Rozdział XIV
*Aone*
Kubek z herbatą nie leżał mi jakoś w dłoni.Sprawiał wrażenie zbędnego dodatku.Poranek był leniwy i nienaturalne pusty.Przynajmniej narazie.
Po chwili usłyszałem głośne,energiczne pukanie do drzwi.
Kto do cholery może to być?
Otworzyłem źródło dźwięku i przede mną ukazała się Cysia z charakterystycznym dla siebie usmiechem,objawem dobrego humoru.
-Niespodzianka!-Krzyknęła radośnie,a ja spłoniłem się,bo w sumie...witam ja w piżamie.
-Eh.Niespodzianka,powiadasz?-Mruknąłem nieśmiało,o mało nie wypuszczając kubka z herbatą na posadzkę-Wolałbym telefon.Mogłabyś się zapowiedzieć.Trochę mi głupio,że cię tak podejmuję w piżamie.
-Ale wtedy to już nie byłaby niespodzianka...-Marcysia spojrzała na mnie,jakbym nie rozumiał znaczenia tych słów-Fajne spodenki.-Wskazała na dolną część mojej garderoby z miniaturową inwazją UFO,w postaci rakiet na niebieskim tle.
Znowu uderzyło mnie niekomfortowe uczucie wstydu,więc pokiwałem tylko dziękująco.
-Właściwie...-Dziewczyna starała się wyciągnąć mnie z kosmicznego,jak moje gatki,poziomu zażenowania.-Nie powinieneś być zwarty,gotowy i takie tam?
-Mam dziś wolny dzień.-Rzuciłem leniwie i uchyliłem drzwi przed moim gościem.-Co tak będziesz stać?Wejdź.
Cysia kiwnęła dziękująco głową,a ja umyłem szybko swój kubek po herbacie.
-Napijesz się czegoś?-Zaproponowałem z delikatnym uśmiechem.
-Jeżeli bardzo ci na tym zależy to owszem.Jestem tu w innym celu.
Zacząłem szykować dla niej herbatę,a kilka ostatnich zdań znowu wprawiło mnie w uczucie zakłopotania.
-Jakiż to inny cel jest tak istotny?-Z trudem odzyskałem rezon i podałem dziewczynie parujący kubek.
-Chcę cię wyciągnąć z domu!-Zawołała radośnie,uśmiechając się w moją stronę.-No nie daj się prosić!
-Z chęcią.-Zdobyłem się na pogodny uśmiech.-Tylko najpierw może doprowadzę się do porządku,zgoda?
-Piżamę możesz zostawić.Szczególnie te spodenki.-Cysia roześmiała się wesoło,jak z dobrego żartu,a mnie znów ruszyło zażenowanie.Dziewczyna wyczytała to z mojego wyrazu twarzy o od razu spoważniała.
-Zaczekaj tu chwilę-Poprosiłem,idąc doprowadzić się do stanu używalności.
-Gotowy!-Zawołałem,wchodząc do kuchni.
Cysia zmierzyła mnie od stóp do głów,a w jej oczach było coś dziwnego.Wprawiało mnie w świdrujące uczucie zażenowania ale...podobało mi się go spojrzenie.
-Spodenki były lepsze.-Wydęła z niezadowoleniem usta-Chociaż koszulka w porządku.Też bardzo ładna.-Skwitowała mój T-shirt we flamingi,a ja znów się zarumieniłem.
-To gdzie chcesz się dziś wybrać?-Usiadłem obok Cysi,opierając leniwie o stół i nawiązując kontakt wzrokowy.
-Może do parku?-Zaproponowała z uśmiechem.
-W porządku.-Kiwnąłem lekko głową,biorąc w ręce bluzę i wiążąc ją w pasie.-To dobry pomysł,trzy razy tak.
Dziewczyna zachichotała i zaczęliśmy się powoli kierować do wyjścia.
******************************
-Ale tu pięknie!-Cysia odparła,rozglądając się z zachwytem.
-Tak.-Przytaknąłem.-To miejsce jest naprawdę piękne o poranku.-Spojrzałem badawczym wzrokiem na dziewczynę.-Nie zimno ci?
-Może odrobinę,a co?-Zmierzyła mnie,jak Ireka Jasia,kiedy ogrywa ją w gwinta.
-Nawet Yi bez okularów dostrzegłby,że masz gęsią skórkę.-Zdjąłem bluzę z bioder i położyłem jej na ramionach.-Masz to ubrać.-Rzuciłem rodzicielskim tonem.-Twój tatuś mnie pewnie zabije,jak złapiesz katar.
-Potrafi być nadopiekuńczy.-Zachichotała,a ja dostrzegłem lekki rumnieniec na jej policzkach.
Usta ułożyły mi się w niekontrolowany uśmiech.
-Z czego się cieszysz?
Ależ bystre oko.
-Z twoich butów.-Uśmiechnąłem się wymownie.-Są brzydkie jak...
-A w zęby chcesz!?-Dziewczyna uśmiechnęła się wyzywająco.
-Podziękuję.-Ukłoniłem się nisko przed jej obliczem.-Nie chcę znać twoich zabójczych technik.
-Właściwie...-Cysia przystanęła bliżej mnie.-Możesz mi pokazać pare sztuczek...
-Na przykład?-Uśmiechnąłem się z zaciekawieniem.
-No te twoje...wiesz jakie!
Jaka nieustępliwa.
-W porządku.Możemy się nawet pościgać.-Zabrzmiało trochę jak wyzwanie.
-Kto pierwszy wejdzie na tamto drzewo,wygrywa!
Po chwili oboje byliśmy już na szczycie drzewa.
-Ha!Pierwsza!-Dziewczyna krzyknęła wesoło,a ja uśmiechnąłem się pogodnie.
-Dałem ci wygrać.
-Sratatatata,byłam lepsza.-Skrzyżowała z uśmiechem ramiona.
-Skoro tak twierdzisz...Ładny widoczek.-Rozłożyłem się na konarze.
-Tak,chociaż wolałabym stąd już zejść.Okropnie wysoko.Pomożesz mi?
-Pewnie.-Chwyciłem dziewczynę w talii i zacząłem szykować do ślizgu,kiedy nagle gałąź się załamała i zaskoczyła nas oboje.Osłoniłem Cysię,by jak najmniej ucierpiała.Nie zostało nam nic innego,jak spadać w dół.
Upadek był bardzo nieprzyjemny.Szczególnie dla mnie.
-W porządku?-Rzuciłem w stronę Cyśki,która szybko stanęła na nogi.
-Tak.A ty?-Podała mi dłoń,patrząc na mnie ze zmartwieniem.
-Chyba z nogą mam lekki kłopot.-Odparłem,syczac z bólu,bo bolała niesamowicie.-Nawet jest z nią kiepsko.
Dziewczyna przyjrzała jej się uważnie.
-Wygląda na złamaną.-Spojrzała na mnie z troską.-Przepraszam...Ten pomysł z drzewem...
-To nie twoja wina.-Uspokoiłem ją.
-Chodź,może ktoś jest w domu.-Pomogła mi wstać,co naprawdę zabolało.Syknałem cicho,a Cysia obrzuciła mnie spojrzeniem,pełnym poczucia winy.-Zajmiemy się twoją nogą.
-Dam sobie radę.-Zbyłem ją,próbując stanąć ale Cysia złapała mnie za rękę i obrzuciła gniewnym spojrzeniem.
-Nie dasz sobie rady.Idziemy.-Zmierzyła mnie zabójczo,a ja tylko poddanczo pokiwałem głowa,kiedy zaczęła mi pomagać.
Gdy dotarliśmy do domu Cysi,dziewczyna natychmiast zajęła się moją nogą.
-Usiądź tutaj.-Poleciła,wskazując na sofę i pomagając mi powoli opuścić ciało na miękką powierzchnię wypoczynku.Syknąłem z niezadowoleniem,a dziewczyna posłała mi zasmucone spojrzenie.
-Ale spuchła.-Odsłoniła moją nogę,odrobinę większa niż być powinna i sama zakryła usta ręką.W jej oczach dostrzegłem łzy.
-E tam,nic mi nie będzie.-Uśmiechnąłem się do niej krzepiąco ale na jej twarzy nadal widniał zasmucony grymas.
-Jak to nic!?-Zmierzyła mnie zabójczo.-Masz nogę wykrzywioną,jak...jak...-Zrobiła jeszcze bardziej zaginioną minę,po czym cisnęła ze złością gumką do włosów o ścianę.-Że też nikogo nie ma w domu!
Położyłem jej uspokajająco dłoń na ramieniu,posyłając lekki,zmieszany z bólem uśmiech.
Cysia gorączkowo machnęła ręką i nagle wybiegła szybko z pokoju.Po chwili była spowrotem,mając ręce zapakowane różnymi,dziwnymi rzeczami.
-Spróbuję ci to trochę unieruchomić.-Odparła z wymuszonym,zmartwionym uśmiechem.
-Nie powiem,że to należy do najprzyjemniejszych czynności...-Syknąłem z bólu,kiedy zaczęła robić swoje.
-Bardzo boli?-Spojrzała na mnie zasmuconym,pełnym troski spojrzeniem,a ja mimo że sie powstrzywałem,znów syknąłem z bólu.
-Nie martw się tym czy mnie boli.-Starałem się ją uspokoić.-Nie boli aż tak.
Pokiwała rozumnie głowa ale wiem,że mi nie uwierzyła.Właściwie to bolało jak diabli.
-Naprawdę bardzo przepraszam...-Mruknęła z żalem,patrząc na mnie głębokim,błagającym o wybaczenie spojrzeniem.
-Nie jesteś niczemu winna.-Szepnąłem,lekko krzywiąc się z bólu.-To był wypadek.
Chyba na moment udało mi się ją uspokoić.
-Myślę,że to wszystko.-Wzięła się pod boki,patrząc na mnie z zastanowieniem.
-Dzięki za pomoc.-Uśmiechnąłem się słabo,kładąc głowę na poduszce.
-Chcesz się położyć?-Usiadła obok,patrzac na mnie ze zmartwieniem.
-To całkiem miły pomysł.-Znowu posłałem jej wdzięczny uśmiech,a ona pomogła mi zmienić pozycję.
Po chwili skoczyła jak oparzona,mierząc mnie jak Irelka talerz z tortem.
-Drżysz...-W jej głosie czuć było współczucie.-Zaraz przyniosę ci koc.Pewnie ci zimno.
-Nie potrzebuję koca.-Chciałem ostudzić jej zapał,bo głupio się czuję,jak wokół mnie lata.
-Nie będziesz marzł.-Cyśka obrzuciła mnie grożącym spojrzeniem i przyniosła ogromny,kraciasty koc,owijając szczelnie.-Zrobić ci coś do picia?
-Nie trzeba,dziękuję.-Kiwnąłem lekko głowa,a Cyśka usiadła obok.
-Dzwoniłam do taty.Mówił,że postara się szybiej wrócić.
-Aha.-Mruknąłem beznamiętnie.-To dobrze.
-Jeszcze raz bardzo cię przepr...
Położyłem jej szybko palec na ustach.
-Ciiii...nie przepraszaj już,starczy.Potraktujmy to jako przygodę.-Posłałem jej uspokajający uśmiech.
Jej wargi lekko drgnęły,podnosząc się do góry.
-Idę zrobić kakao.Może jednak się skusisz?-Spojrzała na mnie tak smutno,że nie potrafiłem jej odmówić.
-Skoro nalegasz...
-Świetnie.-Lekko się usmiechnelao i poszła w stronę kuchni.
******************************
Kiedy byliśmy pochłonięci wesołą rozmową,w drzwiach zatrzeszczał zamek i w domu pojawił się Zed,marszcząc lekko brwi.
-To co się stało?-Wziął się pod boki i spiorunował nas oboje.
-To...-Zaczałem ale Cysia zatkała mi usta ręką i spojrzała na swojego ojca,który podniósł pytająco brew.
-Aonek chyba złamał nogę.Strasznie spuchła.Unieruchomiłam,znaczy próbowałam ale nie wiem czy dobrze.
-Pokaż,obejrzę to.-Zed mruknął,mierząc nas oboje.-No,złamana jak nic.-Obrzucił mnie współczującym spojrzeniem.-I to chyba z przemieszczeniem.-Cysia momentalnie zakryła usta ręką,a Zed dalej oglądał moją nogę.Trafił na czuły punkt i lekko krzyknąłem z bólu,a Cyśka wyglądała,jakby miała wybuchnąć płaczem.
-Wygląda na to,że musze ci to nastawić.-Oznajmił słownikowym tonem.
-A Soraka?-Cysia skrzyżowała badawczo ramiona.
-Ma wolne i wyjechała.Proszę cię,składałem twoją matkę za dzieciaka,nawet Yi składałem.-Spiorunował swoją córkę,podobnym wyrazem twarzy jak jej.
-A to ciekawe.-Wtrąciłem się z uśmiechem.
-Mogę wam opowiedzieć.-Zaproponował.-Akurat pasuje do okoliczności.
Kiwnęliśmy z Cysią lekko głowami.
*Retrospekcja dawnych dziejów okiem Zeda*
A ci znowu się żrą.Spojrzałem pogardliwie na dwójkę przygłupów,walczących o zabawki.
-Oddaj to!-Yasuo zaryczał,chcąc chwycić drewniany samochodzik,trzymany przez Yi.-Nie wiesz,że cudzych rzeczy się nie zabiera!?
-Znalazłem go,a znalezione nie kradzione!-Yi z kolei obrzucił dzieciaka obok zabójczym spojrzeniem (zabójczy sześciolatek xD)
-Nie obchodzi mnie to.Oddaj go po dobroci.-Yass zagroził Yi,mierząc go spojrzeniem które mówiło wszystko.
Ktoś stąd wyjedzie karetką.
-Nie zasłużyłeś na niego.-Yi burknął,kopiąc Yasa w kolano.(Jaki wojowniczy xD)
Po chwili zaczęli się tłuc na ślepo,rzucając wyzwiskami.Obrociłem się,by zareagować,mierząc ich jak kretynów.
-Uspokoić się!-Zacząłem zmierzać w ich stronę,jak to zwykle ale zanim doszedłem,wynik walki był już wiadomy.
Yasu obrócił się na pięcie z samochodzikiem,wycierając krew z nosa,a Yi siedział zakłopotany i po chwili wybuchł gromkim płaczem.
Przewróciłem oczami i rzuciłem okiem na płaczącego okularnika.
Yasuo obrzucił go urażonym spojrzeniem, po czym syknął:
-Niech sobie beczy.Należało mu się.
Ja Zmierzyłem go zabójczo.
-To nie jest powód,by łamać mu ręce!-Stanąłem w obronie zalewającego się łzami Yi.
Yass rzucił lekko zaskoczonym okiem,raz to na mnie,raz na Yi i chyba zrobiło mu się glupio i zrozumiał,że przesadził ale po chwili odzyskał rezon i nadal udawał obrażonego.
-Zasłużył sobie.Nie broń go teraz i nie mów,że nie ostrzegałem.
Spiorunowałem go zabójczo wzrokiem i zająłem się Yi.
******************************
Kiedy znowu nadeszła pora na niefortunne spotkanie,zacząłem obstawiać o co się tym razem pobiją.
Rzuciłem okiem na sytuację z lekką nutą ciekawości.
-Yi...-Yass zwrócił się do dzieciaka z gipsem,który zmierzył go zabójczo ale nadal trzymał fason.
-Co?-Odparł beznamiętnie,mierząc zasmuconą twarz Yasia.
-Bo ja...ten...-Wyżej wymieniony złapał się z zażenowaniem za szyję.-Chciałem cię przeprosić.-Spojrzał na Yi spojrzeniem błagającym o wybaczenie, po czym przekierował je w ziemię.-To nie tak miało być.-Podał dzieciakowi pudełko,obwiązane czerwoną wstążką.-To na zgodę.
No,no.Tego to się nie spodziewałem.
Yi rzucił okiem na pudełko i rozwiązał wstążeczkę,wyjmując jego zawartość.Wziął w rękę niefortunny samochodzik i zmierzył z zaskoczeniem Yassa.
-Nie musisz mi go dawać...-Obrzucił swojego towarzysza zakłopotanym spojrzeniem i oblał się rumieńcem.
-Jest twój,skoro tak dzielnie o niego walczyłeś...-Yass uśmiechnął się lekko do Yi,a ten wyjął z pudełka coś jeszcze.
-O to nie walczyłem...-Poprawił okulary i zaczął kartkować notes.
-Możesz w nim zapisać wszystkie swoje sekrety!-Yasu odparł entuzjastycznie.-Jak znów mnie zdenrwujesz,to chętnie je od ciebie wyciągnę.
Yi uśmiechnął się lekko i schował wszystko do pudełka.
-Dziękuję...
*Wracamy do rzeczywistości*
-Ciekawa historia-Pokiwałem z zaciekawieniem głowa,patrząc na Zeda,który skończył opowiadać.
-Uroczaaaa!-Cysia odparla,już lekko rozweselona niż chwilę temu.
-Skończyłem.-Zed rzucił okiem na swoje dzieło i zmierzył swoją córkę spojrzeniem typu:Weź się trashu ogarnij.
-Co skończyłeś?-Nagle pojawił się głos Syndry,wnosząej do domu zakupy.
-To może ja już się będę zbierał...-Spojrzałem na Cysię,a ona prawie zabiła mnie wzrokiem.
-Nigdzie nie idziesz!-Skwitowała.-Nie będziesz się szwędać wieczorami ze złamaną nogą!
Popatrzyłem na Zeda,jakby mógł mnie uratować.
-Ma rację.-Zgodził się z Cysią a ja się nieśmiało zarumieniłem.-Mogę skoczyć po jakieś twoje rzeczy,jeśli chcesz.
-Dobry pomysł,dziękuję.-Pokiwałem głowa z usmiechem i rzuciłem okiem na Cysię,która siedziała obok.
-Zjecie coś?-Syndra usmiechnęła się do nas przyjacielsko.-Na kolację zapiekanka.
-W porządku.-Cysia skrzyżowała ramiona.-Masz ochotę?-Zwróciła się do mnie,a ja pokiwałem twierdząco głową.
Syndra popatrzyła na nas z usmiechem,po czym zaczęła się krzątać po kuchni.
******************************
-Możesz spać ze mną.-Dziewczyna rzuciła na mnie współczującym okiem,bo miałem minę jakbym chciał umrzeć.
Szybko ją zmieniłem w lekki,dziekujący uśmiech.
Zed wyglądał jakby miał się odezwać ale tylko uniósł rękę i szybko ją opuścił.
Syndra zmierzyła go karcąco ale po chwili uśmiechnęła się wymownie w jego stronę.
-Wyglądasz na zmęczonego.-Cysia posłała mi smutne spojrzenie.
-Może troszeczkę.-Ja rzuciłem w nią uspokajającym wzrokiem.
-W takim razie chętnie cię ululam.-Dziewczyna roześmiała się,a ja znów spłoniłem.
******************************
-Ciekawy dzień.-Odparłem,patrząc w sufit i leżąc na wznak na łóżku.
-Dość.-Cysia westchnęła,patrząc na mnie z rozbawieniem.-Nie często mój ojciec nastawia ci nogę.
-Jak on to powiedział:Nie wchodź mi na ambicję,bo ciebie też będę składał.
Cysia zachichotała,a ja po chwili z nią.Wyraźnie rozbawiło ją odgrywanie cytatów jej ojca,jako sztuki aktorskiej.
-To był ciężki dzień.-Ziewnałem,obracając wzrok ku Cysi.
-Odrobinę-Wzruszyła ramionami.-Jeszcze nie zdążyłam ci podziękować...
-Za co?-Utkiłem w niej pytajace spojrzenie,a ona usmiechnęła się delikatnie i...mnie pocałowała.Rzuciłem na nią skonsternowanym spojrzeniem i znowu zrobiłem się czerwony ale po chwili to wszystko mineło i lekko zamknąłem oczy.
-To za bycie moim bohaterem...-Dziewczyna posłała mi nieśmiały uśmiech,a ja znowu zrobiłem się czerwony i serce biło mi jak szalone ale...podobało mi się to.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro