Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział V

*Czarnuszek*

Siedzialem całą noc obok Pana ale chyba nie zapowiadało się na lepsze.Nadal był zbyt ciepły i nieopodobny do siebie.Ale co mogę uczynić?Przecież jestem tylko kotem.Mruknalem smutno,tulac się do Pana,probujac go ogrzać.

-Nie narzekaj na swoj los-Aonek spojrzał na mnie,wychodząc z kuchni i kładąc miskę z jedzeniem obok mnie-Zrobilem nam śniadanie.

-Toc to nie narzekam-Burknalem,biorąc kęs z naczynia.

-Nie,wcale-Usmiechnal się,a ja Zmierzylem go zabójczo.

-Yi?-Pan jeknal,chyba wybudzajac się ze snu.

-Dzień dobry,już poranek-Chłopak odparl do Pana,a ja usiadłem obok.

-Tak późno?-Pan zmierzył go zaklopotanym,zmęczonym spojrzeniem,ocierajac szklisty pot z czoła.-To nie zmienia faktu,że nadal fatalnie się czuję.

-To,wraz z kotem już zauważyliśmy-Dzieciak burknal wesoło-Skoro już kontaktujesz,to może chcesz herbatki?

-Po lewej stronie,na górnej półce są ziolka.Możesz je zaparzyć.

-W porzadku-Aonek przytaknal,a ja poszedlem za nim.

-Oto twoja...no kurczę.Znowu zasnal-Dzieciak odparł,a ja mruknalem nań smutno.

-Widzę,że śpi-Zganil mnie-Postawie to tutaj.Może skoro śpi to pójdę na trening-Spojrzał na mnie,mówiąc sugestywnym tonem-Przecież nic się nie dzieje.

-Idź po lekarza,a nie na trening!-Syknalem,jezac sie-Trening poczeka!

-W sumie...masz rację-Dzieciak poparl mnie,co sprawilo że się uspokoilem.-Im szybciej się do wiemy co z Yasu tym lepiej...

-To idź jak najszybciej-Pogonilem go-Mam wrazenie,że jest coraz gorzej...

*Yasuo*

-Co do cholery?-Mruknalem,rozgladajac się.To wcale nie przypomina tego co znam.

Podnioslem się z miękkiej trawy do pozycji siedzącej i począłem się zastanawiać co do kurwy tu robie.

-Czy ktoś raczylby mi wytłumaczyć gdzie jestem?-Rzuciłem ale chyba nikt nie znajdowal się w pobliżu.

Okolica była inna.Zupełnie.Nie pamietam,żebym gdziekolwiek wychodził ale mimo to pęka mi głowa.Zacząłem powolna eksploracje,która miała mnie prowadzić do krainy "Wyjscie".

******************************

-Cóż do kur...-Otworzylem szeroko oczy,bo przed chwilą zdaje się szlem przez las.Jednak obok pojawiła się znajoma twarz,sprawiajac że stalem się czystą kartką.

-Miło cię znów widzieć-Postac poslala mi ciepły usmiech.

-Yi?-Odparłem z ogromnym zaskoczeniem i przyciagnalem go do siebie-Powiedz,że to jawa...

-Powiedzialbym...gdyby było to prawda-Yi posmutnial trochę,a mnie znów uderzyła szara rzeczywistość.

-Czy ja...umarlem?-Złapałem go za rękę,wyczekujac odpowiedzi.

-Nie,nie ależ skad-Masterkowi wrócił pogodny wyraz twarzy-To twój jakby sen...niekoniecznie zwykły,ale smacznie sobie teraz śpisz.

-Och-Odparlem smutno-A ty co tu robisz?Masz zamiar nawiedzac mnie we snie?

-Udalo mi się tu dotrzeć po długiej próbie,więc nawet mnie nie denerwuj.

Rozesmialem się,a na twarz Yi znów wyplynal lekki,pogodny uśmiech.

-Co cię bawi?-Zmierzyl mnie przyjaznie.

-Brakowalo mi twojego głosu-Odparłem teskno,siadajac bardzo blisko-Co?Zmieniles mieczobuty na sandały?

-Sa bardzo wygodne-Yi zachichotal.

-Zrób dziobek.Chcę znów cię pocałować-Odparlem,przyciągając go do siebie-Poki jeszcze mogę.

-Wedle życzenia-Nastawil usta i wymieniliśmy długi,pełen namietnosci i pasji pocalunek.

-Yi...-Pogladzilem go po policzku-Nie chce cię budzić,jeżeli jesteś tylko tu.

-Nadal jestem przy tobie-Odparł krzepiaco,patrząc mi w oczy.

-W takim razie się zmaterializuj i stój obok jak się obudze.Najlepiej zwarty,gotowy i nagi.

Masterek zachichotal wesolo.

-A ty tylko o jednym...

-No co?-Wzruszylem z rozbawieniem ramionami-Ty też nie jesteś w tej kategorii święty.

-Wal się-Masterek zmierzył mnie karcaco-Bo będę zmuszony sprawić,by twoja ulubiona lampa spadla ci na nogę.

Przewrocilem oczami i pokazlem mu język.

-Czy to naprawdę musi być tylko sen?-Odparlem smutno,patrząc w ziemię-Znów nie mozesz byc obok?

-Nie mów tego, czego nie jesteś pewnien...-Yi rzucił pogodnie,po czym zaczal się rozmywac.

-Zaczekaj!-Ruszylem za nim-Nie zostawiaj mnie!

Pożegnał mnie pogodnym spojrzeniem,a ja rozpaczliwie probowalem go złapać.

-WRACAJ TU!-Rzuciłem z rozpaczą,orientując się,że znów zostałem sam-Dlaczego mi to robisz?

Usiadlem na trawie,patrząc smutno w ziemię,ale ta ziemia zaczela się rozpływac i pojawialy się na niej dziwne wybroczyny...jakby krwawe plamy.Otoczenie machinalnie zaczelo się zmieniać w pobojowisko,a ja uswiadomilem sobie,że w moją stronę leci lawica rozpedzonych, płonących strzał.

******************************

-NIE!!-Krzyknalem,bacznie otwierając oczy i zrywajac do pionu.

Kot syknal i zeskoczyl z przerazeniem,a ja próbowałem uspokoić oddech.

-Ktoś tu do nas wrócił-Uslyszalem znajomy mi głos.

-So-soraczka?-Rozejrzalem się za bananowa królowa i ujrzałem ja w kacie pokoju-Po co się tak skradasz?

-Ty mi powiedz co robiłeś.-zmierzyła mnie zabójczo-Dlaczego zawsze muszę cię leczyć?

-Głupio wyszło-Podrapalem się nerwowo po plecach-Ale pociesze cie tym,że mi o wiele lepiej.

-Chociaż tyle-Odparla,mierząc mnie przenikliwie-W sumie to z ciebie wszystko schodzi jak z psa,więc...

-Już jestem-W drzwiach pojawił się Aonek-Mam to,o co prosilas.

-Dziekuje-Zwrocila się do Aonka-Irelko,przestan smrodzic tym lakierem!Juz nie mogę tego wachac.

-Zaraz,zaraz,tylko skończę-Irelka odparla,malujac paznokcie u stóp i mierząc Sorake,która oburzona wzięła pod boki.

-Powiedzcie,że macie tu Zeda i mozemy zaczynac imprezę-Rzuciłem z ironią,bo tak wielkie towarzystwo mnie irytowalo.

-Ty teraz lez,a nie imprezy w głowie-Soraka zmierzyla mnie zabojczo-Może wolisz,żebym cię przywiazala?

-To nie bedzie konieczne-Mruknalem,owijajac się kocem-Wolałbym wrócić do cudownej krainy snów i posiedzieć na zielonej trawce,poobsmiewac sandały pewnego jegomoscia...

-Chyba znowu majaczy...-Soraka rzuciła,patrząc teraz na kota,kladacego się obok mnie.

-Sama majaczysz!-Burknalem,posyłając jej zabójcze spojrzenie-Nie rób ze mnie wariata!

-A co mu jest?-Aonek zmierzył z ciekawoscia nasza trójkę.

-Zapalenie płuc,od co-Soraka przewrocila oczami-Trzeba było więcej się pluskac w jeziorku.

-To twoja wina-Skinalem na kota-Ty mi kazales biegac prawie nago za ubraniami.

-Żyje z debilami-Soraka puknela się w glowie,Aonek zachichotal a ja zabilem ich wzrokiem.

-Kto się przezywa,sam się tak nazywa.

-Miałeś się zdaje spac?-Soraka pogonila mnie-Dobrze to zrobi nam obojgu.Nie będę musiała cię słuchać,a ty się trochę zregenerujesz.

-To dobry pomysł-Odparlem z aprobata,chcac znow ujrzeć znajoma mi twarz.

-To ja idę na trening-Aonek odparl,a kot mruknal na co dzieciak się rozesmial.Nie wiem o co mu chodziło.

-Irelko,herbata już gotowa?

-Zaraz powinna tylko trzeba dolac...-Potem już udało mi się zasnąć,wygaszajac irytujący głos Irelki.

******************************

-Yi?-Odparlem,wracając znów do łąki sprzed ostatniego snu.-Jesteś tu?

Ruszyłem przed siebie,oglądając się wstecz jakby co,ale nic takiego się nie pojawilo.Krajobraz był oddzielony jakby na segmenty,bo z daleka wznosilo się drzewo z wisielcami,które zupełnie tu nie pasowało.

-Nic nie rozumiem...-Mruknalem,siadajac na kamieniu,dzielacym oba krajobrazy.

Po chwili naszlo mnie,by odwiedzić ten drugi i po krótkim namyśle zdecydowalem,że tak zrobię.Jednak gdy chcialem wejść na ten teren coś mi nie pozwalalo,tworzyło jakby barierę i odciagalo do tylu.Ale nikogo tu nie było...

-Co jest?-Mruknalem,wyrywajac się z uscisku materii i zza drzewa,na ktorym kolysaly się niczym liscie lekko podgnite juz ciala,pojawil się Czarnuszek.Ale był dziwny...jakiś odrapany...

-Kocie co ty...-Gdy podszedł zrozumiałem,że jest martwy.

Zmierzylem kroczace ku mnie zwloki zwierzatka i zaczalem się odsuwac.Wraz z każdym krokiem kota tło poczelo się zmieniac,zabierajac mi przestrzen do której moglem uciec.

Na kocim grzbiecie wyladowal kruk,powoli zaglebiajacy dziób w kawalku,wciąż ciepłego mięsa,odrywajac je i sprawiajac że obok trysnela krew.

******************************

Zerwalem się po tym nieprzyjemnym snie i zaczalem się rozgladac,uswiadamiajac że wszystko jest w porzadku.Jednak nie było.Wydawalo mi się,że ten sam kruk ze snu krąży po tym pokoju niczym sęp,siadajac przy oknie i licząc,że to coś zmieni.

-Strasznie się rzucasz...-Soraka zmierzyła mnie,siedząc w fotelu.

-Gdzie kot?-Rzucilem,przypominajac sobie martwe spojrzenie Czarnuszka z mojego snu.

-Poszedł swoimi drogami.Jak to koty.

-Gdzie!?-Zmierzylem ją.-Gdzie poszedł.

-Co ci tak nagle zależy?-Rzuciła,patrząc na mnie przenikliwie.

-Miałem zły sen.Bardzo.Gdzie ten kot?Albo wiesz,albo sam po niego idę.

-Zaczekaj!Wracaj i sie kladz!-Ruszyla za mna,gdy tylko poszedłem szukać kota.Odrobine krecilo mi się w glowie,ale ten sen wydawal sie zbyt realny.Jakby zły omen.

-Nie wroce,dopoki go nie znajdę-Odparlem,kierujac się przed siebie.

-Bedziemy wszyscy tego żałować...-Soraka zlapala się za głowę-Czekaj!-Rzuciła gdy zamykalem drzwi.

******************************

-Gdzie jesteś,cholerny kocie!-Burknalem,rozgladajac się i chcac jak najszybciej stad iść zanim zrobi mi się slabo albo się rozpada.

Po dłuższym czasie zaczalem tracic nadzieje na znalezienie zwierzatka,gdy koło drogi dostrzeglem ciemny...nie,czarny kształt.Podszedlem bliżej i ukazał mi się dobrze znajomy widok.Spojrzałem na zwierzatka leżące bez ruchu na trawie i zaczęło jakby na zawolanie padać.

-Nie mam szczescia do kotow-Odparlem do siebie,słysząc w tle krakanie krukow-Nie mam cholernego szczescia.

Podnioslem zwierzatka i zabralem ze sobą.Moze jest jeszcze ciut nadzieji,by je uratować ale martwe spojrzenie mowi co innego.

******************************

-Chyba nie żyje-Soraczka rzucila fachowum okiem,patrząc na zgromadzonych.-Zaczął już robić się sztywny,ale to zbyt szybkie,więc nie mam pewności.Ma jednak martwe spojrzenie,więc obawiam się tego gorszego.

Zmierzylem ja,dziękując bezglosnie że probowala,a potem  spojrzalem na czarny,leżący kształt.

-Podejrzewam,że coś go potracilo-Kontynuowala watek-Nie ma żadnych powaznych zranien,ale możliwe że dostal szoku,albo hipotermii (ciii wiem ze to prawie to samo).

-Rozumiem-Rzucilem slabo,patrząc w podłogę.-Rozumiem co probujesz mi przekazać.Tak czy inaczej,powinien spocząć w ogrodku.Lubił to miejsce...

Gdy to mówiłem,poczułem ze jakas część mnie bezpowrotnie umiera.

Zresztą...do tego juz zdążyłem przywyknąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro