20. W gościnę.
Camelia uspokoiła roztrzęsioną kobietę i sama podeszła do frontowych drzwi. Nie musiała sprawdzać tożsamości, stojącego po drugiej stronie człowieka. Doskonale wiedziała, że miała już za chwilę, wprowadzić w swoje progi, natrętnego detektywa. Odkluczyła zamek i otworzyła przed nim drzwi. Nie zdążyła nawet zareagować, kiedy mężczyzna, bezczelnie i bez jakiegokolwiek zaproszenia, wparował do środka. Zaskoczona kobieta, trzymała w dłoni klamkę, wodząc niezadowolonym wzrokiem za blondynem.
– Czuję jak wypalasz mi dziurę w plecach – powiedział beznamiętnie, nie odwracając się nawet w jej stronę.
Ręce w kieszeniach ciemnych jeansów, nie świadczyły o przyjacielskiej wizycie, tylko o służbowym tonie odwiedzin. Właścicielka domostwa spięła się jeszcze bardziej, nie wiedząc, co powinna myśleć o jego obecności. Nie odezwał się od paru dni. Miała wrażenie, że już zdążył ją zaszufladkować i ocenić stan psychiczny na jej niekorzyść. Dlaczego więc tu przyszedł? Jaki ma w tym cel? Zastanawiała się, zamykając mimowolnie za nim drzwi. On jakby nigdy nic, ściągnął czarną, skórzaną kurtkę, pozostając jedynie w szarej, bawełnianej bluzce z krótkim rękawem. Ten gest zapowiadał dłuższą rozmowę, na co kobieta nie była w tym momencie gotowa.
– Jak tak dalej będziesz stała przy tych drzwiach, to do jutra stąd nie wyjdę – dorzucił, spoglądając na nią, znad ramienia.
Camelia zdenerwowała się na tak aroganckie zachowanie Natana. Miała wrażenie, że po raz kolejny, próbował ją wyprowadzić z równowagi, już na samym starcie. Nie chciała dać mu jednak tej satysfakcji. Zakluczyła zamek i mimo, że blade policzki pokryła czerwień złości, starała się nad nią zapanować. Podeszła do niego powoli i bez ogródek zaznaczyła:
– Dobrze wychowany człowiek, najpierw wita się z domownikami, jeśli przychodzi w gościnę. – Parsknęła, zakładając kosmyk jasnych włosów za ucho.
Mężczyzna zbliżył się do niej nad wyraz blisko. Przyłożył swoją twarz do jej ucha, wywołując niekontrolowany rumieniec na policzkach. Zamarła w bezruchu, choć serce niemal wyrwało się z piersi. Jego bliskość i zapach perfum, wywoływały na jej cele mimowolny dreszcz, nad którym nie potrafiła zapanować. Miała nadzieję, że tego nie dostrzegł, choć wiedziała doskonale, że jest niezły w rozszyfrowywaniu zachowań ludzkich.
– W gościnę może i tak – wyszeptał niemal aksamitnym głosem. – Ale ja w gości nie przyszedłem. – Odsunął się od niej powoli.
Osłupiałym wzrokiem patrzyła, jak bez najmniejszych oporów, przeszedł przez korytarz i skierował się do salonu. Rozsiadł się na zamszowej kanapie i odłożył kurtkę obok siebie, na siedzisku.
– Dzień dobry. – Dolores przywitała się krótko.
Głos jej zadrżał, lecz nie potrafiła skontrolować jego tonu. Ich wizyta w szpitalu nie należała do przyjemnych. Służbową postawą i nieprzyjemnym tonem wyciągał z niej wszystkie możliwe informacje. Czuła się, jakby przeprasował ją wtedy maglem. Miała poczucie, że z każdą kolejną odpowiedzią, wysysał jej część duszy. Nie był miły, ani uprzejmy, lecz miała świadomość, że w taki właśnie sposób policja przeprowadzała przesłuchania. Nie rozumiała jednak, dlaczego przyszedł do miejsca, w którym pracowała i czego od nich chciał.
– Podać panu coś do picia? – zapytała z uprzejmości.
– Nie trzeba – odparł krótko, dopowiadając po chwili: – ale możesz nas na chwilę zostawić samych. Mam kilka pytań do pani szefowej.
Hiszpanka zmieszała się na te słowa. Spojrzała przestraszonym wzrokiem na Camelię, która nadal stała w miejscu, w którym zostawił ją Natan. Jakby niewerbalnie, chciała uzyskać odpowiedź na to, czy powinna zostać, czy jednak zostawić tą dwójkę samą.
– W porządku Dolores – zaczęła jasnowłosa. – Poradzę sobie.
– Na pewno mogę? – upewniła się.
– Tak – odparła z lekkim uśmiechem zielonooka.
Doskonale wiedziała, że mężczyzna nic jej nie zrobi. Była w jego towarzystwie bezpieczna, czego bała się sama przed sobą przyznać. Miał bowiem wiele okazji, aby zadziałać na jej niekorzyść. Nie wykorzystał żadnej z nich, a nawet uratował jej życie i zadbał o nią, po zdarzeniu przed firmą. Również ze względu na tamtą sytuację, miała obowiązek okazać mu chociaż minimum szacunku.
– To ja iść na góra. – Westchnęła, wodząc wzrokiem na pożegnanie. – Posprząta łazienka. W razie problema, proszę wołać.
Camelia nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się jedynie do kobiety, zapewniając w ten sposób, że wszystko będzie dobrze. Usiadła na drugim końcu kanapy, obdarzając detektywa jednym, ze swoich ulubionych, zagniewanych spojrzeń.
– Kiedy ty w końcu zrozumiesz dziewczyno, że te twoje miny, nie robią na mnie najmniejszego wrażenia? – rzucił od niechcenia, badając uważnie jej reakcję zwrotną.
– A kiedy ty w końcu dasz mi święty spokój! – uniosła głos, bardziej niż to było konieczne.
– Nie tak prędko księżniczko – wysyczał sarkastycznie, lustrując jej ubiór. – Choć dziś przynajmniej wyglądasz jak normalny człowiek.
Kobieta aż poczerwieniała ze złości. Zdenerwowała ją zbytnia zuchwałość i bezpośredniość detektywa. Nie rozumiała, czy miał już taki arogancki styl bycia, czy najwyraźniej testował granice jej wytrzymałości. Wewnątrz cała kipiała, lecz nie dała ujścia emocjom.
– Jeśli to ci ulży, to przyjmuję twój dziwaczny komplement. – Odbiła mentalną piłeczkę. – Ale następnym razem podszkol się w ich prawieniu, bo kompletnie ci to nie wychodzi – odparła niedbale, jakby jego uwagi nic dla niej nie znaczyły.
Mimochodem dostrzegła, że twarz mężczyzny pojaśniała, a kąciki ust uniosły się ku górze. Jakby ucieszył się, że nie dała się po raz kolejny sprowokować. Był jedyną, znaną jej osobą, która swoim zachowaniem, wywoływała u niej burzę skrajnych emocji. Od radości, po płacz. Od poczucia bezpieczeństwa, po obawę o własne życie. Był w tym perfekcjonistą. Lubił testować jej granice dobrego wychowania i drażnić się na każdym kroku. Miała wrażenie, że żonglowanie jej uczuciami, sprawiało mu nie lada satysfakcję. Detektyw milczał jeszcze przez chwilę, lustrując postawę Camelii. Ona za to w duchu, gratulowała sobie małego sukcesu, jakim było zachowanie odpowiedniej dawki spokoju. Było jej to bardzo potrzebne, tym bardziej, że poprzedniego wieczoru, dała najgorszy możliwy popis swoich możliwości. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że miała ze sobą problem. Jak można było bowiem zaprzeczać spójnej wersji kilku świadków. Miała nadzieję, że wszystko co się wydarzyło, było jedynie wytworem jej wyobraźni, choć w głębi duszy rozumiała, że wszystkie ostatnie nieprzyjemności, były w stu procentach rzeczywiste.
– Po co tu właściwie przyjechałeś? – zapytała, przerywając niezręczną ciszę.
– Chciałem zobaczyć z bliska kobiecego focha – rzucił ozięble.
– Co ty chciałeś? – dopytała zaskoczona.
– Może jeszcze będziesz udawać, że nie wiesz o co chodzi? – wysyczał niemal przez zęby, badając jej reakcję.
Ona jedynie pokręciła przecząco głową, robiąc minę niewiniątka. Kompletnie nie rozumiała jego słów i nie miała bladego pojęcia, co chodziło mu po głowie. Widząc zdezorientowaną reakcję kobiety, westchnął głęboko, uspokajając swoje zapędy.
– Wyszłaś ze szpitala i nawet nie dałaś znaku, że żyjesz...
– Jakby cię to coś interesowało – skomentowała cicho pod nosem, mając nadzieję, że detektyw nie usłyszał jej słów.
– A mało miałaś na telefonie połączeń ode mnie? – Zdenerwował się, wprawiając kobietę w kolejne osłupienie.
Przecież sprawdzałam na bieżąco komórkę i nie było tam ani jednego połączenia, a już od niego to w ogóle. Tłumaczyła się sama przed sobą. Tyle bym zauważyła. Myślałam, że po tym, co mu powiedziałam w szpitalu, potraktował mnie jak wariatkę i odczepił się na dobre. Chociaż... Nie Camelio! Krzyknęła na siebie w myślach. W żadnym wypadku, nie możesz go traktować inaczej, niż zwykłego pracownika. Wykonuje zlecenie ojca i na tym się skup! Pogrążona w myślach, złapała się odruchowo za prawe przedramię, gładząc je uspokajającym gestem. Nie miała pojęcia co zrobiła, dopóki nie poczuła ciepłego uścisku na swoim nadgarstku.
– Co to? – zapytał zaniepokojony detektyw. – Pokaż.
– Nic takiego. – Chciała zabrać rękę, lecz napotkała na opór.
– Przecież widzę, że to ślad po igle. – Spojrzał na nią uważnym wzrokiem, jakby chciał mieć pewność, co do szczerości kolejnej odpowiedzi. – Bierzesz?
– Słucham?! – Niemal krzyknęła, oburzona jego podejrzeniami.
Wyszarpnęła rękę z jego uścisku, nie zważając na granice dobrego zachowania. Poczuła się, jakby dostała od niego w twarz. Nawet jeśli, obdarzyła go jakimkolwiek zaufaniem, właśnie je mocno nadwyrężył. Parsknęła w duchu, kiedy doszło do niej, że nawet polubiła tego człowieka. Teraz jednak miała ochotę jedynie wykopać go z impetem za drzwi. Wiedziała, że spoufalenie się z detektywem, nie wróżyło nic dobrego. Jednak sytuacje, w jakich się znalazła, zdecydowały za nią.
Rozżalona, a zarazem oburzona zachowaniem mężczyzny, wstała z kanapy. Odruchowo skierowała się w stronę wyspy kuchennej, na której pozostawiła swój telefon. Zabrała go i nie czekając nawet, aż dojdzie z powrotem do linii siedziska, rzuciła metalowym przedmiotem w jego tors.
– Oszalałaś?! – Natan krzyknął, czując promieniujący ból na klatce piersiowej.
– Patrząc na to co ostatnio się dzieje, pewnie tak – warknęła przez zaciśnięte zęby. – Ale żadnych połączeń, ani wiadomości od ciebie nie miałam. – Spojrzała stanowczym wzrokiem, który w tym momencie mógłby przepołowić najtwardszą skałę. – Sam sobie sprawdź!
Detektyw z niedowierzaniem lustrował jej zdecydowaną postawę. Doskonalerozumiał, że były tylko dwie opcje. Jedna zakładała, że kobieta przed nimmówiła prawdę. Druga zaś, że bardzo w tą swoją urojoną prawdę wierzyła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro