Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. W gościnę.

Camelia uspokoiła roztrzęsioną kobietę i sama podeszła do frontowych drzwi. Nie musiała sprawdzać tożsamości, stojącego po drugiej stronie człowieka. Doskonale wiedziała, że miała już za chwilę, wprowadzić w swoje progi, natrętnego detektywa. Odkluczyła zamek i otworzyła przed nim drzwi. Nie zdążyła nawet zareagować, kiedy mężczyzna, bezczelnie i bez jakiegokolwiek zaproszenia, wparował do środka. Zaskoczona kobieta, trzymała w dłoni klamkę, wodząc niezadowolonym wzrokiem za blondynem.

– Czuję jak wypalasz mi dziurę w plecach – powiedział beznamiętnie, nie odwracając się nawet w jej stronę.

Ręce w kieszeniach ciemnych jeansów, nie świadczyły o przyjacielskiej wizycie, tylko o służbowym tonie odwiedzin. Właścicielka domostwa spięła się jeszcze bardziej, nie wiedząc, co powinna myśleć o jego obecności. Nie odezwał się od paru dni. Miała wrażenie, że już zdążył ją zaszufladkować i ocenić stan psychiczny na jej niekorzyść. Dlaczego więc tu przyszedł? Jaki ma w tym cel? Zastanawiała się, zamykając mimowolnie za nim drzwi. On jakby nigdy nic, ściągnął czarną, skórzaną kurtkę, pozostając jedynie w szarej, bawełnianej bluzce z krótkim rękawem. Ten gest zapowiadał dłuższą rozmowę, na co kobieta nie była w tym momencie gotowa.

– Jak tak dalej będziesz stała przy tych drzwiach, to do jutra stąd nie wyjdę – dorzucił, spoglądając na nią, znad ramienia.

Camelia zdenerwowała się na tak aroganckie zachowanie Natana. Miała wrażenie, że po raz kolejny, próbował ją wyprowadzić z równowagi, już na samym starcie. Nie chciała dać mu jednak tej satysfakcji. Zakluczyła zamek i mimo, że blade policzki pokryła czerwień złości, starała się nad nią zapanować. Podeszła do niego powoli i bez ogródek zaznaczyła:

– Dobrze wychowany człowiek, najpierw wita się z domownikami, jeśli przychodzi w gościnę. – Parsknęła, zakładając kosmyk jasnych włosów za ucho.

Mężczyzna zbliżył się do niej nad wyraz blisko. Przyłożył swoją twarz do jej ucha, wywołując niekontrolowany rumieniec na policzkach. Zamarła w bezruchu, choć serce niemal wyrwało się z piersi. Jego bliskość i zapach perfum, wywoływały na jej cele mimowolny dreszcz, nad którym nie potrafiła zapanować. Miała nadzieję, że tego nie dostrzegł, choć wiedziała doskonale, że jest niezły w rozszyfrowywaniu zachowań ludzkich.

– W gościnę może i tak – wyszeptał niemal aksamitnym głosem. – Ale ja w gości nie przyszedłem. – Odsunął się od niej powoli.

Osłupiałym wzrokiem patrzyła, jak bez najmniejszych oporów, przeszedł przez korytarz i skierował się do salonu. Rozsiadł się na zamszowej kanapie i odłożył kurtkę obok siebie, na siedzisku.

– Dzień dobry. – Dolores przywitała się krótko.

Głos jej zadrżał, lecz nie potrafiła skontrolować jego tonu. Ich wizyta w szpitalu nie należała do przyjemnych. Służbową postawą i nieprzyjemnym tonem wyciągał z niej wszystkie możliwe informacje. Czuła się, jakby przeprasował ją wtedy maglem. Miała poczucie, że z każdą kolejną odpowiedzią, wysysał jej część duszy. Nie był miły, ani uprzejmy, lecz miała świadomość, że w taki właśnie sposób policja przeprowadzała przesłuchania. Nie rozumiała jednak, dlaczego przyszedł do miejsca, w którym pracowała i czego od nich chciał.

– Podać panu coś do picia? – zapytała z uprzejmości.

– Nie trzeba – odparł krótko, dopowiadając po chwili: – ale możesz nas na chwilę zostawić samych. Mam kilka pytań do pani szefowej.

Hiszpanka zmieszała się na te słowa. Spojrzała przestraszonym wzrokiem na Camelię, która nadal stała w miejscu, w którym zostawił ją Natan. Jakby niewerbalnie, chciała uzyskać odpowiedź na to, czy powinna zostać, czy jednak zostawić tą dwójkę samą.

– W porządku Dolores – zaczęła jasnowłosa. – Poradzę sobie.

– Na pewno mogę? – upewniła się.

– Tak – odparła z lekkim uśmiechem zielonooka.

Doskonale wiedziała, że mężczyzna nic jej nie zrobi. Była w jego towarzystwie bezpieczna, czego bała się sama przed sobą przyznać. Miał bowiem wiele okazji, aby zadziałać na jej niekorzyść. Nie wykorzystał żadnej z nich, a nawet uratował jej życie i zadbał o nią, po zdarzeniu przed firmą. Również ze względu na tamtą sytuację, miała obowiązek okazać mu chociaż minimum szacunku.

– To ja iść na góra. – Westchnęła, wodząc wzrokiem na pożegnanie. – Posprząta łazienka. W razie problema, proszę wołać.

Camelia nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się jedynie do kobiety, zapewniając w ten sposób, że wszystko będzie dobrze. Usiadła na drugim końcu kanapy, obdarzając detektywa jednym, ze swoich ulubionych, zagniewanych spojrzeń.

– Kiedy ty w końcu zrozumiesz dziewczyno, że te twoje miny, nie robią na mnie najmniejszego wrażenia? – rzucił od niechcenia, badając uważnie jej reakcję zwrotną.

– A kiedy ty w końcu dasz mi święty spokój! – uniosła głos, bardziej niż to było konieczne.

– Nie tak prędko księżniczko – wysyczał sarkastycznie, lustrując jej ubiór. – Choć dziś przynajmniej wyglądasz jak normalny człowiek.

Kobieta aż poczerwieniała ze złości. Zdenerwowała ją zbytnia zuchwałość i bezpośredniość detektywa. Nie rozumiała, czy miał już taki arogancki styl bycia, czy najwyraźniej testował granice jej wytrzymałości. Wewnątrz cała kipiała, lecz nie dała ujścia emocjom.

– Jeśli to ci ulży, to przyjmuję twój dziwaczny komplement. – Odbiła mentalną piłeczkę. – Ale następnym razem podszkol się w ich prawieniu, bo kompletnie ci to nie wychodzi – odparła niedbale, jakby jego uwagi nic dla niej nie znaczyły.

Mimochodem dostrzegła, że twarz mężczyzny pojaśniała, a kąciki ust uniosły się ku górze. Jakby ucieszył się, że nie dała się po raz kolejny sprowokować. Był jedyną, znaną jej osobą, która swoim zachowaniem, wywoływała u niej burzę skrajnych emocji. Od radości, po płacz. Od poczucia bezpieczeństwa, po obawę o własne życie. Był w tym perfekcjonistą. Lubił testować jej granice dobrego wychowania i drażnić się na każdym kroku. Miała wrażenie, że żonglowanie jej uczuciami, sprawiało mu nie lada satysfakcję. Detektyw milczał jeszcze przez chwilę, lustrując postawę Camelii. Ona za to w duchu, gratulowała sobie małego sukcesu, jakim było zachowanie odpowiedniej dawki spokoju. Było jej to bardzo potrzebne, tym bardziej, że poprzedniego wieczoru, dała najgorszy możliwy popis swoich możliwości. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że miała ze sobą problem. Jak można było bowiem zaprzeczać spójnej wersji kilku świadków. Miała nadzieję, że wszystko co się wydarzyło, było jedynie wytworem jej wyobraźni, choć w głębi duszy rozumiała, że wszystkie ostatnie nieprzyjemności, były w stu procentach rzeczywiste.

– Po co tu właściwie przyjechałeś? – zapytała, przerywając niezręczną ciszę.

– Chciałem zobaczyć z bliska kobiecego focha – rzucił ozięble.

– Co ty chciałeś? – dopytała zaskoczona.

– Może jeszcze będziesz udawać, że nie wiesz o co chodzi? – wysyczał niemal przez zęby, badając jej reakcję.

Ona jedynie pokręciła przecząco głową, robiąc minę niewiniątka. Kompletnie nie rozumiała jego słów i nie miała bladego pojęcia, co chodziło mu po głowie. Widząc zdezorientowaną reakcję kobiety, westchnął głęboko, uspokajając swoje zapędy.

– Wyszłaś ze szpitala i nawet nie dałaś znaku, że żyjesz...

– Jakby cię to coś interesowało – skomentowała cicho pod nosem, mając nadzieję, że detektyw nie usłyszał jej słów.

– A mało miałaś na telefonie połączeń ode mnie? – Zdenerwował się, wprawiając kobietę w kolejne osłupienie.

Przecież sprawdzałam na bieżąco komórkę i nie było tam ani jednego połączenia, a już od niego to w ogóle. Tłumaczyła się sama przed sobą. Tyle bym zauważyła. Myślałam, że po tym, co mu powiedziałam w szpitalu, potraktował mnie jak wariatkę i odczepił się na dobre. Chociaż... Nie Camelio! Krzyknęła na siebie w myślach. W żadnym wypadku, nie możesz go traktować inaczej, niż zwykłego pracownika. Wykonuje zlecenie ojca i na tym się skup! Pogrążona w myślach, złapała się odruchowo za prawe przedramię, gładząc je uspokajającym gestem. Nie miała pojęcia co zrobiła, dopóki nie poczuła ciepłego uścisku na swoim nadgarstku.

– Co to? – zapytał zaniepokojony detektyw. – Pokaż.

– Nic takiego. – Chciała zabrać rękę, lecz napotkała na opór.

– Przecież widzę, że to ślad po igle. – Spojrzał na nią uważnym wzrokiem, jakby chciał mieć pewność, co do szczerości kolejnej odpowiedzi. – Bierzesz?

– Słucham?! – Niemal krzyknęła, oburzona jego podejrzeniami.

Wyszarpnęła rękę z jego uścisku, nie zważając na granice dobrego zachowania. Poczuła się, jakby dostała od niego w twarz. Nawet jeśli, obdarzyła go jakimkolwiek zaufaniem, właśnie je mocno nadwyrężył. Parsknęła w duchu, kiedy doszło do niej, że nawet polubiła tego człowieka. Teraz jednak miała ochotę jedynie wykopać go z impetem za drzwi. Wiedziała, że spoufalenie się z detektywem, nie wróżyło nic dobrego. Jednak sytuacje, w jakich się znalazła, zdecydowały za nią.

Rozżalona, a zarazem oburzona zachowaniem mężczyzny, wstała z kanapy. Odruchowo skierowała się w stronę wyspy kuchennej, na której pozostawiła swój telefon. Zabrała go i nie czekając nawet, aż dojdzie z powrotem do linii siedziska, rzuciła metalowym przedmiotem w jego tors.

– Oszalałaś?! – Natan krzyknął, czując promieniujący ból na klatce piersiowej.

– Patrząc na to co ostatnio się dzieje, pewnie tak – warknęła przez zaciśnięte zęby. – Ale żadnych połączeń, ani wiadomości od ciebie nie miałam. – Spojrzała stanowczym wzrokiem, który w tym momencie mógłby przepołowić najtwardszą skałę. – Sam sobie sprawdź!

Detektyw z niedowierzaniem lustrował jej zdecydowaną postawę. Doskonalerozumiał, że były tylko dwie opcje. Jedna zakładała, że kobieta przed nimmówiła prawdę. Druga zaś, że bardzo w tą swoją urojoną prawdę wierzyła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro