6. "Do ostatniego tchu... i ostatniego piona" cz. II
Wawel, komnata Jadwigi
Jadwiga spędzała z dwórkami czas po obiedzie. Właśnie debatowały nad wyborem zasłon do przyszłej sypialni Wilhelma, kiedy do komnaty wpadła zaaferowana Margit. Ostatnie dni spędziła w łożu z powodu choroby.
-Margit, lepiej się czujesz? Nadal masz jakieś niezdrowe rumieńce - zmartwiła się królowa.
-Pani, wiem, po co przyjechali Litwini! - dwórka z trudem łapała dech, ręce się jej trzęsły, a w oczach miała łzy.
-Skąd? Co się stało?
- Polscy panowie chcą oddać twoją rękę wielkiemu księciu Jogaile. Chcą cię wcisnąć we włochate łapy poganina i dzikusa! Chcą zabić twoją miłość! - rzuciła nowinę jak bombę Margit i opadła ciężko na krzesło. Śmichna i Erzebet dla odmiany zerwały się z krzeseł. Mścichna upuściła karafkę z winem. Naczynie rozłupało się kawałeczki, a trunek płynął po stole i skapywał na podłogę. Brzezianka zamarła z rozdziawionymi ustami, ale nikt nie zwracał uwagi na ten wypadek, tak drobny w obliczu tego, co właśnie zachodziło.
-Margit rozum czy słuch ci odebrało? A może pomieszało ci się w głowie z ciepłoty? - nie dowierzała królowa, ale czuła też ogromny niepokój.
-Gniewosz zarzekał się na wszystkie świętości - upierała się Margit. To on przekazał jej nowinę, kiedy wracała od biskupa z rozgrzewającą maścią.
-Tak, królowa poślubi dzikusa z Litwy, a ja wyjdę za... wojewodę z Melsztyna! - prychnęła ironicznie Erzebet. W duszy nie życzyła sobie niczego innego. Przynajmniej co do siebie , bo do królowej... Ale też równie mocno nie wierzyła, że zapracowany Spytek zwróci na nią uwagę i pośwęci czas.
- Przestańcie - przerwała im ostro Jadwiga. Zaczęła coś przypuszczać. Wstałai zaczęła nerowo krążyć po komnacie- Te spojrzenia... te szepty... Dymitr gadał do siebie więcej niż wcześniej... Spytek był rano jakiś dziwny...
-Nikt nic ci nie powiedział? - dziwiła się Mścichna.
-Jak oni mogli knuć tak za Twoimi plecami! - wtórowała jej Śmichna.
-Musieli wymyślić to już dawno! A ja tak im ufałam... Zdrajcy! Podli! Boga w sercu nie mają!- krzyczała Jadwiga. Głos jej drżał, a do oczu napływały łzy.
-Miałaś rację, Margit. Polacy są okropni! - krzyknęła Erzebet. W obliczu takiej katastrofy niestety musiała to przyznać.
-Polacy? Co tu mówić o Polakach? Przecież ten Litwin musi być sto razy gorszy! - mówiła Margit.
-Modli się do węży i pije krew dzieci... Odprawia czary... Pewnie składa ofiary z ludzi albo ich zjada! - panikowały Brzezianki. Mścichna trzesąca się z emocji potrąciła wazon, który w ostatniech chwli przytomnie złapała Erzebet. Zestresowana do granic możliwości Mścichna zaczęła się osuwać na podłogę. Jej siostra i młodsza Lackfi wznosząc paniczne okrzyki próbowały ją ocucić. Śmichna troskliwie zaczęła poić siostrę wodą z kubka. Wraz Erzebet piskliwymi głosami pomstowały na panów polskich i Litwinów.
-Pani, co teraz? - Margit próbowała zachowac trzeźwość umysłu.
-Czekam na Wilhelma. Tylko jego poślubię. Przed Bogiem nas połączono! -zdecydowała Jadwiga. - Niech tylko dowiem się, kto zaprosił Litwinów na Wawel - załzawione oczy Jadwigi błysnęły jak sztylety.
-Może podskarbi Dymitr on taki dziwny, gada do siebie, nigdy w oczy nie patrzy... I Rusin!- myślała głośno Erzebet.
-A może kasztelan Dobiesław. On taki... oślizgły jak ryba - skrzywiła się Margit. Wszystkie niewiasty zaczęły się przekiwać podrzucając nowe pomysły, szlochać, załamywać ręce, i wznosić okrzyki. Na to zamieszanie nadszedł biskup Radlica.
-Pani.. - skłonił się kapłan. Kobiety nieco przycichły.
-Biskupie, powiedz Litwinom, że przyjechali na darmo. Oszukano mnie! W imię czego!? To ja zasiadam na tronie, nie pozwalam na takie traktowanie. To ja noszę koronę królów! Ja! - krzyczała Jadwiga załamując ręce i z trudem pohamowując łzy.
-Pani, jeżeli nie przyjmiesz tych darów będzie skandal... - zaczął biskup
-Przyjmę żeby potem odmówić ich prośbie? - zdziwiła się Jadwiga.
-Nie ma innego wyjścia - duchowny rozłożył ręce w geście bezradności.
-I tak już dość obrażono Litwinów zapraszając ich tu bez mojej wiedzy i zgody! Wymyśl coś! - słowa rozgniewanej Jadwigi zdawały się przecinać powietrze niczym sztylety.
-To nie są tacy dzicy ludzie, jak się o nich mówi. Książę Skirgiełło... - zaczął kapłan.
Jadwidze to imię o czymś przypomniało. Przypomniał się jej młody litewski książę odwiedzający Budę i opowiadający jej bajkę na dobranoc. Miły był z niego człowiek. Zawsze była go ciekawa i chciała ponownia spotkać. Ale teraz...
-Dobrze. Posłów i dary przyjmę, ale póki co zdania zmieniać nie zamierzam. Potem pomyślimy, co z tą sprawą zrobić - zdecydowała królowa ocierając oczy i wzdychając ciężko. Zebrała dwórki i zaczęła się przygotowywać do przyjęcia posłów.
Rynek
Jan i Skirgiełło zmierzali w stronę karczmy. Po drodze rozmawiali o nauce Jana, o tym, co na Litwie, ale przede wszystkim o sprawach sojuszu. Nagle usłyszeli zgiełk i zamęt. Podeszli bliżej aby posłuchać ludzi.
-Wtedy to będzie handel jak się patrzy. Litwa i Polska pod jednym berłem! Zapomnimy o głodzie, nawet najbiedniejsi - kupcy przekonywali siebie nawzajem.
-Jak to pod jednym berłem? - człowiek upuścił futro, które właśnie trzymał.
- To nie wiecie, że Litwin zasiądzie na waszym tronie obok królowej? - zapytał sprzedawca ryb.
-Litwin? Poganin? O Boże - przerażona kobieta przeżegnała się. - Skąd wiecie, dobry człowieku?
-Powiadał mi to pan z Wawelu, Gniewosz z Dalewic. Mówi, że Litwin już tutaj jedzie. Z haremem żon i ołtarzami do składania ofiar z młodych dziewic - prawił kupiec. Dwie kobiety złapały się za ręce. - I co jeszcze mówił? - pytały wylęknione.
-Będzie mieczem nawracał na swoją pogańską wiarę!
-To może już teraz lepiej się odchrzcić... albo odechrzcić... czy jak to się mówi? - pytała kobieta.
- Nie bluźnij, żono! - kupiec trzepnął niewiastę kawałkiem płótna. - Boga w sercu nie masz?
-Boga w sercu to nie ma ten, kto nam Litwina na tron zaprosił. Nie pamiętacie, co zrobili z mężem i ojcem pani Cudki?
- Co to za miasto, w którym się władcę koronuje, a ono nic tym nie wie? - pytał Skirgiełło Jana odchodząc od tłumu.
-Książę... To trudne. Ludzie potrzebują czasu - powiedział Jan. - Królowa też. Ze Spytkiem przekonamy ją napewno To jej ulubiony wojewoda. -pocieszał.
-Chyba już niedługo będzie ulubiony. Jadwiga nakaże pasy skóry z niego drzeć jak sie dowie, że ukrył przed nią nasz plan. Nie było to niby tak, a?
-Potem mu wybaczy - rzekł niepewnie Jan.
- Oby - Skirgiełło szczerze w to wątpił. - Jak nie to zamiast sojuszu wojna będzie! Rzeki popłyną krwią... nie będzie komu zbierać zbóż... a ja chyba pierwszy się nożem pchnę! Ja bym za ten sojusz życie oddał... Za Jogaiłę... Za brata mego najmilszego... za jego szczęście, za Jadwigę! Ja tego Habsburga końmi rozwłóczę! Na pal go wbiję, w ogniu gada przysmażę!- wykrzykiwał gestykulując wymownie. Kilku ludzi obejrzało się za nimi. Ktoś pokazał ich palcem i zaczął prawić swemu towarzyszowi coś na ucho.
-Książę... Niech książę nie robi scen na ulicy! - próbował go uciszyć Jan.
-Będę robił co zechcę! Zatłukę go, oczy parszywcowi wydłubię! Waszej pani mu się zachciało! W głowie jej mąci, oszust jeden, gad parszywy... Temu Gniewoszowi z Opolczykiem uszy i języki poobcinam! Nogi im powyrywam z...
-Bracie! Bracie! Wszędzie cię szukam - wpadł na niego Korygiełło, który z daleka usłyszał znajomy głos. - Co ty wyrabiasz, bracie? Musimy wracać na Wawel. Przecież musimy dać królowej podarki. Kim jesteś, panie? - zwrócił się do Jana.
-To Jan z Kościelca, posłował u nas ostatnio - wyjaśnił mu zasapany od wykrzykiwania Skirgiełło. - I co bracie, kiedy nas pogonią z Wawelu? Jutro? Czy jeszcze dzisiaj?
-Bracie, nikt nas nie pogoni! Mówiłem z wojewodą, tu problem jest... nie z polityką. Wszyscy panowie są zgodni. Tylko z miłością - Korygiełło dalej wyjaśnił obu panom jak się sprawy mają.
-Wy tu w tym Krakowie co krok macie problem z miłością! - prychnął Skirgiełło. - Wszyscy! Ten Pełka co był u nas kocha babę swego brata i teraz się ukrywa po Kościelcach i Melsztynach, żeby mu tamten skóry nie złoił, a ten tutaj Jan córkę marszałka, co jej go zabrania, bo niby za biedny - powiedział, nawiązując do tego, co mu wcześniej opowiadał szlachcic z Kościelca.
-Ale słuchajcie! - przerwał im Korygiełło. - Pokonamy tych Habsburgów! Musimy! - i opowiedział historię swojej szachowej wygranej. Jan i Skirgiełło skręcali się ze śmiechu słuchając o wystrojonym nerwowym włoskim lalusiu i fircyku, jak to nazywał Viscontiego Korygiełło oraz poklepywali go z aprobatą po plecach gdy cytował swoje odpowiedzi na obraźliwe uwagi Włocha. - I co wy na to, panowie? - oparł ręce na biodrach w geście zadowolenia. Janowi i Skirgielle wróciły humory. Jeżeli Korygiełło, który szachy widział trzy razy w życiu wygrał z tym dworskim fircykiem to ich trzech...
-W takim razie- popatrzył na towarzyszy Skirgiełło zacierając ręce - idziemy zrobić wrażenie na królowej!- zarechotał.
-Będziemy walczyć, my i Spytek - dodał Korygiełło. -Do ostatniego tchu! - wszyscy trzej zwarlisię na chwilę w niedźwiedzim uścisku.
-I ostatniego piona! - dorzucił Jan i wszyscy się zaśmiali, a że czas naglił ruszyli pośpiesznie w stronę zamku.
Wawel, sala tronowa
Olgierdowicze z żołnierzami weszli do dużej sali. Korygiełło w myśli odmawiał wszystkie znane sobie modlitwy do wszystkich bogów żeby jego brat nie powiedział z tych emocji niczego niewłaściwego. Jeszcze pod salą Skirgiełło stwierdził, że wolałby się przed tym wszystkim porządnie napić. Tłumaczył, że wspomnienia, że kiedyś w Budzie, że jakieś sny... Korygiełło szantażem i groźbami ubłagał go, żeby tego nie robił. Obaj wyszykowali się najlepiej jak umieli, wzięli nawet kąpiel, chociaż Skirgiełło nienawidził tego z całego serca. Za radą Jana i Spytka -przygładzili nawet niesforne włosy. Korygiełło zobaczył piękną panią siedzącą na tronie i oniemiał. To prawdziwa niewiasta czy święta z ikon, które wisiały w komnacie jego matki? Bił od niej majestat i blask, a w piękną twarz można by się wpatrywać bez końca. Pani emanowała spokojnym wdziękiem i urodą. Przyglądała im się przyjaźnie. Dla przyszłości jego brata u boku tej niewiasty mógłby grać z Viscontim w szachy choćby codziennie, a i na miecze go wyzwać, w tym był jeszcze lepszy. Korygiełło ucieszył się, że to jego starszy brat miał zabierać głos. On w obecności tej pięknej pani, przeszywany jej spojrzeniem nie byłby w stanie go z siebie wydobyć. Bezgłośnie poprzysiągł sobie, że odda życie za szczęście Jadwigi i Jogaiły. Zrozumiał, dlaczego starszy brat tak emocjonował się tym poselstwem.
Skirgiełło natomiast pożałował, że nie odwiedzili z Janem tej karczmy, gdzie planowali się udać. Czy można na trzeźwo w ogóle przeżyć coś takiego? Siedząca na tronie niewiasta w blękitnej sukni haftowanej perełkami spoglądała na niego tymi sami szafirowymi mądrymi oczami, co przed laty. Tak samo, jak wtedy w Budzie, kiedy pytała go o Litwinów. Onieśmielała go. Włosy jej pociemniały, nabrała doroślejszych rysów i była taka dostojna... Nie wątpił jednak, że w mgnieniu oka mogłaby wbić go w ziemię jakimś celnym pytaniem, albo zmusić go do czegoś, tak jak do tej bajki, wtedy, przed laty. Oj, Jogaiła będzie miał z nią prawdziwie słodkie utrapienie. Z radością skonstatował, że Jadwiga wygląda jak panna młoda, którą prowadził we śnie przez kaplicę do swego brata. Tak, to był dobry sen, dobra wróżba. Dla jej spełnienia byłby w stanie popełnić wszelkie zbrodnie na Habsburgu albo podpalić choćby cały świat.
-Jestem Skirgiełło Iwan Olgierdowicz, a to mój brat, Korygiełło - obaj złożyli dworny ukłon, jaki ćwiczyli z Janem i Spytkiem. Jadwiga poznała Skirgiełłę i uśmiechnęła się do niego. Książę poczuł przypływ odwagi, a jednocześnie, że jest całkiem pokonany i stracony. On, który piorunował wzrokiem Krzyżaków... - Brat nasz, Jogaiła Olgierdowicz, przesyła pani te dary i wyrazy szacunku oraz przyjaźni swojej i swego kraju - żołnierze uchylili skrzynie.
-Dziękuję, dobry książę. Przekaż wielkiemu księciu moje podziękowania - jaki miała piękny głos, nawet w cerkiewnych chórach Skirgiełło takiego nie słyszał.
- Opowiem mu o dobrej, mądrej i pięknej królowej. Jej majestat opromienia każdego, na kogo spojrzy życzliwym okiem, a dobra sława wśród poddanych sama ją wyprzedza. Wysławiają oni jej dobre serce, ale także odwagę, jakiej nie powstydziłby się najdzielniejszy mąż. Mam nadzieję, że mój brat wkrótce sam się o tym przekona - O tej odwadze zapewne się przekona -pomyślał.
- Szczodrze obdarzasz pięknym słowem książę - uśmiechnęła się władczyni. Skirgiełło widział jednak po oczach królowej, że pomimo godności i serdecznego uśmiechu, coś ją nęka i frasuje. Zdawało mu się, że wcześniej płakała. Domyślił się dlaczego.
- Tacy są Litwini. Co w duszy, to i na języku -uśmiechnął się on - Królestwo otwarte na wschód to królestwo bogate i silne. Więzy krwi ważne, ale i przyszłość ważna. Trzymała się jednak dzielnie. Prawdziwa królowa...
-W królestwie liczy się dane słowo - królowa spoważniała. Słowo dane Habsburgowi - pomyśleli Olgierdowicze.
-Stare układy obowiązują. Ale teraz ... inny czas. Jogaiła wierzy w nowe, lepsze czasy. Z tego co wiemy, wy również. W przeciwnym razie w ogóle by nas tu nie było. Jesteśmy gotowi z tobą, pani i pod twoim światłym przewodnictwem wkroczyć w owe czasy, w których będzie rządzić mądrość umysłu i miłość serca, płynące z wiary w jedynego Boga.
-Pięknie prawisz, książę. Cenię waszą hojność i przyjaźń. Niech Wawel i Kraków staną się wam na te dni domem, a Królestwo Polskie krajem przyjaciół. Dzięki Wam wierzę, że jest to możliwe - powiedziała królowa. Korygiełło i Skirgiełło ukradkiem mrugnęli do siebie, jakby chcieli powiedzieć sobie, że jeszcze nie wszystko stracone. Walka trwa! Skirgiełło mimo wszystko czuł, że w tej dyplomatycznej oficjalnej sytuacji nie może powiedzieć wszystkiego, co chciałby. Beznadziejne słowa, co dużo znaczą, a tak naprawdę nic nie znaczą... Przeklęta dyplomacja! W głowie zrodził mu się pewien pomysł.
Wawel, komnata Jadwigi
Spytek, pomimo sukcesu Korygiełły i przyjęcia posłów przez Jadwigę wiedział, że niechybnie czeka go ta chwila. Stał przed bladym jak płótno obliczem królowej. Ręce jej drżały, ale głos był przeraźliwie zimny i tnący jak brzytwa.
-Mam tylko jedno pytanie, wojewodo. Czy wiedziałeś o tym, że Litwini chcą polskiego tronu? Wiedziałeś, czy nie?
- Nnnie... - zawahał się Spytek. Nie, jako rycerz nie mogę skłamać... - Tak - spuścił głowę, choć rycerzowi nie wypadało.
-W takiem razie wracam do Budy!!
-Najjaśniejsza pani, przyjęłaś tron i obowiązki królowej. Wedle prawa... - Spytek starał się mówić z jak największym szacunkiem.
-Tu się nie szanuje prawa, anu moich uczuć. Jadę. Zdecydowałam. Jestem królem! Obok mnie może zasiąść tylko prawdziwy rycerz, co ma w sercu Boga, a serce ze złota. Jak mój Wilhelm
- Opuszczając Wawel starcisz wszystko... - zaczął błagalnym tonem Spytek. - Błagam cię pani, wysłuchaj mnie, popełniasz wielki błąd...
- Kimże jest człowiek, który nie błądzi, może Spytkiem z Melsztyna?! - rzuciła z ironią krlowa, zakładając ręce na piersi.
- Pani, nie możesz wyjechać... - Spytek upadł na kolana.
-Nie błądzi, ale udaje przyjaciela i wbija sztylet w serce!! - krzknęła królowa rozdzierająco wybuchając płaczem. Spytkowi serce się ścisnęło. Kochał i szanował królową. Chciał dla niej jak najlepiej, a sprawił takie rzeczy...
-Pani, twoje miejsce jest w Krakowie...
-Kraków! Miasto wiernych poddanych - sarkastycznie odezwała się królowa.
-Nie wolno ci opuszczać tronu..
-Dobrze, zatem każę go załadować na wóz - zaśmiała się ironicznie Jadwiga.
-Nie będziesz miała do czego wracać...
-Grozisz mnie? - Jadwiga zdawała się mordować wojewodę wzrokiem - Córce Ludwika, prawnuczce Władysława? W czyim imieniu?
-Dla twojego dobra! - załamywał ręce Spytek.
- Chyba rozum tracisz! Odejdź, zanim... zanim popadniesz w niełaskę! Koniec audiencji, wyprowadzić pana wojewodę! - zarządziła władczyni i chwilę potem strażnik niemal wynosił Spytka z pomieszczenia.
Karczma
Skirgiełło utwierdził się w przekonaniu, że nic tak nie rozjaśnia myśli, jak kufel piwa. A miał jedną ważną rzecz do przemyślenia. Wypił, tym razem niewiele, zapłacił i uznał, że jest gotowy. Wyszedł z karczmy i... nagle zamarł jakby zobaczył ducha. Nie, to niemożliwe... Gorzej dzisiaj już być nie mogło... Spojrzał na potężną sylwetkę, jasną czuprynę i zielone oczy... Na Perkuna, w kraju zmarłych bym poznał te zdradzieckie ślepia...
-Cyryl! Zabiję cię, psie!! - rzucił się z pięściami na napotkanego człowieka. Niemierza z Gołczy, kapitan wawelskiej straży, właśnie zakończył swoją służbę. Jak co dzień udał się na krótki odpoczynek do karczmy. - Walcz, tchórzu! - nacierał z coraz większą zaciekłością.
- Nie jestem tchórzem! - oddał cios Cyryl lub jak kto woli, Niemierza. Z rozciętej wargi zaczęła mu płynąć krew.
-Nie?! - Skirgiełło odsunął się na chwilę i starł pot z twarzy.- A kto zabił bezbronnego Kiejstuta? - rzucił się ponownie na Niemierzę, kopiąc go i bijąc niemiłosiernie.
-Honor rycerza kazał!! - odwzajemnił uderzenie Gołczanim, Skirgielle krew z rozbitego nosa zalewała usta i przód ubrania. Litwin podstawił nogę Polakowi, który upadł z hukiem na zimię.
- Też mi honor - splunął na niego Skirgiełło.
-Zamordował mojego ojca i dziada - zaczął się z trudem podnosić z ziemi, ale Skirgiełło przygwoździł go do niej ciężkim butem
- Może na to zasłużyli... - rechotał Litwin.
-Jak śmiesz!!! - pod wpływem emocji Niemierza podniósł się z ziemi i natarł z nową siłą na Skirgiełłę. Obaj mężczyźni, mocując się sobą wtoczyli się do karczmy i nie zwracając uwagi na krzyki, błagania i podniesione głosy wylądowali przy pierwszym lepszym stole, gdzie stał dzban i dwa napełnione kufle. Skirgielle zamglone oczy aż się zaświeciły. Jakichś dwóch ludzi podeszło do nich, ale Skirgiełło pochwycił ich i bezceremonialnie wyrzucił za drzwi. Wychylił cały kufel jednym haustem.
-Uratowałeś mi życie - wycedził patrząc Niemierzy w oczy z nienawiścią.
-Pamiętam... i żałuję - warknął rycerz. - Chciałem, żeby wojna się skończyła! - Skirgiełło łapczywie pochaniał trunek.
-Zadrwiłeś z przyjaźni - wybełkotał nieźle podpitym głosem.
-Pokochałem waszą rodzinę! - zapewnił z mocą Niemierza potrząsając Skirgiełłę za ramiona.
- Kochałem stryja Kiejstuta - bełkotał dalej Skirgiełło - Ale to jednak drań był!! -zarechotał i ku zdumieniu Niemierzy poklepał go po ramieniu.
-Pokochałem Ciebie i Jogaiłę - zaklinał się Niemierza upiwszy uprzednio z kufla. - On byłby lepszym królem niż Habsburg!
-Mogłeś być moim bratem, ale jesteś takim draniem. Jadłeś ze mną, spałeś ze mną, lałeś Krzyżaków ze mną! A potem co? Stryja mi ubiłeś, parszywcu! - wrzeszczał Skirgiełło. Obecniw karczmie utwierdzali się w utartych opiniach o Litwinach - Jedna ręka chce cię zabić, druga ocalić... - książę przerzucał nóż z jednej dłoni do drugiej.
-A to zabij! Żona mnie zdradziła... ma dziecko z innym... Mój brat mnie zdradził... nie mam ojca... ani dziada! Nikim jestem rozumiesz! Nikim! Nie mam nikogo swojego! Nawet matka zawsze wolała brata, bo bardziej do ojca podobny! Ciebie jednego miałem za przyjaciela - pił i lamentował Niemierza jednocześnie. - Ale i ciebie straciłem... -streścił tragedię swego życia rycerz. Los bardzo go doświadczył. Próbował naprawić rodzinę, zrozumieć matkę, pokochać żonę, przyjąć za swego syna Heleny, ale potrzebował czasu. Był też w tym wszytskim zupełnie sam.
-Jak cię zabije nic nie będę z tego miał - Skirgiełło upił trunku i schował nóż do buta. - Przekonaj Jadwigę żeby poszła za Jogaiłę! Zrób to... po dawnej przyjaźni! Kiejstut to był pies... mniejsza już o niego! A tu możesz pomóc złączyć dwa kraje... Przekonaj królową!
-Ona mnie ledwo zna-pokręcił głową Niemierza. Nie miał znajomości na dworze. Ledwo znał Spytka, poza tym nikogo. Zajmował się tylko służbą, a po niej wracał do domu, by zadbać o pozostawioną przez nego na tyle lat żonę i małego Guncela. Tyle przez te lata się zepsuło. Musiał to naprawić, a nie zawierać nowe znajomości. Zresztą, kto by tam chciał się przyjaźnć z takim nieudacznikiem.
-To cię pozna! Wymyśl coś... Co masz do stracenia?
-Nie mam nic do zyskania - odparł zrezygnowanym tonem Niemierza.
-A zbawienie? Bóg ci wybaczy, Jogaiła ci wybaczy... Opowiadaj jej, jaki to jest mądry, wspaniały, dzielny, jak matkę i siostry kocha, jak darował rannym Krzyżakom, jak chciał oszczędzić Kiejstuta... Mów, że jest największy, najodważniejszy, że ma serce ze złota... Zasłużysz się, mój brat umie wynagrodzić wiernym poddanym...
Nagle do karczmy wszedł Jan. Szukał po całym mieście aptekarza. Zamiast niego dostrzegł Skirgiełłę i Niemierzę, którego słabo kojarzył z Wawelu. Obaj byli umorusani krwią, spoceni i potargani.
-Książę? Niemierzo? Na Boga, co wam się stało? - złapał się za głowę Jan.
-Dawne porachunki - mruknął Skirgiełło - Ale co było, to się zbyło. Siadaj, Janie! -zrobił szlachcicowi miejsce koło siebie. - Już mówiłem Cyrylowi...
-Jakiemu Cyrylowi? Przecież to Niemierza! - zdziwił się Jan. - Syn Niemierzy z Goł...
- Kiedyś ci opowiem - nalał Janowi piwa. - Teraz są ważniejsze sprawy. Janie, musisz z Cy... Niemierzą przekonać królową do Jogaiły. Obaj byliście w Wilnie. Widzieliście go... Wymyślcie coś!
-Na mnie zawsze możesz liczyć, książę! - zaofiarował się Jan.
-Cyrylu? - Skirgiełło spojrzał na Niemierzę. Rycerz kiwnął głową. W sumie nigdy nie miał takiego przyjaciela jak Skirgiełło. Jedyną jego drobną wadą było to, że był bratankiem Kiejstuta, ale rodziny przecież się nie wybiera.
-Zatem walczcie, panowie! - Skirgiełło podniósł kufel w geście toastu. - Za walkę do ostatniego tchu!
-I ostatniego piona! - dodał Jan. - Za sojusz!
-Za przyjaźń! - poprawił go Skirgiełło i spojrzał na Niemierzę. Ten stuknął się kuflami ze Skirgiełłą, całą trójką wypili, a potem Skirgiełło i Niemierza padli sobie w ramiona. Ich droga na nowo się rozpoczęła.
Wawel
Spytek bezskutecznie dobijał się do królowej. Uważał, że ich ostatnia rozmowa była stanowczo zbyt emocjonalna. Tak naprawdę przecież nie wyjaśnił władczyni zawiłości sojuszu z Litwą. Od dłuższego czasu tkwił pod komnatą Jadwigi, ale strażnik ciągle odpowiadał,że królowa nikogo nie przyjmuje. Nagle z komnaty wyszła Erzebet. Królowa wysłała ją do kuchni po placki z miodem.
- Dobrze, że cie widzę pani... - wstał Spytek i się ukłonił. Marzył o spotkaniu z tą dwórką może nieco w innych okolicznościach... politycznych... ale naprawdę ucieszył się, że ją widzi. Może ona pomoże mu dostać się do królowej
-No, nie wiem... - pokręciła głową wzburzona Erzebet. Jeszcze tego zdrajcy tutaj brakowało. A myślałam...
- Królowa nie pozwala mi wejść. Coś się stało, źle się czuje? - udawał niezorientowanego Spytek.
-Zapytaj o to siebie!! - krzyknęła ze łzami w oczach dwórka. Cierpiała przez cierpienie królowej i na dodatek zawiodła się na wojewodzie w sposób osobisty. Zawsze jej imponował oddaniem dla korony, a teraz... Ogarnięta gniewem, niewiele myśląc wymierzyła mu siarczysty policzek.
-Piękny... całus pani... - jąkał się Spytek, rozcierając dłonią bolące miejsce. - Mogę się dowiedzieć, czym na niego zasłużyłem?
- Zdradą! - płakała Erzebet.
-Zdradziłem, cię pani, jak? - podszedł do niej bliżej.
- Zdradziłeś naszą umiłowaną królową Jadwigę, jak mogłeś!!- odepchnęła go od siebie.
- Pani, pozwól mi to wyłumaczyć... - Spytek rzucił się na kolana.
-Bezczelny!
- Pani!...
-Już wiemy, kim jesteś...panie... wężu Spytku! - wykrzyczała dwórka przez szloch i pobiegła zanosząc się płaczem.
Wawel
-Królowa mnie nie chce widzieć - żalił się Spytek Dymitrowi. Pierwszy raz poza radami rozmawiał z mrukliwym podskarbim. Nie miał go tu za dziwaka jak wszyscy, ale czuł między nimi jakąs przepaść wynikającą z nieśmiałości urzędnika i różnicy wieku. Tymczasem rano przekonał się, że osobliwy Rusin jest najbardziej oddany realizacji jego planów.
-Mnie jej - mruknął Dymitr i dalej uzupełniał księgi podatkowe.
- A jeśli nie?
-Przeciez jesteś jej ulubieńcem - Rusin podniósł głowę znad rachunków.
- Już nie. Ty się z nią rozmów. Tobie może zaufać. Wszędzie roi się od spiskowców i krętaczy.
-Eeee... Jakoś nie wychodzą mi rozmowy z niewiastami - pokręcił głową Dymitr.
- Przyjdzie nam sie poddać! - załamywał ręce Spytek.
- Nie przejmuj się, to niewiasta. Tak to nimi jest. Najpierw krzyczą, potem całują - Dymitr puścił wojewodzie oko. Ten pomyślał o Erzebet. Naprawdę to tak działa?
- Wolę sobie tego nie wyobrażać - wzdrygnął się. Był przekonany, że po dniu dzisiejszym pogrzebał swoje szanse u królowej, Litwinów, Erzebet... i zostanie mu tylko wypasanie kóz w Melsztynie.
-Ważne, abyś się nie poddawał. W miłości ani w politce - nigdy! - Dymitr wstał i popatrzył na Spytka znacząco.
- Skąd tyle wiesz o miłości? - ten spojrzał na urzędnika przenikliwie.
-Jadwiga ma o ciebie słabość. Uraziłeś ją, ale ci wybaczy. Stawiam zakład o dzban miodu - uśmiechnął się Dymitr.
-Nie wypada się tak o króla zakładać - oburzył się Spytek.
- Ale przystoi jeśli chodzi o koronę. Musisz walczyć do ostatniego tchu, wojewodo! Jak ten Litwin w szachy...
-Wojewodo, królowa wzywa cię do siebie - rozległo się wołanie od drzwi.
-Szykuj dzban miodu, Spytku! - zaśmiał się Dymitr. Wojewoda oddalił się pośpiesznie. Nie spodziewał się, że mrukliwy Rusin udzieli mu rady w aż dwóch palących kwestiach.
Wawel, komnata Jadwigi
Jadwiga w oczekiwaniu na Spytka przyjęła księcia Władysława i Gniewosza. Gdy nieco ochłonęła z bólem serca postanowiła wysłuchać wszystkich osób zainteresowanych w kwestii małżeństwa z Jogaiłą. Tak nakazywała mądrość, a babka zawsze mówiła, że trzeba kierować się mądrością i miłością. Jadwiga bez pytania wiedziała, co jej mówi miłość. Postanwiła jednka posłuchać i mądrości, choć sama fraza "małżeństwo z Jogaiłą" brzmiała niedorzecznie. W obecności Margit chiała wysłuchać obu gości. Zaklinali się, że przychodzą z pomocą. Miłość i mądrość. Obu posłucham, a potem zobaczę, która zwycięży. Choć miłość musi zwyciężyć - mślała Jadwiga
-Jest sposób, żeby Jagiełło nigdy nie postawił nogi na Wawelu - odezwał się tajemniczo Opolczyk.
- Śmierć? - pytała Jadwiga.
-Przeciwnie. Miłość - Gniewosz uśmiechnął się dziwnie. Jadwidze się ten dwuznaczy uśmiech nie spodobał.
- Mów jaśniej - ponagliła, marszcząc czoło.
-Sponasalia de futuro sa ważne od monetu skonsumowania... - zaczął Gniewosz z tym swoim podejrzanym uśmieszkiem.
-Czego? - zdzwiła się Jadwiga. Mieliśmy, na Boga, mówić o małżeństwie, nie o posiłku...
-Miłości - Gniewosz uśmiechnął się jeszcze przewrotniej i puścił Opolczykowi oko.
- Dopóki mąż nie... - zawahał sie książę. - Obaj panowie mieli niezłą uciechę omawiając ... hmm... sekretne szczegóły swojego planu, który zakładał połączenie dwojga stęsknionych ludzi. Chrząknął znacząco i mówił dalej. - ... jednym słowem musicie podzielić łożew spsoób dorosły żeby małżeństwo w świetle prawa stało się ważne.
-Ja miałabym z.... - Jadwiga zarumieniła się i pokręciła głową. - Nie, panowie się na to nie zgodzą.
-Dlatego przyjmę was u mnie, na Legackej. Pokoje będą w krótce gotowe, w nich łoże godne pary królewskiej - prawił Gniewosz, którego widocznie bardzo ekscytowała jego misja na rzecz księcia Wilhelma.
-Ja mam się oddać mężowi gdzieś w mieście? Potajemnie, wbrew tradycji i Bogu? - oburzyła się Jadwiga.
- Bóg już was połączył! Nie pozwól, żeby litewski diabeł zniszczył to, co Bóg umiłował. Dla Boga, dla kraju spotkaj się z lubym w Krakowie! - namawiał załamując ręce Opolczyk.
-Jeśli tego nie zrobisz i wpadnesz w łapy Jogaiły zaczną się na nowo wojny z zakonem, gdy on wprowadzi tutaj pogańską wiarę. Ziemia spłynie krwią! Kościoły zostaną zburzone! Kapłanów ten dzikus każe na pal nawbijać! - prorokował Gniewosz.
-Papież za ten ślub zrzuci na ciebie klątwę, pani - przepowiadał Opolczyk. - Na Polskę ruszy krucjata chrześcijańskich władców z całej Europy! A z Wilhelmem ochrzcisz Litwę, gdy razem ją podbjecie.
-Nie zabijaj swojej miłości, pani - prawił Gniewosz, któy bynajmniej nie wyglądał na posłańca miłości z dawnych legend. - Nie pozwól zbrukać siebie tym pogańskim łapskom!
- Oni tam najpierw biją żony, a potem... no, co ja tu będę mówił, co jest potem! - straszył Opolczyk.
- Tam do księcia należy żona, ale i każda niewiasta w kraju... Chcesz, by Wawel pełen był nałożnic księcia jako spichlerz myszy!
-On pije na mięśnie wywar z krwi chrześcijańskich dzieci... A żonom dają takie specjalne zioła, by je odurzyć i wciąz przymuszać do... no, wiadomo... Jak to się ma do dwornego, miłującego, wiernego Bogu Wilhelma?
-Boże! - przerażona opowieściami Jadwiga złapała się za usta. Zoczu płynęły jej łzy. -Margit, co myślisz?
-To nie grzech? - Spytała dwórka. Nigdy, zanim zobaczyła wojewodę nie była nawet zakochana. Ale o bliskości z mężczyzną nic nie wiedziała, bo i skąd? Poza tym sama była tak przerażona wizjami roztaczanymi przez obu panów, że nie znjadowała innych słów w tamtej chwili.
- Chcę spotać się z Wilhelmem jak chrześcijanka na oczach dworu i ludu. Powaga korony nie może ucierpieć. Spraw, bym go spotkała godnie jak królowa. Przynajmniej na początku, chcę go przynajmniej zobaczyć. Potem zdecydujemy.
-Ależ, Pani...
- Jesteście moim przyjaciółmi? - Jadwiga zmierzyła mężczyzn groźnym spojrzeniem.
-Tak
-Więc idźcie i załatwcie to. Działajcie, ale zdecyduję potem. Muszę to przemyśleć.
Wawel, komnata Jadwigi
-Podajcie mi jeden powód dla krótego miałabym przyjąć Litwinów - spytała Jadwiga Dymitra i Spytka. Wojewoda ostecznie zaciągnął ze sobą niemal siłą opornego urzędnika. Może i nie był wymowny, ale mógł dać potrzebne wsparcie. Gdy weszli do komnaty ścisnęły się im serca. Widać było pokrólowej, że dużo płacze, mało je i boli ją głowa. Tak w istocie było. Mimo wszystko sarała się wyglądać majestatycznie i dostojnie. -Nie przejmujcie się mną, panowie - dodała, jakby czytała w ich myślach. Jako królowa muszę podejmować trudne decyzje
-Nie wierzę, pani, że nie widzisz korzyści. Stare układy są jak łańcuch u nóg, a z Litwą stworzymy potęgę, jakiej jeszcze świat nie widział!
- Pani, Jogaiła przyjmie z twej ręki chrzest. Wraz z całą Litwą - przekonywał Dymitr.
- Litwa jest ogromna. Tak jak i my potrzebuje sojusznika przeciw Krzyżakom. Mogłaby się związać z nieprzychylnym nam księstwem moskiewskim, a wtedy... - mówił Spytek.
-Lepiej mieć w Litwie sojusznika niż wroga. Dobrze mówicie, panowie - obaj mężczyźni wymienili ukradkiem uśmiechy. To może się udać. - Chrzest Litwy...Jakbym słyszała opatrzność... i moją babkę... - zamyśliła się Jadwiga.
-Pani, Bóg tu na ziemi przemawia przez ludzi, tak jak w dawych wiekach mówił do swego ludu przez proroków. -Spytek przypomniał sobie ostatnią rozmowę z ojcem Wojciechem. - Skąd wiesz, że Bóg nie zsyła ci dzisiaj Jagiełły? Na prośbę twojej babki w niebie. U nich wieczność, u nas zmiany. Pani, czy twoja babka nie opowiadała ci o księciu Olgierdzie? Czy nie marzyła z twoim ojcem o chrzcie wielkiej Litwy?
-Mądrze mówisz, Spytku, ale babka życzyła mi też szczęścia z Wilhelmem i powiedziała mi przed śmiercią, że dla miłości warto żyć. - przypomniała sobie Jadwiga. - I co mi na to powiesz, wojewodo?
Spytek nie wiedział, co powiedzieć. Z Dymitrem wymienili spojrzenia mówiące To się nie uda ... Nagle drzwi się otworzyły i bez zapowiedzeń i powitań do komnaty wpadli Niemierza i Jan z Kościelca.
-Pani, pozwól, że i ja się wypowiem - Niemierza padł na kolana przed zdziwioną królową.- Jeżeli ktoś winien nienawidzić Litwinów, to ja. Jestem Niemierza z Gołczy, syn Niemierzy z Gołczy i Pełki z Sieciechowa. W dzieciństwie w ich okrutnej niewoli przebywała matka. Poćwiartowali mi ojca i dziada. Zjechałem całą Litwę, żeby ich pomścić...Całe dzieciństwo upłynęło pod znakiem tej straty. Przez Litwinów wychowałem się bez ojca, a matka do dziś po nim płacze nocami- prawił ze łzami w oczach.- Pani, mimo tego mówię jak jest. Jagiełło jest wielkim wodzem. Jest wielkim człowiekiem. Drugiego takiego nie znajdziesz! - zaklinał się Niemierza.
-Może i jest wielkim wodzem, ale co czyta? Jaki jest dla ludzi?
-Pani... książę niepiśmienny... - Jadwiga machnęła ręką. Niemierza mimo to prawił dalej - Postanowił oszczędzić stryja, okrutnika Kiejstuta, mimo, że ten odebrał mu tron. Nie pozabijał braci, którzy się zbuntowali przeciw niemu. Odpuścił zdradę stryjecznemu bratu, Witoldowi. Byłem tam i sam widziałem! - przekonywał rycerz. Jadwidze oczy rozbłysły. Przypomniała sobie historię małego Jogaiły, który powstrzymał polujących od zabicia niedźwiedzia. Dotknęła jednak zaraz potemperłowej kolii od Wilhelma i westchnęła głęboko.
-Pani, i ja mam coś do dodania - skłonił się Jan z Kościelca. - Również byłem w Wilnie. Nie ma drugiego tak oddanego syna i brata jak Jogaiła. Kocha i dba o matkę, siostry, braci. Siostrze Marii pozwolił wziąć męża z miłości. Szanuje serce i duszę bliźniego. Może to i człowiek nieuczony, prosty, ale mądry i spokojny. Poznałem też jego braci Korygiełłę i Skirgiełłę. Bardziej oddanych braci nie ma nikt na świecie...
-Panowie... -westchnęła królowa. Czuła, że w głowie ma wielki kołowrót i słyszy w niej setki namawiających ją w różne strony głosów.
-Pani - wydukał Dymitr. - Moja wioska na Rusi została kilkakrotnie najechana. Na przemian przez Polaków i Litwinów. Tam i w okolicach mówią na nich nie inaczej jak "diabły". Z mojej wsi ostało się trzech starców. Reszta zginęła przez wojny lub nadal jest niewoli. Pani! Masz piękne serce! Mogłabyś zmienić los wiosek takich jak ta...
-Dobrze, panowie. Dziękuję za wasze głosy. Powiedzcie proszę, posłom, że rozważam ich propozycję. Będę o tym myśleć... - taka odpowiedź nie ucieszyła Spytka, liczył, że usłyszy decyzję.
-Najaśniejsza pani... - zaczął.
-Powiedziałam, pomyślę!... - w jej głosie zabrzmiał ostry jak stal ton.
- Pani! Wybacz mi... - błagał Spytek.
-Potrzebuję czasu na to by przemyśleć i wybaczyć... - powiedziała słabym głosem Jadwiga.
Wawel, komnata Jadwigi
-Całe szczęście, że ciebie nie muszę przekonywać. Ani ty mnie do niczego nie będziesz namawiał... -powiedziała Jadwiga do Radlicy. Po rozmowie z panami zasłabła i duchowny przyniósł jej ziół na wzmocnienie. Królowa zobaczyła smutek i zamyślenie na jego twarzy. Jakby on też coś przed nią ukrywał i zbierał się do wyznanai jakiejś okrutnej prawdy. - Nie... - jęknęła. - Przecież byłeś za Wilhelmem od zawsze! - zawołała z bólem. Biskup westchnął ciężko.
-Kiedy był chłopcem uroczym... Przyznaję - uśmiechnął się blado na wspomnienie złotowłosego aniołka, biegającego po zamkowych korytarzach w Budzie.
-A teraz?
-Teraz jest... próżnym i zepsutym młodzieńcem - wyznał Radlica ze smutkiem
-Nieprawda! - oburzyła się Jadwiga. - Jego listy... Są więcej warte niż całe litewskie złoto...
- Słszałem, że nie nauczył się pisać. Jest zbyt leniwy... - ciąnął biskup z żalem. Nie mógł patrzyć na cierpienie swej pani, ale niemógł tez przemilczeć tego co opisał mu w liście znajomy kanonikz Wiednia.
-To potwarz! - Jadwiga nie mogła pohamować złości.
-Wilhelmem kierują niskie pobudki. Interesuje go tylko twój skarbiec , skarbiec i jeszce raz skariec czyli złoto, nic ponad to...
- To co doradzasz, biskupie? - zapytała królowa obrażonym tonem. - Ty też zabjasz moją miłość razem z panami?
-Pani, Bóg powołał cię do rządzenia. Nie tylko miłowania, jak zwykłą niewiastę. Tak, jak Maryję powołał nie tylo do spraw niewieścich, ale i przyniesienia zbawienia światu. Może i ty masz ponieść komuś zbawienie? Pamiętaj, pani, mądrość i miłość, tak mawiała twoja babka -powiedział biskup i wyszedł z komnaty.
-Mądrość i miłość, mądrość i miłość! - zapłakała Jadwiga. - Tylko co zrobić, kiedy każda z nich doradza co innego?
Wawel, kaplica zamkowa
Książę Skirgiełło wymęczony przez przejścia dnia chciał się pomodlić przed odjazdem. Z jednej strony czuł, że jest jakaś szansa, z drugiej obawiał się, że te sny, marzenia, wielkie plany i sojusz spełzną na niczym. Co ja powiem Jogaile? Co ja sam sobie powiem? Co my zrobimy? Nie wyobrażał sobie zawieść swego wielkiego brata. Skołowany siedział w kaplicy. Nie wiedział jak się tu modlić, ani gdzie patrzeć, nie było tu dobrze znanych mu ikon i cienkich świec. Modlił się, by przyszła tutaj Jadwiga, by mógł powiedzieć to, czego się nie dało w "sytuacji dyplomatycznej".
Jadwiga wymęczona całym dniem rozmów, kłótni, błagań i próśb weszła do kaplicy. Nikogo się tu nie spodziewała późnym popołudniem. Chciała pobyć w samtności, gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie i nie będzie namawiał na jedno bądź drugie w imię swego lub cudzego interesu, przekonania, korzyści czy napełnionej sakiewki. Każdy przedstawiał racje tak naprawdę nie własne, ale Korony albo Habsburgów. Każdy prawił, bo byłpo jednej lub drugiej stronie. A kto był po jej stronie? Królowa czuła, że nic już nie wie. Skąd ma się dowiedzieć, kto mówi prawdę, a kto nie? Kto naprawdę chce mojego dobra? Co by na to wszystko powiedziała babka? Jak dobrze wreszcie pobyć samej... Może Bóg da odpowiedź?
-Boże, bądź miłościw. Daj Litwinom i Polakom mądrość i miłość. By mądrze wybierali, świadomie, ale żeby nie ranili wyborem tych, których kochają. Nie zostawiaj nas w potrzebie - usłyszała czyjś błagalny, łamiący się głos. - Daj ukojenie królowej Jadwidze. Pokaż jej, kto naprawdę ją kocha, na nią czeka, o niej śni, a nie o jej skarbach. Daj jej mąrych ludzi i znaki, które wskażą jej drogę, jak posyłałeś kiedyś ludowi sny, ogniste słupy czy gwiazdę nad Betlejem. Daj jej, żeby nie kierował nią strach, bo on źle doradza. Niech wybiera z odwagi, nie ze strachu, wszak jest odważną niewiastą... Daj mojemu bratu dobrą, piękną i mądrą żonę. Daj, żebym go nie zawiódł. Daj królowej kogoś, kto będzie walczył o nią samą aż do ostatniego tchu - książę Skirgiełło wiedział, że taki jest jego brat. Nagle poczuł, że nie jest sam. Odwrócił głowę i zerwał się na równe nogi. Przeszedł mu przez ciało prąd. Królowa Jadwiga. Czy ona to słyszała?
Królowa nie mogła uwierzyć w to,co słyszy. Czy poseł zdeterminowany by załatwić swoją sprawę modli się w ten sposób? Nie słyszałam takich słów od nikogo, nawet od biskupa, Spytka czy dwórek... Czy to sen? Nawet mój Wilhelm nie pisze tak do mnie gdy potrzebuję... Nie, nie wolno tak myśleć! - skarciła się w duchu. - Ani razu nie poprosił żebym wybrała jego brata...
-Wybacz... nie znalazłem cerkwi - wyjąkał zakłopotany Skirgiełło - a ciężar duszy łatwiej przy Bogu zgubić... - z jednej strony czekał na nią, z drugiej strony czuł się nieswojo, gdy przybyła. Co za niewiasta...
-Kościół jest dla wszystkich. Jak jeden Bóg w niebiosach - powiedziała uśmiechając się przyjaźnie. - Pomódlmy się za Polskę i Litwę - królowa uklękła, w ślad za nią uczynił to Skirgiełło. Przeżegnali się, ona jeden raz, on trzy. Ona zamknęła oczy, on wpatrywał się w czarny krucyfiks. Nie wiedział, że należał do babki i prababki Jadwigi. Ona za to pamiętała. Zaciskając powieki spod których ponownie toczyły się łzy modliła się w myśli.
Boże, przemów do mnie... Sama jestem na tym świecie, sama i zdradzona... Babko, która jesteś już u tronu stwórcy. Ty mnie naprawdę miłowałaś i życzyłaś i szczęścia z Wilhelmem, powiedz, co mam robić? Przed Bogiem jestem Wilhelmowi przysiężona, nie chcę łamać słowa i zdradzać miłości. Ty mnie uczyłaś, że dla niej warto żyć. Powiedz, co czynić, kiedy miłość i mądrość doradzają inaczej. Dobry Boże, błagam prowadź mnie! Daj mi jakiś znak, co robić? Zabierz, jeśli możesz, to cierpienie, proszę. Daj mi kogoś, kto będzie o mnie walczył, a nie o skarbiec, kto pokocha szczerze mnie i mój kraj... Nie zostawiaj mnie....
Królowa wstała i usiadła w pierwszej ławce. Otarła szybko łzy. Książę chwilę po niej usiadł w ławce po drugiej stronie. Był napięty jak struna. Od dawna układał, co powie, ale przez te przygody z Cyrylem, nerwy, kłopoty, wszystkiego zapomniał.
- Pamiętam cię z Budy. Byłaś takim...takim dziecięciem... - książę jąkając się zaczął mówić i pokazał jak małym dziecięciem była wówczas Jadwiga. Zaśmiał się mimowoli na wspomnienie małej księżniczki schowanej za szafką albo proszącej go o bajkę na dobranoc. - A teraz królowa... - spojrzał na kątem oka z niepewnością i podziwem. O dziwo królowa jakoś odtajała i uśmiech rozjaśnił jej bladą twarz o smutnych oczach.
-Byłam wtedy niesforna... zachichotała jak mała dziewczynka, co książę natychmiast podchwycił. - Uciekałam dwórkom, lubiłam się chować... podkradałam słodycze...nie zasypiałam bez bajki w nocy... byłam przekorna, oj, nie miały ze mną łatwo - wspominała rumieniąc się i kręcąc głową. Zaraz jednak powstrzymała chichot byli wszak w kościele.
-Ucieczki, ukrywanie się... i przekorna dusza - zaśmiał się książę kiwając głową. - Nic lepszego, by skusić Litwina... Miałem w głowie ten obraz całe życie i opowiedziałem bratu. Miałem wielką nadzieję... - zaczął, ale wstrzymał się. Królowa spojrzała na niego uważnie. - A jednak dziś żałuję - powiedział smutnym tonem.
-Czego?
-Wybacz mi, pani śmiałość, ale czy ty w ogóle chcesz tego ślubu? Nie sojusznika, tylko ślubu? - zapytał wprost.
- Myślałam, że jesteś tu po to, by do tego doszło książę-powiedziała.
- Mój brat Jogaiła mnie wysłał. Wielki książę... Mój wielki brat -westchnął Skirgiełło. - Najmilszy ze wszystkich braci. Ja bym za niego żywot, duszę oddał. Tak uznaliśmy, że będzie dobrze... nie tylko dla nas... dla każdego... - spuścił głowę, pod jasnym spojrzeniem szafirowych oczu. Czuł się pewny swojej misji, ale też winny wobec tej pięknej pani. - Nie wiedzieliśmy... Nie chcieliśmy pani, twojej krzywdy, ani żebyś musiała dokonywać... takich wyborów... - serce biło mu szybko z emocji i żal mu było pieknej królowej.- Wybacz, pani -dodał pokornym i błagalnym tonem. Jak nigdy.
-Nie gniewam się - uśmiechnęła się blado królowa. - Byłeś ze mną szczery, a to cenię najbardziej. Sama nie chcę tego ślubu. Serce oddałam innemu - wyjaśniła. - Chcę byc uczciwa wobec wszystkich. Z jednej strony jako królowaie powinnam myslaćo miłości, tyllo kierować się mądrością... Z drugiej babka zawsze mówiła, by żyć dla miłości i w rządzeniu kierowac się jednym i drugim...
-Ciężka sprawa... - westchnął Skirgiełło. - Ja ci dobrze życzę pani... Żebyś nie musiała cierpieć, ale by to... jakoś dobrze się skończyło...
-Dziękuję książę - Jadwiga podniosła się z ławki. - Dobry z ciebie człowiek i poseł. Nie zapomnę ci tego - uśmiechnęła się i ruszyła do wyjścia. Skirgiełłę coś szarpnęło we wrażliwym sercu, które skrywał pod maską zawadiaki i pijaka. Ukląkł jak kiedyś przed królową w Budzie, jak wtedy poczuł, że musi to zrobić. Złapał niewiastę za skrawek sukni
-Pani, wybacz, ale nie mogę wyjechać, jeśli tego nie powiem. My nie chcemy już wojen, przelewania krwi, to prawda. Ale czekamy też na dobrą kniahinię, która poprowadzi nas do chrztu. Która da nam go z miłością, którą my będziemy mogli jej zwrócić. Mówiłem, Litwin co ma sercu, to na języku... Mój brat, ja, my wszyscy, nasze puszcze i nasze miasta czekają na kniahinię. Pamiętasz, pani, baśn, którą ci opowiadałem? Za długo czekamy, by nas ktoś wkońcu odczarował jak tego księcia. Dla Boga odczarował... Dla świata... Czekamy na... Ciebie...
Wawel, stajnie królewskie
Korygiełło, Jan, Niemierza i Spytek czekali w stajniach na Skirgiełłę, który znów gdzieś przepadł. Litwini mieli wyruszyć w drogę powrotną.
-Powiedziała, że to przemyśli - uspokajali Spytek z Janem.
-Wybaczcie, ale to jakby nic nie powiedziała - martwił się Korygiełło.
-Nie powiedziała nie- zauważył Niemierza. - To już wiele.
-Żeby tylko teraz Gniewosz z Opolczykiem jej nie namówili na Wilhelma - mówił Jan.
-Myśmy już powiedzieli wszystkie swoje argumenty - westchnął Spytek. - W uczciwy sposób ne da się jej już bardziej przekonać.
-Teraz wojewodo, dajcie już waszej biednej pani spokój - zza rogu pojawił się Skirgiełło. - Niech sama rozezna, co dla niej dobre. Co dla kraju dobre Ja już ją spotkałem kiedyś w Budzie, o czym wiecie. Nie widziałem bardziej przekornej sroczki... - zaśmiał się po swojemu
-To królowa...- zaczął Spytek.
-Przepraszam za brata... - zaczął pojednawczo Korygiełło.
-... i dlatego im kto bardziej będzie ją namawiał tym ona bardziej zrobi na przekór jemu. Niech tamte parszywce ją namawiają - splunął na ziemię - a ona wtedy wybierze naszego Jogaiłę!- zaśmiał się triumfalnie.
-Coś w tym musi być - zamyślił się Spytek.
-Od kiedy ty się tak rozeznajesz na niewiastach, bracie? Kraków cię tak odmienił, czy co? - przyjrzał się bratu Korygiełło.
-Wyczytałem w piwie - zaśmiał się przewrotnie Skirgiełło i wyciągnął zza pazuchy dzban z miodem. - Wypijmy!
- Za przyjaźń. Za mądre decyzje!
-Za koronę i Litwę! - toastom nie było końca.
-A pamiętacie, panowie jak walczymy? - odezwał się Korygiełło, który nie posiadał się z dumy po swoim sukcesie.
-Do ostatniego tchu i ostatniego piona! - odpowiedzieli mu wszyscy, uwielbiali tę historię.
-Teraz to już wszystko w rękach Boga - rzekł Spytek. - Wracajcie szczęśliwie! I oby do szybkiego zobaczenia! - wszyscy po kolei ściskali Litwinów na pożegnanie.
-A jak będziesz miał, Janie, problemy z tym marszałkiem - rzekł mu Skirgiełło - to poślij po mnie, a już ja się nim zajmę...
-Dobrze, dobrze... -kręcił głową Jan, po wykrzykiwaniach księcia pod adresem Habsburga najgorszemu wrogowi nie życzył, by miał za wroga Skirgiełłę.
-Powodzenia - wołał Polakom Korygiełło.
-Bywaj, Cyrylu! - krzyczał jego brat. - I pamiętajcie, nie dopuśćcie tej wiedeńskiej pokraki do waszej pani, bo wiem, gdzie was szukać! - rechotał
-Z nim to pokonalibyśmy stu Habsburgów - śmiał się Spytek, kiedy Litwini zniknęli za zakrętem. - Boże, jedyny, co za dzień! -opadł na pobliską ławkę. - Nie wiem, jak ojciec i dziad wytrwali tyle lat w służbie królestwu. Ja pojednym dniu mam wrażenie, jakby to dziesięć lat minęło i to na ciągłej wojnie.
- Ważne, Spytku, że najgorsze się nie wydarzyło. - powiedział Niemierza. - Teraz pora na porządny odpoczynek!
Wawel, komnata Jadwigi
Po tym bogatym we wrażenia dniu Wawel jak poprzednio pogrążał się we śnie. Dymitr śnił o Litwinie. Najpierw on go gonił, Litwin uciekał, potem na odwrót... i tak w kółko. Z przerwą na kłótnię z jakąś rozgniewaną niewiastą. Przerażony, ciągle budził się w tym momencie. Spytek, Jan i Niemierza spali kamiennym snem bez snów, po tym nerwowym dniu byłyby ich w stanie dobudzić chyba tylko bombardy księcia Wilhelma. Brzezianki i Margit śniły koszmary o strasznym Litwinie. Co jakiś czas jedna budziła drugą, a druga trzecią. Opowiadały sobie sen, piły uspokająe zioła, odmawiały modlitwę, potem znów rozprawiały, żeby im się tylko nie śnił ten straszny Litwin... kładły się spać i za niedługo zamieszanie zaczynało się na nowo. Zapłakana Erzebet śniła o wojewodzie, który jednak nie okazuje się zdrajcą, jakim się dziś wydawał. Natomiast Jadwiga...
Biegła przez zamek, z komnat dobiegały wzburzone głosy. Każdy coś krzyczał i przekonywał do swoich racji. Gniewosz, Opolczyk, prezenty od Wilhelma, Visconti z listem, dwórki i mieszczanie obawiający się poganina. Z drugiej strony dary Litwinów, Skirgiełło, Jan, Niemierza i Korygiełło, Dymitr i Spytek, gdzieś w tłumie biskup Radlica. Zatykała uszy, by nikogo nie słyszeć i zebrać myśli. Uciekała z rozwianym włosem w koszuli do spania do kaplicy, by się pomodlić. Wpadła tam zdyszana i klęknęłaprzed czarnym krucyfiksem babki Elżbiety.
-Boże, babko, co robić? Gdzie miłość, a gdzie mądrość? Gdzie jesteś, Boże? - łkała.
Nagle poczuła czyjś dotyk na ramieniu. Stała za nią królowa Elżbieta i uśmiechała się delikatnie.
-Chodź, kochana - chwyciła ją za dłoń jak w dzieciństwie i prowadziła przez kaplicę. - Chcesz wiedzieć, co czynić, gdy mądrość i miłość nie mówią jednym głosem? Popatrz na znaki, na ludzi. Bóg cię poprowadzi, jak prowadził twoją prababkę i mnie.
Podeszły do drzwi i babka nacisnęła klamkę. Jadwiga nie znalazła się na korytarzu, a na pięknej polanie nad jeziorem. Pachniały zioła, szumiał wiatr w koronach drzew. Dobiegał z nich słodki śpiew ptaków. Łączył się z cudownym śpiewem w obcym języku, który dochodził z oddali. Ciepły wietrzyk rozwiewał jej włosy, a promienie słońca pieściły jej twarz. Zapomniała o wszystkich troskach, była tylko ona i natura. Przed nią połyskiwała tafla jeziora. Zaczęła do niej biec tanecznym krokiem, kręcąc się, zrywając kwiaty i wtykając je sobie we włosy. Śmiała się, wszystko dokoła ją zachwycało. Dobiegła do brzegu. Nagle zza drzewa wyszedł jakiś młody człowiek. Był wysoki, postawny, ubrany w zdobny kaftan, haftowany w roślinny wzór. Podszedł bliżej. Miał łagodne rysy twarzy, prosty nos i przepiękne, głębokie zielone oczy. Na czoło padały mu kosmyki brązowych włosów. Spojrzał na nią i cała twarz rozpromieniła mu się z radości, a od uśmiechu zrobił mu się rozkoszny dołeczek w policzku. Miała ochotę patrzeć na tą twarz juz zawsze. Oboje podeszli do siebie.
-Jesteś nareszcie! Tyle na ciebie czekałem - powiedział szczerze, patrząc na nią tak, że zalało ją przyjemne ciepło i ufność. Choć go nie znała, czuła się bezpiecznie. Uśmiechnęła się mimo woli.
-To ty nas odczarowałaś. Tyle czasu wszyscy czekaliśmy, aż nas poprowadzisz - uśmiechał się wspaniały nieznajomy. Wydawał się trochę zdziwiony, ale też szczęśliwy, jakby znalazł kogoś, kogo bardzo długo szukał. - Moja piękna, dobra pani , wreszcie się zaczęły dobre czasy. Uratowałaś nas, moja dzielna niewiasto- mówił czule, miał w głosie całą miłość świata.
Nieznajomy zbliżał się do niej patrząc jej głęboko i z zachwytem w oczy. Ona utonęław tym spojrzeniu. Podeszli do siebie blisko i stało się to o czym marzyła, odkąd go zobaczyła. Pocałował ją delikatnie w usta. Nigdy nie doznała czegoś takiego, złapała go za rękę. Poczuła na niej coś zimnego i metalowego. Oderwała się na moment od jego ust i zobaczyła na jego palcu pierścień z wężem. On uśmiechnął sę do niej łagodnie. Obok nagle pojawiła się babka i jakiś bogaty pan o potężnej budowie, radosnych oczach i burzy kręconych brązowych włosów. Wglądał trochę jak litewski żołnierz, ale musiał być jakims możnym panem.
-Wreszcie trafiliście na siebie - uśmiechnęła się babka. - Bądźcie szczęśliwi
- I stwórzcie potęgę z miłości, jakiej świat nie widział - mrugnął do nich bogaty pan.
Jadwiga zerwała się z łóżka. Wąż, wąż... - jedno tylko biegło jej przez głowę. Podbiegła do szkatułki i wyjęła medalion babki. Był taki sam w dotyku jak wąż ze snu. Złapała się za usta. Wciąż były rozpalone od niedawnego pocałunku.
--Litewskie bóstwo... które przynosi miłość i szczęście... - wyszeptała nieswoim głosem. - Babko, czy to ten pierwszy znak?
Nie zrobiłam, tego co powinnam, ale macie rozdział, a jutro też jest dzień. Jadwoga dostała pierwszy znak, na następne zapraszam już niedługo! Oraz na kolejny rozdział, w którym dużo się zdarzy :-))
Zapraszam do komentownia, bardzo mnie ciekawi, co sądzicie :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro