Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. "Jesteście stworzeni dla siebie"

***

W wieczór poprzedzający chrzest Olgierdowicze, Oleńka i Jadwiga z dwórkami jedli skromną wspólną wieczerzę. Jedynie Śmichna, gdy usłyszała o planowanej kolacji wymówiła się, tłumacząc, że musi porozmawiać z ojcem i ciotką o czymś ważnym. Jadwiga nie wnikała, Mścichna i Erzebet domyśliły się jednak o co, a raczej o kogo naprawdę chodzi. Wcześniej dworowały sobie z Brzezianki i księcia. Widziały, że Śmichna z jednej strony jest zawstydzona, z drugiej jednak tylko udaje, że nie chce rozprawiać o swojej ostatniej przygodzie. Tak naprawdę wciąż rozpamiętywała spojrzenia, które wymieniła z młodym Olgierdowiczem. W sercu nosiła cichą nadzieję, że na spojrzeniach się nie skończy. Nie chciała jednak spotykać się z nim w czasie wspólnej kolacji. Obawiała się, że Margit albo królowa mogłyby się po zachowaniu obojga domyślić, że doszło do czegoś... niezbyt stosownego. 

Wieczerza trwała w najlepsze. Z racji jutrzejszego chrztu na stole królowały potrawy postne- chleb, ryby, kasza oraz mocno rozwodnione piwo. Jedynie Skirgiełło folgował sobie jak zawsze i kazał przynieść sobie dzban wina i pieczoną kaczkę. Jadwiga pościła za pomyślny chrzest Olgierdowiczów, a dwórki przyłączyły się do niej.

Mścichna i Erzebet szeptały sobie na ucho i chichotały, rzucając ukradkiem spojrzenia na księcia Wigunta, który unikał ich wzroku i skubał niemrawo swoje potrawy. Przy posiłku rozbrzmiewał co chwilę charakterystyczny śmiech i żarty Skirgiełły, spokojne uwagi Korygiełły i Jogaiły czy słodki głos i śmiech Jadwigi. Narzeczeni coraz częściej jednak szeptali sobie coś na ucho i wymieniali uśmiechy, a nawet ukradkiem chwytali się za dłonie pod stołem, starając się nie widzieć znaczących spojrzeń Margit i nie słyszeć uwag księcia na Połocku, który kręcił głową i sarkał, że nie wypada mieć tajemnic przy stole i nawet on, moczymorda i awanturnik o tym wie. Tak naprawdę nie mógł się napatrzyć na szczęście brata. Któż by kiedyś pomyślał, że tak się potoczy sojusz polityczny? Oleńka zaś była tu niedługo, więc zadawała niezliczone pytania.

Nikogo nie dziwiły gesty zakochanych, gadulstwo Oleńki ani milczenie wyizolowanego nieco Świdrygiełły, który, przytłoczony silnymi charakterami rodzeństwa, zazwyczaj nawet nie starał się o głos, bo i tak zanim zdążył zebrać myśli zaczynał mówić ktoś inny. Wszyscy zauważyli jednak brak właściwych Wiguntowi niezbyt mądrych uwag i sprośnych żartów. Książę jadł powoli i zamyślał się co chwila, wzdychając ciężko. Zdawał się być w swoim świecie. Takie zachowanie było dla niego bardzo dziwne. Pierwszy zauważył to Skirgiełło i odezwał się po swojemu.

- A tobie co? Choryś? Czy tak ci smutno rzucać dawną wiarę? - zwrócił się do brata.

- No właśnie, jakiś taki jesteś niewyraźny - zauważyła Oleńka. - Stało się coś?

- Wiguncie? - ponaglił Jagiełło, gdy jedyną odpowiedzią na pytania była nadal cisza.

- Cc- co? - książę kiernowski ocknął się z letargu i popatrzył na zebranych zamglonym nieco wzrokiem. Przed chwilą odtwarzał przed oczyma łabędzią sylwetkę panny Śmichny.

- Może ty masz ciepłotę? - zapytał Skirgiełło i położył swoją silną dłoń na czole brata.

- Odczep się! - zdenerwował się on i odepchnął rękę najstarszego Olgierdowicza. - Nic mi nie jest! - na te słowa Mścichna i Erzebet wymieniły rozbawione spojrzenia. Już one domyślały się przyczyny tego zachowania. Ależ się Śmichna ucieszy!

- Po co te nerwy? - odezwał się Jagiełło. - Jesteś jakiś nieswój, bracie. Zmartwiliśmy się.

- Ktoś ci zrobił przykrość, książę? Martwisz się chrztem? - zapytała zatroskana królowa.

- Co to za przesłuchania? - obruszył się Wigunt, który wolał z nikim nie dzielić się swoją przygodą, a już napewno nie przy stole. - To już nie można spędzić kolacji w ciszy?

- Można, ale nie tym tonem do królowej, bracie- upomniał go Jogaiła. - Mógłbyś odpowiedzieć na pytanie albo poprosić, byśmy nie pytali, jak nie chcesz mówić.

- Jogaiła dobrze mówi- mlasnął Skirgiełło. - Spokój, a nie tu siedzisz zły jak szerszeń. - zamyślił się przez chwilę. - Choć to ciekawe, boś rzadko taki nierozmowmy...

- Ale dzisiaj jestem, bo mam taką potrzebę! - odrzekł Wigunt obrażonym tonem i odstawił głośno kubek z piwem.

- Potrzebę, potrzebę... A może to jakaś niewiasta cię nie chce, a? - zapytał zaczepnie Skirgiełło, ignorując kopniaki Jogaiły i proszącą minę Jadwigi, którzy chcieli zapobiec kłótni. Dwórki nadstawiły uszu. 

- Nie twoja to rzecz!- warknął Wigunt trochę zbyt gwałtownie.  - Dajcie wy mnie wszyscy święty spokój!!

- Wiguncie...- zaczęła Oleńka, ale Skirgiełło jej przerwał:

- Czyli niewiasta- zawyrokował zadowolony z siebie. Mścichna i Erzebet wymieniły szerokie uśmiechy i pokiwały głowami, ale nikt tego nie zauważył. - Mnie, braciszku, nie oszukasz.

- Która to jest twoja wybranka? - zachichotała Oleńka. - Nie wstydź się, bracie! - sama marzyła o wielkiej miłości i uwielbiała romantyczne opowieści.

- Mówiłem, dajcie spokój! Nie ma żadnej niewiasty!!- zdenerwował się Wigunt bardziej i wstał. Był mocno zaczerwieniony. Okłamywał zebranych przy stole czy także siebie? - Idę się przewietrzyć. I wam by to dobrze zrobiło- odwrócił się na pięcie i ruszył ku drzwiom.

- Bracie, ale... - zaczął Jogaiła, lecz przerwał mu dźwięk zamykanych drzwi. - Wybaczcie, panie- zwrócił się do dworek i Jadwigi, której ucałował dłoń. - Przepraszam za brata...

- Nie ma o czym mówić- uśmiechnęła się Jadwiga, a Margit cicho prychnęła  pod nosem. Takie zachowanie przy królewskim stole? - Najwyraźniej coś go gryzie i może naprawdę woli pobyć sam?

- Być może. A z tobą, Skirgiełło, to sobie jeszcze porozmawiam. Musiałeś go z Oleńką tak podpuszczać?

- Nie moja wina, że on taki nerwowy i wrażliwy - Olgierdowicz napił się trunku. - Swoją drogą to naprawdę jest dziwne.

- Może książę Wigunt naprawdę się zakochał? - myślała Jadwiga głośno. - Słyszałam, że cały Wawel o was mówi, odkąd tu jesteście - zwróciła się do książąt.

- Nigdy się tak nie zachowywał - przytaknęła Oleńka. - Może naprawdę coś jest na rzeczy?

- Na Perkuna, zakochany Wigunt! Nie rozśmieszajcie mnie- Skirgiełło aż zakrztusił się winem i Korygiełło usłużnie klępnął go mocno po plecach. Brzezianka i młodsza Lackfi nadstawiły uszu w oczekiwaniu rozwinięcia tej wypowiedzi. - Wiecie, że on...- zmitygował się na widok miny Jogaiły, który wskazał mu ruchem głowy Jadwigę i jej dwórki. - Mówię, wam, że któraś mu pokazała, gdzie jego miejsce - Mścichna i Erzebet z trudem stłumiły chichot, ale były też nieco zawiedzione, że książę Skirgiełło z jakiegoś powodu nie wyjaśnił, co go tak rozbawiło.

- A jeśli nie o to chodzi, tylko  o zakochanie? - odezwała się Oleńka.

- Jeśli tak, to przewiduję kłopoty- zasępił się Jogaiła, a dwie dwórki znowu nadstawiły uszu. - On za młody, to nie jest jeszcze czas na takie sprawy.

- I za głupi- przytaknął Skirgiełło.

- Nie ma co się frasować na zapas. Wszystko w rękach Boga- rzekł krzepiąco Korygiełło i wzniósł oczy do góry.

-  Oby to nie było zakochanie- szepnął Jagiełło do Jadwigi, gdy Oleńka zadała znów jedno ze swych pytań i pozostali bracia zajęli się wyjaśnieniami. - Wiesz, jaki jest Wigunt...

- Trochę wiem od ciebie. I spróbuję się dowiedzieć od dwórek, czy to o to chodzi - szepnęła z uśmiechem Jadwiga.- Może nie ma się czym martwić?

- Oby. Choć obawiam się, że może być. Sama mówiłaś, że moi bracia wzbudzają zainteresowanie dworu i odwrotnie...

- Nawet jeśli, to razem sobie z tym poradzimy- szepnęła Jadwiga i puściła narzeczonemu oczko, a on uśmiechnął się do niej. Nie wiedzieli jeszcze, co się rodzi w sercach Śmichny i Wigunta. Nie wiedzieli też, ile czeka ich w dalszej przyszłości dylematów, komplikacji i trudnych decyzji związanych z tym, co miało się zacząć.

***

Po zakończonej wieczerzy Jadwiga odprowadzała Jogaiłę do jego komnat. Oczywiście bardziej wypadało, by to on odprowadzał ją, ale oboje woleli inne rozwiązanie, bo z sali jadalnej było dalej do komnat księcia niż do królowej, a to oznaczało więcej czasu na rozmowę. W drodze towarzyszyła im Margit. W tym czasie Erzebet i Brzezianki przygotowywały na noc alkowę Jadwigi.

- Mówię ci, książę Wigunt się w tobie zakochał! - prawiła podekscytowana Erzebet, poprawiając poduszki. - Jaki dzisiaj był rozkojarzony, a jaki małomówny! Zupełnie jak nie on!

- Mówił wam coś? Pytał o mnie? - spytała z nadzieją Śmichna.

- Niestety nie- Erzebet podeszła do starszej z córek marszałka i wzięła ją za ręce. - Ale i jak miał zapytać przy braciach, siostrze i królowej? I tak wszyscy zauważyli, że jakiś nieswój, a jak sobie dworowali z niego.

- Mówili, że nerwowy i głupi- odezwała się Mścichna i wygładziła pierzynę. - Książę Jogaiła kręci nosem na tę miłość, jeśli w ogóle jest- rzekła, jak zawsze widząc świat w czarnych barwach.

- Siostro, dorośnij w końcu! - obruszyła się Śmichna.- Jest młodszy, więc muszą z niego tak dworować. I nie gadaj tak, bo w końcu słońce przestanie wstawać od tego twojego narzekania! - pesymizm młodszej był nie do wytrzymania.

- Ja tylko mówię, co słyszałam! - rzekła obrażona Mścichna i zacisnęła usta.

- Jakkolwiek by nie było, książę Wigunt się zakochał, zakoooochał! - zawołała śpiewnym głosem Erzebet i zakręciła się z roześmianą Brzezianką na środku pomieszczenia.

- Oby! - zapiszczała Śmichna. - Zostać żoną księcia z Litwy! Ach, co by to było!

- Oj, byłoby było! - zaśmiała się Erzebet. - Słyszałam - ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu - jak jeden stajenny z Litwy mówił do naszego, że Litwini jak kochają to... aż do nieprzytomności...! - zachichotała i razem ze Śmichną zapiszczała głośno.

- Jezu! - przeżegnała się Mścichna. - Biedna królowa w takim razie...

- Biedna?! Toż książę Jagiełło niemal całuje ziemię, po której ona stąpa!- zdziwiła się Erzebet. - A Śmichna będzie bardzo szczęśliwa!

- Nic nie rozumiesz, siostro - Śmichna pokiwała głową z politowaniem. - Tu chodziło o... No, wiesz... Namiętność i takie inne rzeczy- wyjaśniła rumieniąc się mocno. - Nie wierzę, nie wierzę, że mi się to może przytrafić!

- Oj, może! Książę się zachwycił i nic dziwnego, biorąc pod uwagę, co zobaczył! - śmiała się Erzebet, Śmichna zasłaniała rękami zarumienioną twarz, ale też się śmiała, a Mścichna, sceptyczna jak zawsze, wypaliła:

- A ja nie wierzę, że książę Jogaiła zgodzi się na ślub brata z córką marszałka. To książęcy, a zaraz królewski ród przecież! - przypomniała. - Wspomnicie moje słowa! - nikt wówczas nie wiedział, ile racji miała zahukana i czarnowidząca marszałkówna. 

- Prędzej książę zgodzi się na mnie, niż nasz ojciec na twojego Jana- palnęła Śmichna bez zastanowienia.  Mścichna zaczęła po cichu ronić łzy i wycierać haftowaną chusteczką, Erzebet tulić ją w geście pocieszenia, a Śmichna przepraszać. Po chwili niewiasty wróciły do dawnego tematu.

- Pomyślcie tylko: Śmichna z Brzezia, księżna litewska. Tego jeszcze nie było w naszej rodzinie! - ekscytowała się starsza Brzezianka.

- No nie wiem...- zaczęła sceptyczna jak zwykle Mścichna, ale Erzebet jej przerwała.

- Zobaczymy, co się stanie, jeno jedno jest pewne, książę się zakochał! Wkrótce będziemy szczęśliwe! Tobie, Mścichno też się jakoś ułoży, wierzę w to- przytuliła młodszą z córek Przedbora.

- Będziemy szczęśliwe? - zapytała Śmichna. - Erzebet, czy ty... Kto?

- Och... - westchnęła głośno Węgierka. - Tylko nie mówcie nikomu, a zwłaszcza Margit. Chodzi o... Spytka z Melsztyna- wyznała rumieniąc się.

- Ooo, kochana... - zapiszczała Śmichna. - To jak Bóg da, będziemy miały wśród nas żonę rycerza, żonę wojewody, a nawet...

- Szczęśliwą żonę litewskiego księcia! - zapiszczała Erzebet. - Ukochaną księcia Wi...

- Jaką ukochaną księcia? - zapytała z uśmiechem Jadwiga znienacka wchodząc do komnaty. Erzebet urwała w pół słowa. 

- Ciebie, pani- rzuciła bez zastanowienia i przełknęła głośno ślinę. - Ukochaną księcia Jagiełły- dodała z przekonaniem.

- A nie było mowy przypadkiem o ukochanej księcia Wigunta?- zapytała żartobliwym tonem Jadwiga z błyskiem w oku, chcąc podpuścić dwórki.

- Nieee... To znaczy...my... on... ja... my nawet nigdy nie mówiliśmy ze sobą- zaplątała się Śmichna, która z tego wszystkiego dała się głupio podpuścić.  Mścichna i Erzebet parsknęły śmiechem. Jadwiga uśmiechnęła się szeroko i uniosła brwi. Nie przypuszczała nawet, że tak łatwo i szybko dowie się prawdy.

- Mówić, nie mówiliście, ale są sytuacje, które znaczą więcej niż słowa- zachichotała Erzebet. Śmichna zarumieniła się mocno i dała młodszej Lackfi kuksańca w bok.

- Co się stało? - zapytała królowa.

- Pani, tylko proszę... Nie mów o tym nikomu... Ani o tym, co się stało, ani w ogóle...- rzekła błagalnym tonem Śmichna, Erzebet zwijała się ze śmiechu. Mścichna ze stresu zaczęła obgryzać paznokcie.

- Śmichno, kochana... Książę Wigunt to brat mojego przyszłego męża, więc całkowitego milczenia obiecać nie  mogę- powiedziała królowa, pamiętając o tym, co przy wieczerzy obiecała Jogaile. - Nie będę jednak nikomu mówić więcej, niż to konieczne.

- Och... Bo chodzi o to, że... Ja... On...gdy...- jąkała się Śmichna.

- Krótko mówiąc- zabrała głos Erzebet. - Książę Wigunt zgubił się i niechcący wszedł do komnaty Mścichny i Śmichny, kiedy ona była w kąpieli- podzieliła się wieścią znaczącym tonem. Jadwiga stłumiła śmiech. 

- Czyli wiadomo, czemu był taki rozkojarzony przy kolacji- zauważyła rozbawiona, po czym spoważniała. - Śmiech, śmiechem, kochana, ale to książęcy brat. Musisz wiedzieć, że to książę Jogaiła będzie decydował o żonach braci- rzekła spokojnie. - Proszę, nie rób głupstw. To tylko jedna sytuacja, a oboje jesteście bardzo młodzi.

- Czyli uważasz, pani, że to wstyd? Jesteś przeciwna i zabraniasz miłować? - zapytała Śmichna z żalem.

- Sercu zabronić nie mogę, ale pamiętaj, że masz nie tylko serce, ale i głowę- odpowiedziała Jadwiga. - A takie niezręczności zdarzają się każdemu - uśmiechnęła się, wspominając w myśli swoją ostatnią wizytę w komnacie Jogaiły. - Dobrze, na dziś dosyć tych rozmów. Jutro wielki dzień chrztu książąt, pora już odpocząć.

***

- Wezwałeś mnie, panie - Radlica skłonił się przed Jogaiłą, który wezwał go do swojej komnaty.

-Czy wszytsko gotowe na jutrzejszy chrzest? - zapytał książę.

- Szlachta, duchowieństwo, plebs... Całe miasto się raduje! - prawił biskup, dumny, że przypadnie mu udział w tym dziejowym wydarzeniu. -  A czy ty panie, i Twoi bracia jesteście gotowi na przyjęcie nowej wiary?

-Do serc i umysłów! - uśmiechnął się Jagiełło. - Na ile człowiek może to ocenić... Tak, jesteśmy. Będę też potrzebował kapelana - przeszedł do sedna sprawy.

-To wielki zaszczyt! - ucieszył się Radlica i głęboko się skłonił. Jogaiła z trudem powstrzymał uśmiech. Niektóre zachowania duchownego zaczynały go bawić, ale starał się go szanować ze względu na Jadwigę, którą dostojnik znał i wspierał od dziecka.

- Potrzebuję kogoś, kogo tu kochają - kontynuował Jogaiła spacerując wokół stołu stojącego na środku jego dziennej komnaty.

-Szczycę się ludzkim szacunkiem - kiwnął z zapałem głową duchowny.

- Jestem obcy dlatego mój kapelan musi być bliski ludowi... - ciągnął Jogaiła. Radlica uniósł brwi.

- Zbyt duże zbliżenie to poufałość, a poufałość to brak szacunku - odparł z naciskiem.

- Kapelan ma być skromny, z wielką siłą ducha - mówił Litwin, nie zwracając uwagi na słowa biskupa i dalej wędrował sobie wokół stołu. W końcu zatrzymał się i stanął przodem do okien, a plecami do kapłana.

-Moja pochodzi od Boga-  rzekł dumnie Radlica i dotknął wysadzanego drogimi kamieniami krzyża, który nosił na piersi.

- Mikołaj Trąba! - rzekł krótko Jagiełło, odwracając się znienacka. 

-Kto? - zmarszczył czoło Radlica, próbując połączyć imię i nazwisko z twarzą człowieka. Gdy już mu się udało, skrzywił się jeszcze bardziej. Przypomniał sobie nieco dziwacznego kapłana o imponującym wzroście, który ciągle zadawał się z biedakami, chorymi, a nawet drobnymi przestępcami, udzielając im pomocy materialnej i duchowej. - Ten księżulo?

- Właśnie on - Jogaiła wyglądał na bardzo zdecydowanego.

-Panie... - zaczął z westchnieniem Radlica. - Wybór tak małego księdza...

- Potężnej jest postury i wzrostu...

-Obrażą się polscy panowie! - próbował straszyć duchowny.

-Doskonała lekcja pokory. Niech się uczą...- uśmiechnął się Jagiełło.

-Ale czego, panie? Trąba nic nie znaczy... Zadaje się z plebsem...

- Że małych o wielkim sercu będę wywyższał, a wielkich z małym umysłem i sercem - strącał! - uśmiechnął się Jagiełło i rozłożył ręce. 

- Ale, panie... Potrzebujesz kogoś obytego i wykształconego...

- Książę litewski dobrze wie, kogo potrzebuje. Mikołaj Trąba będzie moim kapelanem! Taka jest moja wola- zakończył stanowczo Jogaiła.

***

Wstał ranek, a wraz z nim rozpoczął się wyczekiwany przez wszystkich wielki dzień. Dzień chrztu Jagiełły, ale też wielu innych zdarzeń, które miały na długo zapaść w pamięci jego uczestników.

Uroczystość miała odbyć się późnym popołudniem, po niej miała nastąpić skromna, choć równie uroczysta kolacja. Od rana zjeżdżali się na Wawel goście, dekorowano katedrę, cały zamek rozbrzmiewał powitaniami i rozmowami licznych gości. Część z nich ruszyła do miasta, by oglądać ważne budowle, spotkać dawno niewidzianych przyjaciół lub robić zakupy.

Wśród tych ostatnich była także pani Jadwiga Pilecka z córką Elżbietą, mężem Ottonem i bratem Spytkiem. Jako niewiasta gospodarna i zapobiegliwa postanowiła wykorzystać ten czas, by rozejrzeć się po rynku i nakupić tkanin, naczyń, futer i innych potrzebnych rzeczy. Z ciekawością i uwagą oglądała futra na straganach, wypytując o ich pochodzenie i ceny. Jej znudzony mąż, który mógłby całe życie przechodzić w jednym płaszczu, rozglądał się i liczył na szybki powrót do zacisznej komnaty. Denerwował go zgiełk i tłum, wykrzykujący kupcy i biegające pod nogami dzieci. Jego uczucia po trosze podzielał Spytek, który myślami był na zamku i martwił się, czy przybędą na czas wszyscy dostojnicy, czy nie spóźni się mnisi chór z Tyńca i czy wszystko będzie odpowiednio przygotowane. Elżbieta zaś rozglądała się z zaciekawieniem po straganach litewskich kupców z bursztynem i drogimi suknami ze Wschodu.

- A może takie futro, Ottonie? - zapytała Jadwiga, wskazując na piękne futro z lisa z w sam raz dla dostojnego pana. Jej mąż zagapił się w bliżej nieokreśloną przestrzeń. - Ottonie?!

- Cc-Co? Co? - ocknął się.

- Pytałam o futro.

- Yyy... Może być- odparł nawet nie spojrzawszy na nie. Chciał jak najszybciej wrócić na Wawel. Jadwiga z bezsilnością pokiwała głową i zapłaciła, po czym wręczyła mężowi jego nowe okrycie. Otton wziął je i niósł posłusznie, idąc krok w krok za żoną.

- A ty, Spytku? Nie mów mi, że kolejny rok będziesz nosił to stare okrycie ojca! - odezwała się Pilecka do brata, który mamrotał coś pod nosem. Po raz kolejny przeliczał miejsca, które kazał przygotować w katedrze. - Spytku?

- Eee... Słucham, siostro?

- To słuchaj uchem, a nie brzuchem! - zdenerwowała się konkretna jak zawsze Pilecka. - Dalej będziesz pomykał w tym starym okryciu?

- Eee... - podrapał się po głowie Spytek, sprowadzony na ziemię przez siostrę. - Po ślubie i koronacji pomyślę. Nie mam dziś do tego głowy. Wybacz, siostro.

- Jasne, jasne- prychnęła Pilecka. - Znam ja już te wykręty. Po koronacji będą podatki, potem misja dyplomatyczna, potem wojna, a mój brat będzie dalej biegał w płaszczu sprzed dziesięciu lat, a przy tym bez żony.

- Siostro, proszę...- zaczął Spytek, który w obliczu tak ważnych wydarzeń politycznych nie miał głowy ani do ubrań, ani do małżeństwa.

- Wspomnisz moje słowa. Ślub, wesele, tyle panien na Wawelu! Pora w końcu zobaczyć coś poza kancelarią, braciszku! I wybrać- rzekła Pilecka z naciskiem, idąc koło brata. Za nimi dreptał znudzony Otton, a Elżbieta co chwila migała gdzieś w tłumie.

- Zanim to, trzeba coś znaczyć, siostro- rzekł Spytek poważnie.- Wygrać bitwę, wykazać się, dostać  ziemię... Zrobić coś dla królestwa!

- Ale ty już to masz, bracie! Jesteś wojewodą, masz Melsztyn, ściągnąłeś Litwinów do Krakowa- wyliczała Jadwiga. - Pora pomyśleć o sobie, Spytku!

- Pomyślę jak zobaczę koronę na głowie Jogaiły. Nie czas teraz na takie rzeczy - kręcił głową wojewoda.

- A może już upatrzyłeś sobie jakąś pannę, tylko się wstydzisz przyznać siostrze? - spytała Pilecka przyglądając się bratu podejrzliwie. Spytek od małego nie był zbyt wylewny i choć potrafił ciekawie opowiadać, nigdy nie mówił o sobie.

- Aaaa - psik!!- kichnął Spytek, który dziękował Bogu, że ostra woń węgierskich przypraw zakręciła go w nosie i wybawiła od odpowiedzi na to pytanie. Nie był gotowy na zwierzenia dotyczące nawiedzjącej go w snach pięknej Węgierki. - Nie, siostro. Wiesz przecież, że jestem zajęty polityką.

- Tylko, że ta twoja polityka nie urodzi ci dzieci ani nie poda szklanki wody na starość! - załamywała ręce Jadwiga . - Potrzebujesz żony, Spytku!

- Siostro, daj spokój, proszę! - troska Pileckiej była już trochę męcząca. - Poszukaj lepiej męża dla Elżbiety. Nie będzie lepszej okazji niż królewskie wesele- zauważył Spytek.

- Elżbieta to jeszcze trzpiotka. Musi dojrzeć, spoważnieć i się dużo nauczyć i ty mi się tu wykręcaj siostrzenicą, Spytku! - pogroziła mu żartobliwie palcem. Chciała po prostu widzieć brata szczęśliwego z piękną żoną u boku. - Jest i ona! - zawołała na widok córki, która nadbiegła ku nim w podskokach.

Elżbieta była szczupła i dość wysoka, często narzekała, że jest za chuda i ma ręce i nogi niczym pająk. Nie można było jednak odmówić jej wdzięku i urody, której dodawała gładka, śnieżnobiała cera, jasnoniebieskie oczy i niesfornie falujące, złociste włosy, wymykające się ze wszystkich warkoczy i upięć. Również na rynku zwracała uwagę przechodniów gładką buzią, lśniącymi włosami, gustownym futrzanym płaszczem i ciemną czapą, którą ozdobiła ptasim piórkiem i wbrew protestom matki uparcie przekrzywiała na lewe oko.

- Elżbieto, pannie w twoim wieku nie przystoi tak biegać i rozglądać się- upomniała ją matka. - Nie odłączaj się od nas, ktoś przecież może cię okraść, zaczepić albo zrobić Bóg wie co innego! - ostrzegała. Nikt wtedy nie wiedział jak duże odniesienie do przyszłości będą miały te słowa.

- Nie mam pięciu lat, matko- prychnęła młoda Pilecka, która nie lubiła rodzicielskich upomnień. - Nie jestem już pacholęciem, niektóre w moim wieku idą za mąż!

- Elżbieto, nie tym tonem do matki! - zareagował mechanicznie Otton. To powtarzane od dawna upomnienie już przestało działać. Córka Pileckich westchnęła głośno i pokiwała głową.

- Przepraszam, matko- równie mechanicznie odpowiedziała ona, wywracając oczami. - To nowe futro papy? - spytała, zmieniając temat.

- Tak- pokiwała głową Jadwiga. Przechodzili właśnie koło straganu z suknami.

- Matko, co za piękna tkanina! - zachwyciła się Elżbieta na widok krwistoczerwonego materiału z lekkim połyskiem. - Będzie w sam raz na suknię, muszę go mieć! - zapiszczała biorąc bez namysłu płat tkaniny i przyłożyła go do siebie, robiąc do matki słodkie oczy. Otton nie słyszał, bo marzył już tylko o ciszy, a Spytek przewrócił oczami. Czy wszystkie córki są takie?

- Nie ma mowy! Co za nieprzyzwoity kolor! - oburzyła się Pilecka, która sama ubierała się w ciemne stroje, a córkę w jasne, o delikatnych barwach. - Poza tym masz już nową suknię na dzisiaj oraz na ślub króla. To wystarczy.

- Pffff... Tak, te szmatki dla cnotliwych panien- prychnęła Elżbieta, która uważała, że wszyscy dookoła wciąż ją ubierają i traktują jak dziecko.

- Tak, bo chyba taka chcesz być, prawda? - zapytała retorycznie Jadwiga Pilecka.

- Chcę mateczko, oczywiście, że chcę- odparła przymilne wciskając się między matkę, a Spytka. - A ty nic sobie nie wybierasz, wujku Spytku? - szturchnęła wuja w bok.

- Nie mam głowy, Elżbieto, do zakupów- westchnął Melsztyński. - Jestem zajęty poli...

- Oj, wujciu, wujciu, może by się królestwo nie rozpadło, jakbyś o nim przestał myśleć na pięć minut- powiedziała Elżbieta. Spytek pokręcił głową. Obecność gadatliwej, bezpośredniej i trzpiotowatej siostrzenicy zawsze go męczyła. Ona z kolei uważała, że wujek Spytek, w sumie nie tak dużo od niej starszy jest wyjątkowo nudny jak na swój wiek. Nie zajmował się tym, czym według Elżbiety powinien być zajęty młody człowiek- rozrywkami, przyjemnościami, zabawami i oczywiście miłością.

- A o czym według ciebie powinienem myśleć, moja droga? - zapytał.

- Jak to o czym? O miłości! - zachichotała młoda Pilecka.

- I tu córko, dobrze mówisz- matka pogłaskała ją po policzku. - O miłości i przyszłości rodu.

- I ty, Elżbieto, przeciwko mnie... - westchnął Spytek. - To jakiś rodzinny spisek matrymonialny czy co?

- Ja po prostu się o ciebie martwię, wujku. A jeszcze bardziej chciałabym zatańczyć na twoim weselu- szczebiotała Elżbieta, miłośniczka tańców i muzyki.

- I ja. Chyba nie będziesz z czekał z wyborem żony aż będę stara i kulawa! - zaśmiała się Jadwiga, która miała nawet pomysł, kto ową żoną mógłby zostać.

Pomyślała o tym już w czasie uczty powitalnej Jogaiły i przez dalsze dni spędzone na Wawelu. Margit Lackfi wydawała się jej idealną kandydatką. Poukładana, dojrzała i rozsądna byłaby idealną żoną dla Melsztyńskiego. Widać było, że jest mądra, opiekuńcza i zapobiegliwa, zna się na dworskim życiu i prowadzeniu domu, tańczy, haftuje, śpiewa, potrafi się ubrać, a i urody jej nie brakuje. Dba o maniery, nie brak jej wdzięku i obycia. Ze świecą drugiej takiej szukać! Jadwiga była przekonana, że taka niewiasta z powodzeniem zadba o dom i męża, wychowa dzieci i otoczy opieką resztę rodziny. Byłaby też dobrym przykładem dla roztrzepanej i leniwej Elżbiety, która mogłaby przy niej nauczyć się, że są w życiu sprawy ważniejsze niż marzenia o wielkim uczuciu, uczty, plotki, stroje i wieczna  zabawa. Tak, Margit wydawała się idealna. W przeciwieństwie do swej siostry, która Pileckiej mocno się nie spodobała. Jadwiga uważała, że Erzebet jest zbyt śmiała, głośna i bezpośrednia jak na niewiastę, za dużo mówi i generalnie wszędzie jest jej za dużo.

Tak się zamyśliła Jadwiga Pilecka mijając stragan z damskimi ozdobami do włosów. Na Boga! W tym momencie stąpająca twardo po ziemi małżonka Ottona uwierzyła w przeznaczenie. Przed nią stała i wybierała szpilki do włosów Margit Lackfi we własnej osobie.

- Witaj, panno Margit- zwróciła się do niej serdecznie. Poznały się już wcześniej na Wawelu.

- O, pani Pilecka- uśmiechnęła się Lackfi, kłaniając się. - Dzień dobry!

- Dziś ważny dzień, prawda? - zagadnęła Pilecka, w której głowie zrodził się pewien plan.

- O tak, a tu jak na złość poginęły wszystkie spinki do włosów królowej - westchnęła Lackfi, chowając starannie sakiewkę i kupione przedmioty. - Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Powiem wam, że żadnej nocy nie przespałam całej  z przejęcia. Królewski ślub i chrzest to nie lada wydarzenie! - prawiła Margit idąc koło Pileckiej.

- Ileż razy ostatnio to słyszałam! - zaśmiała się ona. - Nie ty jedna nie dosypiasz z wrażenia, panno Margit. Prawda, bracie? - zwróciła się do zamyślonego Spytka.

- Tt- Tak- ocknął się on. - Nie było ważniejszego wydarzenia w naszych dziejach...

- Wujku, skończ już na dzisiaj z tą polityką! - zapiszczała Elżbieta. - Panna taka piękna idzie z nami, a ty będziesz tu znowu o sojuszach i paktach ględził? - urwała uszczypnięta przez matkę w chudy bok. Pilecka myślała to samo, ale ona wiedziała co to dyplomacja. Margit spojrzała ukradkiem na wojewodę i zarumieniła się. Jak bardzo chciałaby mówić z nim o czymś innym niż polityka.

- Tak bym tego nie ujęła, ale nie można ciągle zaprzątać sobie głów tym, co ma być. Dlatego przyjdź do nas na jutrzejszy obiad, panno Margit- zapraszała Jadwiga. - Pogawędzimy, poznamy się lepiej... I zapomnimy o sojuszach, paktach, ozdobach i wszystkich zmartwieniach- prawiła Pilecka.

- Nnoo, nie wiem... - odezwała się nieśmiało Margit, chociaż tak naprawdę niczego innego nie życzyła sobie bardziej niż obiadu z wojewodą i jego rodziną. - Nie wiem, czy królowa pozwoli...

- Pozwoli, pozwoli, a jakby co, to się Spytek za panią wstawi, wszyscy powiadają, że to jej ulubiony wojewoda- uśmiechnęła się Jadwiga. - Pomożesz, prawda, bracie?

- Tak, pomogę- odparł Spytek bez entuzjazmu. Nie miał głowy do spraw towarzyskich.

- Zatem umówione! - klasnęła w dłonie Jadwiga.

- Umówione- uśmiechnęła się Margit, która wewnątrz zadrżała z emocji. - Dobrze, że to jutro, bo dziś przecież chrzest książąt litewskich... Państwo wybaczą, ale muszę do królowej...

- Nie ma mowy, żebyś szła na Wawel sama, panno Margit! - oburzyła się Jadwiga. - Spytku, mam nadzieję, że potowarzyszysz młodej pannie- rzuciła bratu wymowne, niecierpiące sprzeciwu spojrzenie.

Spytek zamyślony nad przebiegiem planowanych na dziś uroczystości  podał ramię podekscytowanej i drżącej w środku Margit, która ochoczo je przyjęła. Elżbieta przyjrzała się jej i pomyślała, że chciałaby mieć taką piękną i uroczą ciotkę. Miała nadzieję, że wujek Spytek przejrzy na oczy i dostrzeże coś innego niż polityka. Jemu zaś przeszło przez głowę, że żałuje, że nie ma tu teraz siostry Margit. Jadwiga uradowana wzięła znudzonego Ottona pod jedną rękę, a Elżbietę pod drugą. Miała nadzieję, że właśnie zaczęła pomyślnie swatać swego brata, zwłaszcza, że Margit wydawała się zadowolona z propozycji jutrzejszego obiadu oraz z dzisiejszego spotkania.  To dobrze wróżyło. Margit z kolei wyczuła w Pileckiej bratnią duszę co też dawało rozmaite nadzieje. Nikt nie wiedział, że w istocie sprawy właśnie stały się bardziej skomplikowane niż mogło się wydawać. Spytek wiele razy miał później żałować, że nie powiedział rodzinie w porę o pięknej Erzebet.

***

Książę Wigunt spieszył do komnaty okrężną drogą. Od rana denerwował się i nie mógł się skupić. Przyczyną tego bynajmniej nie był chrzest tylko pewna piękna panna o zadartym nosku. Niby przypadkiem kręcił w pobliżu jej komnaty aby ją spotkać. Na samą myśl o tym czuł dziwne drżenie i gorąco. Był niby takim znawcą niewiast, ale zorientował się, że tak naprawdę nie umie z nimi rozmawiać. Co jej powie? A jeśli ona nie będzie chciała z nim mówić?

Znudzony oczekiwaniem ruszył szybko w stronę swoich komnat. Miał uszykować się na chrzest. Szedł zamyślony i wgapiał się w podłogę. Nagle wpadł na kogoś albo to ktoś wpadł na niego.

- Yyych- stęknął mu prosto w pierś zduszony niewieści głos.

Śmichna spieszyła się do komnaty, by wraz z siostrą ubrać się na uroczystość chrztu. W nocy śniła o księciu Wiguncie, a cały ranek upływał jej na rozmyślaniach, co zrobić i powiedzieć, kiedy go zobaczy. Wczorajsza sytuacja była krępująca. Jak tu mówić z księciem tak po prostu i jeszcze nie zdradzić się przed nim za wcześnie ze swoimi uczuciami? We wszystkich romansach, które tak lubiła niewiasta była długo i żarliwie zdobywana przez ukochanego. Marszałkówna marzyła, by stać się bohaterką takiej historii. Ostatnio ukochany z jej marzeń przestał być abstrakcyjną osobą. Od wczoraj przybierał postać księcia z rodu Olgierdowiczów. O nim właśnie rozmyślała, kiedy biegła do komnaty i od tych rozmyślań zapomniała, by patrzeć przed siebie i wpadła na kogoś, kto najwyraźniej również się spieszył i pod wpływem tego nagłego spotkania również stęknął zaskoczony.

Śmichna podniosła oczy i popatrzyła na napotkanego człowieka. W dobrze znanej sobie  twarzy zobaczyła podobne zaskoczenie, co wczoraj. Na widok ciemnych oczu Olgierdowicza, gdy dotarło do niej, kogo właśnie znów spotkała, pisnęła przestraszona. I chociaż gdzieś w podświadomości chciała w te oczy patrzeć jak najdłużej na wspomnienie ostatniego spotkania z księciem poczuła wstyd i uderzenie gorąca, a szkarłatny rumieniec zabarwił jej lica. Stał się jeszcze bardziej intensywny gdy Olgierdowicz, na widok jej odruchu ucieczki, zatrzymał ją bez namysłu chwytając  dłonią w pasie.

Wigunt spojrzał w oczy drobnej niewiasty i zdał sobie sprawę, że to ta sama, w której dostrzegł Mildę, boginię z opowieści, której kształtne ciało otulał płaszcz ciemnych włosów. Zobaczył w jej oczach jakiś błysk... Rozpoznania? Zainteresowania? Zadziwienia? Chyba jednak najbardziej strachu, bo spłoszyła się, pisnęła i wyglądała, jakby chciała uciec, a tego Olgierdowicz nie chciał najbardziej na świecie, choć nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. Wyglądała na podobnie przestraszoną jak wtedy, kiedy ujrzał ją w kąpieli. Chcąc ją zatrzymać, bez zastanowienia położył dłoń na jej szczupłej talii.

- Przestraszyłem? - ciężko było stwierdzić, czy pyta, czy też określa to, co się zdarzyło.

- Już drugi raz- wydusiła Śmichna, która zdążyła złapać oddech i zapanować nad przyspieszonym biciem serca. Na widok Wigunta nie umiała powstrzymać uśmiechu. Uspokojony, że niewiasta nie będzie uciekać, cofnął dłoń z jej talii.

- A bo marszałkówna tak biega i nie patrzy- rzucił, wracając do swego codziennego stylu niedbałych wypowiedzi.

- A książę wchodzi sobie do niewieścich komnat bez pukania!- odgryzła się Śmichna.

- Usłyszałem krzyk... Myślałem, że ktoś potrzebuje pomocy. I tak nikt by nie usłyszał pukania- tłumaczył jak wtedy, gdy jako małe dziecko był rozliczany z jakiejś psoty.

- Tylko winny się tłumaczy- odrzekła Śmichna z zalotnym uśmiechem.

- Winny? Więc, co mam zrobić, by uzyskać wybaczenie, panno Śmichno? Bo domyślam się, że o zapomnienie będzie trudno...

- To ja mam ci podpowiadać, książę? Jak potrafisz zaskoczyć niewiastę w kąpieli, to i przeprosić też potrafisz! - fuknęła. Zauważyła, że książę nie  jest zbyt doświadczony w rozmowie z niewiastą. Nie wiedziała na szczęście, że sprawy inne niż rozmowa miał opanowane znacznie lepiej.

- Yyy... - takiej odpowiedzi od swojej powabnej Mildy się nie spodziewał. - Przyjdź jutro pod starą bramę po wieczornej Mszy- rzucił pierwsze co przyszło mu do głowy. Nie miał żadnego planu. Coś wymyśli się potem.

- Planujesz mnie porwać, panie? - pytała zalotnym tonem.

- Yyy... Nnnie... - odparł Wigunt, który nie miał żadnych planów. Ani nawet pomysłu, co mógłby zrobić. Tak po prawdzie to miał jeden pomysł, ten co zawsze, ale tak chyba się nie godziło. Poza tym Śmichna nie wyglądała na taką, którą zbyt łatwo omamić i zwabić do komnaty. Oplatała jego serce i umysł jakąś siecią. Przyciągała i odpychała jednocześnie, a obraz jej ponętnego ciała wciąż otumaniał jego pamięć.

- Więc po co mam tam przyjść?

- Zobaczysz, pani. Nie pożałujesz- mrugnął do niej figlarnie i trochę zawadiacko, choć nie miał pojęcia, czego marszałkówna miałaby nie żałować. Nie miał pojęcia, co zrobić.

- No nie wiem, nie wiem...- kręciła głową Śmichna, przygryzając wargę.

- A na co, miałabyś ochotę, pani?

- Na jakąś... przygodę. Dlatego przyjdę- zniżyła głos do szeptu Śmichna i minęła księcia ocierając się o jego ramię, przyprawiając go o dreszcz i zostawiając za sobą woń olejku kwiatowego.

Nie czyniła tego do końca świadomie ani też nie zastanowiła się nad tym, jak jej gesty i słowa mogą być odebrane. Chciała po prostu poczuć się jak w romantycznej historii i pragnęła, by jej bohaterem był obok niej ciemnooki Olgierdowicz. Nie ważne, że nie mówił jak rycerze z takich opowieści. W porównaniu z nimi był niezbyt rozgarnięty i zagubiony. Nie przeprosił, nie skomplementował jej urody i wyraźnie brakowało mu manier. Miał w sobie jednak coś zawadiackiego, zwłaszcza, gdy przeczesywał swą bujną czuprynę albo mrugał okiem. Wydawał się niepokorny i może nazbyt szczery. Ten zawadiacki charakter Śmichnę zachęcał. I dawał nadzieję na przygodę, której córce marszałka z Brzezia wyraźnie w życiu brakowało.

Wigunt popatrzył za odchodzącą korytarzem Śmichną. Owszem, przypominała Mildę, ale była też trochę zadziorna, trochę psotna... I taka kusząca. Nie była jak te wszystkie panny, które oddawały mu się w karczmach i na zabawach. Wystarczyło kilka słów i spojrzeń, by je mieć. Ona podejmowała pewną grę i zupełnie nie była onieśmielona tym, że pogrywa sobie z księciem, synem Olgierda Giedyminowicza. Zazwyczaj to właśnie dlatego Litwinki mu ulegały. Ona tymczasem chyba niewiele się tym przejmowała, fukała, oczekiwała przeprosin i rzucała zalotne spojrzenia. Marszałkówna wydawała się także niepokorna, nie taka, jak te wszystkie, które na jedno skinienie księcia były gotowe na chwilę zapomnienia w jego towarzystwie.  I w tym było coś bardzo kuszącego i interesującego.

***
Jogaiła właśnie skończył ubierać się na chrzest. Co prawda do uroczystości było jeszcze sporo czasu, ale nie chciał się spieszyć. Ozdobny kaftan ze złotymi wstawkami i wysokim kołnierzem był trochę niewygodny, ale Jogaiła rozumiał, że wyjątkowa chwila wymaga odpowiedniego stroju.

Poprawił kołnierz i przygładził lśniącą tkaninę, po czym zaczął krążyć sobie po komnacie. Zawsze gdy się czymś denerwował zaczynał chodzić w kółko. Dzisiaj wprowadzi Litwę w krąg wiary chrześcijańskiej, a raczej zrobi pierwszy krok, by tak się stało. Świadomy dziejowej chwili i znaczenia tego momentu, nadal nie rozumiał, dlaczego to jemu przypadło to w udziale. Czy został wybrany jak kiedyś lud izraelski przez Boga? Jak Mojżesz, który miał go wyprowadzić z egipskiej niewoli? Zastanawiał się, czy po sakramencie poczuje się jakoś inaczej. Czy ciężar, który czuł w związku z zadaniem, które przed sobą postawił stanie się mniejszy? Czy podoła zadaniu poprowadzenia Litwinów do Boga, którego po ponad tygodniowych naukach nadal nie do końca rozumiał? Chwilami nawet miał wrażenie, że im więcej się o nim dowiaduje, tym więcej rodzi się w nim pytań i z większą tajemnicą się mierzy. Choć może to dobrze? Jadwiga chyba kiedyś tak mówiła. No, właśnie... Jadwiga. Na samą myśl o niej poczuł jakby otuchę. Ona była warta tego wszystkiego. Odkąd ją spotkał przestał wątpić w słuszność decyzji o chrzcie i unii z Polską.

Jego dumanie przerwało skrzypnięcie drzwi. Do komnaty wszedł Witold, jak zwykle obrażony, ale tym razem ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. Miał na niej wypisaną jakąś mściwą satysfakcję i... Triumf? Dumę? Fałszywą radość? Jakby już coś wygrał, tylko Jogaiła jeszcze nie wiedział, co.

- Nasi ludzie schwytali człowieka, który jechał z południa na zamek. Z tym! - rzekł Kiejstutowicz bez zbędnych wstępów i rzucił na stół zapieczętowany list, z którego wypadło kilka suszonych różanych płatków. Miał jeszcze bardziej triumfalny i szyderczy wyraz twarzy. Zadowolony z siebie założył ręce na piersi i czekał, co zrobi i powie Jogaiła.

- Wilhelm... - wydusił z siebie Olgierdowicz, zobaczywszy pieczęć z lwem. Na więcej słów zbrakło mu oddechu. Opadł ciężko na krzesło podpierając twarz rękami. Serce zaczęło mu bić szybciej i jakoś nierówno. Widok ten zdawał się niezmiernie radować syna Kiejstuta.

- Twoja Andegawenka nieomal dostała list od swojego habsburskiego kochanka i to dwa dni przed ślubem...- rzekł szyderczo Witold. - I co ty na to, Jogaiła? Zrobisz coś z tym?

- Nikt nie może się o tym dowiedzieć- Jogaiła wziął do ręki list i wpatrywał się weń tępym wzrokiem. - Nikt nie może pomyśleć, że szpiegujemy królową - oszołomiony nie wiedział, co rzec i czynić.

- Tylko tyle?- prychnął Witold i usiadł naprzeciw Jogaiły. - Nie martwisz się, że oni piszą do siebie? Posyłają sobie tajne wiadomości?

Jogaiła oddychał ciężko nadal trzymając w ręku list i przeszywał go wzrokiem, jakby chciał prześwietlić zapieczętowany pergamin i poznać treść pisma bez łamania pieczęci. Przygryzał przy tym wargi, jakby walczył z chęcią wypowiedzenia czegoś na głos albo z obezwładniającą wściekłością.  Zaciskał palce na pergaminie, oczy mu pociemniały i zdawały się być wilgotne. Nie mógł znieść myśli, że ktoś chce go rozdzielić z Jadwigą. Z jego niewiastą.

- Przecież można posłać po kogoś, kto to przeczyta... - doradził Witold z udawanym współczuciem. - Po co się tak męczyć? Przecież chyba ciekawi cię, co tam jest...

- Trzeba to spalić- wycedził Jogaiła przez zęby.

- Przecież to list do niej! Nie chcesz wiedzieć, co ten kochaś z Wiednia ma do powiedzenia twojej Jadwidze?

-Nie chcę!!- Jagiełło uderzył pięścią w stół, aż zadzwoniły naczynia. Samą myśl o tym, że ktoś pozwalał sobie na listy do Jadwigi była dla Jogaiły nie do zniesienia.

- No, ładnie, ładnie... - cmokał Witold z mściwym zadowoleniem. Wiedział, że w Olgierdowiczu mieszka charakterny  zazdrośnik i potrafił to wykorzystać-  Taka  mądra i święta ta twoja przyszła żona - szydził otwarcie syn Kiejstuta. - A jeśli tam co ważnego?! Co zagraża tobie albo Litwie?

- Nawet jeśli, to przecież Habsburg to pisze, bo Jadwiga nie napisałaby niczego takiego!! Nie pisałaby do niego!!- krzyknął wściekły Jogaiła, aż szyby w oknie zadzwoniły. Gdyby nie to, że miał się chrzcić chwyciłby za miecz i Witold odpowiedziałby za taką zniewagę jego Jadwigi.

- Naprawdę? A skąd u Ciebie, Jogaiła, ta pewność? Ile ty ją znasz? Tydzień? Co ty o niej wiesz? - nie odpuszczał Kiejstutowicz.

- Ona nie zrobiłaby niczego takiego!! Wiem to, bo... Bo...- nie, Witoldowi nie będzie mówił o swoim miłowaniu. - I tak nie zrozumiesz!

- To ty, Jogaiła nie chcesz zrozumieć. Korona ci w głowie zakręciła... I jeszcze ta baba z Budy! Nie rozumiesz, że ona zniszczy ciebie i Litwę!

- Witold, jeszcze jedno twoje słowo i...- Jogaiła zerwał się z miejsca i zaciskał już dłoń na rękojeści miecza.

- Żal mi cię, kuzynie - szydził Kiejstutowicz udając litość. - Żeby taki wielki kraj jak Litwa oddać za gładkie lico i piękne ciało... Taki z ciebie władca! - prawił pogardliwie i cmokał z niezadowoleniem. - Jedna Węgierka, a ty już lecisz! Zupełnie jak twój ojciec...

- Jak ja cię, Witoldzie, kiedyś po mordzie strzelę, to przysięgam, Perkunasa w jednej chwili zobaczysz!!! - do komnaty wpadł z krzykiem rozjuszony Skirgiełło, który od kilku chwil podsłuchiwał pod drzwiami i cedził sam do siebie słowa, które trudno by było tutaj powtórzyć w pełnym brzmieniu.

- A ojca zostaw w spokoju!! On chociaż nie zabijał nigdy swoich jak twój!! A to jest list kogoś, kto Jadwigę zdradził i oszukał! I kto nie chce dopuścić do jej ślubu z Jogaiłą!! Wyłaź stąd i daj mi pomówić z bratem! - warknął i chwycił Witolda za kołnierz, po czym wyrzucił za drzwi i dokładnie zamknął je za sobą.

Kiejstutowicz odbił się od ściany i po chwili złapał równowagę. Po chwili poczuł dziwny posmak i coś lepkiego w ustach. Krew... Starł ją zdecydowanym ruchem.

Przyniósł list, by Jogaiłę zranić. Tak naprawdę nie chodziło mu o bezpieczeństwo kuzyna i Litwy. Odkąd przyjechali do Krakowa widok przeszczęśliwego Jogaiły kłuł go w oczy. To on powinien rządzić Litwą, a nie ten, który sprzedaje kraj i tradycję za miłe chwile z królową z Węgier. O tym, że sam zdradzał kraj z Krzyżakami Witold zapominał. Przyszedł, by kuzyna zranić i zadrwić, a tymczasem sam został wyrzucony z komnaty gorzej niż sługa. Nie chciał darować tej zniewagi. Wręcz przeciwnie, po tej rozmowie, wiedział, co Jogaiłę zaboli najbardziej, bo jak się okazało, atak na niego samego nie robił na nim wielkiego wrażenia, ale drwiny z Jadwigi już tak. Witold unormował oddech, wygładził ubranie i ruszył do komnat królowej. Jeszcze zobaczymy, kto tu będzie górą... I czy ten ślub w ogóle się odbędzie jak podzielę się z królową pewną wiedzą...

***

- I co teraz, bracie? - pytał Jogaiłę Skirgiełło po raz kolejny. Ten milczał i  siedział zgarbiony, trzymając w ręku nieszczęsny list i z trudem powstrzymując łzy.

- A jak ona naprawdę z nim się kontaktuje? Nigdy mi nie powiedziała, co między nimi było- rzekł w końcu całkiem załamany. - Wiem tylko, jak się to skończyło i że ona przez to cierpiała, ale może coś się zmieniło... Może Witold ma rację?

- Naprawdę, bracie wierzysz w te brednie? Będziesz się przejmował liścikiem tego babiarza z Wiednia? - kręcił głową Skirgiełło. - Po tym czasie spędzonym tutaj? Po tym, co już się wydarzyło? Po tych dniach z Jadwigą? 

- Nigdy nie wyrzuciłbym tego z pamięci - odpowiedział Jogaiła i dwie wielkie łzy popłynęły mu po policzkach. Nie mógł jej teraz stracić. Pokochał ją. Właśnie teraz poczuł to z całą mocą i dlatego to tak bardzo bolało.

Skirgiełło wzruszył się gdzieś daleko w głębi swojej zapijaczonej, awanturniczej duszy. Przysunął krzesło bliżej brata i nalał sobie piwa z dzbana, który stał na stole na wypadek, gdyby u księcia gościł ktoś pijący. Wychylił kielich duszkiem i otarł usta rękawem. O tak, teraz będzie mógł swobodnie wyłożyć biednemu Jogaile, co należy.

- Dziwne, żeby taki dzikus i moczymorda jak ja prawił o miłowaniu. Pewnie kiedyś zabiłbym śmiechem kogoś, kto by przypuszczał, że będę to robił, ale... - zaczął powoli Skirgiełło, śmiejąc się pod nosem.

- Ale?

- Ale... Jesteście stworzeni dla siebie. Wiem to odkąd zobaczyłem Jadwigę, gdy pierwszy raz przybyłem do Krakowa  - rzekł poważnie. -  Potem był ten cały Habsburg, niemal zdążył tu do niej przed nami i dostał ją w swoje lepkie łapska... - wzdrygnął się z obrzydzeniem i skrzywił twarz. - Nie pozwól jej sobie odebrać przez brednie Witolda. On na to liczy, by was rozdzielić. Byłoby to na rękę Szpitalnikom, kto wie, kiedy się znowu z nimi zbrata.

- Myślisz?

- Tak, bracie. On wie, że jak sojusz się rozpadnie, gdy do ślubu nie dojdzie.  Wtedy nikt na Litwie już ci nie będzie wierzył i stracisz władzę. On do tego chce doprowadzić, by was skłócić. Mogę się założyć, że teraz do niej polezie i opowie jakąś bajkę o Jogaile, któremu nie można ufać- obaj Olgierdowicze nawet nie wiedzieli, że to dzieje się w tym właśnie momencie.

Litwin kiwnął głową. Wszystko to wydawało się bardzo logiczne.

- Poza tym, wiesz, że nie ma przyszłości Litwy bez Polski ani twojej bez Jadwigi. Z nikim nie będziesz szczęśliwy, tylko z tą twoją sroczką...

- Mówiłem, żebyś jej tak nie nazywał! - obruszył się Jogaiła i kopnął brata w kostkę.

- Ooo, kochany... Wolałbyś nie wiedzieć, jak ciebie nazwę, gdy zmarnujesz taką szansę przez durne gadanie Witolda! - zarechotał Skirgiełło po swojemu. - Bracie, dziś zaczynasz nowe życie jako chrześcijanin - zajrzał Jogaile prosto w oczy i poklepał go po ramieniu-  za dwa dni jako mąż, za dwie niedziele jako król... Pomów z nią, powiedz, jakie masz wątpliwości i niech ona je rozwieje.  Nie daj sobie tego zepsuć!

***

Przepraszam za dłuższą nieobecność. Zwaliła mi się na głowę przeprowadzka, sprzątanie, przygotowania do wyjazdu, zresetowany komputer i mały wypadek rowerowy 🤦🤦🤦 Nie przedłużając zapraszam do kolejnego rozdziału, będącego w zasadzie ścisłym dalszym ciągiem obecnego, ale musiałam to podzielić bo byłoby za długie. Komentujcie i do zobaczenia w siedemnastym! 😄😄😄

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro