Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI

*Yasu*

Trawa po której kroczylem znów przypominala pobojowisko,a nad tym całym rabanem wznisilo się drzewo,na którym wisialy rozkladajace się od dłuższego czasu ciała.To wszystko jest mi doskonale znane.Drzewo było okazałe i byłoby nawet czarujace,gdyby nie fakt łysych gałęzi i martwych ciał w jego otoczeniu.

Po chwili dało się słyszeć żałosne zawodzenie krukow,które...jakby nawolywalo albo kusilo do siebie...miało w sobie jakiś klimstyczny cosik,który ciągnął w tą stronę,niczym dech śmierci.Ostatnio ta mnie cholernie czesto nawiedza,tak jakby się uczepila.

Odetchnalem cicho,rozgladajac się.To wszystko jest poza moją kontrolą...Żebym tylko wiedział co się wyprawia.Niebo zaczęło się ściemniać,przybierajac odcień ciemnego popielu,a ciała na drzewie poczely się kolysac.

Zaklolotany przysiadlem się pod drzewem.Teraz nie było żadnej bariery.Nic mnie nie blokowalo,a kraczace kruki sprawiały mnie w dreszcze.To wszystko jest takie przerazajace.Po chwili ciszy,przerywanej krakaniem krukow wokolo zaczęło robić się cholernie goraco.Jak w piekle...

-Co do...-Jeknalem,kiedy znów pojawily się strzały z wczesniejszego snu...tylko teraz nie moglem im uciec...

*****************************
Kiedy ponownie otworzylem oczy nade mną był Yi,który najwyraźniej mnie oslonil.Chcialem się podnieść ale zaczął palić mnie ból,bo jedna ze strzał trafiła w moje kolano.

-Twoje plecy...-Zacząłem cicho,patrząc na niego z bólem.Miałem ochotę się rozplakac,patrząc na te strzały.

-Nic mi nie będzie-Odparł chlodno-Musisz się martwić o siebie.

-Tak wlasciwie to się zastanawiam czy moje życie ma jakikolwiek sens.Tracę tak duzo...Ty...

Yius spiorunowal mnie wzrokiem.

-Nie możesz się teraz poddac!-Stracił mnie,pomagając powoli wstać-Masz walczyć do końca!

-To już jest koniec...-Odparlem z przygnebieniem-Strata jest zbyt duża.

-Strata obraca się w korzyść,pamietaj o tym.

-O co ci chodzi?-Zmierzylem go pytajaco.

-Że nie pozwolę ci umrzeć,przynajmniej gdy nie chcesz się poddać.Twojej woli nie mogę się sprzeciwic-Utkwil we mnie zrozpaczone spojrzenie-Powiedz,że się nie poddasz.

-Ale jaki to ma sens?-Rzuciłem chłodnym,bezbarwnym tonem.

-Ranisz mnie twoim doborem słów.-Yi wyraźnie powstrzymywal się od płaczu-Czemu zawsze wszystko utrudniasz?

-Ale powiedz mi jaki to wszystko ma sens...

-Znaczny...dowiesz się wkrótce...nie poddawaj się.

-Oczekujesz ode mnie coraz to więcej-Mruknalem,patrząc na małe kwiaty,kwitnace pod jego stopami.

-Wiem,że się nie poddasz.Masz silną osobowość-Yi posłał mi pełen nadzieji usmiech,wręczając niebieski kwiat-Przyrzeknij.

-Co mam ci przyrzekac?

-Że się nie poddasz.Dla mnie.Zrób to dla mnie.Chociaż raz w życiu mnie posłuchaj i walcz-Zlapal mnie za nadgarstek,jakby czekał aż na mojej dłoni spoczął kwiatek.

-I tak zwiednie.Nie ma lodygi-Spojrzałem na świeżo ucieta roslinke.

-Nie zwiednie-Yi usmiechnal się pogodnie-Rozkwitnie na nowo,o ile się postarasz.Dbaj o niego.

Puścił mnie i znów zaczął się powoli rozmywac,zostawiając samego z roslinka,ktorej drobny płatek wlasnie opadł na podłoże,znaczac sinoniebieski punkt na wypalonej trawie.

******************************

-Z tobą to same problemy!-Obudzil mnie rozwscieczony ton Bananowej Królowej-Nigdy mnie nie słuchasz!

-Co?-Odparlen zaspanym tonem-Czemu znów wrzeszczysz?

-Nie mogę sobie z tobą poradzić!-Burknela ,podajac mi kubek-Wypij to.Skoro jesteś przytomny,to powinno zadziałać.Odkad wyleciales z domu za tym kotem nie mogę się pozbyć twojej gorączki.

Już miałem odmówić wypicia tego czegoś,bo niezbyt zachecalo zapachem ale w głowie nadal szumialy mi słowa Yi i mały kwiatek,który mi dał.Coś mu obiecałem.Jego obietnic zawsze dotrzymuje.Wziąłem kubek w dłoń i wypilem całą jego zawartość duszkiem,patrząc na zadowolona z tego powodu Soraczke.

-Mam dziwne sny-Zaczalem-Bardzo dziwne.Czy drzewa wisielcow to powod do obaw?

-Nie znam się na snach ale w twoim przypadku wątpię,by jakoś na ciebie wpłynął.To pewnie przez twój lekki kryzys psychiczny...

-Nie rób ze mnie wariata-Syknalem-Terapeuta się znalazł,od co!

-To normalne,nie denerwuj się-Starala się mnie uspokoić-Straciłeś bardzo dużo.Ten kryzys broni się zalamaniem nerwowym.

zmierzylem ja z lekkim zdeberwowaniem ale ból kolana powstrzymywal mnie przed kolejnym komentarzem.

-Jeżeli bedziemy wspolpracowac,powinieneś się wykaraskac o ile jasnie pan zacznie przyjmować lekarstwa-Zmierzyła mnie wymownie-Jak narazie spadła ci gorączka...

-Jasnie Pan zacznie przyjmować lekarstwa-Zmierzyla mnie wymownie-Jak narazie spadła ci gorączka...

-Jasnie pan zacznie przyjmować lekarstwa-Odparlem,bo wiem że teraz nie mogę się poddać.

Soraczka uśmiechnęła się i wróciła do książki.

-Cieszę się,że w końcu wspolpracujesz.Następnym razem gdy odmowisz,będę zmuszona ci te lekarstwa podać dozylnie,a wiem że boisz się igieł,więc będę cię powoli torturowac,nakluwajac pod kątem w pobliżu zakończenia...

-Weź przestań!-Zganilem ja-Bo aż mam dreszcze.

Zachichotala,a ja ujrzałem płatki znajomego mi kwiatu,które jak za widmowa różdżka zrobiły się trochę jasniejsze i przypominaly wiosenne niebo.

******************************

-Zabawne-Aonek otworzył drzwi,puszczając do środka chichoczaca Cysie-Nie bedziemy przeszkadzac?

-E tam-Kiwnalem ręką-Nikomu nie przeszkadzacie.Gdzie to kladziesz!-Rzucilem w stronę Soraki-Tego waleta to sobie w dupe wsadź.

-Nie denerwuj mnie,bo w innym wypadku w twojej dupie znajdzie się termometr.

Zmierzylem ją karcaco,patrząc jak na debilke,a ona tylko pokiwala głowa,wykladajac kilja wygranych kart.

-Pogramy w gwinta-Zaproponowalem,wyciagajac talię Nilfgaardu dla siebie,a Soraczce podając talię Temerska.

-Wolałabym Skellige...

-Bierz co dają i nie pierdol-Podałem jej karty,które miała dostać wcześniej.

-Widzę,że zdrowiejesz,bo wraca twoja jakże irocza ignorancja i wychowanie poziomu wiadra pomyj.

Przewrocilem oczami i rozlozylem talię,zaczynając spokojnie i kładąc kartę o wartosci 4.

Soraka poczela się zastanowiac i wybrala piątkę,Ale długo zastanawiala się nad moja moją ulubioną kartą z talii Temerskiej,znanej jako "Biedna Pierdolona Piechota".

Po chwili wziąłem dwójkę,która dodała mi bonus w postaci zwiekszenia wartości kart i w ten sposób mialem już dwanaście punktów.

Soraczka zaciela się na chwilę I rzucila kartę pogodowa,sprawiajac że na koncie miałem tylko 6 punktów.

-Nadal mam przewagę-Odparlem,wyciągając trójkę.Lepsze karty przydadzą się potem.

Soraczka postawiła szóstkę mając jedenaście punktów.Ja miałem dziewięć.

Użyłem dwójki,wyrownujac na moment wynik,ale ta dwójka posiadala bonusy i miałem juz 22 punkty.

Soraczka patrząc z zaniepokojeniem chyba wyprztykala się z kart,ale po dłuższym namyśle wystawila 10.I w tym momencie było 22-21.Usmiechnalem się i postawiłem swoja 10,majac w ten sposób 32 punkty.Soraczka skrzywila się,widząc że jest w nielasce i poddala się.

-Staralas się ale to nadal nic ci to nie dało.Nawet Foltest cię nie uratował-Odparłem dumnie,machajac jej nieuzytym Emhyrem przed nosem.

-W nagrodę dostaniesz ziolka-Odparła wesoło,chowajac obie talie spowrotem do skrzynki.

Przewrocilem oczami,kładąc się oczekujaco i po chwili objął mnie powolo spokojny sen.

******************************

Cieple promienie slonca zaczęły mnie muskac,a woda przyjemnie okalala.Ten sen był inny,jakiś przyjemny...Odetchnalem z ulgą,że nie widzę tych ciemnych krukow i drzewa...

Rozejrzalem się i ujrzałem dość...biusciasta,żeby nie powiedzieć cycata syrenke,grająca na harfie.Był to dość przyjemny widok,a wszystko było inne niż to do czego przywyklem.

Mruknalem z zadowoleniem,rozkoszujac się tą chwilą i potem ujrzalem tak drogą mi twarz,tylko tym razem w wydaniu bardziej syrenim.

-Ładnie ci w skrzelach-Rzuciłem wesoło,a Yi odpowiedział mi usmiechem,ale chyba coś najwyrazniej sprawialo że nie mógł wydusic ani słowa.

Spojrzałem przed siebie,popijajac to co mi wczesniej przyniósł i ujrzałem Czarnuszka siedzacego nad brzegiem i pijacego wodę.Na głowę miał wianek z jasnych kwiatów,a na pyszczku widniala jakby czerwona plamka.Nie wiem czy to krew.Spojrzał na mnie głębia oczu i kiedy miałem go zawolac swiat rozmyl się machinalnie.

******************************

-Yasu!-Aonek obudzil mnie,wyraźnie podekscytowany-Patrz kogo znalazlem!

-Powedrowalem wzrokiek za głosem dzieciaka i ujrzalem kota,który jeszcze wczoraj był martwy,a dziś stoi tu trochę umorusany,ale wciąż żywy.

-Czy ja mam halucynacje?-Steknalem,przecierajac oczy i patrząc na całkiem żywe zwierzątko.

-On żyje-Aonek zaczął wyjaśniać-Znalazlem go pod drzwiami.Musiał się wykopac na powierzchnie,cale szczęście że mu się udało.

Kot podszedl kawalek blizej,wtulajac się w moja pieszczaca go dłoń,a w pyszczku miał niebieski kwiatek,który był teraz koloru poludniowego,blekitnego nieba nad przestworzami oceanu.

-A jednak do mnie wrociles-Odparlem,przytulajac zwierzaka,który był lekko przybrudzony ziemia-Chociaż jednego kota odzyskalem-Usmiechnalem się słabo,patrząc na tulace się do mnie zwierzatka z niezwykla jak na mnie...czuloscia.

I w tym momencie poczulem jak zycia ponownie do mnie wraca,niczym...platki niebieskich kwiatów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro