Rozdział LXVI
*Yas*
Yi wydawał mi się nad wyraz spokojny.Za to ja wrzałem z niepokoju.Sam nie wiem dlaczego.Po prostu miałem dziwne przeczucie.Coś jest nie tak...
-Wyglądasz na zdenerwowanego...-Yi dotknął mojego ramienia.
-Eeeee...Po prostu mam dziwne przeczucia...
-Oj,o nic się nie martw.Uczesać Cię?To poprawia Ci humor...
-Jak chcesz.-Wzruszyłem ramionami,siadając na łóżku.
-Powinniśmy gdzieś wyjść.Ostatnio prawie nie spędzamy czasu we dwoje...-Yi rzucił tematem,a ja uniosłem brew czując przyjemne gładzenie po włosach.
-A więc chcesz iść na randkę?
-Może.-Yi uśmiechnął się,trzepocząc swoimi pięknymi kocimi uszkami.
Mieliśmy chwilę dla siebie,bo brygada już spała.
-A więc co proponujesz?-Uśmiechnąłem się zalotnie.
-Sam nie wiem.Wypad do knajpki...
-Obiecująco.Może to wypali.
-Dzieciaki spią,więc przynajmniej teraz spędzimy trochę czasu.
-No pewnie.-Wtuliłem się w poduszkę,zakładając ręce za głowę.
Yi przytulił się obok mnie,zawijając się w kłębek,okrywając nas kocem.
W telewizji nie leciało nic ciekawego,ale towarzystwo Yi sprawiało że miałem ochotę się śmiać.
-Cholera,ale nudne badziewie...-Mruknąłem,przejeżdżając dłonią po biodrze Yi.Drgnął i odwrócił wzrok od telewizora.
-W takim razie może dasz mi buzi?-Yi westchnął,gapiąc się na mnie z lekkim uśmiechem.
-Zgoda.-Dotknąłem jego ust swoimi.-Ale włącz jakiś fajny serial.
Praktycznie przez tą całą telenowelę się obściskiwaliśmy,przynajmniej dopóki nie zaczęły się reklamy.To całe ciepło bijące z Yi,sprawiało że zacząłem przysypiać...
************************************
Miałem jakiś dziwny sen...Sam nie wiem czy był koszmarem.Właściwie to go nie pamiętam,ale ocknąłem się zlany potem.
-O,Yas.-Głos Yi sprawił,że otworzyłem oczy.-Wszystko w porządku?
-Ta.W jak najlepszym.Gdzie dzieciaki?
-Wywaliłem je już do szkoły.Nie chciałem Cię budzić,a one nie dawały mi spokoju.Spałeś strasznie niespokojnie i chyba miałeś gorączkę...
-N-naprawdę?-Uniosłem wzrok i poprawiłem splątane włosy.
-Trochę się o Ciebie martwiłem.Na pewno wszystko w porządku?
-Nie wiem czemu,ale czuję że ktoś na mnie czyha.-Spojrzałem na Yi,a on zamrugał kilkukrotnie.
-Wiesz,że możesz mi wszystko powiedzieć.-Wziął moją dłoń w swoje ręce.-Jak coś zbroiłeś,to Ci pomogę.Chyba,że z kimś kręcisz to wtedy Cię powieszę za jaja.
-Spokojnie.Nic z tych rzeczy.-Machnąłem ręką.-Zapomnijmy o tym.Może mi przejdzie.Chociaż czuję,jakbym miał Deja Vu...
-A...
-Jadłeś coś?-Wyglądasz jak szczota.-Zmierzwiłem jego włosy.
-Nie mam ochoty...
-Hm.To idź do sklepu,słonko.Cukier nam się skończył,a ja nie wyobrażam sobie niesłodzonej kawy.
-Uh...Zgoda.-Machnąłem ręką i zacząłem rozczesywać włosy.-Ubiorę się i już idę.
-Dziękuję...-Yi uśmiechnął się,a ja szybko ogarnąłem dupę i poszedłem do tego sklepu.
Wszystko wydawało się tam takie nudne.Babki latały z wózkami i zmiatały wszystko z półek,zanim ktokolwiek inny tam podszedł.Szlajałem się po alejkach,szukając tego cukru.
-Cholera Yi.Następnym razem sam Cię wypierdolę do sklepu...-Mruknąłem, zmęczony szukaniem tego cukru.Obawiam się,że go nie ma.
Jeszcze musiałem zderzyć się z jakimś kolesiem...Co za upośledź.
-Eeee...
-Skądś Cię znam.-Koleś zmierzył mnie.Łaził z ostrzami,co było jednym wielkm "xD".Może napada tym staruszki.W sumie też go skądś kojarzyłem.Czy to przypadkiem nie był ten typ,co go wysłali żeby mnie zdjął.
-S-H-I-T...
Nie zwlekając zacząłem spierdalać,wywalając jakieś butelki.Liczyłem,że ten koleś się wyjebie i szybko mu ucieknę.
Na moment go zgubiłem,ale poczułem jeden z nożyków napastnika w ramieniu.No no ,niezły cel...
Wyleciałem ze sklepu tylnym wejściem,ale to nie rozwiązało problemu...Do domu przecież nie ucieknę...Cholera...Jest naprawdę szybki...
Przez moment zastanawiałem się co mam robić,gdzie spierdzielić?Może na rynku będzie więcej ludzi i zgubię tego wariata?
Nie wierzę,że znów dzieje się to samo co przed laty...
Na rynku akurat była jakaś zawierucha.Nie wiem co to,ale wygląda na paradę lub festyn.W sumie...To moja szansa na zniknięcie w tłumie...Wpierdzieliłem się w największą grupę ludzi,licząc że teraz zgubię tego gościa,ale nadal za mną zapierdzielał.Dobry jest...
Wbiłem się w kolejną falę tłumu,zabierając jakiemuś dzieciakowi tęczową czapeczkę.Może teraz ten czubek mnie nie zauważy...
W sumie to teraz matka tego dzieciaka opierdala go,że popchnął jej syna.Ale mam farta.Spierdzieliłem z rynku i dotarłem do domu moją tajemną drogą.Chociaż pewnie i tak niedługo ją odkryją.
-Yi,dzieci do wora i spierdalamy.-Rzuciłem zdyszany,wchodząc do domu.
-Yas?O co Ci chodzi?-Yi zrobił wielkie oczy,a ja zupełnie nie wiedziałem jak mu to wszystko wyjaśnić...
-Po drodze Ci wszystko powiem.
-Yas,nie.Wyjaśnij mi to teraz.
Zmierzył mnie spojrzeniem,które sugerowało,że nie mam innego wyjścia jak po prostu mu to wyjaśnić...
-Wiesz...-Zacząłem bełkotać jak potłuczony,bo nie wiedziałem jak to ubrać w słowa.Nagle poczułem pocałunek,który znacznie mnie uspokoił.
-Lepiej?
Pokiwałem głową.
-To teraz możesz mi w końcu powiedzieć?
-Pamiętasz może o tej dramie z Riven...Wiesz...
-Przecież to było wieki temu.
-No tak jakby Ci niefajni koledzy znowu mnie namierzyli...
-Ale przecież...
-Obawiam się,że będziemy musieli wyjechać.Chyba,że nie chcesz...Wtedy ja...
-Nie pierdol.Wiesz,że wszędzie z Tobą pojadę,a teraz się uspokój.-Yi dotknął mojego ramienia.
Zacząłem lekko napierdzielać głową w ścianę.
-Czemu zawsze muszę coś zjebać...
-Yas,nie.Przestań.Będzie dobrze.Może się zdrzemniesz?
-Nie,nie trzeba.-Pokręciłem głową.-O,pamiętaj żeby zabrać te gumki o smaku mango.Były drogie.Weź je.
Yi uśmiechnął się lekko,odwracając się tyłem.Co w tym dziwnego...
************************************
Morskie powietrze trochę mnie dobijało,ale fakt tego że nikt nas teraz nie ściga ani nie próbuje zabić,napawał mnie optymizmem.
Na razie prawie wszystko było ok.Może oprócz tego,że Yi ma chorobę morską i jak wyłazi z kajuty i rzyga wszystkim na buty.Szkoda,że tak ciężko to znosi,bo uwielbia widok morza.
Przynajmniej dzieciaki się nie nudziły,chociaż także wydawały się trochę zmęczone.Z pewnością będzie lepiej,gdy dopłyniemy na miejsce...
*Yi*
Z niespokojnego snu wyrwały mnie szelesty.Dzieciaki spały jak zabite,a Yas skakał po łóżku jak jebnięty.
-Obudziłeś mnie,pajacu.
-Sora.Nie mogę się wygodnie ułożyć.
-A ja i tak już nie zasnę,bo mnie obudziłeś...
-Hm...-Yas przeczesał swoją szopę na głowie,po czym przyjął pozę wioskowego amanta.-Pamiętasz co miałeś zabrać?
-A wiesz...Wyrzuciłem do klopa.
-Żartujesz prawda?-Zmierzył mnie z lekkim uśmiechem.-No weź,były drogie!Mogłem za nie kupić szampon z odżywką!
-No,sarkazmu nie rozumiesz?
-A ty chuju głupi.Zara na waleta pój...
-To se idź z własną łapą.Tabletki mi się skończyły.Nie mam zamiaru mieć pięćdziesięciorga dzieci.
-No ta.Ale lubisz owocki,prawda?
-Może.
-Wiem,że lubisz.Chodź,pociumkasz se.
-Dzieciaki śpią...
-No jak nie będziesz się darł,to ich nje pobudzisz.
-Yas...
-Nalegam...
-Ty cholero...
Dobra niech ma coś od życia...
*Yas* (hahah nie ma opisu seksuf bo na statku nie wolno)
-Na cholerę Ci ten szlafrok?-Zmierzyłem Yi,który przeczesywał lekko spocone włosy.
-Nie będę spał nago przy dzieciach.
-Ależ ty marudzisz...
Yi polazł po ten szlafrok,a ja założyłem gacie żeby nie darł ryja.
-Ej wiesz co?-Zacząłem kiedy wrócił.-Zużyliśmy całe opakowanie.
-Tobie na dzisiaj wystarczy.Do spania.
-Ta jest kapitanie...-Odparłem obejmując go ramieniem.
Serio chciało mi się spać...
************************************
Wieść o tym,że dopływamy sprawiła, że Yi prawie wypadł za burtę.Pewnie ekscytował się tym,że w końcu dopływamy.Ja też liczyłem na to,że ta podróż w końcu dobiegnie końca.Chcę już stanąć na ziemi...Ta trasa jest zdecydowanie za długa.
W sumie to był śmieszny obraz.Dwójka pajaców z brygadą wymęczonych półprzytomnych dzieci,idących przez port.Trochę kiepsko,bo nie mamy gdzie spać.
-Ja to najchętniej bym coś zjadł...-Zacząłem,czując nieprzyjemne burczenie w brzuchu.
-Ja też.-Yi niósł spiącego Gae,ale wyglądał jakby szedł po pustyni przez miesiąc.
Mimo,że piździło to było tutaj bardzo ciepło.Jebana Demacia...
-O,kupię coś na rynku.-Yi podał mi śpiącego dzieciaka i polazł po jedzenie.To był świetny pomysł.Jak tak dalej pójdzie,to umrę z głodu...
-Tylko się nie zgub.
-Nie martw się o mnie.Dam sobie radę.
-Często zdarza Ci się zgubić...
Yi przewrócił oczami i udał się na rynek.Cholera.Jak się zgubi to pewnie go zabiją...
*Yi*
Na rynku było niezwykle dużo ludzi.Zupełnie jak w Ionii,tylko tutaj po chodniku zapierdzielali ludzie opakowani zbroją tak toporną,że najpewniej zgniatała im jajca.
No ale cóż.
Kupiłem chleb,trochę owoców i wyczaiłem pieczeń dla Yasa,bo jak nie będzie mięsa to mnie zabije...
Boże ile tu tłumu...
Było go tu tak dużo,że zderzyłem się z jakąś babką.
-Shareen?!-Zmierzyłem kobietę,która okazała się mi znana.
-O Yi!Co ty tutaj robisz?
-Eeee,no wiesz.Tak jakby będę tu mieszkał przez jakiś czas,ale narazie nie mam za bardzo gdzie...
-Oooo,to możesz wpaść do mnie.I tak będę robić kolację.
-Eeee...No bardzo dziękuję za zaproszenie.Muszę jeszcze kogoś zawołać,bo nie jestem tu sam.
-O.Chętnie poznam Twoich kolegów.Pójdę z Tobą.
-Czemu nie.Jest szansa,że się nie zgubię.
-W takim razie nie traćmy czasu.
Na skraju rynku zauważyłem Yasa,który dyskutował o czymś z dzieciakami.
-Już jestem.-Odparłem,sprawiając że Yas oderwał się wzrok od debaty i spojrzał na mnie.-O,to jest Yasuo.Lubi dużo marudzić i jeść.A to są dziecki-zabójcy.Wyrzucają doniczki z okien.
-Baaardzo miło mi poznać.
-Yas nie bądź gburem i się przywitaj.
*Yas*
-No już,już.Zagapiłem się na gołębia.-Podniosłem wzrok na Yi i tą dziwną typiarę z mackami.
Skąd on bierze takich ludzi...-Dobry,dobry.
-Okej.Potem pogadamy.Zaraz się sciemni.To co?Idziemy?-Ta typa rzuciła przyjaźnie,a ja miałem wrażenie,że zarywa do Yi.Chociaż..sam nie wiem.
-Eeee...-Szedłem za Yi szeptając do niego i jednocześnie gapiąc się ma tą babkę z mackami.-Kim jest Twoja znajomka.
-To moja była.-Yi machnął ręką i złapał mnie za ramię,jakbym miał jej wpierdolić.-Ale nie bierz tego do siebie.To było dawno temu.
Kurwa...Teraz pytanie czy to ona ruchała jego czy on ją...
-Ależ oczywiście,że jestem zazdrosny.
-Nie rób scen,bo będziesz spał na ulicy.-Yi przewrócił oczami.-Zaprosiła nas na kolację,więc bądź miły.Dostaniesz żarcie za darmo.
-Dobra.Będę grzeczny.Ale niech trzyma macki przy sobie...
-Nic się nie martw.Po prostu bądź miły.
Dotarliśmy do domu pani mackowej.Motyw morski i to w cholerę go.Aż mnie odpychał,pomocy mój zmysł artystyczny właśnie umiera.
W sumie to ta babka nie gotowała tak źle.Spodziewałem się,że zrobi ośmiornice,co byłoby zabawne,ale wyszło że jest makaron.
Dziecki bawiły się na dywanie,a ja gapiłem się na Yi dyskutującego z tą typą.Ta ich rozmowa była tak beznadziejna...Rozmawiali o żarówkach...Do cholery,o żarówkach...Kto tak robi?
-Eeee...Przepraszam.Gdzie jest łazienka.-Westchnąłem,chcąc jak najszybciej spierdolić.Miałem już dość paplaniny o żarówkach i żyrandolach.Ona go nie zacznie podrywać,nawet jak go rozbiorę i wysmaruję masłem.A jak zacznie,to ją spałuję ręcznikiem.-Chyba wezmę prysznic.
-O,tamte drzwi na końcu korytarza.
-Dzięki.-Rzuciłem i poszedłem w tamtą stronę.
I w tym momencie miałem ochotę się zapierdolić.
-Akwarium...Do cholery...-Zmierzyłem rybki pływające w wodzie i stwierdziłem,że umyję się w zlewie.Czasem to robiłem,jak nie było gdzie się wykąpać.Jakby ta jebana macka nie mogła sobie załatwić wanny...
*Yi*
Yas coś długo nie wraca...Może coś się stało.
Zapukałem do łazienki,ale nikt nie odpowiadał.
-Yas?Żyjesz?
-Nie.Mam kołtuna.Pomóż mi.
Otworzyłem drzwi i chciało mi się trochę śmiać.Nie mogłem tego zrobić,bo dostałbym butem.Kołtuny to u niego sprawa życia i śmierci.
-Czekaj.Zaraz Ci pomogę.
Na szczęście udało mi się to rozplątać,więc nie mieliśmy pogadanki o samobójstwie.
-Wiesz.Poszedłbym już spać...-Yas mruknął,gapiąc się na zlew.
-Myłeś się tak długo,że zdążyłem wysłać dzieciaki do łóżka.
-To ten kołtun...
-Wiem,wiem.Ale boję się,że będziesz musiał spać na kanapie,bo dzieciaki zajęły łóżko.Ja się tam ledwo mieszczę,a na podłodze nie będziesz spać.
-No dobra...Jak mus to mus.Ale bez harców z panią macką,bo Ci najebię.
-Nie śmiałbym.Masz koc.I dobranoc.-Pocałowałem go w czoło i poszedłem na górę.
Ciekawe co jutro się odpierdzieli...
Sam nie wiem,ale lepiej żebyśmy znaleźli sobie jakiś dom...
Chociaż dom jest naprawdę daleko...
KONIEC PARTU 2
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro