Rozdział XXXV
*Jaś*
Obudził mnie cichy dziecięcy płacz.Podniosłem się z łóżka i spojrzałem na śpiącego Yiusia.Mimowolnie się uśmiechnąłem i pogłaskałem go po głowie.Potem zająłem się bobo,które również się rozbudziły i wyjąłem je z łóżeczka aby chwilę się pozbawiły.Zrobiłem śniadanie dla siebie i Yiusia.Potem poleciałem na górę by go obudzić.
-Wstawaj kocie!-Pocałowałem go w czoło,a on skrzywił się lekko.
-Jeszcze chwila...-Przeciagnal się i uśmiechnął.
-Wstawaj i się ubieraj!-Zsunąłem z niego kołdrę,a Yiuś westchnął i podniósł się z łóżka.Owinal ciałko swetrem i poszedł wygrzebać z szafy jakieś ubrania.
-Już,już...-Rzucił wkładając koszulkę.
-Mam dla ciebie śniadanie.-Posłałem mu lekki uśmiech.
-Mniam...-Ziewnal cicho.
Poszliśmy na śniadanie,które po chwili zniknęło.
-Poszedlbys po sok pomarańczowy...-Yiuś westchnął,opierając się o stół.
-Nie możesz napić się herbaty?-Wzruszyłem ramionami.
-Proszę...-Zrobił oczy szczeniaczka.
-Dobrze...-Mruknąłem,kończąc kawę.-Przy okazji kupię jakieś ciasto czy cuś...
-Jej,jakiś ty kochany.-Yiuś lekko się uśmiechnął.
-No wiem.-Puściłem mu oczko.-Dlatego oczekuję nagrody.
-Chyba obiecałem ci coś,co bardzo lubisz...-Lekko się oblizał.
-Brzmi ciekawie.-Przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem.
-I będzie ciekawie.-Uśmiechnął się szelmowsko.
-Nie mogę się doczekać.-Szepnąłem mu do ucha.-To ja się zbieram po twój soczek.
-Czekam cierpliwie.-Znów oparł się o stół.
Wyszedłem z domu i ruszyłem po sok i coś słodkiego.Że tez Yi musi mieszkać na totalnym zadupiu i do sklepu mam jakiś kilometr...Dotknęło mnie uczucie,że jestem obserwowany.Odruchowo wyjalem miecz.Kto wie?Przezorny zawsze ubezpieczony.Coś zaszelesciło w drzewach.Rozejrzałem się kilka razy.Nic.
-To nie jest zabawne.-Rzuciłem,na chwilę się zatrzymując.Znów coś zaszeleściło...Dziwne...Wzruszyłem ramionami i kontynuowałem drogę.Może przesadzam?To pewnie jakąś wiewiórka...Po chwili poczułem jak pode mną uginają się nogi...Co się do cholery dzieje!?Drzewa przestają już szeleścić. (Jak coś,to dostał strzałka usypiającą xD)
*Yiuś*
Jasia nie było przez dłuższy czas.W końcu usłyszałem drzwi wejściowe.
-Nareszcie!Myślałem,że coś ci się stało!-Otworzyłem drzwi i przywitałem Jasia,który patrzył na mnie jakoś dziwnie.Wzruszyłem ramionami.-A sok?-Spojrzałem na niego oczekująco.
Zawahał się na chwilę...
-Nie mogłem znaleźć.Przepraszam...
Kiwnąłem głowa.
-Rozumiem.Szkoda.-Zachowuje się jakoś dziwnie...A może to ja wydziwiam?
-Ale kupiłem ci paczuszka...-Uśmiechnął się lekko.
-Jak to miło z twojej strony!-Odrobinę się rozpromieniłem.-Już chyba wiem jak ci podziękuję...Pamiętasz o naszej obietnicy?-Uśmiechnąłem się zalotnie i objąłem Jasia.Ale on...odsunął moje ręce i trochę się skrzywił.To do niego niepodobne...
-Przełóżmy to na kiedy indziej...-Odparł ale badał trzymał moje dłonie.Jakoś tak dziwnie...bez emocji,nie głaskał ich...Po prostu je trzymał...
-Dlaczego?-Spojrzałem na niego smutno i schowałem ręce do kieszeni.
-Po prostu...-Trochę się zawahał...Czyżby nie znał odpowiedzi?-Nie mam teraz ochoty,a jeszcze jest na to czas...
Naprawdę dziwnie się zachowuje.
-Dobrze.-Westchnąłem.-Obietnica może poczekać...
-Cieszę się,że rozumiesz.-Uśmiechnął się lekko,a ja zajrzałem do sąsiedniego pokoju,gdzie bawiły się dzieciaki.
-A może poczytasz im dziś bajkę na dobranoc?-Znów chwyciłem dłoń Jasia.Ale to nie był nasz uścisk.Trzymał bez namiętności.Jakby z musu.
-Czemu ty tego nie zrobisz?-Spojrzał na mnie chłodno.
-Myślałem,że się ucieszysz...-Mój zapał ostygł i puściłem dłoń Jasia.Czułem się tak niezręcznie...
-Po prostu jestem zmęczony...-Westchnął z lekką irytacją.-Przeczytam im.Spokojnie.
-Skoro tak bardzo jesteś zmęczony,możemy przełożyć to na inny dzień...
-Już postanowiłem.-W jego głosie nie było słychać ani trochę ciepła.Zmartwiło mnie to.Jest jakiś dziwny...bardzo...Chyba muszę mu się bardziej przyjrzeć...
-Może dziś coś dla nas ugotuje?-Zaproponowałem licząc na ożywienie.
-W porządku.-Jaś tylko się uśmiechnął.
Nie miałem pomysłu na żaden temat,więc po prostu udałem się do dzieci.Tu się dzieje coś bardzo dziwnego...
*Jas*
I ogólnie jakiś czas później...
Otworzyłem oczy z niemałym trudem.Głowa bolała mnie niemiłosiernie.Właściwie w ogóle nie mogłem się ruszyć...tak po prostu...Czułem się strasznie.Byłem chyba wleczony...Sunięty po podłodze...Ale czemu nie mogę się ruszyć?Gdzie jestem?!Znów słabnę,znów odpływam...
******************************
Gdy otworzyłem oczy,pojawiło się przede mną ciemne pomieszenie.Znów mogłem się ruszać.Towarzyszyła mi straszna migrena.Rozejrzałem się wokoło.Więzienie?Nie mam pojęcia co tu robię...
-Chyba mamy jakieś nieporozumienie...-Odwróciłem głowę w stronę światła i krat.Może ktoś usłyszy...
-Milcz.-Chłodny głos przerwał mi,sprawiając że stałem przed kratą w chwilowej ciszy.
-Ja tylko proszę o wyjaśnienia...Mogę się dowiedzieć co tu robię?
-Ty się jeszcze pytasz!?-Mężczyzna chyba trochę się zdenerwował.-Powinieneś się wstydzić!Zdrajco...Dostaniesz to na co zasłużyłeś.
Westchnąłem siadajac pod ścianą.W głębi pomieszczenie było o wiele ciemniejsze.
-To na co zasługuję,skoro jestem niewinny?-Mruknąłem sam do siebie,przymykając oczy.Kiedyś musiał nadejść ten czas...Czas udawanej sprawiedliwości...
-Wstawaj!-Moją lekką drzemkę przerwał męski głos.Facet stał nade mną z wyciągnięta bronią.Oczekująco.
Podniosłem się,a mężczyzna związał mi ręce.
-Nie ufacie mi?-Uśmiechnąłem się lekko.Dostałem siarczysty policzek,który zmył mi ten uśmiech z twarzy.
-Milcz.-Gościu popchnął mnie i zaczął gdzieś prowadzić.
-Dokąd idziemy?-Spojrzałem na niego wyczekująco.
-Tam gdzie powinieneś znaleźć się dawno.-Mężczyzna rzucił lakoniczne.
-Dużo mi to mówi.-Wzruszyłem ramionami,idąc dalej.Mijaliśmy jakichś żołnierzy i strażników.Jedna twarz wydała mi się znajoma...Mara starych znajomych...A może jednak nie?W końcu przede mną pojawiła się dużą sala.Czarne kafelki wydały się chłodne dla moich bosych stóp.Zostałem popchnięty do przodu,aż włosy opadły mi na twarz.
-Yasuo,samuraj wiatru,oskarżony o zabicie członka starszyzny,zdradę swojego klanu i złamanie Ioniańskiego prawa...
Czemu nie potrafią zrozumieć,że wierzą w kłamstwo,które wokół siebie wybudowali?Nawet nie mam ochoty słuchać ich piepszenia...
-Czy oskarżony przyznaje się do zarzutów?-Z rozmyślań wyrwał mnie chłodny głos.
-Nie będę popierał czegoś, czego nie uczyniłem.
-Daliśmy ci szansę na skruchę ale nadal jesteś ślepy, więc nie dajesz nam wyboru...
Wybór?Mam wyrzec się niewinności?Dla ułomnej prawdy?
-Zostajesz skazany na śmierć za zdradę kraju, złamanie licznych praw i zabójstwa. Narazie to wszystko. Szkoda, że tak wprawiony wojownik musi zostać stracony... ale wyjście jest tylko jedno.Koniec. Oskarżonego wyprowadzić.
-Idziemy.-Strażnik popchnal mnie w stronę drzwi.
A więc niewiele mi zostało.Zabawne...
-I bez numerów.-Zostałem wepchnięty do celi.
-Dobra,kurwa.-Przewróciłem oczami,siadajac na swojej pryczy.Sufit był tak samo ciemny jak reszta pomieszczenia.Powiało trochę chłodem,zaburczało w brzuchu...Świetnie...
-Psst.-Cichy szept wyrwał mnie z próby drzemki.
-Hm?-Podszedłem do krat celi.-A-Akisu?-Z półmroku ukazała mi się twarz mojego starego przyjaciela.
-Kopę lat,prawda?-Akisu uśmiechnął się lekko.-Szkoda,że widzimy się w takich okolicznościach...
-Ale to nie zmienia faktu,że miło cię widzieć.-Ja również posłałem mu delikatny uśmiech.
-Przykro mi,że tak wyszło...-Skinął lekko głowa.
-To kiedyś musiało nadejść.-Westchnąłem.-Każda ucieczka musi się kiedyś zakończyć.Ale zmieniając temat...zjadlbym coś...
-Jutro pewnie ci coś dadzą ale mogę skombinować coś znacznie lepszego...
-Byłbym wdzięczny.-Ponownie się uśmiechnąłem.
-Nie powinienem tak czesto się tu kręcić...-Akisu wzruszył ramionami-Ale postaram się wpaść.Gdybyś czegoś potrzebował...
-Nie narażaj się dla mnie.-Machnąłem ręką.
-To nie problem.Dobra,ja uciekam bo niedługo będzie godzina patrolu.
-Do zobaczenia -Pomachałem mu,a on Kiwnął głowa i odszedł.
Nie zostało mi nic innego jak położyć się i podjąć próby zaśnięcia.To nie będzie łatwe.
*Yiuś*
Wieczór:
Yasuo cały czas zachowuje się dziwacznie...Chłodniej?Sam już nie wiem.Czuję się jakby mnie unikał...Nie...A może właśnie to robi?Woda w wannie zrobiła się już zimna.Skończyłem kąpiel i owinięty ręcznikiem,nadal rozmyślałem co jest nie tak.A może to ze mną jest coś nie w porządku?Wyszedłem z łazienki i spojrzałem na Jasia,który leżał w łóżku i czytał książkę.Ułożyłem się smutno po drugiej stronie łóżka.
-Co ci się znowu dzieje?-Spojrzał na mnie zza książki.
-Ah...Nic,nic.-Westchnąłem,okrywając się kołdrą.
-Może buzi na dobranoc pomoże ci zasnąć?-Uśmiechnął się lekko.
-Może.-Trochę się rozpogodziłem.
Ale nawet ten pocałunek był jakiś chłodny i pusty...
-A obietnica?-Spojrzałem na niego smutno.
-Przecież ci mówiłem,żebyśmy przełożyli to na potem.Dobranoc.-Zgasił światło,a ja po prostu opadłem na poduszkę.
-Dobranoc...-Chciałem już usnąć ale to chyba będzie niemożliwe.
******************************
Ocknąłem się trochę przybity ale Jasia nie było obok.Nie czułem też zwyczajowego zapachu śniadania...Dziwne...Zwlokłem się z łóżka do łazienki.Drzwi były uchylone.Jaś...chwila...nie...co do cholery...Otworzyłem drzwi mocnym pchnięciem i złapałem postać za ucho,zwlokłem na taras i popchnąłem na trawnik.
-Kim ty do cholery jesteś!?Jakimś demonem!?-Krzyknąłem w jego stronę,trzymając w drżącej ręce miecz.
-Ja?Można tak powiedzieć.Ale jestem pewna ciekawą osobistoscia...-Niebieskowłosy gostek wzruszył ramionami i poprawił opadajace kosmyki włosów.
-Stapasz po cienkim lodzie.-Wysyczałem, podsuwajac mu miecz pod gardło.-Gdzie jest prawdziwy Yasuo!?
-Tam gdzie się znalazł,tam jest.-Demon uśmiechnął się lekko.
-Straciłem cierpliwość.-Narastał we mnie coraz wiekszy gniew...-Mów bo ucierpisz...
-A może spróbujesz zmierzyć się z kimś równym tobie?-Koleś wstał i zachichotał.
-Co ty kur...
Po chwili miałem przed sobą...siebie.
-W co ty grasz?-Wysyczałem,szykując broń.
Zaczelismy ciac się ostrzami.Za każdym razem stal stykała się ze sobą.Za każdym razem unik,cios,parowanie,unik,cios,parowanie.Nie wiem jak mam go zaskoczyć...jak zaskoczyć siebie.
Byłem już trochę zmęczony walką,a tu nagle pojawiła się Irelka.
-Co tu się dzieje?Yi?-Stanęła obok i na chwilę przestaliśmy walczyć.-Cóż...mamy dwóch Yi?
-Ja jestem prawdziwy!-Krzyknąłem w stronę Irelki.
-Nie słuchaj go.Ja jestem prawdziwy.-Ten oszust zaczął grać w tę samą grę.
-Eeeeh...-Irelka zmierzyła nas oboje.
-Ja jestem prawdziwy!-Demon znów spojrzał w jej stronę.
-Wierzysz mu!?-Spojrzałem na nią wymownie.-Nie poznajesz mnie!?
Irelka zamyśliła się chwilę i nagle ogarnęła mnie ciemność.
*Irelka
Ogluszyłam obu...Masterów.Nie miałam pojęcia,który jest który.Skąd wziął się ten drugi to nie wiem...
-Hm?-Spojrzałam na leżących obok siebie Masterkow.-Są identyczni.
Właściwie powinnam sprawdzić czy jeszcze żyją.
Zaraz,moment...
Mają różne kolory oczu...
-Uff...-Odetchnęłam i wzięłam prawdziwego Yi na strażaka,a tego niebieskookiego przywiązałam do słupa.
-Mh.-Prawdziwy Yi w końcu się obudził ale ja nadal trzymałam w ręce patelnię.Na wszelki wypadek.
-Ciężko was odróżnić,Yi.O ile to ty...
-No a kto!-Złapał się pod boki i zmierzył mnie zabójczo.-Ten...demon czy coś się pode mnie podszył,pod Yasuo też...Dałem się tak łatwo oszukać...Powinienem zwietrzyć podstęp...
-To znaczy,że Yasuo zniknął?-Zaskoczył mnie.
-Na to wygląda.Jak się obudzi,to powie nam więcej.-Wskazał na swojego klona.
-Więc zostaje czekać?
-Czekać.-Yi pokiwał głowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro