Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLVI

*Yiuś*

Ocknąłem się i spojrzałem w bok.Jaś jeszcze spał.Tak uroczo wyglądał...

-Hej,śpioszku.-Pogłaskałem go po głowie ale nie obudził się.-Wstawaj.

Usiadłem,mierząc jak obraca się we śnie.Co zrobić,by się obudził?

-Wstawaj.-Szarpnąłem go za włosy.Mruknął tylko i skrzywił się.Chyba średnio chce mu się wstawać...
Zacząłem się zastanawiać jak sprawić by się obudził.
Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl....
Zanurkowałem pod kołdrę i pochyliłem się,wyciągając jego męskość z spodni.Przecież obiecałem mu loda.
Uśmiechnąłem się,łapiąc penisa i zacząłem powoli ssać.
Yas tylko jęknął przez sen i jego ręką powędrowała do mojej głowy.Złapał mnie za włosy i zaczął szarpać.Zacząłem go lekko podgryzać i dołączyłem ruchy ręką.

-Mmm...-Jaś westchnął przez sen,przechylając głowę.Rety...Jaki mocny sen...Ale pewnie mu się spodobało.

-Wstaniesz śpiochu,czy mam przyspieszyć?-Zmierzylem go,na chwilę chwilę wystawiając głowę z łóżka.Nadal spał ale był coraz bliżej obudzenia się.
Przysunąłem głowę i zatopiłem go po sam koniec.Pocierałem intensywnie ustami,żeby obudzić Yasa ale nadal spał.Mruczał tylko przez sen,zaciskając dłoń na moich włosach.
Zacząłem pluć na jego męskość,pocierając delikatnie dłonią.Zacząłem jeszcze bardziej przyspieszać i całować.Sam też lekko wzdychałem.

-Yi...Może to zdejmiesz?-Uśmiechnął się przez sen.Śni o mnie?To takie słodkie.

-Oczywiście.-Mruknąłem,całując jego męskość.-Wystarczy,że się obudzisz...

Zaczął znów mruczeć i ponownie szarpnął mnie za włosy.Po chwili poczułem jak coś ciepłego spływa mi po ustach.Uśmiechnąłem się i zlizałem wszystko.Spojrzałem na Yasia.Patrzył na mnie lekko otwartymi oczami.

-Miła niespodzianka.-Uśmiechnął się i przeciągnął.

Popatrzyłem na niego,ocierając wilgotne od spermy usta.

-Dzień dobry.-Usmiechnalem się,wychodząc spod kołdry.

-Nawet wspaniały.-Pogłaskał mnie po głowie.-Ciekawie zacząłeś...

-Masz mocny sen.-Otarłem usta i położyłem się obok.

-Tak dobrze mi się spało.-Westchnął i złapał mnie za rękę.

-Może zrobię śniadanie?-Podniosłem się do siadu.

-Zostań jeszcze chwilę.-Złapał mnie za dłoń,gdy chciałem wstać.

Pocałowałem go w czoło i wstałem.

-Zrobię ci coś dobrego.

-Już mi zrobiłeś.-Uśmiechnął się lekko.

-Hah...-Zarumieniłem się.-Mam nadzieję,że Ci się podobało.Starałem się.

-I jesteś w tym świetny.-Uśmiechnął się i okrył kołdrą.

-Wstawaj leniu!-Zabrałem mu kołdrę,a on sie skrzywił nos.

-Pięć minut?-Zrobił błagalna minę.

-Nie.Idź się ogarnij się,a nie...

-No dobra.-Mruknął i podniósł się z łóżka.-Wisisz mi kolejnego loda.

-Chętnie.-Oblizałem się.

-Yi,skoczyłbyś po drewno,bo już się kończy.-Yas wzruszył ramionami,biorąc w dłonie ręcznik i szczotkę.

-Najpierw śniadanko.-Uśmiechnąłem się lekko.

-No,to najpierw.Oczywiście.-Kiwnął głową.

******************************

Wziąłem kilka rozrzuconych gałęzi i kawałków drewna.Odrobinę kłuły w ręce ale to nie problem.Chłód mi nie przeszkadzał.Chociaż był trochę nieprzyjemny.Skrzywiłem ,się czując jakby mnie ktoś obserwował.To pewnie tylko przeczucie.
Zrobiłem kilka kroków do przodu i nagle poczułem jak opadam na dół,jak coś mnie trzyma i blokuje...Po prostu osunąłem się na ziemię,słysząc szczęk opadającego miecza.

******************************
-Gdzie ja jestem...-Otworzyłem oczy i zobaczyłem bardzo mały ciemny pokoik.Wstałem i poczułem ciężar na szyi.Obroża?
-Halo?-Było mi strasznie zimno.Rozejrzałem się za wyjściem ale dostrzegłem tylko kraty.Za nimi stała jakąś kobieta ubrana w dość skromną bieliznę.Poczułem się naprawdę dziwnie,zważywszy że miałem na sobie tylko jakieś kimono.Gdzie moje ubrania?

-Dzień dobry skarbie.-Kobieta uśmiechnęła się do mnie miło.

-To chyba nieporozumienie...Nie powinno mnie tu być.-Machnąłem ręką.

-Ależ jesteś w idealnym miejscu.-Zmierzyła mnie wesoło.-Niedługo do ciebie zajrzymy.

Jacy my?O co chodzi?Mogłaby się chociaż przedstawić...

-Mogę dostać coś do picia?-Naprawdę miałem ochotę na chłodną szklankę wody.

-Jasne.-Mruknela,a po chwili wróciła z miseczka wody.

-Upiłem odrobinę i rozłożyłem się na karimacie,która tu miałem.Nadal było mi zimno.Na chwilę usunąłem.

-Kochaniutki.-Kobieta obudziła mnie.-Wstajemy.

-Co jest?-Otarłem oczy i podniosłem do siadu.

-Mówiłam,że niedługo po Ciebie przyjdziemy...

Kiwnąłem tylko głową i przeciągnąłem leniwie.Zaprowadziła mnie do innego pomieszczenia i przyznam,że zrobiło mi się trochę słabo.

-Powinno ci się spodobać.-Kiwnęła głową i nagle znikąd poczułem na ramieniu macke.

-Co do cholery!?-Wzdrygnąłem się.

-To tylko ja.-Pojawiła się tam nieznana mi jednooka postać.-Chciałem się przywitać,ale widzisz...Nie mam rąk.

-Ah.-Na chwilę się uspokoiłem ale tylko na moment,bo poczułem jak macka wchodzi powoli pod moje kimono i zbliża się do sutka.

-Co...-Jeknalem i szybko spostrzegłem że inne macki blokują mi ruchy.-Co chcecie zrobić?

-Zobaczysz.-Kobieta westchnela i poglaskala mnie po policzku.
Czułem się naprawdę dziwnie.Macka zaczela zjeżdżać w dół,głaszcząc moje sutki.Po chwili inna zdjela mi drugą część kimona.Chciałem się wyszarpać ale było ich jeszcze więcej.
Chciałem krzyknąć ale zaniemówiłem.Trochę ze strachu,trochę z szoku.
Macka zaczęła sunąć po moim brzuchu,a druga po nodze.Czułem się jakby po mnie coś spływało.

-Prze...stańcie...-Jęknąłem gdy macka przekroczyła juz linię mojego podbrzusza.Po chwili była już naprawdę blisko krocza.Chciałem się wyszarpać ale moje ciało ani drgnęło.

-N-Nie...-Spojrzałem przed siebie i przymknąłem oczy,gdy macki owinęły się wokół mojego penisa i zaczęły się wić.Kilka nadal kręciło się po moim brzuchu.Dopiero teraz spostrzegłem,że jestem totalnie nagi...To naprawdę dziwne miejsce...-Nie proszę...

Stęknąłem,czując się jak w kubku z kisielem.Po prostu cholernie się bałem.Macki oplatały moje ciało,wijąc się lekko.Są takie obrzydliwe...Nogi po prostu odmówiły mi posłuszeństwa i opadłem na posadzkę.Macki ani na chwilę nie chciały puścić.

-Nie...chcę...-Wydyszałem,czując jak jedna wije się po moich włosach.-Już dość...

To było takie krępujące...A ta kobieta zniknęła...Macek przybywało...Oplatały mnie dosłownie po całym ciele.Jedna sunęła powoli po moim policzku.Skrzywiłem się,czując jak jeździ mi po żuchwie.To jedna wielka galaretka...Po chwili ten zyjacy kisiel powedrował do moich ust.Wiła mi się długi czas na języku,a ja skrzywiłem się kilkukrotnie.Paskudztwo...

-Nie...-Poczułem jak macka powoli owija się na moich posladkach.To było takie okropne...

Jęknąłem ,czując nagły przypływ strachu i lekkiego podniecenia.To było takie straszne...

Chwyciłem się kafelek,chcąc wyśliznąc się z macek ale nie udało mi się.Byłem po prostu uwięziony...

-Nie chcę...-Skrzywiłem się...Nie chcę.-Zacząłem cicho błagać.Macka poruszyła się i poczułem jak powoli zatapia się w moim odbycie.Cicho wrzasnąłem i zacisnąłem dłoń na kafelkach.Była duża i bolało....Strasznie...Taka lepka...
Skrzywiłem się i probowałem wyszarpać ale macki sciskały całe moje ciało.Wiłem się razem z nimi.Chciałem coś powiedzieć ale dwie macki świdrowały po moich ustach.To było takie okropne...

-Mhmmmhmmm...-Wydusiłem,poruszając sie lekko razem z macką.Wpychała się we mnie mocno,aż bolało.Tak bardzo tego nie chciałem...Była za gruba i ledwo mieściła się do mojego odbytu.-Mhmmmhmmmhmmmm...-Chciałem krzyczeć ale nie mogłem...Czułem się taki roztrzęsiony...Po chwili pojawiła się kolejna macka,która wbiła mi się w dziurkę.Czułem jak rozpycha mi wnętrze.Na chwilę zrobiło mi się słabo.Macki oplatały wszystkie moje intymne miejsca,wijąc się.

-Proszę nie!-W końcu udało mi się krzyknąć i wyjąć macke z ust.Czułem bolesne pieczenie w dziurce i wszędobylskie wijące się macki.-Proszę...Boli...-Poczułem jak coś rozlewa się po mnie.Nie przypominało nasienia,raczej coś mleczego...Nie wiem...Zaczęło mnie wszystko piec jeszcze bardziej.

-Aaah...-Krzyknąłem i poczułem jak łzy spływają po moich policzkach.Opadłem na podłogę.Łez pojawiło się coraz więcej.Były wprost proporcjonalne do bólu.Chciałem się podnieść ale moje nogi były odrętwiałe i nie mogłem ich poruszyć...Poczułem jak macka wije się po moich plecach.Skrzywiłem się,licząc na kolejną falę cierpienia ale tak się nie stało.Trafiłem spowrotem do tego ciemnego pokoiku.Wtuliłem się w ścianę i zacząłem szlochac.Ubrałem to kinono,które dostałem i wtuliłem głowę w kolana.Tyłek palił mnie bólem,a wilgotny płyn sciekal po ciele...Dlaczego zawsze mnie spotykają takie rzeczy?

Czas ciągnął mi się niewyobrażalnie długo.Nadal było mi trochę mokro i zimno ale lepiej niż chwilę temu.Pojawiło się jeszcze jedno odczucie -głód.
Dotknąłem brzucha,czując jak cicho burczy.Nie jadłem nic od rana,więc ma prawo domagać się posiłku.

-P-przepraszam...-Podszedłem do kratki i spojrzałem za nią.Pewnie ktoś tam jest ale siedzi w ciemności.-Mogę dostać coś do zjedzenia?

Po chwili pojawiła się ta dziwna kobieta...

-Musisz poczekać do rana...-Uśmiechnęła się o usiadła na wici,zakładając nogę na nogę.

-Ale ja naprawdę jestem głodny...-Skrzywiłem się,czując nieprzyjemne uczucie burczenia.-Chociaż sucharka...

-Przykro mi.-Wzruszyła ramionami.

Usiadłem przegrany na karimacie i westchnąłem głośno.Chyba nigdy nie chciało mi się tak jeść...A skąd ta pewność czy w ogóle dostanę posiłek...

-Ja tu chyba umrę z głodu...-Rzuciłem płaczliwym tonem,słuchając jak mój brzuch domaga się jedzenia.

-Nie umrzesz.-Kobieta zapewniła mnie.-Ale niecierpliwy...Dobranoc,słonko.Szykuj się na nową porcję wrażeń.

Opadłem na podłogę,przypominając sobie dzisiejsze doświadczenie...

-N-nie...-Wydukałem,kładąc się na karimatę.Zwinąłem się w kłębek i lezalem tak,aż sen postanowił się o mnie upomnieć...Tak strasznie chciało mi się płakać...

*Yas*

Gdzie jest Yi?Niby miał pójść po drewno ale nadal go nie ma.Zbieranie drewna nie trwa tak długo...Może coś się stało?Zawsze wpada w jakieś kłopoty,mała niezdara...Może po prostu u kogoś przesiaduje?Może zbyt mocno się przejmuję?

Wyjąłem telefon i postanowiłem obdzwonić znajomych ale nie było go u nikogo.Telefonu też nie raczył odebrać...Teraz to serio zaczynam się martwić...

-Yi...-Zadzwoniłem do niego jeszcze kilkukrotnie ale na próżno.Rzuciłem telefon na łóżko i poszedłem wziąść prysznic.Może oddzwoni?

Szybko się umyłem i wróciłem do pokoju, podnosząc telefon.Skrzynka odbiorcza pusta...

-Gdzie ty jesteś, pokrako?-Zmartwiłem się jeszcze bardziej.Zawsze jest w domu o wieczorowej porze.

No cóż...Ktoś musi uspać bobosie...Może w tym czasie da jakiś znak?

Tymczasem okazało się,że małe koty smacznie sobie śpią,więc jeden problem z głowy.Okryłem je starannie kocykiem i każde pocałowałem w czółko.Nadal nie oddzwonił...Postanowiłem zadzwonić jeszcze kilka razy,ale to znowu był pic na wodę...
Westchnąłem zakłopotany i postanowiłem poprzeglądać jakieś śmieci z Internetu...Chociaż na kilka minut...

Te kilka minut stało się dwoma godzinami.No to Yiusia oficjalnie nie ma cały dzień,nie odbiera telefonu...Nie.Coś musiało się stać.Zawsze stara się oddzwonić...A teraz?
Zrobiło się strasznie późno.Rzuciłem telefonem o szafkę i ułożyłem się na łóżku,uprzednio gasząc światło.Zamiast spać,zacząłem snuć wszystkie możliwe przyczyny nieobecności Yiusia.Od tego,że sobie kogoś znalazł,aż po to że już nie żyje...
Każda opcja jest najgorsza z możliwych...

-Yi...-Wziąłem jego poduszkę w rękę.Byłem tak zmartwiony,że moje dłonie same z siebie lekko się trzęsły.-Błagam wróć do mnie.-Wtuliłem się w poduszkę,chcąc zasnąć ale to było niemożliwe...Nie umiem sobie wyobrazić,że go tu nie ma...Że nie wtulił się w moje ramię...

Kręciłem się po łóżku jakieś bite dwie godziny,az chyba w koncu zmorzył mnie sen.

Ale to była jedna wielka fala koszmaru...

Zerwałem się ze snu i rozejrzałem z przerażeniem po pokoju.Prawie wszystko jest w porządku...Dotknalem ręką włosów.Były wilgotne od potu,właściwie cały byłem zlany potem,w sumie też lekko się trząsłem...Nadal nie wrócił...
Westchnąłem przygnębiony i ponownie padłem na łóżko,próbując przespać tę noc...Ostatecznie budziłem się z krzykiem co jakieś pół godziny.W końcu nie wytrzymałem i roztrzęsiony podniosłem się z łóżka.Zrobiłem kubek kawy,żeby dać radę i usiadłem na parapecie przy oknie.Ciekawe czy on w ogóle wróci?Musi...
Znów powróciłem do czarnych scenariuszy.Męczyły mnie tak długo,aż nie wytrzymałem,ubrałem cos cieplejszego i zacząłem go szukać po nocy.Kto wie,może coś znajdę?

Oblazłem najbliższą okolice ale nic nie przybliżyło mnie do Yi.Przeciwnie,zacząłem się coraz bardziej zamartwiać...Nie było aż tak zimno i na szczęście nie padał śnieg.Mogłem znaleźć jakieś ślady.Wzruszyłem ramionami i udałem do lasu.Może w końcu tam coś znajdę?

I chyba się nie myliłem...

Dostrzegłem zagrzebany w śniegu,doskonale znany mi kształt.Sięgnąłem roztrzęsioną ręką przedmiotu i wyjąłem spod zaspy miecz Yiusia.Obejrzałem broń w dłoniach.Wyglada na to,że śladów walki brak...

Ale on nigdy nie rozstaje się z mieczem...Nigdy...

W tym momencie poziom mojego zmartwienia osiągnął szczyt.

*Yiuś*

Przebudziłem się,bo było mi zimno.Zimno to mało powiedziane...Przemarznięty do kosci.Zwykły kawałek materiału nie jest w stanie ogrzać kogoś śpiącego na kamiennej posadzce...W sumie bolała mnie głowa i czułem,że dopadł mnie zalążek kataru.Brzuch nagląco domagał się posiłku,a nogi prosily o pomstę do nieba.Kolana piekły mnie,otoczone lekkim obtarciem.

Rozejrzałem się i porządnie wytarłem zmarzniętą twarz o rękaw kimona.Mało pomogło.Rozejrzałem się i spostrzegłem mała miseczkę jakiegoś posiłku.Ryż z jakimś sosem...Nieważne i tak wygląda wspaniale.
Szybko chwyciłem naczynie i zacząłem lapczywie jeść.Każdy kęs sprawiał,że bolał mnie brzuch ale jedzenie było ciepłe,więc odrobinę mnie rozgrzało.Posiłek skończył się szybko,a ja nadal czułem się słabo.Brzuch przestał boleć chociaż na chwilę.Westchnąłem cicho,chcąc wrócić na swoje posłanie i jeszcze chwilę się przespać ale znów pojawiła się ta przerażająca baba.

-Mam nadzieję,że Ci smakowało.-Usmiechnela się lekko,a ja kiwnąłem głową.

-D...Dziękuję.-Wolałem z nią nie rozmawiać ale chciałem podziękować za jedzenie.Mogłem go wcale nie dostać.

-Teraz dopiero będziemy się bawić!-Kobieta zarechotała,a ja wzdrygnąłem się,przypominając sobie o wczorajszej sytuacji...Nigdy więcej...

-Ale ja nie chcę...-Zwiesiłem głowę,starając się nie płakać.-Uwolnij mnie,błagam.

-Przykro mi ale nie masz tutaj prawa decyzji.-Wzruszyła ramionami.

-Ale...-Wpadłem w lekko rozpacz.

Nagle ta babka przystawiła mi różowawy kolec lub nóż pod gardło.

-Milcz.Nie masz tu nic do gadania.-Szarpnęła mnie do góry.-Powinieneś być wdzięczny za jedzenie.Wstawaj i nie marudz.

Zawiesiłem tylko głowę i postawilem drzacy krok do przodu.Ja nie chcę...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro