Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLVII

To jest ogólnie jakiś czas potem:

*Yiuś biedaczek ;-;*

Pod wpływem strachu po prostu upadłem na kolana.Czy błaganie o litość ma szansę zmienić mój los?Sam nie wiem?Nie chciałem się ruszać,panicznie się bałem...

-Proszę nie...Pppp...-Zacząłem szlochać się z przerażenia.Na krótki moment nie uzyskałem odzewu.

Po chwili poczułem jak dostaję czymś brutalnie w twarz.Skóra zaczęła mnie okropnie piec...

-Przestaniesz marudzić?-Głos tej baby przyprawiał mnie o dreszcze.Był chłodny i stanowczy.Kto wie co mnie teraz czeka...

Chciałem uspokoić łzy,żeby ta kobieta nic mi nie zrobiła ale tak bardzo się bałem,że nie mogłem się powstrzymać.

Poczułem kolejne uderzenie w twarz.Znowu zaczęła mnie piec.Z oczu uleciało jeszcze więcej łez...

-Proszę...nie...-Spojrzałem na nią,łapiąc się za policzek.-To boli...

-Ale z Ciebie rozczulający człowiek.-Westchnęła.-No dobrze.-Po chwili poczułem jak ktoś związuję mi ręce,a potem zasłania czymś oczy.Praktycznie byłem zmuszony do leżenia na podłodze.

-Co chesz zrobić?-Mruknąłem z przerażeniem.Zacząłem drżeć ze strachu,gdy usłyszałem obcasy,kierujące się w moją stronę.

-Cichutko.-Poczułem jak jeden z obcasów wbija mi się w plecy.-Denerwuje mnie twoje marudzenie.-Po chwili obcas ustąpił,ale na szyi pojawił się nowy dotyk.Poczułem nagłe,delikatne ugrzienie .Lekko krzyknąłem,bo mimo wszystko trochę bolało.W kolejnym momencie ugryzienie przybrało na sile i stało się naprawdę nie do zniesienia.

-To boli...-Jęknąłem,czując jak coś gorącego spływa mi po szyi.To pewnie krew...

Dotyk zaczął się zniżać i odsuwać powoli materiał,który na sobie miałem.Gdybym tylko mogł się wyszarpać...
Po chwili pojawiło się też stanowcze szarpnięcie za włosy,sprawiające ze podniosłem się lekko do góry.Kolejne bolesne ugryzienia...Może mnie przy okazji szlag trafi...

-Nieee...-Jęknąłem.Po prostu głos mi się łamał...Kolejne bolesne uderzenie w plecy,sprawiło że opadłem na podłogę.Mój oddech od razu przyspieszył.Nadal calutki drżałem.Po chwili koło mojej nogi potoczyło się coś sliskiego...Tylko nie te macki...

Zacząłem się panicznie szarpać,obawiając się ponownego kontaktu z nimi.Po chwili otrzymałem kolejny cios w policzek (Evi tłucze go pejczem x'D).Znowu zacząłem płakać,aż histeryzować ale tak się bałem...

Poczułem jak kilka tych ohydnych macek wslizguje mi się pod kimono.To było okropne...Wszędobylska galaretka...Te macki szybko zdarły ze mnie ubranie,bo poczułem nagły chłód...Chciałem się uwolnić ale obcas buta przytrzymał mnie,wpijając się w plecy.

-Proszę nie...-Westchnąłem z przerażeniem w głosie.Niech ktoś mnie stąd zabierze...

Ale żadne z nich nie słuchało.

Macki powoli otulały moje ciało,a jednocześnie coś metalowego sunęło po moich plecach,sprawiając że zadrżałem z przerażeniem i bólem.Ten metal był rozgrzany i dość mocno palił mnie w skórę.Nawet nie miałem siły płakać...Macek przybywało.Ślizgały się powoli po moim brzuchu i szyi.Były takie okropne...całe lepkie,wijące się...

-Nieee...-Wyszeptałem,gdy zaczęły zbliżać się do mojego pośladka.Po chwili poczułem serię bolesnych draśnięć.Uczucie gorąca opanowało moje ciało.Ponownie się rozpłakałem,czując powolnie skapującą krew na plecach...
Macki nadal nie chciały ustąpić...Oplatały mnie prawie wszędzie...

-Proszę...-Pogrążyłem się w łzach,kładąc ulegle głowę na posadzce.Nie miałem już sił...bolało mnie całe ciało...
Macki postanowiły pogrążyć mnie jescze bardziej.Dwie z nich wślizgnęły mi się tam gdzie ostatnio,sprawiająć że zacząłem krzyczeć Po chwili poczułem też,jak do nich dołączyło się coś ostrego i spiczastego...Znowu łzy zalewały mi oczy.Krzyknąłem i poddanczo wtuliłem się w podłogę,licząc na koniec.Po całym moim ciele spływało coś ciepłego...Nie wiem czy to krew...Może to coś innego...
Nieważne...I tak wszystko mnie już boli...

-Dość już,bo tu zejdzie.-Głos kobiety był chłodny.Macki natychmiast mnie zostawiły.Poczułem jak ktoś mnie podnosi i odwiązuje ręce.Nie miałem sił by ustać na własnych nogach.Po chwili poczułem nieprzyjemny upadek na podłogę.Zdjąłem opaskę z oczu.Byłem cały poraniony...
Skrzywiłem się i oparłem głowę o ścianę.Nie miałem sił by się położyć...W głowie zaczęło mi się mieszać.Okryłem się kawałkiem materiału i wtuliłem w ścianę,cicho płacząc.Boję się nawet spać...Poza tym jestem głodny i ranny...Czy to się kiedyś skończy?

*Jasuho*

-Chcesz ciasta?-Irelka spojrzała na mnie,trzymając talerz w ręce.

-W dupie mam Twoje ciasto.-Prychnąłem.-Mam poważniejsze problemy...

-Ja wiem,że znajdziesz.Masz chyba radar w zadku albo coś.-Uśmiechnęła się wymownie,a ja położyłem dłoń na czole.Oby zrozumiała,że chcę by się zamknęła.

-Skoro nie chcesz ciasta...-Kiwnela głowa i wyszła z pokoju.Dzięki niebiosom.Naprawdę nie mam ochoty na rozmowę.

Gdzie on teraz może być...

Nigdy nie znikał na tak długo...

Nie no kurwa nie mogę...

Wstałem i ubrałem kurtkę.Irelka zmierzyła mnie z zaskoczeniem.

-Mogę nie wrócić do wieczora.-Odparłem sucho i wyszedłem za drzwi.Było w chuj zimno ale nie przeszkadzało mi to...

Znowu naszukałem się od luja,przeczesując wszystkie miejsca,w których Yiuś mógł być ale nic...zupełnie.Boże gdzie jest ten kretyn...

W końcu natrafiłem na coś,co mogło być istotne...

Podniosłem kawałek materiału i zmierzyłem go.

Znajomy zapach...

-Yi...-Wtuliłem się do szalika i zacząłem łazić po tym terenie ale na nic nie natrafiłem.Znowu...On musi gdzieś tu być...Mam takie wrażenie...

*Yi*

Było mi tak zimno,że zupełnie nie mogłem spać.Do tego bolały mnie rany.Niektóre wciąż krwawiły.Głód także nie pozwalał mi spać.Brzuch bolał mnie tak bardzo,że od razu się wybudzałem.Nikt nie odpowiadał,gdy próbowałem wołać...

Kto wie,może nie dożyję jutra?

Opłukałem twarz wodą i położyłem się na swoim miejscu,nadal próbując spać...

Niech to się w końcu zatrzyma...

*Jaś egen*

Pochodziłem po okolicy jeszcze trochę,aż zrobiło się całkowicie ciemno.Już miałem wracać zrezygnowany ale usłyszałem jak moja noga staje na czymś innym niż śnieg.

-Co do chuja...-Spojrzałem w to miejsce,rozgrzebując je spod zaspy.Jakiś właz.Ciekawe skąd on tutaj...
Ale Yi może tu być.On może być wszędzie.

Ani chwili się nie zastanawiałem,tylko wskoczyłem w dół,szukając ręką jakiejś drabiny.Było tam od chuja ciemno ale trudno.Poradzę sobie i tak.Trochę się tam nałaziłem,aż w końcu trafiłem do dość przestronnego pomieszczenia.
Tu było trochę jaśniej.
Był tam też jakiś pokoik osłonięty kratą.Podszedłem bliżej i przetarłem kilka razy oczy.Doskonale wiem kto to jest...
Wyjąłem wsuwkę z włosów i szybko wyłamałem nią zamek kraty,wchodząc do środka.

-Yiuś to ja.-Podniosłem jego głowę i spojrzałem w jego zdziwione i zmęczone oczy.-W końcu Cię znalazłem...

-Yasuo...-Mruknął,jakby niedowierzając.Miał na twarzy liczne zadrapania i otarcia...Zajebię tego śmiecia,który mu to zrobił...

-Zaraz Cię stąd zabiorę.-Przytuliłem go do siebie.-Zaraz będziesz bezpieczny.

Spostrzegłem,że ma na szyi jakąś obrożę.Ja  kurwa dam zakładać mu obrożę...Wyjąłem nożyk i rozciąłem ją.Na szyi Yiusia został po niej lekki ślad.Wziąłem go w ramiona i owinąłem go jego szalikiem.Potem wsadziłem pod kurtkę,żeby go trochę ogrzać.Miał takie zimne ręce.

-Idziemy z tego burdelu.-Pocałowałem go w czoło i wyszedłem tą samą drogą,która się tu pojawiłem.

Trochę padał snieg ale to nie problem.Zapierdalałem jak bolid na trasie,ostrożnie trzymając Yi w ramionach.Trochę trząsł się z zimna...W końcu dotarłem do środka i czule położyłem Yiusia na kanapie.Cały był roztrzęsiony,więc przyniosłem mu koc.

-Nie bój się.-Pogłaskałem go po policzku.-Nikt Cię już nie skrzywdzi.A jak będzie chciał,to mu najebię...-Roztrzęsioną ręką przytuliłem go do siebie.W pełnym świetle prezentował się jeszcze marniej.Był cały poraniony...

-Co oni Ci zrobili?-Po tych ranach miałem pewność,że to nie jedno ścierwo.

-Nie chcesz wiedzieć...-Szepnął słabo,wtulając się w moją szyję.Nadal cały się trząsł.

-Jak to nie...-Na chwilę zaniemówiłem.

-Jak Ci powiem,to jeszcze bardziej się zdenerwujesz...-Spojrzał na mnie smutno.Chyba wstydził się mi o tym powiedzieć.

-Potem to od Ciebie wyciągnę.Chodź,musisz się umyć i trzeba Cię opatrzyć...-Wziąłem go w ramiona.Był taki słabiutki.Pewnie od dawna nic nie jadł...

Nalałem mu cieplutkiej wody do wanny.Ledwo co stał i patrzył na mnie ze zmęczeniem.Wyglądał strasznie.Biedaczek...

-Właź do środka.Będzie Ci cieplej.

Zdjął tą szmatę,która miał ma sobie i wszedł do wanny.

Nie jestem ślepy,widziałem te wszystkie rany...

Zajebię winowajcę,zajebię...

-Umyjesz się sam,czy mam Ci pomóc?-Spojrzałem na niego z troską.Wolałem go umyć ale kiwnął przecząco głową.

-Dam radę...-Mruknął,zanurzając się w wodzie po szyję.Trochę mu to pomoże...

-Dobra...Ja przyniosę Ci jakieś ubrania.

Wziąłem dla niego coś ciepłego i cierpliwie poczekałem,aż się umyje i rozgrzeje.W tym czasie zrobiłem sobie kawę,a dla niego kubek herbaty.Gdy wróciłem do łazienki,stał na środku zawinięty w recznik.Na nogach też miał od luja nacięć.

Zająłem się wszystkimi jego ranami,patrząc jak krzywi się z bólu.Biedny...Tak mi go żal.Potem wróciliśmy do salonu.Yi wtulił się w moje ramię,a ja nakryłem go kocem.Dalej trząsł się.Sam nie wiem czy z zimna,czy ze strachu...

-To powiesz mi,co się stało?-Dotknąłem czule jego policzka,na którym miał teraz mały plasterek.

-Wolę nie...-Spojrzał na mnie smutno.-Bedziesz się złościł...

-Czego się boisz?Powiedz.-Złapałem go za twarz i spojrzałem głęboko w oczy.

-Sam...nie wiem...-Spucił wzrok i skulił się.Cicho zaburczało mu w brzuchu.

-Jesteś głodny?-Spojrzałem na niego z lekką troską.-Po co ja pytam...Jesteś wychudzony jak nie wiem...

-Nie przesadzaj...-Odparł ze zmęczeniem.

-Nie pitol.-Wstałem szybko i zrobiłem mu duży talerz kanapek.Łapczywie wszystko zjadł,a ja gładziłem go ze smutkiem po włosach.Siedzieliśmy tak dłuższa chwilę,a mi momentalnie zamknęły się oczy.To nie dziwne,kilka dni nie spałem...

Gdy się obudziłem,Yi spał wtulony w moje ramię.Uśmiechnąłem się lekko,widząc jego spokojną,pogrążoną we śnie twarz.Trochę się rozgrzał.Ręce ma cieplutkie...
Podniosłem go i zabrałem do łóżka.Położyłem Yi i troskliwie okryłem.Sam przebrałem się w piżamę i dołączyłem do niego.

-Nikt Ci już nie zrobi krzywdy...-Pocałowałem go w główkę i otuliłem ramieniem,przyciągając do siebie.-Nikt.

Udało mi się przespać większą część tej nocy,chociaż budziłem się,patrząc na Yiusia,pogrążonego w mocnym,regenerującym śnie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro