29. Marionetka.
Camelia leżała na podłodze, odgrywając rolę, pogrążonej w głębokim śnie. Czekała, bo tylko to w tym momencie mogła zrobić. Niepewna swojego pomysłu, wciąż nasłuchiwała kroków, które ucichły tuż za nią. Silne ramiona uniosły jej ciało w górę, sprowadzając do siadu. Poczuła ciepły oddech na swoim karku, który spowodował wędrówkę dreszczy po całym jej ciele. Bała się, choć musiała wziąć się w garść, aby ocalić siebie i Dolores. Ręka sanitariusza oplotła ją w pasie. To był jedyny moment, kiedy mogła go zaskoczyć. Wysunęła ostrożnie nożyk, który swoimi krawędziami ponacinał wnętrze jej dłoni. Nie przeszkodziło jej to jednak w realizacji planu. Otworzyła szybko oczy, bezbłędnie analizując sytuację. Zamachnęła się i pozostawiła szkarłatne znamię na przedramieniu oprycha. Zaskoczony takim obrotem sprawy mężczyzna, krzyknął z bólu, kiedy stalowe ostrze, pogłębiło swój ciąg. Mimowolnie puścił kobietę z objęć. Wykorzystała to, bez najmniejszego zawahania. Wstała z podłogi i biegiem ruszyła w stronę, otwartych na oścież, drzwi, upuszczając po drodze swoją oręż. Zrobiła zaledwie kilka, chaotycznych kroków, kiedy stalowa dłoń, zacisnęła się na jej kostce, pozbawiając równowagi. Upadła, wyciągając ręce przed siebie. Próbowała złapać za framugę, lecz siła, która przyciągała ją ponownie do siebie, była tak duża, że jej opór na nic się zdał. Starała się szarpać, kopać, lecz żadne jej poczynanie nie przyniosło zamierzonego efektu. Ze łzami w oczach usilnie pragnęła, aby jej palce oplotły coś stabilnego, aby dała radę wyrwać się pielęgniarzowi. Niestety rzeczywistość była dla niej bardziej brutalna, niż mogła sobie wyobrazić. Jednym, stanowczym ruchem została odwrócona plecami do podłoża. Mimo, że ślizg na brzuchu nie należał do przyjemnych, to w tym momencie wolała nie widzieć rozwścieczonego oblicza mężczyzny.
Z nieukrywanym wkurzeniem sięgnął do tylnej kieszeni spodni, drugą ręką stabilnie utrzymując szalejącą kobietę. Małe, szare pudełeczko w niczym nie zdradzało niechcianej zawartości. Sanitariusz sprawdził dokładnie jego zawartość i odłożył na moment obok siebie. Chwycił stabilnie za obuwie jasnowłosej, na co po raz kolejny serce niemal wyskoczyło jej z piersi. Nie miała pojęcia co czarnooki miał w głowie, i jak daleko mógł się jeszcze posunąć. Nie zamierzała jednaj sprawdzać tej granicy. Strach zaczął ją paraliżować, kiedy druga balerinka opuściła jej stopę, a przerośnięta dłoń zachłannie ścisnęła jej łydkę. Oddech stał się płytki, nieregularny, czego nie umiała już skontrolować. Sytuacja w której się znalazła, nie dodawała jej otuchy. Niemal słyszała, jak każdy nerw w jej ciele spinał się, a krew przyspieszała swój bieg. Przerażone spojrzenie badało postawę mężczyzny, który jak gdyby nigdy nic, przygniótł jej nogi własnym ciałem, aby się nie ruszała. Camelia poczuła ból. Miała wrażenie, że przerośnięte cielsko, miażdżyło jej kości, jak kruche gałązki. Brakowało jej siły, aby go z siebie zrzucić. Myśli plątały się w głowie, nie mogąc znaleźć najlepszego rozwiązania. Próbowała się jednak wyszarpnąć, co nie wyszło jej na dobre. Oczy zaszły łzami, a policzki zaczęły tracić swój rumiany odcień. Widziała co wyjął z opakowania, i to tym bardziej spowodowało niekontrolowane uczucie strachu.
– Znowu chcesz mnie naszprycować lekami? – zapytała, wyrzucając mu poprzednie akcje.
– Nie szarp się – powiedział zadziornie, napełniając strzykawkę roztworem z przezroczystej fiolki. – Inaczej postaram się, żeby zabolało mocniej.
Wyszczerzył szereg, równych zębów, co doprowadziło Camelię na skraj przerażenia. Miała nawet wrażenie, że dostanie w tym momencie zawału, byłoby przyjemniejszą formą odejścia z tego świata, niż oddanie się znów w niewolę oprycha. Nie posłuchała go. Zamachnęła pięścią, próbując trafić jakiekolwiek czułe miejsce mężczyzny. W odpowiedzi ścisnął jej kolano w taki sposób, iż miała wrażenie że znajdowało się w imadle, wyrywając jej kości ze stawów. Krzyknęła mimowolnie, pod wpływem promieniującego bólu. Otulił całą jej nogę tak, że nawet nie poczuła niewielkiego ukłucia pod piętą. Mężczyzna schował strzykawkę, zamykając wieczko szarego etui. Wypuścił jasnowłosą ze swoich objęć i oswobodził całkowicie. Kobieta odepchnęła się kilkukrotnie stopami, napotykając plecami zimną ścianę. Nie miała dokąd uciec. Była przerażona i sparaliżowana tym uczuciem. Człowiek przed nią, mimo ran, które mu zadała, wyglądał na zadowolonego. Nie pomyliła się, o czym świadczyły jego kolejne słowa:
– A teraz wejdź wemgłę, moja ty marionetko.
***
Siedziała, lekko chwiejąc się przy każdym większym ruchu. Szare siedzisko kanapy, uświadamiało, że nadal była w swoim domu. Patrzyła przed siebie, wbijając co rusz wzrok w inny punk jasnej ściany. Mgła spowiła jej otoczenie, które ledwo dostrzegała, włączając bardziej zmysł dotyku. Nie wiedziała, czy mogła do końca ufać własnym oczom.
Przerośnięty mężczyzna siedział tuż obok niej. Czuła woń jego wody po goleniu, która drażniła jej nozdrza. Nie sposób było go z nikim innym pomylić. Mówił do niej, chwytał za dłoń, ramię, a ona jedynie patrzyła otępiałym wzrokiem. Nie odpowiadała, lecz mimowolnie wykonywała każde polecenie, które jej wydawał. Była świadoma, lecz pozbawiona własnej woli. Stała się żywą marionetką, w rękach kogoś, kto jeszcze niedawno nazywał siebie pielęgniarzem. Ciągnął za niewidzialne sznurki, kierując całkowicie jej ciałem. Wykonywała każdą czynność, jaka przyszła mu do głowy. Przetestował to, zanim przystąpił do realizacji własnego planu. Kazał jej przejść się po mieszkaniu, skakać na jednej nodze, a nawet dotknąć nos czubkiem języka, co w wykonaniu Camelii bardzo go rozbawiło. Cieszył się, że tym razem dawka była odpowiednio wyważona a ona całkowicie zdrowa fizycznie. Obawiał się natychmiastowego zgonu, jaki był przy poprzedniej akcji, w której wykorzystał specyfik. Tym razem wszystko szło po jego myśli. Jasnowłosa czuła i co nieco widziała, lecz w żaden sposób nie miała władzy nad własnym organizmem. Jakby stała obok i patrzyła na samą siebie. Trzymała w rękach włączony długopis. Mężczyzna podsunął jej jakieś kartki, których tekst zlał się w jedną wielką plamę.
– Podpisz – zażądał stanowczym tonem, nakierowując jej dłoń w odpowiednie miejsce.
Camelia wykonała polecenie od razu. Nie umiała się przeciwstawić. Podpisała nie tylko jedną kartkę, ale też dwie kolejne.
– Za jakąś godzinę będziesz już świadoma, ale na szczęście tego nie zapamiętasz.
Mężczyzna zaśmiał się, pospiesznie zabierając ze stołu dokumenty. Zgiął je i schował do wewnętrznej strony skórzanej kurtki, którą trzymał na oparciu kanapy. Kątem oka zauważył jednak coś na zewnątrz. Cień padający zza szyby, uświadomił mu, że nie są z jasnowłosą sami. Zjeżył się, wydając z siebie lekki pomruk niezadowolenia. Zdawał sobie doskonale sprawę, że sprzątaczka nie mogła oswobodzić się z więzów. Pan domu z towarzyszącą mu księgową, wszedłby frontowym wejściem, zamiast skrywać się po kątach. Wiedział, że drzwi od tarasu nie były zamknięte na klucz i można było bez problemu wejść do środka, czego nie uczyniła owa postać. Musiał sprawdzić, kto naruszył tą przestrzeń, więc od razu wziął się do działania.
– Połóż się i nie ruszaj dopóki nie przyjdę – wydał kolejne polecenie Camelii.
Jak na zawołanie, przesunęła się w głąb siedziska, napotykając plecami oparcie kanapy. Podniosła nogi z podłogi, jednocześnie opadając głową na niewielkiej poduszce. Nie zamknęła jednak oczu. Czekała, tak jak jej polecono. Mężczyzna wstając, zabrał wierzchnie odzienie ze sobą. Zawierało ważne dla niego zabezpieczenie, więc nie mógł sobie pozwolić na jakikolwiek błąd, który skutkowałby utratą dokumentów. Powoli skierował się w stronę korytarza, kątem oka wciąż kontrolując sytuację za oknem. Nie widział już owego cienia, lecz był całkowicie przekonany o swojej racji.
Niemal bezszelestnie otworzył drzwi frontowe i w pośpiechu skierował siędo czarnego auta terenowego. Schował kurtkę pod siedzeniem kierowcy. Następniesięgnął do schowka. W umowie było wyraźnie zawarte, że Camelia miała zostaćprzy życiu. O osobach postronnych, nie było jednak mowy. Mógł zrobić co chciałi w jakikolwiek sposób, jaki przyszedłby mu do głowy. Nacisnął mały guzik wgórnej części drzwiczek, które automatycznie otworzyły się, ukazującniebezpieczną zawartość. Pistolet Sig Sauer P 320 ze szkieletem wykonanym zpolimeru, był jego jedynym, wiernym przyjacielem, którego w tym momenciepotrzebował. Zabrał go ze sobą, szybko zamykając samochód. Ostrożnie udał siędo miejsca, gdzie mignął mu cień gościa, bacząc na swój każdy, zdecydowanyruch. Nie wiedział jednak, że ta osoba znajdowała się już wewnątrz willi.
Upewniwszy się, że Siergiej wyszedł z domu, Natan otworzył cichutko drzwi od tarasu. Wszedł do środka, rozglądając się pospiesznie wokoło. Czas go naglił. Wiedział, że były wojskowy może w każdej chwili wrócić i zrobić coś nieprzewidzianego. Spodziewał się po tym człowieku jedynie pogardy i nienawiści, w stosunku do innych ludzi. Dziwił go fakt, że tak długo udało mu się udawać miłego pielęgniarza, aby zdobyć zaufanie niewinnej kobiety.
Szedł ostrożnie, zwracając bacznie uwagę, na każdy swój ruch. Emocje zagłuszyły jego rozum, kiedy zobaczył, bezwładnie leżącą Camelię na kanapie. Podbiegł do niej, tracąc na moment całkowity kontakt z rzeczywistością. Serce się krajało, a dłonie mimowolnie zadrżały. Uklęknął przed nią, odgarniając delikatnym ruchem, jasne kosmyki, opadające na bladą twarz. Patrzyła gdzieś przed siebie, jakby go nie dostrzegała.
– Hej – wyszeptał. – Camelio, co z tobą? – zapytał niemal błagalnym tonem.
Niebieskie oczy otworzyły się z przestrachem. Gładził jej policzek, lecz nie zareagowała nawet na jego dotyk. Lekkie potrząsanie jej ramieniem, również nie wybudziło jej z letargu. Widział prędzej jak siedziała i coś zapisywała. Tym bardziej nie rozumiał jej obecnego stanu. Nie mógł już więcej się nad tym zastanawiać. Musiał zdążyć, zanim niepożądany gość, wróciłby z powrotem. Zdawał sobie doskonale sprawę, że jego nieobecność nie potrwa długo. Chwycił więc kobietę pod pachami, sprowadzając do pozycji siedzącej. Podniósł się z miękkiego dywanu, pozostając na lekko ugiętych kolanach, aby ściągnąć ją z kanapy. Oplótł jej plecy lewym ramieniem, jednocześnie wsuwając prawe przedramię pod jej kolana. Chciał ją unieść, kiedy coś zimnego zostało przystawione do tyłu jego głowy. Stracił czujność tylko na moment, co koncertowo wykorzystał najemnik. Natan doskonale wiedział co się święciło i z czym, a także z kim miał do czynienia.
– Odłóż ją i ręce do góry, żebym je widział. – Usłyszał zza swoich pleców.
Lufa przystawiona do potylicy skutecznie zmusiła go do wykonania polecenia. Jakakolwiek próba stawienia oporu, mogłaby się skończyć dla niego tragicznie. Nie ryzykował, tym bardziej w obecności Camelii, która wyglądała, jakby była w jakimś transie. Wyprostował się ostrożnie, unosząc niespiesznie ramiona ku górze. Był zdany na wolę najemnika, co nie wróżyło mu miłego popołudnia. Wiedział, że jako przeszkoda, w jego idealnym planie, zostanie szybko z niego usunięty. Zamknął odruchowo oczy, zachłannie wciągając w płuca dodatkową dawkę powietrza. Nie widział przed oczami, przesuwających się obrazów przeszłości, jak to ukazywały filmy akcji, które zwykł oglądać. Nie wspominał własnego życia. Zza przymkniętych powiek widział jedynie ciemność, która po chwili, połączona z promieniującym bólem, ogarnęła go w całości. Upadł bezwładnie na dywan, nie wykonując już żadnego ruchu. Siergiej wkurzony na taki obrót sprawy, jak kolejne przeciwności na które napotkał w realizacji przedsięwzięcia, krzyknął, przeklinając soczyście. Dźwięk wydobywający się z jego gardła, rozszedł się po całej willi. Musiał myśleć szybko, zanim znów coś stanęło by na jego drodze. Do tej pory nigdy nie miał problemu z wykonaniem zadania. Wszystko szło sprawnie, bez świadków i komplikacji. Tym razem wszystko odbywało się nie tak, jak powinno. Spojrzał odruchowo na bezwładną kobietę, marszcząc groźnie brwi.
– Ty masz w sobie jakiegoś diabła, że tak kurczowo trzyma cię przy życiu? – warknął, jak rozjuszone zwierzę, doskonale zdając sobie sprawę, że nie odpowie na to pytanie. – Uparta bestia! – krzyknął na nią, rozładowując swoją frustrację.
Sprawdził dokładnie odruchy kobiety, jak i miniony czas, od podania specyfiku. Był świadomy tego, że nie zostało mu wiele czasu, aby znów wróciła do pełni władzy. Musiał też zadbać o to, aby jej organizm zaopatrzył się w dodatkową porcję energii, przed podaniem kolejnych leków. Chciał mieć nad nią kontrolę, ale też nie mógł pozwolić jej umrzeć. Przynajmniej do czasu, kiedy nie otrzymałby obiecanej zapłaty.
Kazał jej zasiąść przy wyspie aneksu kuchennego. Wyciągnął z lodówki zapiekankę, którą z samego rana przyniosła Dolores. Postawił ją na środku blatu, ściągając z jej góry folię aluminiową. Zimny posiłek musiał wystarczyć, a szklanka, którą po chwili napełnił wodą, dała mu pewność, że jasnowłosa wytrzyma kolejną dawkę odurzaczy. Widząc, że kobieta nadal wykonywała jego polecenia, jedząc to co jej podał, zaczął szperać w opakowaniu z lekami. Obawiał się w tak krótkim czasie podać drugą dawkę „Dziecka we mgle", dlatego wyciągnął fiolkę z tabletkami nasennymi. Musiał pozbyć się z podłogi w salonie, męskiego ciała i przetransportować je w inne miejsce, poza obręb willi. Potrzebował jednak do tego czasu, który gwarantowały mu kolejne specyfiki. Rozdrobnił dwie tabletki, wrzucając proszek do szklanki z wodą. Wymieszał je, aby szybciej wchłonęły się do jej organizmu. Poczekał chwilkę, aż zje choć trochę nieodgrzanego obiadu i przystawił jej napój bliżej talerza.
– Wypij wszystko – zakomunikował stanowczym tonem.
Kobieta wzięła do ręki szkło i bez najmniejszej chwili oporu, wlała w siebie całą jego zawartość. Zadowolony mężczyzna, zabrał jedzenie ze stołu i kazał Camelii pójść do swojej sypialni, położyć się spać. Jak zahipnotyzowana, bez słowa udała się do pomieszczenia na piętrze, niemal potykając się co stopień. Były wojskowy podszedł powoli do leżącego Natana. Ukucnął nad nim, opierając łokcie na zgiętych kolanach. Zlustrował go od góry do dołu, wyszczerzając szereg białych zębów.
– To teraz się troszkę z tobą zabawię – wymamrotał z nieskrywanym zadowoleniem.
Zanim jednak zabrał się za detektywa, postanowił upewnić się, że kobietajest tam, gdzie ją wysłał. Wszedł ostrożnie na górę, przekraczając prógsypialni. Sprawdził jej odruchy kilkukrotnie, aby tym razem nie napotkaćżadnego oporu. Większą gwarancję dawały mu też leki, których dawka powaliłabynawet konia. Zadowolony z siebie, wrócił do blondyna i przeciągnął go przezcały korytarz, z impetem obijając jego kończyny o framugę otwartych drzwi.Wlekł go po betonowym chodniku, aż nie stanął przy wypożyczonym aucie. Otworzyłbagażnik i wpakował do niego męskie, bezwładne ciało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro