Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział LVII

*Yas*

Gapiłem się w lodówkę,myśląc czy mam coś ugotować,czy jednak nie.Nudziło mi się.Yi pojechał oddać te swoje książki do biblioteki,marudząc że mu się termin skończył i takie tam...
Zajrzałem do lodówki,patrząc co tam mamy ciekawego kiedy nagle drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wleciał nieprzyjemny wiatr.

-W końcu jesteś.-Kiwnąłem głową,nadal szperając w lodówce.

-Starałem się szybko ale po drodze zaczepiła mnie stara znajoma...-Zdjął buty i płaszcz,a potem podszedł do mnie i patrzył co robię.

-Stara znajoma,tak?-Utkwiłem w nim oczy,trzymając w ręce warzywa.

-Spokojnie.-Uśmiechnął się.-Nie masz konkurencji.Znajoma z czasów zakonu.

-To jest was więcej?-Zachichotałem,krojąc pomidory.-Myślałem,że tylko ty jesteś taki dziwny.

Yi przewrócił oczami i poprawił sweter.Ubrał akurat ten,któru mu ostatnio wybrałem.

-Wracając.Tak się zgadaliśmy i wpadła na to,że pozaprasza jeszcze znajomych i powspominamy...

-Na imprezkę Cię zaprosiła?-Pokroiłem w kostkę pomidory i zacząłem kroić sałatę.

-Coś w tym rodzaju.

-Fajnie.Chętnie poznam Twoich znajomych.-Wytarłem na moment dłonie i zacząłem grzebać w szafce.

-I w tym problem.-Yi na moment zmarkotniał.-Ktoś musi zająć się dziećmi...

-Irelka?

-Irelka i Xin wyjechali na wyjazd.-Yi gapił się jak gotuję.-Wiesz,oni też powinni odpocząć.

-Hm...Zedo odpada,bo mówił że pomaga w czymś Cysi i ich w domu nie będzie...-Wertowałem w głowie osoby...-A Soraka?

-Soraka pracuje w szpitalu,Yas...-Yi zmierzył mnie Jak debila.

-Zapomniałem o tym...-Zawstydziłem się trochę.

-Możesz ich trochę popilnować.Nie będę tam długo siedział...

-Wiesz,że nie lubię jak sam chodzisz na imprezy...

-Oj.Raz możesz zająć się dziećmi.-Uśmiechnął się lekko.

-Pewnie się tam upijesz i coś sobie zrobisz...

-Nie będę pił.Zobaczysz.

-No chętnie to zobaczę.-Zacząłem piec mięso,a Yi nadal gapił się na ten kawałek martwej kury na mojej patelni.

-Mniam.-Yi chciał sięgnąć po kawałek pomidora ale zabrałem od niego deskę.

-Nie podjadaj.-Uśmiechnąłem się złośliwie.

-Yas!

-Jak skończę to dostaniesz.

-No...dobra...-Kiwnął smutno głową.-Idę zajrzeć do bobosiów,skoro ty gotujesz.

-Dobry plan.Chyba się o coś kłócą...

Yi poleciał do dzieci,włączając swój dziewiczy bieg i przy okazji instynkt macierzyński.

Skończyłem gotować,a Yi wrócił z gromadką dzieciaków,które kłóciły się o zabawki.Umilkły gdy zobaczyły jedzenie.

-Chyba są głodne.-Wzruszyłem ramionami z uśmiechem.

-No tak.Pora obiadu.-Yi spojrzał na zegarek.-Ja też jestem głodny.

-Moment.-Dałem jedzenie bobosiom, potem Yi,a na końcu sobie.

-I co jeszcze gadała ta Twoja znajoma?-Zmierzyłem Yi,dziubiąc w talerzu.

-Nie mów mi,że jesteś zazdrosny...-Na moment przestał jeść i spojrzał na mnie.

-Może...-Odparłem ponuro.

-Oj.-Yi lekko się uśmiechnął.-To słodkie ale nie masz powodu do zazdrości.Długo tam siedział nie będę.

-Mam nadzieję.Kto mnie ulula do snu?

-Bobosie.Chyba,że wolisz Zeda...-Yi uśmiechnął się ponownie.

-Pewnie.Tylko Syndra nie bedzie zadowolona.-Ja też się uśmiechnąłem.

-Dobrze,wrócę ululać Cię do snu.-Wysłał mi buziaka,a ja złapałem go w locie.

-A może zrobimy coś więcej...

-Pójdziemy spać.-Yi zachichotał,a ja westchnąłem z rozczarowaniem.

Posprzątałem w kuchni,a Yi tłumaczył bobosiom że muszą się dzielić zabawkami.Uroczo to wyglądało...

*Yi*

-To ja się zbieram.-Rzuciłem do Yasa,który siedział na dywanie obok bobosiów.

-Nie upij się.-Uśmiechnął się lekko.-I mnie nie zdradzaj.

-O to możesz być spokojny.-Ubrałem płaszcz i zmierzyłem go z uśmiechem.

-O picie czy zdradzanie?

-O oba.-Puściłem mu oczko i pożegnałem się z bobosiami,wysyłając im buziaka.

-Mam nadzieję.Inaczej skopię Ci dupkę.-Uśmiechnął się,a ja zrobiłem to samo.

-Moja dupka nie ma ochoty na skopanie.

W sumie dobrze się spotkać ze starymi znajomymi...Chyba...

************************************
Gapiłem się w drzwi dłuższy moment,czekając na ich otwarcie.

-Yi!Dobrze,że jesteś!-Esmeralda otworzyła te drzwi i uśmiechnęła się na mój widok.Prawie wcale się nie zmieniła.

Zupełnie nie wiedziałem co powiedzieć,więc uśmiechnąłem się szeroko,a ona powitała mnie usciskiem.

-Gdzie się podziała Twoja broda?-Zmierzyła mnie,a ja dotknąłem mojej przylegającej bródki,która została bo bujnym niegdyś warkoczu.

-Postanowiłem Trochę zmienić wygląd...-Wzruszyłem ramionami,przypominając sobie jak wielki miałem dylemat by ją uciąć...

-Tak też jest dobrze.-Isa zmierzyła towarzyszkę.

-Skład się jeszcze nie pojawił.-Spojrzałem na nie,szukając kogoś jeszcze.

-Nie udawaj,że Cię to dziwi.-Esmeralda wzruszyła ramionami.-Zawsze się spóźniają.

-No tak...Zdarzało im się...

-Strasznie się zmieniłeś-Isa gapiła się na mnie,a ja poczułem że moje policzki Robią się czerwone.

-Wy niekoniecznie...-Na pewno zauważyły,ze się rumienię.

-Nieśmiały jak zawsze.-Esmeralda zachichotała,a Po chwili ktoś zapukał do drzwi.To dobrze.Będe mógł ukryć rumieńce...

Pojawili się kolejni starzy znajomi,a ja czułem się trochę nieswojo.Tak dawno ich nie widziałem.

-To jak Ci się układa?-Isa wróciła do mnie,a ja odkleiłem wzrok od podłogi.

-Dość dobrze...Tak jak zwykle.-Zupełnie nie miałem się czym pochwalić...Nie rozwinąłem wspaniałej kariery zawodowej.-A Tobie?

-Ja się odnalazłam w medycynie...-Uśmiechnęła się lekko.

-To fajnie.-Coś nie idzie mi dziś rozmawianie.

-Dalej taki nieśmiały?To słodkie.-Uśmiechnęła się lekko.

-To moja wada.-Pomownie się speszyłem.

-Wada?Dziewczyny na to lecą.-Popukała w stolik.-A właśnie,jak Twoje życie miłosne?

Ponownie się zarumieniłem i dotknąłem policzka.

-Cóż...Niedawno brałem ślub...-Próbowałem się nie rumienić.

-Gratulacje!-Isa uśmiechnęła się,a ja starałem się zrobić to samo.-Czekam by być ciocią!

-To już możesz nią być...-Uśmiechnąłem się lekko.

-Naprawdę Masz dzieciaczki?Uroczo!-Zachichotała,a ja spojrzałem na otoczenie.Wszyscy byli zajęci gadaniem ze sobą o dawnych czasach.-Podobne chociaż?

-Jedno jest moje.-Uśmiechnąłem się.-Reszta to inna bajka.Pokażę Ci.(Tak,Yi jak każda matka ma zdjęcia swoich bobo w telefonie.)

-Jakie słodziaki!-Isa klasnęła w dłonie.-I nieprawda,że tylko jedno.To ma po Tobie nosek.A to kolor oczu.

-Dobra w to jesteś.-Zachichotałem cicho.

-Mam dobre oko.-Uśmiechnęła się lekko.

-Chce ktoś coś do picia?-Esmeralda zmierzyła nas,trzymając w rękach tacę z sake.Nie powinienem...a w sumie Jak wypiję jedno to nic mi nie będzie...Odwróciłem się do Esmeraldy,prawie się przewracając ale zręcznie złapałem równowagę.

-Uff...-Westchnąłem cicho.

-Przypomniała Mi się jedna taka historia...-Isa uśmiechnęła się lekko.-Taka z kwiatkiem i dużą ilością błota.

-Ze mną i tym błotem w roli głównej...-Uśmiechnąłem się lekko,przypominając sobie tą żenującą sytuację,gdy chciałem zerwać dla niej kwiatek ale włosy zaczepiły Mi się o gałąź i wpadłem do błota...

-Przynajmniej się starałeś.-Isa wzruszyła wesoło ramionami.

-I dostałem wtedy buziaka...A ile musiałem się potem szorować...

-Błoto dobrze robi na cerę.-Esmeralda zachichotała,a Kora stwierdziła że przyłączy się do naszej rozmowy.Rety czemu gadam z samymi babami...

Rozmowa kręciła się naprawdę dobrze,a mnie zaczęła trochę boleć głowa.Chyba się nie upiłem...Niemożliwe,żebym miał aż tak słabą głowę...

*Yas*

Gapiłem się w zegarek praktycznie co chwilę.Powinien wrócić...ale tak nie jest...Pewnie tak jak przypuszczałem.Jest pijany i gdzieś leży...
Spojrzałem do bobosi.Wszystkie spały.Chyna nic się nie stanie Jak zostawie je na moment i skoczę po Yi...
Bo sam to na pewno się tak szybko nie pojawi...

Dotarłem w końcu na miejsce i zapukałem do drzwi.Otworzyła mi jakaś typa o latynoskim wyglądzie.

-Ja po Yi.-Zacząłem,bo gapiła się na mnie dłuższy moment.-Poprosił,żebym po niego wpadł.-Skłamałem,a ona pokiwała głową.

-Jasne.Powinien gdzieś tutaj być.-Uchyliła mi drzwi,a ja szybko wszedłem do pomieszczenia i rozejrzałem się.Od razu rozpoznałem postać siedząca z głowa na blacie.Wiedziałem,że się upił.

-Pora na nas.-Dotknąłem jego włosów,złapałem go powoli i przerzuciłem sobie przez ramiona.

-Yas...-Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.Mieszał mu się wzrok.-Skąd ty tu...

-Coś mi podpowiedziało,że powinienem Cię odwiedzić i zabrać ze sobą.-Szłem z nim powoli przez pomieszczenie.-A ty złamałeś obietnicę.

-Przepraszam,że się upiłem...-Spuścił głowę.-Wiesz,że mam słabość do sake...

-Słabość to ty masz w głowie do picia.-Pogłaskałem go po włosach i pozwoliłem by zaczerpnął świeżego powietrza.Wygląda jakby miałby się zrzygać.Tylko nie na moje nowe buty...

-Zbiera Ci się.-Spojrzałem na niego,a on gapił się ze zmęczeniem w ziemię.-Tylko nie na buty,błagam Cię.Czyściłem je wczoraj z godzinę...

-Postaram się.-Odparł speszony.

Na szczęście go nie zmuliło i mogłem spokojnie zabrać go do domu.

-A teraz do łóżka.-Wskazałem na przygotowane łóżko.Yi usiadł na nim i spojrzał na mnie.

-Pomóż mi się rozebrać...

-Mnie nie musisz prosić.-Pomogłem mu zdjąć koszulę i spodnie,więc został w samych gaciach i od razu zawinął się w kołdrę.

-Moja głowa...-Jęknął cicho.

-Było tyle nie pić.-Zmierzyłem go i rozpuściłem włosy.Yi popatrzył na mnie speszony.-Dobra,chodź się przytul.

Uśmiechnął się lekko i ułożył głowę pod moją szyją.

-To miłe...

-Cicho,zagłuszasz mi telewizor.

-Zepsułeś romantyczną chwilę.

-Ty cały jesteś zepsuty.-Pogłaskałem go po włosach.-Za niedługo bedziesz poruchany.Dobranoc.Śpij już,zanim się zrzygasz.-Pocałowałem go w czoło.

-Jestes okropny...-Uśmiechnął się lekko.

-A dziękuję.-Przytuliłem go do siebie i czekałem,aż powoli i spokojnie uśnie.

************************************

Obudziłem się dość późno jak na mnie ale po prostu byłem zmęczony.Yi leżał obok,wtulony w moje ramię.

-Wstawaj mały pijaku!Szkoda dnia!-Szturchnąłem go w ten durny łeb,a Yi powoli otworzył oczy.

-Słońce, ała...-Zakrył twarz kocem,a ja zaśmiałem się cicho i ściągnąłem z niego kołdrę.

-Hej!

-Wstajeeemy!-Uśmiechnąłem się szeroko.

-Mam kaca.-Zmierzył mnie.

-Było tyle nie pić.-Klepnąłem go po plecach.-Ja idę do łazienki,a ty się szykujesz.

-Nie mogę jeszcze poleżeć,dopóki nie wrocisz?

-Hmmm...Zgoda.-Pocałowałem go w czoło i poszedłem się umyć.

Ogarnąłem się dość szybko,ubrałem i osuszyłem włosy,żeby nie skapywała z nich woda.

-To lustro jest krzywe...-Zmierzyłem lustro,wiszące nad zlewem.Chciałem je poprawić ale wyleciało mi z rąk.
Po chwili usłyszałem szybkie kroki Yi.

-O Boże!-Gapił się na mnie z zaskoczeniem i przerażeniem.-Twoja ręka!

-To nic takiego,po prostu lustro mi spadło...-Odparłem lekko krzywiąc się z bólu.

-Masz szkło powbijane w rękę...-Yi zbladł,jakby miał zemdleć.-Poczekaj...-Prawie się potknął.-Zaraz zadzwonię po Sorakę...-Wyleciał z łazienki,przewracając się o kapeć.

Gapiłem się na niego jak na debila.

-Prędzej sam się połamiesz...

Kazał mi zostać,więc tak zrobiłem bo zacząłby marudzić.W końcu pojawił się spowrotem.Patrzył na mnie smutno.

-Soraka zaraz tu będzie.-Chciał się przytulić ale nie miał jak albo się bał.

-Jak miło.Może się nie wykrwawię.

Yi prawie osunął się na ziemię,a ja złapałem go w locie.

-Tylko mi tu nir mdlej!

-Przepraszam...-Nadal był cały blady.Po chwili wpadła Soraka,a ja gapiłem się raz na nią,raz na Yi.

-Zawsze musisz sobie coś zrobić?-Zmierzyła moją rękę.

-Lustro chciało mnie zabić.-Wzruszyłem ramionami.Już prawie nie czułem bólu ale czułem szkło pod skóra i to było nieprzyjemne.

-Cóż...Chodź,zajmiemy się tym.-Spojrzała na Yi.-Moze idź sobie na jakiś spacer...

-Jeszcze zemdlejesz...-Ja też na niego spojrzałem.

-To zostanę tutaj.-Zmierzył nas i usiadł na łóżku.

-Dobra.A ty chodź,bo to lustro też zaraz Cię zabije.-Soraka westchnęła,a ja zmierzyłem ja zabójczo.

-Zaraz w Ciebie nim rzucę...

-A ty nie wolałeś blatów?

-Hmmm...To jeszcze lepszy pomysł.-Uśmiechnąłem się wymownie.

************************************

-Yi,co to jest?-Zmierzyłem pudełko leżące na stoliku.

-Pomyślałem,że Ci coś kupię.-Uśmiechnął się lekko.

-Kiedy ty...-Gapiłem się w niego.

-Wczoraj.Dobra,kij co ja.Jak ręka?

-Normalnie.Trochę boli ale nie jest źle.-Złapałem pudełko w rękę.

Yi zarumienił się,a ja zmierzyłem go wymownie.

-Jeżeli sądzisz,że to ubiorę to jesteś w błędzie...

-Nawet dla mnie?-Spojrzał na mnie proszaco.

-Nie ma mowy.-Zmierzyłem go stanowczo.

-Cóż...-Od razu zmarkotniał.-Szkoda...-Myślałem,że się zaraz rozpłacze.-To ja pójdę zrobić zakupy...

Chciałem go zatrzymać ale szybko się zwinął.No brawo ja...

-Czemu zawsze jest tak jak ty chcesz?-Westchnąłem,gapiąc się na pudełko i zabrałem je ze sobą.

*Yi*

-Wró...-Otworzyłem drzwi i zakupy wyleciały mi z rąk.

-Hm.Hej.Nie można było szybciej?-Yas gapił się na mnie,leżąc na schodach w tym stroju króliczka,który mu kupiłem (batyl bany Yas,byczys)

Zamknąłem drzwi,a po chwili ponownie je otworzyłem.Może już mam przewidzenia?

Ale jednak nie...

-Ja...cóż...-Zarumieniłem się i wziąłem zakupy,żeby je rozpakować.Po chwili poczułem jak ktoś dotyka moich pleców,więc podskoczyłem ze strachu.

-Coś ty taki zdenerwowany?-Yas dotknął mojej brody,a ja czułem że policzkami mogę roztapiać ściany.

-Nie spodziewałem sie,że Cię w tym zobaczę...-Odparłem słabo.

-Postarałem się.-Kiwnął głową.-Chociaż mi powiedz,że ładnie wygladam...

Uśmiechnąłem się i delikatnie go pocałowałem.

-Bardzo ładnie.Lubię króliczki.

-A ja jestem głodny...

-Mam marchewkę w lodówce...

-Chcę kotleta.

-Ale krolkczki nie jedzą kotletów...-Zmierzyłem go z uśmiechem.

-Dobra...Skrzywił się.-Daj to zielsko,bo nie wytrzymam.

Uroczo wyglądał kiedy jadł tę marchewkę.

-Zed by mnie zabił śmiechem,jakby to teraz widział...

-Mi sie podoba.-Zachichotałem i klepnąłem go w tyłek.

-A Tobie kto pozwolił mnie klepać!-Wziął się pod boki i zmarszczył brwi.

-Ja.-Posłałem mu uśmiech.-Ja sobie pozwoliłem,chyba nie masz mi tego za złe.

-To zacznij uciekać,bo zaraz wezmę marchewę i wsadzę Ci ją w dupę.-Zmierzył mnie z uśmieszkiem i chciał mnie złapać,a ja Pobiegłem Po schodach na górę.

-Nie gwałc mnie marchewką!-Zachichotałem i chciałem przeskoczyć przez łóżko,ale Yas złapał mnie i przyszpilił do niego,łapiąc mocno nadgarstek.

-Króliczki nie lubią być klepane.-Zmierzył mnie stanowczo.

-No dobrze,przepraszam.-Uśmiechnąłem się lekko.-Nie będę Cię klepał.

-Świetnie.-Yas nadal trzymał mnie za nadgarstek.-Trochę to wdzianko obcisłe...

-To może je zdejmiemy?-Uśmiechnąłem się zalotnie.

-Najpierw mnie zmuś.-Yas dotknął mojej wargi,a ja pocałowałem go namiętnie.

-Zgwałcić cię może marchewką?-Zachichotałem między pocałunkami.

-Zaraz ja Cię zgwałcę wielką marchewą!-Klepnął mnie w tyłek,aż podskoczyłem.Całowaliśmy się dłuższy moment,a Yas cały czas groził mi marchewkami.

-Twoje groźby nie mają pokrycia.-Uśmiechnąłem się lekko,a on szarpnął mnie za włosy.

-Dlatego muszę Cię rozebrać.-Złapał mnie za kołnierzyk koszuli.-Wyskakuj z tego.Już.

-Jak sobie życzysz,króliczku.-Zdjąłem koszulę z ramion.

-Cieszę się,że mnie słuchasz.-Uśmiechnął się do mnie lekko i zdarł ze mnie koszulę.-Spodnie też.

-To mi je zdejmij.-Oblizałem się,a Yas od razu się do nich dobrał.

-I nie marudzisz,że Cię rozbieram?-Pocałował mnie w ucho.-To chyba jakieś święto.

-Na to wygląda.-Przysunąłem jego twarz do siebie.-Teraz ty.

-Najpierw to co Ci obiecałem.-Uśmiechnął się do mnie wymownie.

-O nie...-Jęknąłem.-Daruj sobie.

-Obietnica to obietnica.-Wyciągnął zza pleców całkiem sporej wielkości marchewkę.

-Nie...Daruj sobie.-Nie chciałem by to robił.Wolałem żeby czule mnie całował.

-Króliczek teraz pomęczy Ciebie.-Przusunął usta do moich,a ja po chwili poczułem tą durną marchewkę w odbycie.Jęczałem Yasowi do ust.Trochę bolało ale czułem falę podniecenia rozlewającą się po moim ciele.Było mi przyjemnie,a jednocześnie nieprzyjemnie.
Po jakimś czasie ją wyjął i włożył mi ją do ust.Objąłem jego plecy i ssałem tą marchewkę,próbując go jakoś rozebrać.

-Hej...-Zmierzył mnie,a ja dalej kontynuowałem,jęcząc przez marchewkę,która miałem w ustach.
Udało mi się znaleźć suwak i uśmiechnąłem się,wyjmując dłonią marchewkę z ust.

-Teraz to musisz się rozebrać.-Jęknąłem cicho,a Yas znowu wepchnął mi marchewkę do ust.

-Nie..-Trzymał tą marchewkę w rękach,a ja lizałem ją powoli językiem.

-Jak się rozbierzesz,zrobię z Tobą to samo co z tą marchewką.-Uśmiechnąłem się zalotnie i zacząłem ssać warzywo.

-Skoro tak stawiasz sprawę...-Kiwnął głową.

-Czyli to Cię przekonało...-Wyszczerzyłem się wesoło.

-Mam wziąć drugą marchewkę?-Zmierzył mnie,a ja wtuliłem się do niego.

-Jak tego nie zrobisz,to zrobię Ci loda...

-Ciekawie...-Złapał mnie za włosy i pocałował.-Od kiedyś taki chętny?

-Lubię króliki.-Zmierzyłem go z uśmiechem i dobrałem się do niego.

-Lubisz ssać królikom?-Zmierzył mnie z lekkim usmiechem.

-A pewnie.-Polizałem jego męskość ze zboczonym uśmieszkiem.

-To zoofilia.-Pogłaskał mnie po włosach.

-Nie pierdol.-Mruknąłem cicho.

-No zaraz będę Ciebie,moja marcheweczko.-Złapał mnie za głowę i przewrócił na ziemię,unosząc moje nogi do góry.

-O nie...-Zarumieniłem się mocno.

-Będę Cię piepszył jak królika...-Wsadził mi marchewkę do ust i we mnie wszedł.

-Mhh...-Jęknąłem przez marchewkę i zacisnąłem na niej zęby.Yas brał mnie mocno,a mi szaleńczo się to podobało...
Gryzłem marchewkę,jęcząc co jakiś czas aż wyleciała mi z ust...

-Uh...-Jęknąłem i wtuliłem się w jego szyję.-Króliczku...

-Co,paskudo?-Jęknął mi do ucha.

-Chyba zaraz dojdę...-Poruszyłem delikatnie ustami,czując jak drżę.

-Dobrze wiedzieć.-Wziął mnie mocniej,a ja Krzyknąłem głośno.-Załatwione.-Yas uśmiechnął się lekko.

-Ty mendo...-Jęknąłem i ugryzłem go w wargę.On też doszedł...

-Co,marudo?-Uśmiechnął się lekko i pogłaskał mnie po włosach a ja cicho dyszałem w poduszkę.

-Wredny z Ciebie królik...

-A z Ciebie durna marchewa.-Wtuliłem się w Yasa i leżeliśmy tak dłuższy moment...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro