast prawdziwej krwi. Identyczną czynność wykonał ze spodniami. Nawet jasna gaza na jej prawym udzie, nie zaniepokoiła go. Miał w nosie co zrobiła. Nadal był wściekły tylko na jedną sprawę, dlatego czym prędzej musiał wywabić ją z domu. Ryzyko, że Dolores dojdzie do siebie było spore, a taka wpadka nie rokowałaby dla niego dobrze.
Zabrał poplamione ubrania i pozostawił je na blacie kuchennym. Zaopatrzył się w miskę z ciepłą wodą, a także ścierkę, którą wycierało się naczynia. To jednaj wystarczyło. Ukucnął przed żoną, zmywając szkarłatną ciecz z jej rąk.
– Gotowe – rzucił zadowolony, kiedy dokończył swoją czynność.
Odniósł wszystko z powrotem, nie chcąc zostawiać dowodów inscenizacji na podłodze. Podniósł z niej zielonooką i pociągnął za sobą.
– Idziemy – warknął, czując opór ze strony żony.
– Czekam na policję – odparła łamanym głosem.
– Nie bądź głupia! – Podniósł głos bardziej niż to było konieczne.
– Będę jak nie zostanę – rzuciła w odpowiedzi.
Igor nie należał do zbyt cierpliwych. Nie przywykł do tego, aby ktoś podważał jego polecenia. Tym razem było podobnie. Obawiając się o posypanie planu, siłą zaciągnął kobietę do swojego auta. Szarpała się i krzyczała, nie chcąc pozwolić, aby wywiózł ją z dala od miejsca zbrodni. Chciała dobrowolnie ponieść konsekwencje. Bała się również spojrzeć w oczy synowi Dolores. Nie miała pojęcia co ją aż tak wzburzyło, że posunęła się do morderstwa. Choćby nie wiadomo jak analizowała sytuację, nie umiała dojść do jednoznacznych wniosków.
Nadgarstki stawały się sine pod wpływem brutalności męża. Jego druga twarz przeraziła kobietę. Często był opryskliwy i wybuchowy, lecz nigdy nie podniósł na nią ręki. W tym momencie poczuła jego siłę fizyczną. Otworzył tylne drzwi i po bestialsku wepchnął ją do wnętrza, ryglując pilotem wszystkie drogi ucieczki. Nagła zmiana w zachowaniu Igora, była dla niej nie do pomyślenia. Bała się tego oblicza, lecz rozumiała, że to mogło mieć ścisły związek z tym co zrobiła. Logiczne myślenie nie było w tym momencie jej sprzymierzeńcem. Dusza krwawiła, rozrywając serce na miliony małych kawałeczków. Czuła się jak puste naczynie, nieskłonne do zachowania w swoim wnętrzu jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Oplotła je ciemna warstwa rozpaczy, co rusz stawiając przed oczami obraz leżącej na podłodze kobiety. Siedziała zatem na miejscu, nie wiedząc jaki plan zgotował dla niej współmałżonek.
Igor wrócił zaledwie po paru minutach z czarną walizką w rękach. Otworzył przestronny bagażnik, z którego nie zdążył wyciągnąć reszty narzędzi, które odebrał po zwolnieniu ogrodnika. Nie przeszkadzały mu jednak w ulokowaniu dodatkowego bagażu. Wrzucił go do środka, z trzaskiem zamykając za sobą klapę. Widząc że jasnowłosa siedziała spokojnie na miejscu, odblokował drzwi i zajął miejsce kierowcy. Przekręcił kluczyk w stacyjce, odpalając eleganckie auto. Dopiero kiedy opuścili posiadłość, Camelia zebrała się na odwagę, aby zadać nurtujące ją pytanie.
– Gdzie jedziemy?
– Do sanatorium – odpowiedział beznamiętnie.
– Mówiłam że nie chcę! – Podniosła oburzona głos, przypominając sobie jak wraz z Nelą namawiali ją na tą kurację w zamknięciu.
– Nie masz wyboru! – wrzasnął wzburzony. – Zabiłaś człowieka! – dorzucił.
Camelia zaniemówiła. Wiedziała, że miał całkowitą rację i nie miałaprawa go pouczać, ani zaprzeczać. Siedziała zatem cicho, godząc się z tym co jączekało.
Jechali w milczeniu zaledwie dwadzieścia minut, kiedy mężczyzna przerwał milczenie. Uczucie wściekłości narosło w nim do granic możliwości. Nie wytrzymał dłużej. Czara goryczy przelała się, zaślepiając cały jego osąd.
– Kim on jest?! – krzyknął, aż kobieta podskoczyła w miejscu.
– Kto? – zapytała całkowicie zbita z tropu.
– Jak to kurwa kto?! – uniósł się jeszcze głośniej, wypełniając całe wnętrze samochodu.
– Naprawdę nie wiem o co ci chodzi – odparła zdezorientowana.
– Nie rób z siebie idiotki! – zarzucił jej. – Kim jest twój kochanek?!
– Ale ja nie mam kochanka – przyznała zgodnie z prawdą.
– Nie rób ze mnie kretyna! Widziałem bokserki i koszulę w szufladzie z ręcznikami!
Camelia ponownie straciła mowę. Nie rozumiała jakim cudem odnalazł te rzeczy. Wiedziała jednak, że nie była w stanie wytłumaczyć mu tamtej sytuacji. Wyglądałoby to w jego oczach jeszcze gorzej, niż samo znalezienie ubrań, których nie zdążyła oddać detektywowi.
– Nie mam kochanka – uparcie trzymała swoją wersję wydarzeń.
Igor nie wytrzymał. Alkohol wymieszany z wściekłością, dały zabójcze połączenie. Noga na pedale gazu stała się cięższa. Doskonale wiedział, że Camelia bała się szybkiej jazdy, szczególnie po śmierci ojca. Wykorzystał jej lęk, aby przyznała się do swojego romansu.
– Igor, zwolnij! – błagała go przez łzy.
– Kim on jest?! – ponowił swoje pytanie, którego trzymał się jak rzep psiego ogona.
W tym strachu nie zauważyła nawet, że droga, którą jechali, nie prowadziła do miasta, za którym znajdowało się Sanatorium. Przerażona nieznanym dotąd obliczem męża, poczuła się jak w pułapce, z której nie potrafiła się uwolnić. Miała wrażenie że rzeczywiście zaczynała wariować. Wyparcie było jedynym logicznym wyjaśnieniem, jakie miała na to, że nie pamiętała chwili, w którym zadźgała Dolores. Nie ufała już samej sobie.
– Zabij nas – powiedziała ozięble, bagatelizując jego ponowne pytanie.
Mężczyzna pędem błyskawicy, zjechał na te słowa z drogi, kierując się na leśną ścieżkę, jaka rozpostarła się przed jego oczami. Napięcie w jego wnętrzu sięgnęło zenitu. Zapuścił się głęboko, niemal w sam środek lasu. Byli sami, z dala od wścibskich oczu i zgiełku cywilizacji. Zatrzymał auto przy krzywej, masywnej sośnie. Wyszedł z auta, dobitnie trzaskając drzwiami kierowcy. Camelia próbowała zablokować swoje, kiedy ślubny chwycił za klamkę. Oczy rozwarły się z przerażenia, widząc niesamowicie wzburzone oblicze człowieka, którego kochała. Teraz nie była już pewna tych uczuć. Miała wrażenie że na siłę starała się utrzymać coś, czego właściwie nie było. Nie analizowała już dlaczego za niego wyszła. Dotarło jednak do niej, że to był jeden z większych błędów, jakie dotychczas popełniła.
Drzwi otworzyły się na oścież. Zielonooka próbowała dostać się na drugą stronę siedziska, lecz nie zdołała uciec. Ostre szarpnięcie za jasne włosy, skutecznie sprowadziło ją na ziemię. Ciągnięta w ten sposób nie była w stanie się wyrwać. Podążała za wolą męża, którego zaczęła panicznie się obawiać. Nie wiedziała do czego był zdolny i jak daleko się posunie, aby uzyskać nurtujące go informacje.
Wypadła z auta, grzebiąc kolanami o miękkie podłoże. Mężczyzna puścił ją, pospiesznie otwierając bagażnik. Był wzburzony i nieobliczalny. Ciężkie narzędzie w rękach współmałżonka, wyciągnięte z wnętrza, przeraziło ją jeszcze bardziej. Bała się śmierci i za wszelką cenę nie chciała się poddać. Wstała błyskawicznie na równe nogi i zaczęła pędzić przed siebie ile tylko miała sił. Nie rozglądała się na boki, nie patrzyła za siebie. Jedyne co mogła to uciec mężczyźnie, który najwyraźniej chciał ją zabić.
Mimo eleganckiego garnituru, który mogłoby się wydawać, że krępował ruchy, dobiegł do niej szybciej, niż się tego spodziewała. Poczuła silne uderzenie w zgięcie kolana, co powaliło ją momentalnie na ziemię. Twarzą badała życie mrówek z bliska, a dłonie bezwiednie próbowały chwycić cię mchu. Nie myślała, pragnęła po prostu przetrwać. Ostre szarpnięcie za nogę spowodowało kolejną dolegliwość. Ciągnięta parę metrów, poraniła dłonie i policzek. Piekąca tortura, nie była jednak najgorsza. Ponowne szarpnięcie za włosy, w tylnej części głowy, zmusiły ją do klęku. Płakała i błagała męża, aby przestał, lecz pozostał na te lamenty niewzruszony. Stanął przed nią, wbijając ostry szpadel w żyzną glebę.
– Od kiedy pieprzysz się z innym facetem?! – ryknął na zaszczutą kobietę.
– Nie mam innego faceta – wyszeptała, roniąc kolejne łzy.
– Nie wierzę ci! – krzyknął, aż ptaki z czubków drzew wzbiły się przestraszone do lotu.
Nie zdążyła nawet mrugnąć, kiedy zobaczyła narzędzie w rękach Igora. Wziął zamach i z obłędem w oczach wykonał cios. Camelia padła na ziemię po jednym strzale w głowę. Nie ruszała się, co irracjonalnie wkurzyło mężczyznę jeszcze bardziej. Nim zrozumiał co się stało, minęło sporo czasu. Zaczęło się ściemniać a on nie miał pojęcia co powinien w tej sytuacji zrobić. Sprawdził puls, raz, drugi, lecz nie wyczuł go na zimnej szyi. Zawsze uważał, że zasady pierwszej pomocy były mu zbędne, dlatego też nie wiedział, czy tętno powinien sprawdzić w połowie szyi, czy też wyżej. Nie miał też tej wiedzy, że można było go wyczuć również w innym miejscu.
Spanikowany chwycił za szpadel i zaczął kopać. Wiedział, że w żaden sposób nie wytłumaczyłby się z zabójstwa własnej żony nawet jeśli było dokonane w afekcie. Jedyne co przyszło mu do głowy, to zakopać zwłoki w ziemi, aby nikt i nic ich nie odnalazło. Sił nie starczyło jednak na wykopanie głębokiego grobu. Siedzący tryb życia i mała dawka ruchu, uniemożliwiły mu dalszą czynność. Ramiona drżały, maskując chwilowo nieznośny ból mięśni. Przeciągnął bezwładne ciało, wrzucając w niewielki dół. Prowizoryczny grób stał się symbolem końca pewnego etapu w życiu mężczyzny, a zarazem jego początkiem. Zasypał niezdarnie blade ciało małżonki, uklepując porządnie ziemię. Rozrzucił w tym miejscu też ściółkę i gałęzie, które w pośpiechu nazbierał wokoło. Nie mógł dłużej pozostać w tym miejscu. Bał się, że jeśli ktoś go przyłapie, nie miałby szans się już z tego wywinąć.
Podszedł do auta iotworzył bagażnik. Z przerażeniem uświadomił sobie, że walizkę z jej rzeczami,trzymał nadal w środku. Jedyną możliwość, jaką miał w tej sytuacji topowiadomienie policji o jej ucieczce i zaginięciu. Rzeczy natomiast planowałspalić, aby wersja wydarzeń stała się bardziej wiarygodna. Wiedział doskonale,że jej nie odnajdą, a osoby zaginione, po dziesięciu latach z automatu uznajesię za zmarłe. Ta opcja może nie była tak ekspresowa jak osadzenie jej wośrodku i uznanie za niepoczytalną. Był jednak świadomy, że z czasem i tak mógłprzejąć, zgodnie z prawem, cały jej majątek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro