11. Śpiąca królewna.
Stłumiony odgłos, kręcących się na korytarzu ludzi, wyciągnął ją z przymusowego snu. Miała wrażenie, że przespała przynajmniej ćwierć wieku. Mięśnie, jakby sparaliżowane, nie chciały słuchać rozkazów podświadomości. Nie była u siebie. Dawał jej to do zrozumienia, każdy kawałek młodego ciała, który za nic nie mógł wpasować się w twardy materac pod jej plecami. Zmarszczyła odruchowo czoło i wydobyła z siebie cichutki jęk, jak gdyby nawet ta czynność, sprawiła jej spory ból. Wciągnęła zachłannie powietrze, jakby brakowało jej tlenu płucach. Dobiegł ją nieprzyjemny zapach, którego nie chciała w tym momencie czuć. Dotarło do niej, gdzie się znajdowała, lecz rozszalałe w głowie myśli, nie potrafiły wyłapać przyczyny tego stanu. Jęknęła ponownie, próbując niezdarnie ruszyć głową. Poczuła wtedy ciepłą rękę, przytrzymującą jej chłodną dłoń. Wiedziała, że nie była sama, co nieco ją uspokoiło. Miała nadzieję, że ten przyjemny gest, nie skończy się wraz z otwarciem oczu. Już dawno nie czuła ze strony męża, że mu na niej zależało. Nie okazywał wylewnej czułości, ani nawet troski. Obawiała się, że ma w nosie jej potrzeby, a nawet stan zdrowia, czy to fizyczny, czy psychiczny. Dużo w ostatnim roku przeszła, a nawet nie potrafiła sama przed sobą przyznać, że był dla niej wsparciem, jakiego potrzebowała. Tym razem jednak było inaczej. Siedział z nią tu i teraz, niezależnie od tego co się wydarzyło. Uniosła niemal niezauważalnie kąciki ust ku górze, ciesząc się w duchu, że ma przy sobie osobę, dla której była ważna. Odwzajemniła gest, na ile tylko miała siły. Ścisnęła delikatnie męską dłoń i zawahała się. Jej głowę zaczęły nawiedzać wątpliwości, co do osoby, która znajdowała się tuż obok. Tak bardzo nie chciała otwierać oczu, zmierzyć się z ponurą rzeczywistością. Wolała być nieświadoma tego co się wydarzyło, lecz doskonale zdawała sobie sprawę, że długo w tym stanie być nie mogła. Uniosła niespiesznie zaspane powieki. Niemal natychmiast oślepił ją blask, żarzących się świetlówek. Zmarszczyła odruchowo nos, ponownie przymykając oczy. Odwróciła twarz na bok, kładąc stabilnie głowę, na lewym policzku. Ponowiła próbę, tym razem z odpowiednim rezultatem. Ostrożnie badała to, co udało jej się dostrzec. Białe ściany, z beżowym paskiem od podłogi, aż po linię na której kończył się stolik przy łóżku, nie napawały optymizmem. Sztywna, krochmalona pościel, otulała wymęczone ciało. To mogło być tylko jedno miejsce. Szpital, w którym nigdy więcej nie chciała się znaleźć.
– Coś ty sobie myślała wariatko? – Usłyszała obok znajomy głos.
Zamarła. To nie był jej mąż, a ktoś zupełnie jej obcy, kogo w życiu by się w tym miejscu nie spodziewała. Próbowała niezauważalnie wyswobodzić się z jego uścisku, lecz nie miała na tyle swobody ruchu i siły. Podniósł się z krzesła i podsunął je bliżej łóżka, aby kobieta, nie musiała za dużo się ruszać i mogła spokojnie na niego spojrzeć. Serce zadrżało z niepokoju. Nie wiedziała czego mogła się spodziewać, po takiej wizycie. Nie dawała jej spokoju jeszcze jedna, podstawowa myśl: Jakim cudem znalazłam się w szpitalu?
Detektyw opadł ponownie na siedzisko i oparł się stabilnie plecami. Był tak skupiony na swoich pytaniach, które chciał zadać, że nie zwrócił uwagi, iż nadal trzymał za rękę, bladą jak ściana, Camelię.
– Ty to jesteś totalnym zakrętem – wymamrotał, uśmiechając się sam do siebie. – Świderek przy tobie wymięka. – Próbował tym dziwacznym żartem, rozładować napiętą atmosferę.
Kobieta zmierzyła go tylko wzrokiem, jakby chciała w ten sposób przekazać, do jakiego czarta go wysyłała.
– No tak, na wypalanie mi dziury wzrokiem, to zawsze znajdziesz siły. – Zaśmiał się.
Jasnowłosa parsknęła oburzona i próbowała oprzeć się na dłoniach. Natan wypuścił ją z uścisku, lecz coś z drugiej strony łóżka, utrudniło jej tą czynność. Poczuła spore ukłucie, połączone ze szczypiącym bólem, jak gdyby ktoś w tym miejscu wypalał jej skórę kwasem. Syknęła odruchowo, padając głową ponownie na poduszkę. Spojrzała na prawą dłoń i zrozumiała co było przyczyną tego stanu. Głęboko wbity wenflon, ze spływającym powoli płynem, nie pozwalał na gwałtowny ruch, jakiemu chciała się poddać. Zawiedziona, przeklęła cicho pod nosem, czując się całkowicie bezbronną i uzależnioną od pomocy innych. Nie miała pojęcia, co się stało i dlaczego trafiła w to miejsce, dlatego też nie chciała ryzykować nieprzemyślanym zachowaniem, które mogłoby jej zaszkodzić.
– Gdzie mój mąż? – zapytała po chwili namysłu.
– W pracy jak mniemam. – Usłyszała w odpowiedzi.
– Wie, że tu jestem? – Zadała nurtujące ją pytanie.
– Wie... – potwierdził detektyw.
– A ty skąd się tu wziąłeś? – zapytała, niemal wyrzucając mężczyźnie, jego obecność przy jej łóżku.
– To nie jest teraz ważne – odparł szybko, ponownie napotykając niezadowolony wzrok kobiety. – Weź już przestań, bo serio jeszcze jakieś lasery z oczu puścisz – rzucił, kręcąc przecząco głową, jakby karcił ją za szczeniackie zachowanie.
Wstał z krzesła i ostrożnie do niej podszedł. Oparł dłonie na twardym materacu i pochylił się nad jej twarzą. Na bladych policzkach zagościł niekontrolowany rumieniec. Zaparło jej dech, nie wiedząc, czego mogła spodziewać się ze strony bezpośredniego mężczyzny. Serce przyspieszyło tempa, a ona bała się, że Natan przekroczy granice swojego profesjonalizmu, któremu zazwyczaj był wierny. Z drugiej zaś strony, nie ufała sama sobie. Nie czuła się doceniana i pożądana przez własnego męża. Nie okazywał czułości, ani potrzebnej jej bliskości. Tak bardzo zagłębiła się w swojej tragedii po stracie ojca, że nie zauważyła, kiedy ten stan rzeczy się nasilił. Jednego była pewna. Wiedziała, że nie było jej tego wolno, lecz podświadomie pragnęła obecności detektywa przy sobie. Nie rozumiała własnego ciała i karciła w duchu za niekontrolowane odruchy, lecz nie potrafiła powstrzymać tego, jak działała na nią jego obecność. Była jednak mężatką i niezależnie co czuła, musiała być wierna osobie, której ślubowała w obliczu Boga.
Natan zawahał się na chwilę, widząc rozszerzone źrenice kobiety. Jakby obawiała się jego zamiarów, o których nie miała pojęcia. Spojrzał na nią uważnie, zniżając lekko ku niej swoją twarz.
– Mam – wyszeptał ledwo słyszalnie.
Pociągnął za wajchę pod łóżkiem i podciągnął górną część wyżej, aby Camelia mogła w spokoju się oprzeć.
– Lepiej? – zapytał, opadając z powrotem na twarde siedzisko krzesła.
– Tak, dziękuję – potwierdziła, karcąc się w duchu za swoje nieczyste myśli.
– To przejdźmy teraz do rzeczy – zaczął detektyw, swoim profesjonalnym tonem, jakby był na Sali przesłuchań.
Zielonooka taksowała go wzrokiem. Nie rozumiała o co mogło mu chodzić. Pamiętała, że wzięła leki i popiła winem, a takie połączenie najwyraźniej jej zaszkodziło.
– Widziałem, że nie jesteś w najlepszej formie po tym całym zdarzeniu z motocyklistą, a później u mnie w mieszkaniu, ale... – Odetchnął głęboko, jakby nabierał odwagi na wypowiedzenie kolejnych słów. – Żeby od razu próbować się zabić?! – Podniósł głos, bardziej niż to było konieczne. – Co ci strzeliło do tej pustej makówy?!
Niebieskie oczy uważnie badały postawę kobiety. Ta marszczyła jedynie czoło, uświadamiając mężczyźnie, że nie miała pojęcia o czym do niej mówił. Nie rozumiała tego oskarżenia, bo do niczego takiego nie dopuściła. Miała totalny mętlik w głowie. Próbowała odtworzyć w swojej pamięci wszystkie, najdrobniejsze szczegóły, które mogłyby mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie miała pojęcia w jakiej sytuacji się znalazła, lecz pragnęła jak najszybciej się tego dowiedzieć. Puściła mimo uszu obelgę, którą rzucił w jej stronę i zaczęła, najpoważniej jak tylko w tym momencie potrafiła:
– Ja tego nie zrobiłam – tłumaczyła, starając się przybrać swoją maskę niewzruszonej bizneswoman. – Przynajmniej nie świadomie – dorzuciła, próbując uspokoić wewnętrzny wulkan emocji.
– Kobieto! – warknął na nią, jakby wściekał się za jakieś przewinienie, które dotyczyło bezpośrednio jego osoby. – Znaleziono cię ledwo żywą, z pustym opakowaniem po lekach i opróżnionych butelkach po winie! Ile ty tych tabletek łyknęłaś?! – Wściekał się dalej.
Nie wiedziała, czy to było dobrze, czy źle, że miała pojedynczy pokój, bez towarzystwa innych pacjentów. Nie mogła rozgryźć zachowania detektywa i jego oskarżeń. Czuła się tak, jakby zrzucał na nią winę, co najmniej za popełnienie jakiejś krwawej zbrodni. Pragnęła jednak uniknąć zwracania uwagi personelu szpitala, bo wtedy już niczego by się nie dowiedziała. Miała bowiem sporo pytań, które musiała swojemu towarzyszowi zadać.
– Może pół tonu ciszej, bo zaraz cały szpital się tu zleci – skarciła go. – Poza tym, ja naprawdę nie wiem, o czym ty w ogóle do mnie mówisz. Wzięłam tylko jedną tabletkę...
– Widziałem wyniki toksykologii – przerwał jej – to nie była tylko jedna tabletka. Ta ilość powaliłaby słonia. Masz szczęście, że żyjesz.
– Nie – przeciągnęła to słowo, marszcząc brwi i kręcąc przecząco głową. – Jestem absolutnie pewna, że to była jedna tabletka, którą zażyłam w dwóch częściach, bo są silne i nie chciałam od razu brać całej, więc zażyłam najpierw połowę.
Mężczyzna uważnie badał postawę jej ciała. Żaden gest, ani mimika, nie wskazywały na to, że mogła go w tej sprawie okłamać. Nie rozumiał jednak, co mogło się stać. Brał też pod uwagę upojenie alkoholowe i nieświadome zażycie reszty leków. Miał w końcu ku temu powody. Poprzedniego dnia była w końcu na niezłym kacu, którego nie dało się nie zauważyć. Tak samo zresztą, jak rozchwianie emocjonalne, które towarzyszyło jej tego dnia. Nie wierzył jednak, że z pełną premedytacją mogła chcieć pozbawić się życia.
– Przypuśćmy, że ci wierzę – zaczął ostrożnie. – To może powiesz co się stało od momentu, kiedy wyszedłem z twojego domu. – Lustrował uważnie jej twarz.
– W sumie, to nie zawiele – przyznała, obojętnie wzruszając ramionami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro