Rozdział V
*Czarnuszek*
Siedzialem całą noc obok Pana ale chyba nie zapowiadało się na lepsze.Nadal był zbyt ciepły i nieopodobny do siebie.Ale co mogę uczynić?Przecież jestem tylko kotem.Mruknalem smutno,tulac się do Pana,probujac go ogrzać.
-Nie narzekaj na swoj los-Aonek spojrzał na mnie,wychodząc z kuchni i kładąc miskę z jedzeniem obok mnie-Zrobilem nam śniadanie.
-Toc to nie narzekam-Burknalem,biorąc kęs z naczynia.
-Nie,wcale-Usmiechnal się,a ja Zmierzylem go zabójczo.
-Yi?-Pan jeknal,chyba wybudzajac się ze snu.
-Dzień dobry,już poranek-Chłopak odparl do Pana,a ja usiadłem obok.
-Tak późno?-Pan zmierzył go zaklopotanym,zmęczonym spojrzeniem,ocierajac szklisty pot z czoła.-To nie zmienia faktu,że nadal fatalnie się czuję.
-To,wraz z kotem już zauważyliśmy-Dzieciak burknal wesoło-Skoro już kontaktujesz,to może chcesz herbatki?
-Po lewej stronie,na górnej półce są ziolka.Możesz je zaparzyć.
-W porzadku-Aonek przytaknal,a ja poszedlem za nim.
-Oto twoja...no kurczę.Znowu zasnal-Dzieciak odparł,a ja mruknalem nań smutno.
-Widzę,że śpi-Zganil mnie-Postawie to tutaj.Może skoro śpi to pójdę na trening-Spojrzał na mnie,mówiąc sugestywnym tonem-Przecież nic się nie dzieje.
-Idź po lekarza,a nie na trening!-Syknalem,jezac sie-Trening poczeka!
-W sumie...masz rację-Dzieciak poparl mnie,co sprawilo że się uspokoilem.-Im szybciej się do wiemy co z Yasu tym lepiej...
-To idź jak najszybciej-Pogonilem go-Mam wrazenie,że jest coraz gorzej...
*Yasuo*
-Co do cholery?-Mruknalem,rozgladajac się.To wcale nie przypomina tego co znam.
Podnioslem się z miękkiej trawy do pozycji siedzącej i począłem się zastanawiać co do kurwy tu robie.
-Czy ktoś raczylby mi wytłumaczyć gdzie jestem?-Rzuciłem ale chyba nikt nie znajdowal się w pobliżu.
Okolica była inna.Zupełnie.Nie pamietam,żebym gdziekolwiek wychodził ale mimo to pęka mi głowa.Zacząłem powolna eksploracje,która miała mnie prowadzić do krainy "Wyjscie".
******************************
-Cóż do kur...-Otworzylem szeroko oczy,bo przed chwilą zdaje się szlem przez las.Jednak obok pojawiła się znajoma twarz,sprawiajac że stalem się czystą kartką.
-Miło cię znów widzieć-Postac poslala mi ciepły usmiech.
-Yi?-Odparłem z ogromnym zaskoczeniem i przyciagnalem go do siebie-Powiedz,że to jawa...
-Powiedzialbym...gdyby było to prawda-Yi posmutnial trochę,a mnie znów uderzyła szara rzeczywistość.
-Czy ja...umarlem?-Złapałem go za rękę,wyczekujac odpowiedzi.
-Nie,nie ależ skad-Masterkowi wrócił pogodny wyraz twarzy-To twój jakby sen...niekoniecznie zwykły,ale smacznie sobie teraz śpisz.
-Och-Odparlem smutno-A ty co tu robisz?Masz zamiar nawiedzac mnie we snie?
-Udalo mi się tu dotrzeć po długiej próbie,więc nawet mnie nie denerwuj.
Rozesmialem się,a na twarz Yi znów wyplynal lekki,pogodny uśmiech.
-Co cię bawi?-Zmierzyl mnie przyjaznie.
-Brakowalo mi twojego głosu-Odparłem teskno,siadajac bardzo blisko-Co?Zmieniles mieczobuty na sandały?
-Sa bardzo wygodne-Yi zachichotal.
-Zrób dziobek.Chcę znów cię pocałować-Odparlem,przyciągając go do siebie-Poki jeszcze mogę.
-Wedle życzenia-Nastawil usta i wymieniliśmy długi,pełen namietnosci i pasji pocalunek.
-Yi...-Pogladzilem go po policzku-Nie chce cię budzić,jeżeli jesteś tylko tu.
-Nadal jestem przy tobie-Odparł krzepiaco,patrząc mi w oczy.
-W takim razie się zmaterializuj i stój obok jak się obudze.Najlepiej zwarty,gotowy i nagi.
Masterek zachichotal wesolo.
-A ty tylko o jednym...
-No co?-Wzruszylem z rozbawieniem ramionami-Ty też nie jesteś w tej kategorii święty.
-Wal się-Masterek zmierzył mnie karcaco-Bo będę zmuszony sprawić,by twoja ulubiona lampa spadla ci na nogę.
Przewrocilem oczami i pokazlem mu język.
-Czy to naprawdę musi być tylko sen?-Odparlem smutno,patrząc w ziemię-Znów nie mozesz byc obok?
-Nie mów tego, czego nie jesteś pewnien...-Yi rzucił pogodnie,po czym zaczal się rozmywac.
-Zaczekaj!-Ruszylem za nim-Nie zostawiaj mnie!
Pożegnał mnie pogodnym spojrzeniem,a ja rozpaczliwie probowalem go złapać.
-WRACAJ TU!-Rzuciłem z rozpaczą,orientując się,że znów zostałem sam-Dlaczego mi to robisz?
Usiadlem na trawie,patrząc smutno w ziemię,ale ta ziemia zaczela się rozpływac i pojawialy się na niej dziwne wybroczyny...jakby krwawe plamy.Otoczenie machinalnie zaczelo się zmieniać w pobojowisko,a ja uswiadomilem sobie,że w moją stronę leci lawica rozpedzonych, płonących strzał.
******************************
-NIE!!-Krzyknalem,bacznie otwierając oczy i zrywajac do pionu.
Kot syknal i zeskoczyl z przerazeniem,a ja próbowałem uspokoić oddech.
-Ktoś tu do nas wrócił-Uslyszalem znajomy mi głos.
-So-soraczka?-Rozejrzalem się za bananowa królowa i ujrzałem ja w kacie pokoju-Po co się tak skradasz?
-Ty mi powiedz co robiłeś.-zmierzyła mnie zabójczo-Dlaczego zawsze muszę cię leczyć?
-Głupio wyszło-Podrapalem się nerwowo po plecach-Ale pociesze cie tym,że mi o wiele lepiej.
-Chociaż tyle-Odparla,mierząc mnie przenikliwie-W sumie to z ciebie wszystko schodzi jak z psa,więc...
-Już jestem-W drzwiach pojawił się Aonek-Mam to,o co prosilas.
-Dziekuje-Zwrocila się do Aonka-Irelko,przestan smrodzic tym lakierem!Juz nie mogę tego wachac.
-Zaraz,zaraz,tylko skończę-Irelka odparla,malujac paznokcie u stóp i mierząc Sorake,która oburzona wzięła pod boki.
-Powiedzcie,że macie tu Zeda i mozemy zaczynac imprezę-Rzuciłem z ironią,bo tak wielkie towarzystwo mnie irytowalo.
-Ty teraz lez,a nie imprezy w głowie-Soraka zmierzyla mnie zabojczo-Może wolisz,żebym cię przywiazala?
-To nie bedzie konieczne-Mruknalem,owijajac się kocem-Wolałbym wrócić do cudownej krainy snów i posiedzieć na zielonej trawce,poobsmiewac sandały pewnego jegomoscia...
-Chyba znowu majaczy...-Soraka rzuciła,patrząc teraz na kota,kladacego się obok mnie.
-Sama majaczysz!-Burknalem,posyłając jej zabójcze spojrzenie-Nie rób ze mnie wariata!
-A co mu jest?-Aonek zmierzył z ciekawoscia nasza trójkę.
-Zapalenie płuc,od co-Soraka przewrocila oczami-Trzeba było więcej się pluskac w jeziorku.
-To twoja wina-Skinalem na kota-Ty mi kazales biegac prawie nago za ubraniami.
-Żyje z debilami-Soraka puknela się w glowie,Aonek zachichotal a ja zabilem ich wzrokiem.
-Kto się przezywa,sam się tak nazywa.
-Miałeś się zdaje spac?-Soraka pogonila mnie-Dobrze to zrobi nam obojgu.Nie będę musiała cię słuchać,a ty się trochę zregenerujesz.
-To dobry pomysł-Odparlem z aprobata,chcac znow ujrzeć znajoma mi twarz.
-To ja idę na trening-Aonek odparl,a kot mruknal na co dzieciak się rozesmial.Nie wiem o co mu chodziło.
-Irelko,herbata już gotowa?
-Zaraz powinna tylko trzeba dolac...-Potem już udało mi się zasnąć,wygaszajac irytujący głos Irelki.
******************************
-Yi?-Odparlem,wracając znów do łąki sprzed ostatniego snu.-Jesteś tu?
Ruszyłem przed siebie,oglądając się wstecz jakby co,ale nic takiego się nie pojawilo.Krajobraz był oddzielony jakby na segmenty,bo z daleka wznosilo się drzewo z wisielcami,które zupełnie tu nie pasowało.
-Nic nie rozumiem...-Mruknalem,siadajac na kamieniu,dzielacym oba krajobrazy.
Po chwili naszlo mnie,by odwiedzić ten drugi i po krótkim namyśle zdecydowalem,że tak zrobię.Jednak gdy chcialem wejść na ten teren coś mi nie pozwalalo,tworzyło jakby barierę i odciagalo do tylu.Ale nikogo tu nie było...
-Co jest?-Mruknalem,wyrywajac się z uscisku materii i zza drzewa,na ktorym kolysaly się niczym liscie lekko podgnite juz ciala,pojawil się Czarnuszek.Ale był dziwny...jakiś odrapany...
-Kocie co ty...-Gdy podszedł zrozumiałem,że jest martwy.
Zmierzylem kroczace ku mnie zwloki zwierzatka i zaczalem się odsuwac.Wraz z każdym krokiem kota tło poczelo się zmieniac,zabierajac mi przestrzen do której moglem uciec.
Na kocim grzbiecie wyladowal kruk,powoli zaglebiajacy dziób w kawalku,wciąż ciepłego mięsa,odrywajac je i sprawiajac że obok trysnela krew.
******************************
Zerwalem się po tym nieprzyjemnym snie i zaczalem się rozgladac,uswiadamiajac że wszystko jest w porzadku.Jednak nie było.Wydawalo mi się,że ten sam kruk ze snu krąży po tym pokoju niczym sęp,siadajac przy oknie i licząc,że to coś zmieni.
-Strasznie się rzucasz...-Soraka zmierzyła mnie,siedząc w fotelu.
-Gdzie kot?-Rzucilem,przypominajac sobie martwe spojrzenie Czarnuszka z mojego snu.
-Poszedł swoimi drogami.Jak to koty.
-Gdzie!?-Zmierzylem ją.-Gdzie poszedł.
-Co ci tak nagle zależy?-Rzuciła,patrząc na mnie przenikliwie.
-Miałem zły sen.Bardzo.Gdzie ten kot?Albo wiesz,albo sam po niego idę.
-Zaczekaj!Wracaj i sie kladz!-Ruszyla za mna,gdy tylko poszedłem szukać kota.Odrobine krecilo mi się w glowie,ale ten sen wydawal sie zbyt realny.Jakby zły omen.
-Nie wroce,dopoki go nie znajdę-Odparlem,kierujac się przed siebie.
-Bedziemy wszyscy tego żałować...-Soraka zlapala się za głowę-Czekaj!-Rzuciła gdy zamykalem drzwi.
******************************
-Gdzie jesteś,cholerny kocie!-Burknalem,rozgladajac się i chcac jak najszybciej stad iść zanim zrobi mi się slabo albo się rozpada.
Po dłuższym czasie zaczalem tracic nadzieje na znalezienie zwierzatka,gdy koło drogi dostrzeglem ciemny...nie,czarny kształt.Podszedlem bliżej i ukazał mi się dobrze znajomy widok.Spojrzałem na zwierzatka leżące bez ruchu na trawie i zaczęło jakby na zawolanie padać.
-Nie mam szczescia do kotow-Odparlem do siebie,słysząc w tle krakanie krukow-Nie mam cholernego szczescia.
Podnioslem zwierzatka i zabralem ze sobą.Moze jest jeszcze ciut nadzieji,by je uratować ale martwe spojrzenie mowi co innego.
******************************
-Chyba nie żyje-Soraczka rzucila fachowum okiem,patrząc na zgromadzonych.-Zaczął już robić się sztywny,ale to zbyt szybkie,więc nie mam pewności.Ma jednak martwe spojrzenie,więc obawiam się tego gorszego.
Zmierzylem ja,dziękując bezglosnie że probowala,a potem spojrzalem na czarny,leżący kształt.
-Podejrzewam,że coś go potracilo-Kontynuowala watek-Nie ma żadnych powaznych zranien,ale możliwe że dostal szoku,albo hipotermii (ciii wiem ze to prawie to samo).
-Rozumiem-Rzucilem slabo,patrząc w podłogę.-Rozumiem co probujesz mi przekazać.Tak czy inaczej,powinien spocząć w ogrodku.Lubił to miejsce...
Gdy to mówiłem,poczułem ze jakas część mnie bezpowrotnie umiera.
Zresztą...do tego juz zdążyłem przywyknąć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro