Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV

*Aone*

Kubek z herbatą nie leżał mi jakoś w dłoni.Sprawiał wrażenie zbędnego dodatku.Poranek był leniwy i nienaturalne pusty.Przynajmniej narazie.

Po chwili usłyszałem głośne,energiczne pukanie do drzwi.

Kto do cholery może to być?

Otworzyłem źródło dźwięku i przede mną ukazała się Cysia z charakterystycznym dla siebie usmiechem,objawem dobrego humoru.

-Niespodzianka!-Krzyknęła radośnie,a ja spłoniłem się,bo w sumie...witam ja w piżamie.

-Eh.Niespodzianka,powiadasz?-Mruknąłem nieśmiało,o mało nie wypuszczając kubka z herbatą na posadzkę-Wolałbym telefon.Mogłabyś się zapowiedzieć.Trochę mi głupio,że cię tak podejmuję w piżamie.

-Ale wtedy to już nie byłaby niespodzianka...-Marcysia spojrzała na mnie,jakbym nie rozumiał znaczenia tych słów-Fajne spodenki.-Wskazała na dolną część mojej garderoby z miniaturową inwazją UFO,w postaci rakiet na niebieskim tle.

Znowu uderzyło mnie niekomfortowe uczucie wstydu,więc pokiwałem tylko dziękująco.

-Właściwie...-Dziewczyna starała się wyciągnąć mnie z kosmicznego,jak moje gatki,poziomu zażenowania.-Nie powinieneś być zwarty,gotowy i takie tam?

-Mam dziś wolny dzień.-Rzuciłem leniwie i uchyliłem drzwi przed moim gościem.-Co tak będziesz stać?Wejdź.

Cysia kiwnęła dziękująco głową,a ja umyłem szybko swój kubek po herbacie.

-Napijesz się czegoś?-Zaproponowałem z delikatnym uśmiechem.

-Jeżeli bardzo ci na tym zależy to owszem.Jestem tu w innym celu.

Zacząłem szykować dla niej herbatę,a kilka ostatnich zdań znowu wprawiło mnie w uczucie zakłopotania.

-Jakiż to inny cel jest tak istotny?-Z trudem odzyskałem rezon i podałem dziewczynie parujący kubek.

-Chcę cię wyciągnąć z domu!-Zawołała radośnie,uśmiechając się w moją stronę.-No nie daj się prosić!

-Z chęcią.-Zdobyłem się na pogodny uśmiech.-Tylko najpierw może doprowadzę się do porządku,zgoda?

-Piżamę możesz zostawić.Szczególnie te spodenki.-Cysia roześmiała się wesoło,jak z dobrego żartu,a mnie znów ruszyło zażenowanie.Dziewczyna wyczytała to z mojego wyrazu twarzy o od razu spoważniała.

-Zaczekaj tu chwilę-Poprosiłem,idąc doprowadzić się do stanu używalności.

-Gotowy!-Zawołałem,wchodząc do kuchni.

Cysia zmierzyła mnie od stóp do głów,a w jej oczach było coś dziwnego.Wprawiało mnie w świdrujące uczucie zażenowania ale...podobało mi się go spojrzenie.

-Spodenki były lepsze.-Wydęła z niezadowoleniem usta-Chociaż koszulka w porządku.Też bardzo ładna.-Skwitowała mój T-shirt we flamingi,a ja znów się zarumieniłem.

-To gdzie chcesz się dziś wybrać?-Usiadłem obok Cysi,opierając leniwie o stół i nawiązując kontakt wzrokowy.

-Może do parku?-Zaproponowała z uśmiechem.

-W porządku.-Kiwnąłem lekko głową,biorąc w ręce bluzę i wiążąc ją w pasie.-To dobry pomysł,trzy razy tak.

Dziewczyna zachichotała i zaczęliśmy się powoli kierować do wyjścia.

******************************

-Ale tu pięknie!-Cysia odparła,rozglądając się z zachwytem.

-Tak.-Przytaknąłem.-To miejsce jest naprawdę piękne o poranku.-Spojrzałem badawczym wzrokiem na dziewczynę.-Nie zimno ci?

-Może odrobinę,a co?-Zmierzyła mnie,jak Ireka Jasia,kiedy ogrywa ją w gwinta.

-Nawet Yi bez okularów dostrzegłby,że masz gęsią skórkę.-Zdjąłem bluzę z bioder i położyłem jej na ramionach.-Masz to ubrać.-Rzuciłem rodzicielskim tonem.-Twój tatuś mnie pewnie zabije,jak złapiesz katar.

-Potrafi być nadopiekuńczy.-Zachichotała,a ja dostrzegłem lekki rumnieniec na jej policzkach.
Usta ułożyły mi się w niekontrolowany uśmiech.

-Z czego się cieszysz?

Ależ bystre oko.

-Z twoich butów.-Uśmiechnąłem się wymownie.-Są brzydkie jak...

-A w zęby chcesz!?-Dziewczyna uśmiechnęła się wyzywająco.

-Podziękuję.-Ukłoniłem się nisko przed jej obliczem.-Nie chcę znać twoich zabójczych technik.

-Właściwie...-Cysia przystanęła bliżej mnie.-Możesz mi pokazać pare sztuczek...

-Na przykład?-Uśmiechnąłem się z zaciekawieniem.

-No te twoje...wiesz jakie!

Jaka nieustępliwa.

-W porządku.Możemy się nawet pościgać.-Zabrzmiało trochę jak wyzwanie.

-Kto pierwszy wejdzie na tamto drzewo,wygrywa!

Po chwili oboje byliśmy już na szczycie drzewa.

-Ha!Pierwsza!-Dziewczyna krzyknęła wesoło,a ja uśmiechnąłem się pogodnie.

-Dałem ci wygrać.

-Sratatatata,byłam lepsza.-Skrzyżowała z uśmiechem ramiona.

-Skoro tak twierdzisz...Ładny widoczek.-Rozłożyłem się na konarze.

-Tak,chociaż wolałabym stąd już zejść.Okropnie wysoko.Pomożesz mi?

-Pewnie.-Chwyciłem dziewczynę w talii i zacząłem szykować do ślizgu,kiedy nagle gałąź się załamała i zaskoczyła nas oboje.Osłoniłem Cysię,by jak najmniej ucierpiała.Nie zostało nam nic innego,jak spadać w dół.
Upadek był bardzo nieprzyjemny.Szczególnie dla mnie.

-W porządku?-Rzuciłem w stronę Cyśki,która szybko stanęła na nogi.

-Tak.A ty?-Podała mi dłoń,patrząc na mnie ze zmartwieniem.

-Chyba z nogą mam lekki kłopot.-Odparłem,syczac z bólu,bo bolała niesamowicie.-Nawet jest z nią kiepsko.

Dziewczyna przyjrzała jej się uważnie.

-Wygląda na złamaną.-Spojrzała na mnie z troską.-Przepraszam...Ten pomysł z drzewem...

-To nie twoja wina.-Uspokoiłem ją.

-Chodź,może ktoś jest w domu.-Pomogła mi wstać,co naprawdę zabolało.Syknałem cicho,a Cysia obrzuciła mnie spojrzeniem,pełnym poczucia winy.-Zajmiemy się twoją nogą.

-Dam sobie radę.-Zbyłem ją,próbując stanąć ale Cysia złapała mnie za rękę i obrzuciła gniewnym spojrzeniem.

-Nie dasz sobie rady.Idziemy.-Zmierzyła mnie zabójczo,a ja tylko poddanczo pokiwałem głowa,kiedy zaczęła mi pomagać.

Gdy dotarliśmy do domu Cysi,dziewczyna natychmiast zajęła się moją nogą.

-Usiądź tutaj.-Poleciła,wskazując na sofę i pomagając mi powoli opuścić ciało na miękką powierzchnię wypoczynku.Syknąłem z niezadowoleniem,a dziewczyna posłała mi zasmucone spojrzenie.

-Ale spuchła.-Odsłoniła moją nogę,odrobinę większa niż być powinna i sama zakryła usta ręką.W jej oczach dostrzegłem łzy.

-E tam,nic mi nie będzie.-Uśmiechnąłem się do niej krzepiąco ale na jej twarzy nadal widniał zasmucony grymas.

-Jak to nic!?-Zmierzyła mnie zabójczo.-Masz nogę wykrzywioną,jak...jak...-Zrobiła jeszcze bardziej zaginioną minę,po czym cisnęła ze złością gumką do włosów o ścianę.-Że też nikogo nie ma w domu!

Położyłem jej uspokajająco dłoń na ramieniu,posyłając lekki,zmieszany z bólem uśmiech.

Cysia gorączkowo machnęła ręką i nagle wybiegła szybko z pokoju.Po chwili była spowrotem,mając ręce zapakowane różnymi,dziwnymi rzeczami.

-Spróbuję ci to trochę unieruchomić.-Odparła z wymuszonym,zmartwionym uśmiechem.

-Nie powiem,że to należy do najprzyjemniejszych czynności...-Syknąłem z bólu,kiedy zaczęła robić swoje.

-Bardzo boli?-Spojrzała na mnie zasmuconym,pełnym troski spojrzeniem,a ja mimo że sie powstrzywałem,znów syknąłem z bólu.

-Nie martw się tym czy mnie boli.-Starałem się ją uspokoić.-Nie boli aż tak.

Pokiwała rozumnie głowa ale wiem,że mi nie uwierzyła.Właściwie to bolało jak diabli.

-Naprawdę bardzo przepraszam...-Mruknęła z żalem,patrząc na mnie głębokim,błagającym o wybaczenie spojrzeniem.

-Nie jesteś niczemu winna.-Szepnąłem,lekko krzywiąc się z bólu.-To był wypadek.

Chyba na moment udało mi się ją uspokoić.

-Myślę,że to wszystko.-Wzięła się pod boki,patrząc na mnie z zastanowieniem.

-Dzięki za pomoc.-Uśmiechnąłem się słabo,kładąc głowę na poduszce.

-Chcesz się położyć?-Usiadła obok,patrzac na mnie ze zmartwieniem.

-To całkiem miły pomysł.-Znowu posłałem jej wdzięczny uśmiech,a ona pomogła mi zmienić pozycję.

Po chwili skoczyła jak oparzona,mierząc mnie jak Irelka talerz z tortem.

-Drżysz...-W jej głosie czuć było współczucie.-Zaraz przyniosę ci koc.Pewnie ci zimno.

-Nie potrzebuję koca.-Chciałem ostudzić jej zapał,bo głupio się czuję,jak wokół mnie lata.

-Nie będziesz marzł.-Cyśka obrzuciła mnie grożącym spojrzeniem i przyniosła ogromny,kraciasty koc,owijając szczelnie.-Zrobić ci coś do picia?

-Nie trzeba,dziękuję.-Kiwnąłem lekko głowa,a Cyśka usiadła obok.

-Dzwoniłam do taty.Mówił,że postara się szybiej wrócić.

-Aha.-Mruknąłem beznamiętnie.-To dobrze.

-Jeszcze raz bardzo cię przepr...

Położyłem jej szybko palec na ustach.

-Ciiii...nie przepraszaj już,starczy.Potraktujmy to jako przygodę.-Posłałem jej uspokajający uśmiech.

Jej wargi lekko drgnęły,podnosząc się do góry.

-Idę zrobić kakao.Może jednak się skusisz?-Spojrzała na mnie tak smutno,że nie potrafiłem jej odmówić.

-Skoro nalegasz...

-Świetnie.-Lekko się usmiechnelao i poszła w stronę kuchni.

******************************

Kiedy byliśmy pochłonięci wesołą rozmową,w drzwiach zatrzeszczał zamek i w domu pojawił się Zed,marszcząc lekko brwi.

-To co się stało?-Wziął się pod boki i spiorunował nas oboje.

-To...-Zaczałem ale Cysia zatkała mi usta ręką i spojrzała na swojego ojca,który podniósł pytająco brew.

-Aonek chyba złamał nogę.Strasznie spuchła.Unieruchomiłam,znaczy próbowałam ale nie wiem czy dobrze.

-Pokaż,obejrzę to.-Zed mruknął,mierząc nas oboje.-No,złamana jak nic.-Obrzucił mnie współczującym spojrzeniem.-I to chyba z przemieszczeniem.-Cysia momentalnie zakryła usta ręką,a Zed dalej oglądał moją nogę.Trafił na czuły punkt i lekko krzyknąłem z bólu,a Cyśka wyglądała,jakby miała wybuchnąć płaczem.

-Wygląda na to,że musze ci to nastawić.-Oznajmił słownikowym tonem.

-A Soraka?-Cysia skrzyżowała badawczo ramiona.

-Ma wolne i wyjechała.Proszę cię,składałem twoją matkę za dzieciaka,nawet Yi składałem.-Spiorunował swoją córkę,podobnym wyrazem twarzy jak jej.

-A to ciekawe.-Wtrąciłem się z uśmiechem.

-Mogę wam opowiedzieć.-Zaproponował.-Akurat pasuje do okoliczności.

Kiwnęliśmy z Cysią lekko głowami.

*Retrospekcja dawnych dziejów okiem Zeda*

A ci znowu się żrą.Spojrzałem pogardliwie na dwójkę przygłupów,walczących o zabawki.

-Oddaj to!-Yasuo zaryczał,chcąc chwycić drewniany samochodzik,trzymany przez Yi.-Nie wiesz,że cudzych rzeczy się nie zabiera!?

-Znalazłem go,a znalezione nie kradzione!-Yi z kolei obrzucił dzieciaka obok zabójczym spojrzeniem (zabójczy sześciolatek xD)

-Nie obchodzi mnie to.Oddaj go po dobroci.-Yass zagroził Yi,mierząc go spojrzeniem które mówiło wszystko.

Ktoś stąd wyjedzie karetką.

-Nie zasłużyłeś na niego.-Yi burknął,kopiąc Yasa w kolano.(Jaki wojowniczy xD)

Po chwili zaczęli się tłuc na ślepo,rzucając wyzwiskami.Obrociłem się,by zareagować,mierząc ich jak kretynów.

-Uspokoić się!-Zacząłem zmierzać w ich stronę,jak to zwykle ale zanim doszedłem,wynik walki był już wiadomy.

Yasu obrócił się na pięcie z samochodzikiem,wycierając krew z nosa,a Yi siedział zakłopotany i po chwili wybuchł gromkim płaczem.
Przewróciłem oczami i rzuciłem okiem na płaczącego okularnika.

Yasuo obrzucił go urażonym spojrzeniem, po czym syknął:

-Niech sobie beczy.Należało mu się.

Ja Zmierzyłem go zabójczo.

-To nie jest powód,by łamać mu ręce!-Stanąłem w obronie zalewającego się łzami Yi.

Yass rzucił lekko zaskoczonym okiem,raz to na mnie,raz na Yi i chyba zrobiło mu się glupio i zrozumiał,że przesadził ale po chwili odzyskał rezon i nadal udawał obrażonego.

-Zasłużył sobie.Nie broń go teraz i nie mów,że nie ostrzegałem.

Spiorunowałem go zabójczo wzrokiem i zająłem się Yi.

******************************

Kiedy znowu nadeszła pora na niefortunne spotkanie,zacząłem obstawiać o co się tym razem pobiją.
Rzuciłem okiem na sytuację z lekką nutą ciekawości.

-Yi...-Yass zwrócił się do dzieciaka z gipsem,który zmierzył go zabójczo ale nadal trzymał fason.

-Co?-Odparł beznamiętnie,mierząc zasmuconą twarz Yasia.

-Bo ja...ten...-Wyżej wymieniony złapał się z zażenowaniem za szyję.-Chciałem cię przeprosić.-Spojrzał na Yi spojrzeniem błagającym o wybaczenie, po czym przekierował je w ziemię.-To nie tak miało być.-Podał dzieciakowi pudełko,obwiązane czerwoną wstążką.-To na zgodę.

No,no.Tego to się nie spodziewałem.

Yi rzucił okiem na pudełko i rozwiązał wstążeczkę,wyjmując jego zawartość.Wziął w rękę niefortunny samochodzik i zmierzył z zaskoczeniem Yassa.

-Nie musisz mi go dawać...-Obrzucił swojego towarzysza zakłopotanym spojrzeniem i oblał się rumieńcem.

-Jest twój,skoro tak dzielnie o niego walczyłeś...-Yass uśmiechnął się lekko do Yi,a ten wyjął z pudełka coś jeszcze.

-O to nie walczyłem...-Poprawił okulary i zaczął kartkować notes.

-Możesz w nim zapisać wszystkie swoje sekrety!-Yasu odparł entuzjastycznie.-Jak znów mnie zdenrwujesz,to chętnie je od ciebie wyciągnę.

Yi uśmiechnął się lekko i schował wszystko do pudełka.

-Dziękuję...

*Wracamy do rzeczywistości*

-Ciekawa historia-Pokiwałem z zaciekawieniem głowa,patrząc na Zeda,który skończył opowiadać.

-Uroczaaaa!-Cysia odparla,już lekko rozweselona niż chwilę temu.

-Skończyłem.-Zed rzucił okiem na swoje dzieło i zmierzył swoją córkę spojrzeniem typu:Weź się trashu ogarnij.

-Co skończyłeś?-Nagle pojawił się głos Syndry,wnosząej do domu zakupy.

-To może ja już się będę zbierał...-Spojrzałem na Cysię,a ona prawie zabiła mnie wzrokiem.

-Nigdzie nie idziesz!-Skwitowała.-Nie będziesz się szwędać wieczorami ze złamaną nogą!

Popatrzyłem na Zeda,jakby mógł mnie uratować.

-Ma rację.-Zgodził się z Cysią a ja się nieśmiało zarumieniłem.-Mogę skoczyć po jakieś twoje rzeczy,jeśli chcesz.

-Dobry pomysł,dziękuję.-Pokiwałem głowa z usmiechem i rzuciłem okiem na Cysię,która siedziała obok.

-Zjecie coś?-Syndra usmiechnęła się do nas przyjacielsko.-Na kolację zapiekanka.

-W porządku.-Cysia skrzyżowała ramiona.-Masz ochotę?-Zwróciła się do mnie,a ja pokiwałem twierdząco głową.

Syndra popatrzyła na nas z usmiechem,po czym zaczęła się krzątać po kuchni.

******************************

-Możesz spać ze mną.-Dziewczyna rzuciła na mnie współczującym okiem,bo miałem minę jakbym chciał umrzeć.
Szybko ją zmieniłem w lekki,dziekujący uśmiech.

Zed wyglądał jakby miał się odezwać ale tylko uniósł rękę i szybko ją opuścił.
Syndra zmierzyła go karcąco ale po chwili uśmiechnęła się wymownie w jego stronę.

-Wyglądasz na zmęczonego.-Cysia posłała mi smutne spojrzenie.

-Może troszeczkę.-Ja rzuciłem w nią uspokajającym wzrokiem.

-W takim razie chętnie cię ululam.-Dziewczyna roześmiała się,a ja znów spłoniłem.

******************************

-Ciekawy dzień.-Odparłem,patrząc w sufit i leżąc na wznak na łóżku.

-Dość.-Cysia westchnęła,patrząc na mnie z rozbawieniem.-Nie często mój ojciec nastawia ci nogę.

-Jak on to powiedział:Nie wchodź mi na ambicję,bo ciebie też będę składał.

Cysia zachichotała,a ja po chwili z nią.Wyraźnie rozbawiło ją odgrywanie cytatów jej ojca,jako sztuki aktorskiej.

-To był ciężki dzień.-Ziewnałem,obracając wzrok ku Cysi.

-Odrobinę-Wzruszyła ramionami.-Jeszcze nie zdążyłam ci podziękować...

-Za co?-Utkiłem w niej pytajace spojrzenie,a ona usmiechnęła się delikatnie i...mnie pocałowała.Rzuciłem na nią skonsternowanym spojrzeniem i znowu zrobiłem się czerwony ale po chwili to wszystko mineło i lekko zamknąłem oczy.

-To za bycie moim bohaterem...-Dziewczyna posłała mi nieśmiały uśmiech,a ja znowu zrobiłem się czerwony i serce biło mi jak szalone ale...podobało mi się to.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro