Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Bóg daje znaki cz. I

Wawel, komnata Jadwigi

Poruszona Jadwiga krążyła nerwowo po komnacie ściskając w dłoniach pierścień z wężem. Mimo, że obmyła twarz zimną wodą wciąż czuła gorąco i policzki jej płonęły. Na ustach wciąż czuła pocałunek ze snu. Czy to był pierwszy znak, o którym mówiła babka? I ten nieznajomy, kim on jest? To Litwin... Nie, to nie może być Jogaiła... Ale symbol Litwy? Znak, by zawrzeć sojusz? To było... takie... piękne... Ale też wstyd tak... - myślała dotykając ust i rumieniąc się. Nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Nałożyła szybko medalion i ukryła pod koszulą nocną. Nie chciała się z nim rozstawać, w końcu babka dała jej swoje pamiątki, aby towarzyszyły jej w chwilach próby, ale nie chciała też, żeby ktoś go zobaczył. Do komnaty weszła Margit i Erzebet. 

-Pani, już nie śpisz? Co się stało? - zapytała zaniepokojona starsza Lackfi. 

-Miałam sen... - zaczęła rozmarzona Jadwiga, uśmiechając się na samo wspomnienie. Aż oczy jej rozbłysły!

-Wilhelm ci się przyśnił? - zapytała Erzebet, promienny wygląd królowej nie pozostawiał ku temu jakichkolwiek wątpliwości. 

-Ach!..- Jadwiga złapała się za serce i zaczęła krążyć po komnacie. - Takie cudowne jezioro! Te śpiewy... te kwiaty.... - sunęła tanecznym krokiem.

-Kwiaty? Śpiewy? - wytrzeszczyły oczy dwórki. 

-To było takie... Intesywne... Był taki kochany... Wspaniały... Spotkaliśmy się nad jeziorem i potem... - urwała, zawstydzona tym, co było potem. Złapała się za usta i przystanęła w pół kroku. 

-Co było potem?- zapytała Margit podejrzliwie. 

-Eee... Była tam babka - wyjąkała zawstydzona Jadwiga, z trudem opanowując drżenie rąk. - Przepowiadała mi wielką przyszłość i...

-A Wilhelm? Co robił? Mówił ci coś? - pytała zaintrygowana Erzebet. 

-On... To... To nie był Wilhelm - wyjąkała Jadwiga i opadła ciężko na krzesło. - Śniłam o obcym! 

-Pani, nie masz aby ciepłoty? Masz jakieś niezdrowe rumieńce! -Margit dotknęła z niepokojem czoła królowej. Nie, to nie mogła być gorączka. Czoło było chłodne. 

- Był... Taki piękny... i dobry... aż wstyd... - jąkała się Jadwiga. Na samo wspomnienie ogarniały ją dreszcze i pragnienie, by sen powrócił. - Miał litewski pierścień z wężem... 

-Chryste Panie! - Margit zerwała się na równe nogi i zrobiła znak krzyża. - Przecież to szatański znak pogan! A jak ci Litwini rzucili na ciebie jakiś urok, pani?

-Nie pleć głupstw siostro - prychnęła Erzebet.  -Już widzę jak ochrzczony książę Skirgiełło rzuca uroki na królową! - wykonała teatralny gest rzucania czarów. Jadwiga z trudem stłumiła śmiech. 

-Ale ten drugi był poganinem! Kto wie jakie czary odprawiał tu codziennie? Może nas wszystkich czymś  opętał? - straszyła Margit. 

- Dziewczęta, dosyć - uciszyła je Jadwiga. - Babka we śnie jasno powiedziała, że mam czekać na znak. Potem zobaczyłam człowieka z litewskim pierścieniem. Może naprawdę powiniśmy ochrzcić Litwę. To pewne, że ten kraj potrzebuje Boga. Kto wie, czy nie od nas?

-Tylko nie mów, pani, że weźmiesz za męża tego dzikusa Jogaiłę! - przeraziła się Margit. 

- Tego nie powiedziałam! Nie wiem, kim był człowiek ze snu. To jakiś Litwin, ale kto?  - rozłożyła ręce. - Może warto porozumieć się z Litwinami. Niech panowie się z nimi spotkają. 

-Ale pani! Przecież oni jasno powiedzieli, że chcą twego ślubu z Jogaiłą! - dziwiła się Erzebet. 

-Niech najpierw panowie się z nimi spotkają. A Bóg przecież daje znaki. Pokaże, co dalej robić. Może w ogóle nie dogadają się ze sobą? Albo przyjedzie Wilhelm, weźmiemy ślub i wtedy układ z Litwą straci moc? A może ochrzcimy Litwinów razem z Wilhelmem? Przecież im chodzi głównie o wsparcie przeciw Krzyżakom, jak ich ochrzczę z Wilhelmem to krucjaty się skończą. Zobaczymy, co życie przyniesie. Wołajcie Spytka z Melsztyna! - zarządziła Jadwiga. Dwórki wyszły, a ona wyciągnęła medalion z wężem. Czy dobrze zrobiłam? Co będzie dalej? Co robić dalej... Wróć do mnie jeszcze kiedyś i powiedz kim jesteś... proszę - myślała ze wstydem, ale mimo woli zamknęła oczy, by wyobrazić sobie nieznajomego. 

Wilno, komnata Jogaiły

Wielki Książę siedział przy stole pogrążony w zadumie. Nagle jego zamyślenie przerwał trzask otwieranych drzwi i wesołe głosy. 

-Bracie, bracie!- podbiegli do niego Skirgiełło i Korygiełło. Przez kilka chwil Olgierdowicze trwali w niedźwidzim uścisku śmiejąc się i poklepując po plecach. Usiedli przy stole. 

-Opowiadajcie, jaka ona jest? - pytał zniecierpliwiony Jogaiła, patrząc na braci wyczekująco. Ci mrugnęli do siebie porozumiewawczo. Jaki ten wielki książę ciekawy przyszłej żony!

-A ja się łudziłem, że to jednak o politykę chodzi! - zarechotał Skirgiełło sięgając po dzban z winem, który Opanasz przygotwał specjalnie na jego przybycie. - Dzbanie mój kochany, powiedz mi... Czy mój brat jest zakochany? - śmiał się i nalewał trunku Korygielle. Z jednej strony cieszył, że brat wyraźnie interesuje się Jadwigą. Z drugiej jednak trochę się zmartwił na wspomnienie tego, co działo się w Krakowie. Tego bratu na trzeźwo nie był w stanie opowiedzieć. 

-O politykę też. I zadałem wam pytanie- przypomniał im poważnie Jogaiła. 

- Mądra, piękna, dobra - zaczął Korygiełło. - Młoda, ale zachowuje się jak doświadczony władca.. Litwie wydaje się przyjazna...

-A mnie?

Bracia Jogaiły wymienili spojrzenia. 

-Musimy ci, bracie, o czymś powiedzieć - zaczął Skirgiełło wzdychając i dolał sobie wina. 

- Pijesz, bracie -zmartwił się Jogaiła. - Rozumiem, że złe wieści?

- Panowie nam przychylni - zaczął Korygiełło - ale królowa... Szczerze miłuje Wilhelma. To jej narzeczony jeszcze z dziecinnych lat...

-Ta Habsburska pokraka ma tam swoich sługusów, księcia Władysława Opolczyka i tego lizusa, Gniewosza z Dalewic. Te psy mącą w głowie królowej i namawiają na Wilhelma. A to dzieciak i psi pomiot jest! Powiadał mi podskarbi - Skirgiełło ściszył głos - że to ścierwo zażywa uciech i każda ladacznica w Wiedniu go zna! Leń to, łajza, mówią też, że się stroi, bielidłem a różem dla tych sekutnic smaruje, a potem opowiada jaki to z niego książę chrześcijański. 

-Królowa o tym wie?- zapytał Jogaiła, którego serce szarpnęło. Pomyślał o pięknej nieznajomej ze snów. 

-Nie! Toż mówię, że ją oszukuje ten parszywiec Opolczyk z Gniewoszem i namawia na Habsburga!

-A ten jego sługa z Włoch? Nerwowy, zalany perfumami i płochliwy jak niewiasta! - dorzucił Korygiełło. 

- A panowie? Będą strzec królowej przed Wilhelmem? - dopytywał wyraźnie zaniepokojony Jogaiła. 

-O, bracie, o to martwić się nie musisz! - Skirgiełło poklepał go po plecach. - Najpierw pan wojewoda Spytek, on najbardziej dąży do sojuszu, on mądry, a i siły czy obrotności mu nie brakuje. Zobaczysz, bracie, jeszcze nam podziękujesz za piękną żonę, cośmy ci ją wyswatali i na chrzestnych nas poprosisz!- rechotał, a po szturchańu Korygiełły uspokoił się nieco i prawił dalej. - Dalej jego druh, rycerz i cyrulik Jan z Kościelca, Pełka, ten poseł, kapitan straży Cy... to znaczy: Niemierza z Gołczy - zająknął się, ale to nie był czas na opowiadanie o spotkaniu z Cyrylem. - Był jeszcze ten Rusin, dziwak i gada do siebie, ale też sroce nie wyleciał spod ogona... Jak mu tam było bracie? - szturchnął Korygiełłę.

-Dymitr z Goraja!

-Oni, bracie, będą strzegli swojej pani. Chyba po ich trupach się do niej ten Habsburg dostanie!-  zaręczał Korygiełło z przekonaniem.-  Nie pozwolą jej skrzywdzić. Dobrzy to ludzie i dla nas już jak bracia- obaj uśmiechnęli się do wspomnień o swoich towarzyszach. 

- Żeby  tylko królowej ci ludzie Wiedeńczyka nie namówili - westchnął Jogaiła. 

-Oj, bracie... Ją nie tak łatwo namówić... Cóż to za niewiasta! Rozumu i odwagi ma więcej niż niejeden mąż. - A jaka to przekorna sroczka... Jeśli ją gonią - ucieka. Ale jeśli przestaną gonić - to ona będzie pędzić, póki nie złapie!

-Nie ma lepszej żony dla Litwina - zachwalał Korygiełło.

- Ale będziesz ty miał z nią bracie słodkie utrapienie! - śmiał się do Jogaiły Skirgiełło. 

- No nie wiem... - zaczął wielki książę, zmartwiony i zachwycony zarazem. 

-Nie frasuj, się bracie! - objął go bratersko Skirgiełło.- To taka przekorna dzieweczka, że im bardziej przymawiać do Habsburga, to tym bardziej go nie zechce! A swój rozum ma. I dobrze wybierze! Bij, zabij - jestem tego pewien. 

-A dobry wybór - Korygiełło wstał i przysiadł się do Jogaiły po drugiej stronie- jest tylko jeden! Poza tym, już jeden z nas pokazał Habsbrgowi, a raczej jego posłowi, gdzie jego miejsce- pochwalił się i opowiedział historię o swojej wygranej z Viscontim. - Widzisz, bracie? Ty będziesz następny!

Jogaiła wydawał się trochę uspokojony. Zamyślił się nad czymś jednak. 

-A powiedzcie... Jakie ona ma włosy? - miał nadzieję, że okażą się takie same jak u niewiasty z jego snów. 

-Co? -zdziwił się takim pytaniem Skirgiełło. - Eeee... no... piękne... takie jak... - zastanawił się szukając właściwego określenia. 

-Jak kto? Jak nasza Maria czy Oleńka? - dopytywał Jogaiła. 

-Co mnie tak piłujesz, bracie? Było poetę wysłać, aby ci o niej prawił! Albo malarza, żeby ją namalował! Albo nasze siostry...

-Czekajcie! Ja wiem! Ja opowiem! - Korygiełło marszczył czoło i zaciskał powieki aż wreszcie przyszło mu coś do głowy.  - Czekajcie!- i wybiegł z komnaty. 

-A ty co? - krzyknął za nim Skirgiełło.- Gdzie ty ją ukryłeś? W kufrze przywlokłeś i nam zaraz pokażesz? I od kiedy tyś taki  w niewiastach rozeznany, a?

-Jak ten anioł - wysapał Korygiełło, który przybiegł z komnaty matki z ikoną przedstawiającą Najświętszą Pannę w otoczeniu aniołów. - Dokładnie takie!

-Nie inaczej! - potwierdził Skirgiełło. Jogaiła uśmiechnął się do siebie. Aniał miał piękne, ciemne lśnące falujące włosy do pasa. Zupełnie jak niewiasta z jego sennych marzeń. Daleko mu było jeszcze do pewności, ale stracił już wiele wątpliwości. 

***

W Wilnie nastały niewesołe dni. Dalej Litwę nękali Krzyżacy, a we znaki dawał się też Witold. Matka wciąż nie mogła się pogodzić z tym, że Jogaiła wybrał Andegawenkę, a nie Zofię z Moskwy i zatruwała mu życie swomi narzekaniami i dobrymi radami. Jogaiła martwił się Habsburgiem. Ufał polskim panom ale nie chodziło mu tylko o sojusz i koronę. Nie chciał nikogo unieszczęśliwiać, a wyglądało na to, że zada ból nie tylko sprzeciwiającej się matce, ale i przyszłej żonie. Poza tym dalej nie był pewny, czy niewiasta jest Jadwigą. Każdego dnia spełniał mechanicznie swoje obowiązki, a wieczorami czekał aż piękna pani nawiedzi go we śnie. Pojawiały się też nowe sny. W jednym jechała konno i nagle porywał ją jakiś jasnowłosy młodzieniec w zdobnym kaftanie. Towarzyszył mu ciemnowłosy, wystrojony sługa, którego wygląd odpowiadał Viscontiemu z opowieści braci. Budził się wtedy zlany potem i naprawdę przerażony. Natychmiast, bez względu na porę, kazał sobie po takich snach szykować chłodną kąpiel. Czasem śniło mu się dla odmiany, że nadjeżdża z braćmi i polskimi panami i ratuje nie znajomą przed napastnikami. Nie wiedział co myśleć, ani w  co wierzyć. Martwiło, go, że nie może ruszyć do Krakowa. Z tej zgryzoty unikał nawet ulubionych polowań, a jeśli już się na nie wyprawiał, to często chybił.  Modlił się do wszystkich bogów, litewskich i tego chrześcijańskiego, składał ofiary w świętym gaju i błagał, żeby nieznajoma okazała się Jadwigą i żeby bogowie nie oddawali jej Habsburgowi. Zaczął nosić na szyi krzyż od ojca i przed zaśnięciem błagał Boga chrześcijan, żeby opiekował się Jadwigą, Polską i Litwą. Boże z zachodu, nie wiem, jak cię zwą, ale proszę... Doprowadź nas do siebie... Skirgiełło, zasmucony stanem brata topił swoim zwyczajem smutki w alkoholu. Z każdym dniem pił więcej. Zamykał się w komnacie i ćwiczył rzucanie nożem wyobrażając sobie, że przebija nim na wylot gardło Wiedeńczyka i krew tego parszywca rozbryzguje się na wszystkie strony. Czasem śnił mu się koszmar, w którym ten pies porywał bezbronną Jadwigę. Zrywał się wtedy z łoża i biegł, by ją ratować, tratując wszystko, co napotkał.Pewnego razu spotkany osłupiały strażnik wydał mu się Wilhelmem i ranił go dotkliwie. Oczywiście potem zaszył ranę i przeprosił, ale na wszelki wypadek w jego komnacie na podłodze zaczął spać Korygiełło, by w porę złapać i uspokoić brata, gdy zajdzie potrzeba. Książę mścisławski sam martwił się o braci i królową. Również modlił się do dwóch różnych bogów bo jeśli Perkunas nie ochroni Jadwigi , bo nie wierna, to co wtedy będzie?  Skiergiełło radził mu często, żeby sobie na tę okoliczność wykuł własnego bożka. Obie siostry Jogaiły. Oleńka i Maria, wdowa po Wojdylle również modliły się o pomyślność brata. Maria ofiarowała wszystkie pamiątki po Wojdylle jako przebłaganie. Jak mówiła ja dla szczęścia Jogaiły wszystko... bo tylko jemu zawdzięczam, że byłam żoną Wojdyłły. Obie siostry uwielbiały słuchać o Jadwidze i nie mogły się doczekać, kiedy ją poznają. Szczerze ją pokochały i ciągle chciały o niej posłuchać na nowo. Gdy na te opowieści Korygiełły nadchodził Skirgiełło rodzeństwo wznosiło toasty, bo przecież za naszą nową siostrę i Jogaiłę napić się wypada!  Jogaiła noszący wiele trosk w głowie rzadko się uśmiechał, ale gdy patrzył na takie chwile odzyskiwał nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Pamiętajcie, walczymy do ostatniego piona i tchu!  - uczył siostry Korygiełło, wszyscy chcieli poznać tę grę, którą w Krakowie pognębił Viscontiego. O ile Jogaiła i Maria uczyli się szybko, o tyle spontaniczna Oleńka zapominała, że to nie jest prawdziwa bitwa tylko trzeba tu sporo myśleć, a Skirgiełło prychał tylko pod nosem i wyśmiewał tę "wojnę na niby". Tak mijały dni, od małych radości poprzez niepewną codzienność i ciągłe oczekiwanie. Dalej nic nie było wiadomo. 

Kraków, kaplica na Wawelu

Jan z Tęczyna, Hinczka i Spytek wybierali się do Krewa, by tam omówić sojusz z Litwinami. Mieli wyjechać już niebawem. Wzięli ze sobą jeszcze Jana z Kościelca, który wybłagał to u Spytka. Odkąd zdał sobie sprawę z uczucia żywionego do Mścichny nie mógł sobie nigdzie znaleźć miejsca. Wolał wyjechać w misję, a gdy usłyszał, jak bardzo historyczne i ważne zaklinał się na pamięć umiłowanej królowej Elżbiety, że musi być przy tym obecny i pomoże. Spytek nie potrafił mu odmówić, wiedział, że może liczyć na Jana, który zastępował mu brata, którego nigdy nie miał. A jeśli wziął ze sobą Jana, to i Pełka musiał pojechać. Przyjaciele nie chcieli go zostawiać samego w Melsztynie albo Kościelcu, gdzie przebywał, by unikać Niemierzy. Pełka cierpiał bardzo, bo odłączenie od rodziny mieszkającej w Krakowie oznaczało rozłąkę z matką, z którą łączyła go silna relacja. Cudka też nad tym bolała, był to wszak jej ulubiony i wyróżniany zawsze syn, ale nakazała Pełce opuścić Kraków, bo nie mogła dłużej patrzeć na cierpienia i rozterki Heleny. O wszystko obwiniała oczywiście swojego drugiego syna. Tymczasem Niemierza uczył się na nowo kochać żonę i zajmować małym Guncelem. Rozkoszny chłopiec stał radością domu, dumą młodej mamy i pociechą babki.  Jan i Spytek zauważyli, że odkąd Niemierza spotkał się ze Skirgiełłą wstąpiło w niego jakieś nowe życie. Bardzo poważnie traktował misję strzeżenia królowej, częściej się uśmiechał, stawał się coraz lepszym mężem i ojcem. Jedynie z matką ciężko było mu się dogadać. Tym bardziej przyjaciele martwili się, co będze kiedy Niemierza i Pełka trafią w końcu na siebie. Wojewoda i Jan przypuszczali, że wkrótce dojdzie do jakiejś konfrontacji i będzie trzeba wziąć w niej czyjąś stronę. Tylko czyją, jeśli tak samo szanuje się, ceni i potrzebuje obu skłóconych osób? Jan bał się, że dojdzie do jakiegoś pojedynku, i któryś z braci zginie. Cudka by tego nie przeżyła. I tak trawiły ją smutki z całego życia, Jan często nosił jej uspokojające zioła. Wobec tego ze Spytkiem postanowili odwlekać dalej konlikt i zabrać Pełkę do Krewa. Hinczka i Tęczyński pobiegli do kancelarii po jakiś zapomniany dokument. Spytek, Pełka i Jan szli do kaplicy, aby ofiarować się Bogu przed wyjazdem. 

-Skąd ten frasunek, Spytku? Przecież jedziemy podpisać nasz wymarzony sojusz! - pytał wojewodę Pełka. 

- To dopiero początek - westchnął Spytek. - Królowa co prawda nas tam wysłała, ale bez przekonania. Nadal czeka na jakies dalsze znaki i nie jest pewna tej decyzji. Zgodziła się, bo miała sen o Litwinie, ale dalej ma nadzieję na przyjazd Wilhelma - martwił się wojewoda. 

-Przecież w sojuszu najważniejsze jest jej małżeństwo z Jogaiłą! Bez niego nic z tego nie będzie - powiedział Jan. 

-Tak, ale królowa wypiera ten fakt. Niestety wciąż słucha tych bredni, które kładą jej do głowy Opolczyk i Gniewosz. Ciągle liczy na jakis cud i odmianę sytuacji. Która się nie odmieni. Już przecież postanowione - frasował się wojewoda. 

-Spytku, a co będzie jak Wilhelm przyjedzie, a nas tutaj nie będzie?  Wszak jak spotka się Jadwigą sam na sam wszystko będzie stracone. 

-Poprosiłem Dymitra i Niemierzę, żeby pod naszą nieobecność pilnowali tu wszystkiego. Obiecali wszelkimi sposobami strzec królowej. Sam się tym martwię, ale ufam, że nagorsze się nie zdarzy - powiedział Spytek, który ciągle miał o tym koszmary nocne.

-Więc czym się tak martwisz Spytku? My tam podpiszemy, oni tutaj przypilnują naszych spraw, a potem odbędzie się wielkie wesele i koronacja Jogaiły! - nie rozumiał Pełka. 

-Oto właśnie chodzi! - wojewoda stanął przed przyjaciółmi i rozłożył bezradnie ręce. Obaj rycerze zmarszczyli czoła nie rozumiejąc, co ma na myśli. - Jako rycerz i wojewoda nie powinienem tego mówić, ale... ja pokochałem naszą królową jak przyjaciel. Jako wojewoda muszę walczyć o dobrą przyszłość Korony. Jako przyjaciel nie chcę, by wpadła w łapy tego rozpustnika Habsburga,  ale z drugiej strony jako przyjaciel nie mogę patrzeć  na jej cierpienie. Co będzie, jeżeli nawet wyjdzie za Jogaiłę, ale będzie nieszczęśliwa przez całe życie? Pewnie jest lepszy od Wilhelma, ale jakim będzie mężem? Co będzie jak złamiemy Jadwidze życie w sensie rodzinnym? Przecież to niegodne, żebym i ja był szczęśliwy z jakąś niewiastą, kiedy skażę Jadwigę na całe życie w smutku! 

***

Parę minut później trzech wzruszonych rycerzy składało swoje przyrzeczenie. Tak, Spytek miał rację, co do tego nie mieli żadnych wąpliwości. Nie godzi się, żeby ich pani miała sama jedna cierpieć dla dobra Korony. Oni, jako wierni rycerze powinni się ofiarować za nią i razem z nią. Może ich własne szczęście będzie przebłaganiem Boga za dobrą przyszłośc Korony, Litwy i królowej. 

-Składamy ręce na ten święty krzyż i na rycerski honor przyrzekamy - mówili jednym głosem - strzec czci naszej pani, królowej Jadwigi i nie szczędzić wysiłków dla połączenia wieczystą przyjaźnią Polski z Litwą. Poświęcamy za nią i ofiarujemy nasze osobiste szczęście oraz całą przyszłość. Daj zamiast nam naszej pani, nie tylko pomyslność jej kraju, ale i jej własną. Jeśli to potrzebne, zabierz nam nasze szczęście zamiast jej... Jeżeli onago nie znajdzie obiecujemy wyrzec się własnego. - Boże, możliwe, że nigdy nie... Zresztą, to i tak mało jest możliwe - pomyślał z bólem Jan o Mścichnie. Erzebet... Może cię muszę stracić zanim mogłem zyskać? - przemknęło przez głowę Spytkowi.  - Na honor i cześć przysięgamy, tak nam dopomóż, Boże i chroń nasze królestwo i królową, amen. - zakończyli i uściskali się. Spytek i Jan ukrywali nierycerskie i niestosowne w takiej chwili łzy. 

-Zatem wszystko zostało w rękach Boga. W drogę, panowie! - powiedział wojewoda i trzech mężczyzn ruszyło w stronę wyjścia. 

Nie wiedzieli, nie mogli wiedzieć, że w tej podniosłej chwili nie byli w kaplicy sami... 

***

-Widzisz? Słyszałaś? Oni przyrzekli ze wszystkiego zrezygnować jak nasza królowa będzie nieszczęśliwa! - płakała Mścichna wtulając się w Erzebet. Obie siedziały na twardej ławce w kaplicy. - Przynajmniej wiem, że to koniec! Ojciec i tak by się nie zgodził. 

- Nie można tak mówić! Dopóki jest życie, jest nadzieja - gładziła Mścichnę po włosach Węgierka. 

- Ale ona nigdy nie będzie szczęśliwa! - szlochała Mścichna.- Oni mówili na korytarzu, że Wilhelm to rozpustnik! Jak za niego wyjdzie, to on ją skrzywdzi, a jak za Jogaiłę może być jeszcze gorzej! Przecież nie ma dobrych Litwinów! 

- Nie możesz wierzyć w te wszystkie okropności, które moja siostra opowiada o Litwinach. Nigdy żadnego nie spotkała - uspokajała Erzebet. - Ciesz się, że taki oddany i wierny rycerz ci się trafił! - podała Brzeziance chusteczkę i puściła jej oko. - Jak dla królowej tak walczy, to co będzie w stanie zrobić dla ciebie?

- Ale ojciec... to przyrzeczenie...- dwórka rozkleiła się na nowo. 

- Musimy być dzielne, Mścichno - Erzebet ścisnęła jej dłonie, a w duszy pomyślała: Łatwo to powiedzieć.... - Ja tam wierzę, że Jadwiga wybierze dobrze, że Jogaiła się okaże wspaniałym mężem i wszyscy będą szczęśliwi! - założyła ręce w geście wyniosłości.

-Jak to?

-Przecież Jan i Pełka byli w Wilnie i go widzieli. Musieli opowiadać o nim Spytkowi. Nie wierzę, żeby chcieli wepchnąć naszą królową w łapy jakiegoś okrutnika. Sama słyszałaś, on nie chce dla niej źle. On ma piękne serce i dla nikogo nie chce źle... - powiedziała szybko, po czym się gwałtownie zarumieniła i spuściła wzrok. Mścichna otarła łzy i spojrzała na Erzebet z zainteresowaniem. 

-Czy ty... Czy... - rozejrzała się, czy nikt nie przyszedł i nie słyszy - Spytek? Wojewoda? - pytała Erzebet prosto w ucho.

-Nie, święty turecki! - prychnęła Węgierka. Obie niewiasty zaśmiały się przez łzy. Wolała pod wrodzonym humorem ukryć własne wruszenie. Kiedy usłyszała rozmowę i ślubowanie serce momentalnie jej stopniało. Jak ona mogła nazwać Spytka wężem? O tym policzku to już nawet nie wspominając... Zrobiło się jej okropnie wstyd. Miała ochotę w tym samym momencie podbiec do wojewody, przeprosić i obiecać, że będzie wspierała swoją panią w dokonaniu dobrego wyboru. Ciągle słyszała w głowie słowa przejętego dobrem korony i królowej wojewody. Niesłychanie ją to wzruszało i rozczulało. Czuła, że Spytek nie dałby nigdy nikogo skrzywdzić. 

-Naprawdę? - dziwiła się Mścichna.

-A co, czegoś mu brakuje? - zapytała Erzebet.

-Nnnop... On... Janem to on nie jest - wyjąkała Mścichna. Dwórki znów się zaśmiały. 

- Dobrze, kochana. Tak trzeba, śmiać się mimo łez. Trzeba nam żyć i wspierać Jadwigę, pomóc  teraz jak ją dręczą ci wszyscy doradcy i różne sny... Trzeba nam się dowiedzieć prawdy o Wilhelmie gdyby tutaj zjechał. Pamiętam, co biskup mówił o nim Jadwidze, trzeba to będzie sprawdzić - mówiła Erzebet. - Idą trudne czasy. Co to będzie jak tu zjedzie jeden albo drugi... Albo nie daj Boże, obaj naraz! - wzdrygnęła się. - Ale musimy byc dzielne, jak oni tam w tym Krewie. Pamiętasz, co Jadwiga zawsze mówi o miłości?

-Dla miłości warto żyć... Nie umierać...

Krewo

-Matko, błagam! Nie opuszczaj mnie w takiej chwili -  prosił Jogaiła kniahinię Juliannę. Za chwilę miał rozpoząć kolejną część rozmów z Polakami. Jego matka natomiast postanowiła nie pobłogosławić jego związku i wyjechać do klasztoru na zawsze. - Co mam zrobić, żebyś zmieniła zdanie? 

-To bardzo proste. Zostań na Litwie, weź wiarę z Moskwy, ożeń się z Zofią - odparła Julianna lodowatym tonem. 

-Matko,  nie będę ci zabraniał wyjazdu. Wiem, że nie mogę, ale proszę! Zanim wyjedziesz, pobłogosław mój związek z Jadwigą! - uklęknął przed matką i chwycił w dłonie jej ręce. 

-Nigdy! - księżna gwałtownie wysunęła dłonie z uścisku. - Nie możesz się ożenić z wnuczką tej ladacznicy, Elżbiety. Jabłko pada niedaleko od jabłoni, może być z niej taka sama ladacznica! Kto wie, czy już nie jest!

 -Nie zrobiłaby niczego złego!! - Jogaiła zerwał się na równe nogi spojrzał matce prosto w oczy, krzycząc może trochę zbyt gwałtownie. 

- Już cię omotała, a nawet jej nie widziałeś - prychnęła Julianna. - Zupełnie jak ta Elżbieta twojego ojca. Zafascynowała go rzymską wiarą, a ona jest przeklęta. Przez nią bratał się z Polakami i co mu z tego przyszło? Zdrada ból, cierpienie i śmierć! 

-Matko, dostałem szansę. Dla siebie, dla nas... Dla Litwy. Jak mądrze to rozegramy to zostaniemy dalej Litwinami i stworzymy potęgę. Mam zadanie, by stać wielkim władcą. Wodzem jeszcze większym niż sam Giedymin. Ojciec by tego chciał!

-Ojciec jednego tylko chciał. Tej swojej baby z Budy! - odezwała się Julianna okrutnie. 

-Matko, dobrze wiesz, że on kochał nas wszystkich!- krzyknął Jogaiła. - Wiesz, że muszę być tam w Krakowie. Mądrze to rozegram. Litwa dalej pozostanie Litwą! - obiecywał. 

- Wiem tylko jedno -księżna groźnie mierzyła syna wzrokiem - popełniasz wielki błąd. Zdradzasz korzenie, to z czego wyrosłeś. Zdradzasz Litwę i własną matkę. Nie bedę patrzeć jak to, co budowałam z ojcem idzie w ruinę! Nie zapomnę ci tego! Odchodzę! - krzyknęła w twarz syna, zaszeleściła sukniami i  impetem ruszyła ku drzwiom. Jogaiła jeszcze raz rzucił się na kolana i złapał rąbek jej sukni.

-Odtrącasz własnego syna... - rzekł drżącym głosem. 

-Który wyrzeka się rodziny i tradycji- ucięła Julianna. - Żegnaj... - suknia wysunęła się  z jego ręki, matka wyszła. Jogaiła został sam na zimnej posadzce. W najgorszych  snach nie widział czegoś takiego. Za chwilę poczyni pierwszy krok do stworzenia potęgi, jakiej jeszczenie było, a właśnie stracił matkę. Czy to nie za duża cena? Kto wie, co będzie tam w Krakowie... Miałaś mnie ocalić, a dookoła ciągle nieszczęścia! - myślał o nieznajomej ze snów, której obecnść napełniała go spokojem i dodawała wiary.  -  Dlaczego tracę matkę? Gdzie jesteś i dlaczego jeszcze cię nie ma? -po jego twarzy popłynęło kilka tak bardzo niechcianych łez. 

-Bracie, czekamy na ciebie! - rozległo się wołanie Skirgiełły. Wielki książę wstał i wszedł do wielkiej sali mając przed sobą wielką, choć pełną niewiadomych przyszłość, a zostawiając za sobą zakończoną krwawiącą, bolesną raną przeszłość. 

***

"Zgadzamy się i oświadczamy to tak rzeczonej królowej pani jak  wspomnianym panom królestwa polskiego - czytał zmienionym pod wpływem chwili głosem Jan z Kościelca. - Te zaś oświadczenia poselskie kazaliśmy umocnić pieczęciami naszymi i braci naszych i te we wszystkim potwierdzamy"- zakończył, słysząc w podniosłej ciszy głośne bicie własnego serca. Oto spełnia się marzenie jego dobrodziejki, królowej Elżbiety, a on niegodny syn wszetecznicy właśnie bierze w tym udział. . Czy tak właśnie dzieje się historia? Spytek głośno wypuścił powietrze, Pełka dyskretnie poklepał go po ramieniu. Jogaiła uśmiechnął się niewyraźnie, ale uśmiech jego zaraz zgasł, pomyślał o matce. Czy można jednego dnia tyle zyskać i stracić jednocześnie? Czy zysk będzie równy stracie? Skirgiełło wodził oczami z dumą jakby chciał wszystkim przypomnieć, czyim wysiłkom to wszystko zawdzięczają.

-Jestem ci winien podziękowania- Jogaiła podszedł do wojewody i mocno uścinsął jego dłoń.  Niemieli czasu się bliżej poznać na obradach, ale od razu wyczuli nawzajem swoją mądrość, rozwagęi wzajemną nić porozumienia. Spytek zaczął nabierać nadziei, że i królowa przekona się do Jogaiły.  - Wiem, że nasz sojusz to przede wszytskim twoja zasługa. 

-Masz wielu sprzymierzeńców na Wawelu - odpowiedział wojewoda, a Polacy pokiwalizgodnie głowami w odpowiedzi. 

- Jednak nie ma wśród nich królowej - rozłożył ręce Jogaiła. Jego bracia wymienili znaczące spojrzenia. Spytek westchnął. 

- Tym się nie martw, książę. Jadwiga jeszcze młoda i nie wie, co dobre dla korony. Młoda i myśli o sobie. 

-Wolałbym, żeby myślała o mnie - wyznał Jogaiła z rozbrajającą szczerością. Miał przy sobie oddanych braci, a Polakach widział od dzisiaj nie tylko sojuszników,  ale i przyjaciół, zwłaszcza w tym honorowym i bezmiernie oddanym sprawie wojewodzie. Na te słowa każdy uśmiechnął się pod nosem, przeczuwając dobrą  przyszłość. Gdyby nie ten Habsburg...

-Przyjdzie i na to pora - uśmiechnął się Spytek,  sam po sto razy dziennie przekonywał siebie tymi słowami. 

-Obyś miał rację - odparł Jogaiła podając rękę wojewodzie. Cała jego twarz wyrażała olbrzymi frasunek. Polacy i Litwini zaczynali się żegnać. Skirgiełło niemal miażdżył wszystkim posłom dłonie w silnym uścisku. 

- Jednak, coś cię trapi, panie - Spytek przyjrzał się Jogaile uważnie. 

- Matka odwróciła się ode mnie. Czy to warte sojuszu i korony? - zapytał Jogaiła z przeszywającym bólem w głosie. Dobre serce Spytka mocno się ścisnęło. Ileż tu poświęceń... Żeby tylko nie na marne... - pomyślał. 

-Nie ma innej drogi, jak próbować, by o tym się przekonać-powiedział. Polak i Litwin uścisnęli się na pożegnanie. Ich wspólna droga właśnie się rozpoczęła. 

Wawel, aula

Jadwiga biegła, a raczej niemal dosłownie frunęła przez aulę. Jej falujące włosy rozsypywałysie na boki, oczy płonęły, a policzki pałały rumieńcem z tej radości. Dwórki już wiedziały. Układały kwiaty w wazonach i świece w świcznikach. Rozradowana Jadwiga zakręciła się w swej kremowej sukni z perełkami i złotym haftem przy kołnierzu wymachując listem, który zawierał tak wyczekiwaną nowinę. 

-Wilhelm, jednak Wilhelm! - setny raz całowała pergamin i przyciskała go sobie do serca. - Jak mogłam zwątpić... On i tylko on! - śmiała się radośnie. W duszy miała nadzieję, że skończą się wreszcie sny, wątpliwości i dobre rady od każdego. Weźmie słub z Wilhelmem i wszytso się ułoży... Choć z drugiej strony, mimo, że próbowała siebie oszukać w tej sprawie żałowała, że sny z nieznajomym pewnie się skończą. Tak za nim tęskniła. Ale nie, przecież nie wolno tak myśleć...

-Muzycy już zamówieni? - zapytała. Od rana szykowała narzeczonemu godne powitanie. 

-Tak, pani - uśmiechnęła się Margit.- Nigdy nie życzyła sobie woęcej, jak widzieć Jadwigę ak szczęśliwą. No, pomijając może senne marzenia z wojewodą w roli głównej...

- A czy znają "Śpiew skowronka" mistrza de Ventarone? Wilhelm mi o tej pieśni tyle pisał w listach - rozmarzyła się Jadwiga. 

- To pieśni o miłości? - zapytała Śmichna, uwielbiała takie utwory. 

-Tak. O cierpieniu dwóch rozdzielonych kochanków, którego nie ukoi nawet śpiew skowronka... - Jadwidze odpowiedziało głośne westchnienie rozmarzonej Śmichny. 

- To napewno nie znają - wydusiła z siebie Mścichna. Z natury była pesymistką, a przy tym kobietą racjonalną i lubiącą konkret. Nie wierzyła, że krakowscy muzycy będą znali jakąś włoską pieśń. Poza tym po ostatniej rozmowie z Erzebet nabrała nieufności do tego całego Wilhelma i jakoś nieszczególnie jej zależało, by się tu dobrze czuł. 

- Ale się nauczą - zaszczebiotała Śmichna i kopnęła siostrę w kostkę. Że też ona zawsze musi zawsze popsuć nastrój...

-Pani, wzywałaś... mnie - do sali wszedł Dymitr i natychmiast speszył na widok tylu niewiast w jednym miejscu. Z natury był zamknięty w sobie, a obecność kobiet wywoływała w nim gwałtowny przypływ nieśmiałości. 

- Dymitrze, ślij po arcybiskupa Bodzantę! - rozkazała Jadwiga i zakręciła się tanecznym krokiem. Dymitr z trudem nie poszedł za naturalnym u niego w takich chwilach odruchem ucieczki. 

-Pani, ale w jakiej sprawie...

-Jak to w jakiej? W sprawie mojego ślubu z księciem Wilhelmem. Wysłał do mnie list - szczebiotała Jadwiga, a Dymitr czuł, jak cała krew odpływa mu z głowy

-Z Wilhelmem... Jak to... - wysapał podskarbi

-Jest już w drodze! - radowała się Jadwiga. 

-A co z koroną... dla niego...

-Będzie nosił koronę królów - oznajmiła Jadwiga. - Ślij po arcybiskupa, Dymitrze, na co czekasz? - rzuciła w twarz urzędnikowi, ktory najbardziej pragnął chyba tego, żeby się posadzka pod nim rozstąpiła. 

Wawel, kancelaria

Dymitr drżącymi z przejęcia rękami układał dokumenty podatkowe. Jego myśli były jednak daleko do dukatów i groszy. 

-A moja matuszka zawsze mi mówiła: "Strzeż się niewiast, co mądre książki znają..." Tak, tak... Ta dziewuszka naczytała się głupot i czeka teraz na rycerza na białym koniu... Tak.. tak...- mamrotał do siebie gdy nagle drzwi się otworzyły. Wyrwanemu z zamyślenia podskarbiemu dokumenty wypadły z ręki. 

-Dymitrze, chciałeś ze mną mówić - w wejściu stał Przedbór. 

- Przedborze, ten Wilhelm niedługo tu będzie i musimy coś zrobić... To podobno rozpustnik niegodny Jadwigi. 

-Różnie ludzie gadają - marszczył czoło Przedbór. - Znam jego ojca, zacnego Leopolda i nie wierzę w te plotki.

- Te plotki dochodzą do mnie ze sprawdzonych źródeł - odparł Dymitr spokojnie. - Przedborze, Wilhelm zaraz tu będzie, co robimy? - ponaglał. Niech już Spytek wróci... Czy tu nikt nie dostrzega, co się dzieje, tylko ja? 

- Ja bym niczego nie robił - wzruszył ramionami Przedbór. - Jadwiga go kocha. Nie możemy się sprzeciwiać królowej. Za króla Kazmierza to byłoby nie do...

-Panie, książę Wilhelm u bram !! - do kancelarii wpadł zdyszany Niemierza. 

-To je zamykać!! Wszystkie! Szybko- Dymitr aż podskoczył. - Jednak łotr przybył!

-Dymitrze! - Przedbór chwycił go za ramię. Zagroził sobą drogę Dymitrowi i Niemierzy, którzy ruszali do drzwi. - To się nie godzi! Ja zabraniam! 

- Odpuść, Przedborze! Nie dam królowej naszej na pohańbienie, a korony na stratę! 

- Ale za króla... 

-A swoje córki byś mu dał? - nie odpuszczał Dymitr. - Mścichnę i Śmichnę!? 

Z Przedbora jakby zeszło powietrze. Odkąd zmarła jego żona córki i syn byli dla niego wszystkim.

-Nie wpuszczać księcia Wilhelma na zamek! - rozkazał Dymitr Niemierzy.-  Pod żadnym pozorem! Głowami ręczycie!!!

Wawel, komnata Jadwigi

Rozradowana Jadwiga powoli zasypiała. Wilhelm już pod Krakowem... Zapytana przez marszałka przed nocą co rozkaże, odpowiedziała rozmarzona: Niech aniołowie ześlą znak...  Posłowie jeszcze nie wrócili z Litwy, nie była do końca pewna jak postąpić. Czuła jednak, że chce się z nim zobaczyć. W komnacie czekała przygotowana na tę okazję biżuteria i błękitna suknia haftowana perełkami i srebrnymi nićmi, perły do wpięcia we włosy i różana woda do skropienia ciała. Czuła, że trzeba wpuścić Wilhelma i chociaż z nim porozmawiać. Mniejsza już ze Spytkiem, przecież wszystko jakoś się ułoży - myślała, obracając w dłoni złotą figurkę psa Tristana, którego Wilhelm podarował jej kiedy byli mali. Odłożyła ją na nocny stolik i wpatrywała się w nią z rozmarzeniem. Ciekawe, jak Wilhelm wygląda... Jaki teraz jest... co do mnie powie, jak się zobaczymy... - zastanawiała się. Nie widziała go od lat. Przypominała sobie tego jasnowłosego, uroczego, szczupłego chłopca, biegnącego za nią korytarzem w Budzie i chowającego się za kolumną. Nie wiedzieć dlaczego obraz zaczynał się zacierać i zza kolumny nie wychodził już Wilhelm... Tylko nieznajomy ze snu... Jadwiga wzdrygnęła się... Ze wstydem zorientowała się, że cały dzień czeka, by on się jej przyśnił. Jutro przyjedzie Wilhelm, ale... To tylko sen... Ten ostatni raz...

Znowu klęczała w kaplicy i modliła się w ciszy. Dziękowała Bogu, że Wilhelm przyjechał. Nagle poczuła deliktany dotyk na ramieniu. Jak we wcześniejszym śnie, była to babka. 

-Babko! Babko! - zerwała się na równe nogi, zapominając, że jest w kościele.- Dziękuję, że pokazałaś mi drogę! Wilhelm przyjechał, mój Wilhelm...

Babka spojrzała na wnuczkę smutno. 

-Babko, kochana, nie cieszysz się? Przecież życzyłaś mi z nim szczęścia! - reakcja babki wywołała w Jadwidze niepewność i niepokój. 

-Kochana... Będziesz musiała być silna i dzielna, a także bardzo mądra. Przyjdzie ci odróżnić prawdę od kłamstwa... Kto raz wejdzie na jego drogę, zawsze na niej pozostaje...

-Wilhelm? Babko, przecież to niemożliwe...

-Chodź ze mną... - Elżbieta wzięła za rękę zalękniną wnuczkę i prowadziła do drzwi kaplicy. Te jak zwykle się otworzyły,a za nimi ukazała się tamta przepiękna polana nad jeziorem, kwiaty, zioła, słychać było ptaki i chóralne śpiewy. Nad jeziorem Jadwiga dostrzegła znajomą sylwetkę tajemniczego mężczyzny. Zapominając o wszystkim podbiegła do niego. On odwrócił się. Na jej widok jego twarz rozpromieniła się z radości, w zielonych oczach pojawiły się radosne iskierki, a uśmiech uwydatnił dołeczek w policzku, który tak lubiła. Jadwiga z trudem uspokojała przyśpieszony odech i bijące szybko serce, zarówno od biegu, jak i z przejęcia. Chwyciła mężczyznę za ręce i przyciągnęła do siebie. Był tylko on i zniknęły wszelkie wątpliwości. 

-Powiedz, kim jesteś, proszę! - zawołała. On podszedł bliżej i pogłaskał ją po policzku. Od tego dotyku poczuła dziwne drżenie. Popatrzył jej głęboko w oczy

-Wiesz o mnie więcej, niż myślisz - powiedział wpijając w nią wzrok.

-Ale... 

-Ja ciebie nigdy nie okłamię , nie potrafiłbym - przerwał jej i z pasją ucałował jej usta. 

Wawel, stajnie zamkowe

-Jaki piękny! Jaki cudowny! Od razu widać, że to Wilhelm cię do mnie wysłał! - zachwycała się Jadwiga głaszcząc czule chrapy pięknego białego rumaka. - Będziesz się nazywał Tristan! - szczebiotała. Od rana bardzo się martwiła swoim snem. Czuła dziwny lęk i niepewność, jakby zbliżające się dni miały przynieść coś złego. Co to wszystko miało znaczyć? To ostrzeżenie przed kłamstwami...  I ten człowiek... Nie umiem go wyrzucić z pamięci,  nie potrafię... Ale przecież czekam na Wilhelma, to nie wypada...

-Jest jeszcze list - Margit podała Jadwidze przesyłkę. Cieszyła się, że królowa taka uradowana, może wreszcie skończy się ta niepewność i dziwne sny... - Co pisze?

-Stanąłem już u bram Krakowa. Moja miłość ku tobie przeleci nad blankami jak gołębica i połączy nasze stęsknione serca - przeczytała zachwycona Jadwiga. Chyba to nie może być list od kłamcy... Przecież tęsknię za... no, za Wilhelmem oczywiście....

-Jaki romantyczny!  - zachwyciła się Śmichna. Uwielbiała słuchać takich listów.  - Jaki dworny!-  wzdychała z romarzonym wzrokiem. 

- Jak pięknie pisze! - westchnęła Margit. Żeby tylko pan wojewoda też tak potrafił...

-Pani, pani!-  nadbiegła Erzebet ciągnąca za sobą Mścichnę. - Pani...

-Co to za zwyczaje, żeby dwórki królowej biegały jak źrebaki! - zwróciła im uwagę Margit. Obie przystanęły, zaczęły regulować oddechy i przygładzać rozwiane włosy. Ich rumiane twarze zdradzały poruszenie, a nawet wzburzenie.  

-Wybacz, królowo - wysapała Erzebet, Mścichna kiwnęła głową na znak, ze dołącza się do jej słów.  - Ale musimy ci o czymś powiedzieć.

- Co się stało? 

-Pamiętasz, pani, obraz mistrza Giotta? Ten z Madonną Wszystkich Świętych?

-Piękny! - uśmiechnęła się Jadwiga.  - Wilhelm mi go przysłał. Ale co się stało? - przyjrzała się uważnie dwórkom.

-Macie dziwne miny... - podeszła do nich Margit.  -Coście zmalowały? Nie mówcie tylko, że Mścichna upuściła ten cenny obraz!

-No, dalej! -zaniepokoiła się Jadwiga.- Zaginął czy zniszczył się?

-Nnniee... pani...TToo... nie jest od Wilhelma -wydusiła z siebie zestresowana Mścichna. 

-To nie może być! - oburzyła się królowa. - Sam książę Opolczyk przekazał mi go od Wilhelma. 

-Już nie miałyście lepszej historyjki- prychnęła Śmichna. - Nie opowiadajcie nam tutaj bajek! 

Przyjdzie ci odróżnić prawdę od kłamstwa...- przeszło przez głowę Jadwidze. - O Boże... - Mówcie dalej - zwróciła się do dwórek. 

-Krótko mówiąc książę Opolczyk kupił ten obraz od jakiegoś ojca Tomasza jako prezent od Wilhelma. Książę nie ma z tym obrazem nic wspólnego. Biskpup Radlica usłyszał ozmowę księcia z tym ojcem i wezwał go do siebie, po czym kazał przysiąc na Ewangelię... Książę przyznałsię do kłamstwa. Obraz to oszustwo, biskup klnie się na pamięć własnych rodziców. Kazał ci to powiedzieć, pani, musi ruszyć pilnie do Rzymu. 

-Ale dlaczego Wilhelm i książę mieliby mnie oszukiwać? - dziwiła się królowa. 

-Musiałyście coś źle zrozumieć. Spowiadać się będziecie za takie oszczerstwo! - denerwował a się Margit. 

-Ja tam myślę - wypaliła nie zważając na Mścichna, która przypomniała sobie rozmowę z Erzezebt o tym, że trzeba być dzielnym - że oni cię oszukują, żebyś wybrała Wilhelma!

- To niemożliwe, Mścichno, bo będziesz usunięta z dworu! Nie mżesz znieważaćprzyszłego mężą królowej - łajała ją Śmichna. - Ja się za ciebie ojcu nie będę tłumaczyć, co to to nie! 

Kto raz wejdzie na jego drogę, zawsze na niej pozostaje...- pomyślała Jadwiga. Poczuła nagłe szarpnięcie w sercu i drżenie rąk. 

-Biskupnie mógł skłamać - powiedziała dziwnym głosem. - Ale sprawa jest dziwna. Musimy poznać prawdę. 

-Pani, ale ta prawda może być dla ciebie nieprzyjemna... Poza tym to niemożliwe, żeby Wilhelm cię oszukiwał! A może to Litwini mącą, żebyś wyszła zaJogaiłę - martwiła się Margit.

-Królowa musi znac prawdę! - odparła jej Erzebet. - Pani, od tego zależy twoje całe przyszłe życie!

-Erzebet ma rację - powiedziała coraz bardziej zaniepokojona królowa. - Musimy się dowiedzieć prawdy o tym obrazie... i w ogóle... Tylko prawda jest dobrym doradcą - powiedziała z westchnieniem.  - Ty na przykład - podeszła do rumaka i pogładziła jego grzywę - jesteś rumaiem Wilhelma czy osłem Opolczyka? 

-Pani, co zrobisz? Wpuścisz Wilhelma? Przecież przysłał ci taki piękny prezent. On jest tai wspaniały! Nie mógłby cię okłamać - powiedziała Śmichna. 

-Nie, narazie poczekam. Musimy się dowiedzieć prawdy. Czy zrobicie coś dla mnie bez wahania? - zapytała dwórek. Erzebet i Mścichna kiwnęły głowami z ochotą i wymieniły spojrzenia. Domyślały się, o co może chodzić. - Tylko wam mogę bezwzględnie zaufać. 

-Mamy szpiegować? - zapytała z wypiekami na twarz Erzebet.

-Pomóc mi poznać prawdę - uśmiechnęła się blado Jadwiga. - Raz zasiany niepokój rośnie w sercu jak chwast. 

Dziś pierwsza część rozdziału, za dwa dni mam nadzieję uda się skończyć drugą :-))

Cóż tu mamy? Zakochany Jagiełło, wspierające go rodzeństwo i niewspierająca matka. Wesoła kompania biere udział w historycznym wydarzeniu w Krewie, podczas gdy na Wawelu wszytsko spoczywa w rękach Dymitra. I Jadzia, która czeka na Wilhelma, ale czy... tylko na niego? 

Zapraszam do czytania i komentowania. Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, komentarze i głosy, nie spodziewałam się, że będzie ich tak dużo! :-)) To dla mnie bardzo ważne ;-) 

Już teraz zapraszam Was na kolejny rozdział, w którym wyjdą na jaw bardzo nieciekawe rzeczy, Skirgiełło będzie wspierał brata na swój osobliwy sposób, na dworze pojawi się pewna osoba ;-) Do zobaczenia :-)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro