Rozdział LVII
*Yas*
Gapiłem się w lodówkę,myśląc czy mam coś ugotować,czy jednak nie.Nudziło mi się.Yi pojechał oddać te swoje książki do biblioteki,marudząc że mu się termin skończył i takie tam...
Zajrzałem do lodówki,patrząc co tam mamy ciekawego kiedy nagle drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wleciał nieprzyjemny wiatr.
-W końcu jesteś.-Kiwnąłem głową,nadal szperając w lodówce.
-Starałem się szybko ale po drodze zaczepiła mnie stara znajoma...-Zdjął buty i płaszcz,a potem podszedł do mnie i patrzył co robię.
-Stara znajoma,tak?-Utkwiłem w nim oczy,trzymając w ręce warzywa.
-Spokojnie.-Uśmiechnął się.-Nie masz konkurencji.Znajoma z czasów zakonu.
-To jest was więcej?-Zachichotałem,krojąc pomidory.-Myślałem,że tylko ty jesteś taki dziwny.
Yi przewrócił oczami i poprawił sweter.Ubrał akurat ten,któru mu ostatnio wybrałem.
-Wracając.Tak się zgadaliśmy i wpadła na to,że pozaprasza jeszcze znajomych i powspominamy...
-Na imprezkę Cię zaprosiła?-Pokroiłem w kostkę pomidory i zacząłem kroić sałatę.
-Coś w tym rodzaju.
-Fajnie.Chętnie poznam Twoich znajomych.-Wytarłem na moment dłonie i zacząłem grzebać w szafce.
-I w tym problem.-Yi na moment zmarkotniał.-Ktoś musi zająć się dziećmi...
-Irelka?
-Irelka i Xin wyjechali na wyjazd.-Yi gapił się jak gotuję.-Wiesz,oni też powinni odpocząć.
-Hm...Zedo odpada,bo mówił że pomaga w czymś Cysi i ich w domu nie będzie...-Wertowałem w głowie osoby...-A Soraka?
-Soraka pracuje w szpitalu,Yas...-Yi zmierzył mnie Jak debila.
-Zapomniałem o tym...-Zawstydziłem się trochę.
-Możesz ich trochę popilnować.Nie będę tam długo siedział...
-Wiesz,że nie lubię jak sam chodzisz na imprezy...
-Oj.Raz możesz zająć się dziećmi.-Uśmiechnął się lekko.
-Pewnie się tam upijesz i coś sobie zrobisz...
-Nie będę pił.Zobaczysz.
-No chętnie to zobaczę.-Zacząłem piec mięso,a Yi nadal gapił się na ten kawałek martwej kury na mojej patelni.
-Mniam.-Yi chciał sięgnąć po kawałek pomidora ale zabrałem od niego deskę.
-Nie podjadaj.-Uśmiechnąłem się złośliwie.
-Yas!
-Jak skończę to dostaniesz.
-No...dobra...-Kiwnął smutno głową.-Idę zajrzeć do bobosiów,skoro ty gotujesz.
-Dobry plan.Chyba się o coś kłócą...
Yi poleciał do dzieci,włączając swój dziewiczy bieg i przy okazji instynkt macierzyński.
Skończyłem gotować,a Yi wrócił z gromadką dzieciaków,które kłóciły się o zabawki.Umilkły gdy zobaczyły jedzenie.
-Chyba są głodne.-Wzruszyłem ramionami z uśmiechem.
-No tak.Pora obiadu.-Yi spojrzał na zegarek.-Ja też jestem głodny.
-Moment.-Dałem jedzenie bobosiom, potem Yi,a na końcu sobie.
-I co jeszcze gadała ta Twoja znajoma?-Zmierzyłem Yi,dziubiąc w talerzu.
-Nie mów mi,że jesteś zazdrosny...-Na moment przestał jeść i spojrzał na mnie.
-Może...-Odparłem ponuro.
-Oj.-Yi lekko się uśmiechnął.-To słodkie ale nie masz powodu do zazdrości.Długo tam siedział nie będę.
-Mam nadzieję.Kto mnie ulula do snu?
-Bobosie.Chyba,że wolisz Zeda...-Yi uśmiechnął się ponownie.
-Pewnie.Tylko Syndra nie bedzie zadowolona.-Ja też się uśmiechnąłem.
-Dobrze,wrócę ululać Cię do snu.-Wysłał mi buziaka,a ja złapałem go w locie.
-A może zrobimy coś więcej...
-Pójdziemy spać.-Yi zachichotał,a ja westchnąłem z rozczarowaniem.
Posprzątałem w kuchni,a Yi tłumaczył bobosiom że muszą się dzielić zabawkami.Uroczo to wyglądało...
*Yi*
-To ja się zbieram.-Rzuciłem do Yasa,który siedział na dywanie obok bobosiów.
-Nie upij się.-Uśmiechnął się lekko.-I mnie nie zdradzaj.
-O to możesz być spokojny.-Ubrałem płaszcz i zmierzyłem go z uśmiechem.
-O picie czy zdradzanie?
-O oba.-Puściłem mu oczko i pożegnałem się z bobosiami,wysyłając im buziaka.
-Mam nadzieję.Inaczej skopię Ci dupkę.-Uśmiechnął się,a ja zrobiłem to samo.
-Moja dupka nie ma ochoty na skopanie.
W sumie dobrze się spotkać ze starymi znajomymi...Chyba...
************************************
Gapiłem się w drzwi dłuższy moment,czekając na ich otwarcie.
-Yi!Dobrze,że jesteś!-Esmeralda otworzyła te drzwi i uśmiechnęła się na mój widok.Prawie wcale się nie zmieniła.
Zupełnie nie wiedziałem co powiedzieć,więc uśmiechnąłem się szeroko,a ona powitała mnie usciskiem.
-Gdzie się podziała Twoja broda?-Zmierzyła mnie,a ja dotknąłem mojej przylegającej bródki,która została bo bujnym niegdyś warkoczu.
-Postanowiłem Trochę zmienić wygląd...-Wzruszyłem ramionami,przypominając sobie jak wielki miałem dylemat by ją uciąć...
-Tak też jest dobrze.-Isa zmierzyła towarzyszkę.
-Skład się jeszcze nie pojawił.-Spojrzałem na nie,szukając kogoś jeszcze.
-Nie udawaj,że Cię to dziwi.-Esmeralda wzruszyła ramionami.-Zawsze się spóźniają.
-No tak...Zdarzało im się...
-Strasznie się zmieniłeś-Isa gapiła się na mnie,a ja poczułem że moje policzki Robią się czerwone.
-Wy niekoniecznie...-Na pewno zauważyły,ze się rumienię.
-Nieśmiały jak zawsze.-Esmeralda zachichotała,a Po chwili ktoś zapukał do drzwi.To dobrze.Będe mógł ukryć rumieńce...
Pojawili się kolejni starzy znajomi,a ja czułem się trochę nieswojo.Tak dawno ich nie widziałem.
-To jak Ci się układa?-Isa wróciła do mnie,a ja odkleiłem wzrok od podłogi.
-Dość dobrze...Tak jak zwykle.-Zupełnie nie miałem się czym pochwalić...Nie rozwinąłem wspaniałej kariery zawodowej.-A Tobie?
-Ja się odnalazłam w medycynie...-Uśmiechnęła się lekko.
-To fajnie.-Coś nie idzie mi dziś rozmawianie.
-Dalej taki nieśmiały?To słodkie.-Uśmiechnęła się lekko.
-To moja wada.-Pomownie się speszyłem.
-Wada?Dziewczyny na to lecą.-Popukała w stolik.-A właśnie,jak Twoje życie miłosne?
Ponownie się zarumieniłem i dotknąłem policzka.
-Cóż...Niedawno brałem ślub...-Próbowałem się nie rumienić.
-Gratulacje!-Isa uśmiechnęła się,a ja starałem się zrobić to samo.-Czekam by być ciocią!
-To już możesz nią być...-Uśmiechnąłem się lekko.
-Naprawdę Masz dzieciaczki?Uroczo!-Zachichotała,a ja spojrzałem na otoczenie.Wszyscy byli zajęci gadaniem ze sobą o dawnych czasach.-Podobne chociaż?
-Jedno jest moje.-Uśmiechnąłem się.-Reszta to inna bajka.Pokażę Ci.(Tak,Yi jak każda matka ma zdjęcia swoich bobo w telefonie.)
-Jakie słodziaki!-Isa klasnęła w dłonie.-I nieprawda,że tylko jedno.To ma po Tobie nosek.A to kolor oczu.
-Dobra w to jesteś.-Zachichotałem cicho.
-Mam dobre oko.-Uśmiechnęła się lekko.
-Chce ktoś coś do picia?-Esmeralda zmierzyła nas,trzymając w rękach tacę z sake.Nie powinienem...a w sumie Jak wypiję jedno to nic mi nie będzie...Odwróciłem się do Esmeraldy,prawie się przewracając ale zręcznie złapałem równowagę.
-Uff...-Westchnąłem cicho.
-Przypomniała Mi się jedna taka historia...-Isa uśmiechnęła się lekko.-Taka z kwiatkiem i dużą ilością błota.
-Ze mną i tym błotem w roli głównej...-Uśmiechnąłem się lekko,przypominając sobie tą żenującą sytuację,gdy chciałem zerwać dla niej kwiatek ale włosy zaczepiły Mi się o gałąź i wpadłem do błota...
-Przynajmniej się starałeś.-Isa wzruszyła wesoło ramionami.
-I dostałem wtedy buziaka...A ile musiałem się potem szorować...
-Błoto dobrze robi na cerę.-Esmeralda zachichotała,a Kora stwierdziła że przyłączy się do naszej rozmowy.Rety czemu gadam z samymi babami...
Rozmowa kręciła się naprawdę dobrze,a mnie zaczęła trochę boleć głowa.Chyba się nie upiłem...Niemożliwe,żebym miał aż tak słabą głowę...
*Yas*
Gapiłem się w zegarek praktycznie co chwilę.Powinien wrócić...ale tak nie jest...Pewnie tak jak przypuszczałem.Jest pijany i gdzieś leży...
Spojrzałem do bobosi.Wszystkie spały.Chyna nic się nie stanie Jak zostawie je na moment i skoczę po Yi...
Bo sam to na pewno się tak szybko nie pojawi...
Dotarłem w końcu na miejsce i zapukałem do drzwi.Otworzyła mi jakaś typa o latynoskim wyglądzie.
-Ja po Yi.-Zacząłem,bo gapiła się na mnie dłuższy moment.-Poprosił,żebym po niego wpadł.-Skłamałem,a ona pokiwała głową.
-Jasne.Powinien gdzieś tutaj być.-Uchyliła mi drzwi,a ja szybko wszedłem do pomieszczenia i rozejrzałem się.Od razu rozpoznałem postać siedząca z głowa na blacie.Wiedziałem,że się upił.
-Pora na nas.-Dotknąłem jego włosów,złapałem go powoli i przerzuciłem sobie przez ramiona.
-Yas...-Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.Mieszał mu się wzrok.-Skąd ty tu...
-Coś mi podpowiedziało,że powinienem Cię odwiedzić i zabrać ze sobą.-Szłem z nim powoli przez pomieszczenie.-A ty złamałeś obietnicę.
-Przepraszam,że się upiłem...-Spuścił głowę.-Wiesz,że mam słabość do sake...
-Słabość to ty masz w głowie do picia.-Pogłaskałem go po włosach i pozwoliłem by zaczerpnął świeżego powietrza.Wygląda jakby miałby się zrzygać.Tylko nie na moje nowe buty...
-Zbiera Ci się.-Spojrzałem na niego,a on gapił się ze zmęczeniem w ziemię.-Tylko nie na buty,błagam Cię.Czyściłem je wczoraj z godzinę...
-Postaram się.-Odparł speszony.
Na szczęście go nie zmuliło i mogłem spokojnie zabrać go do domu.
-A teraz do łóżka.-Wskazałem na przygotowane łóżko.Yi usiadł na nim i spojrzał na mnie.
-Pomóż mi się rozebrać...
-Mnie nie musisz prosić.-Pomogłem mu zdjąć koszulę i spodnie,więc został w samych gaciach i od razu zawinął się w kołdrę.
-Moja głowa...-Jęknął cicho.
-Było tyle nie pić.-Zmierzyłem go i rozpuściłem włosy.Yi popatrzył na mnie speszony.-Dobra,chodź się przytul.
Uśmiechnął się lekko i ułożył głowę pod moją szyją.
-To miłe...
-Cicho,zagłuszasz mi telewizor.
-Zepsułeś romantyczną chwilę.
-Ty cały jesteś zepsuty.-Pogłaskałem go po włosach.-Za niedługo bedziesz poruchany.Dobranoc.Śpij już,zanim się zrzygasz.-Pocałowałem go w czoło.
-Jestes okropny...-Uśmiechnął się lekko.
-A dziękuję.-Przytuliłem go do siebie i czekałem,aż powoli i spokojnie uśnie.
************************************
Obudziłem się dość późno jak na mnie ale po prostu byłem zmęczony.Yi leżał obok,wtulony w moje ramię.
-Wstawaj mały pijaku!Szkoda dnia!-Szturchnąłem go w ten durny łeb,a Yi powoli otworzył oczy.
-Słońce, ała...-Zakrył twarz kocem,a ja zaśmiałem się cicho i ściągnąłem z niego kołdrę.
-Hej!
-Wstajeeemy!-Uśmiechnąłem się szeroko.
-Mam kaca.-Zmierzył mnie.
-Było tyle nie pić.-Klepnąłem go po plecach.-Ja idę do łazienki,a ty się szykujesz.
-Nie mogę jeszcze poleżeć,dopóki nie wrocisz?
-Hmmm...Zgoda.-Pocałowałem go w czoło i poszedłem się umyć.
Ogarnąłem się dość szybko,ubrałem i osuszyłem włosy,żeby nie skapywała z nich woda.
-To lustro jest krzywe...-Zmierzyłem lustro,wiszące nad zlewem.Chciałem je poprawić ale wyleciało mi z rąk.
Po chwili usłyszałem szybkie kroki Yi.
-O Boże!-Gapił się na mnie z zaskoczeniem i przerażeniem.-Twoja ręka!
-To nic takiego,po prostu lustro mi spadło...-Odparłem lekko krzywiąc się z bólu.
-Masz szkło powbijane w rękę...-Yi zbladł,jakby miał zemdleć.-Poczekaj...-Prawie się potknął.-Zaraz zadzwonię po Sorakę...-Wyleciał z łazienki,przewracając się o kapeć.
Gapiłem się na niego jak na debila.
-Prędzej sam się połamiesz...
Kazał mi zostać,więc tak zrobiłem bo zacząłby marudzić.W końcu pojawił się spowrotem.Patrzył na mnie smutno.
-Soraka zaraz tu będzie.-Chciał się przytulić ale nie miał jak albo się bał.
-Jak miło.Może się nie wykrwawię.
Yi prawie osunął się na ziemię,a ja złapałem go w locie.
-Tylko mi tu nir mdlej!
-Przepraszam...-Nadal był cały blady.Po chwili wpadła Soraka,a ja gapiłem się raz na nią,raz na Yi.
-Zawsze musisz sobie coś zrobić?-Zmierzyła moją rękę.
-Lustro chciało mnie zabić.-Wzruszyłem ramionami.Już prawie nie czułem bólu ale czułem szkło pod skóra i to było nieprzyjemne.
-Cóż...Chodź,zajmiemy się tym.-Spojrzała na Yi.-Moze idź sobie na jakiś spacer...
-Jeszcze zemdlejesz...-Ja też na niego spojrzałem.
-To zostanę tutaj.-Zmierzył nas i usiadł na łóżku.
-Dobra.A ty chodź,bo to lustro też zaraz Cię zabije.-Soraka westchnęła,a ja zmierzyłem ja zabójczo.
-Zaraz w Ciebie nim rzucę...
-A ty nie wolałeś blatów?
-Hmmm...To jeszcze lepszy pomysł.-Uśmiechnąłem się wymownie.
************************************
-Yi,co to jest?-Zmierzyłem pudełko leżące na stoliku.
-Pomyślałem,że Ci coś kupię.-Uśmiechnął się lekko.
-Kiedy ty...-Gapiłem się w niego.
-Wczoraj.Dobra,kij co ja.Jak ręka?
-Normalnie.Trochę boli ale nie jest źle.-Złapałem pudełko w rękę.
Yi zarumienił się,a ja zmierzyłem go wymownie.
-Jeżeli sądzisz,że to ubiorę to jesteś w błędzie...
-Nawet dla mnie?-Spojrzał na mnie proszaco.
-Nie ma mowy.-Zmierzyłem go stanowczo.
-Cóż...-Od razu zmarkotniał.-Szkoda...-Myślałem,że się zaraz rozpłacze.-To ja pójdę zrobić zakupy...
Chciałem go zatrzymać ale szybko się zwinął.No brawo ja...
-Czemu zawsze jest tak jak ty chcesz?-Westchnąłem,gapiąc się na pudełko i zabrałem je ze sobą.
*Yi*
-Wró...-Otworzyłem drzwi i zakupy wyleciały mi z rąk.
-Hm.Hej.Nie można było szybciej?-Yas gapił się na mnie,leżąc na schodach w tym stroju króliczka,który mu kupiłem (batyl bany Yas,byczys)
Zamknąłem drzwi,a po chwili ponownie je otworzyłem.Może już mam przewidzenia?
Ale jednak nie...
-Ja...cóż...-Zarumieniłem się i wziąłem zakupy,żeby je rozpakować.Po chwili poczułem jak ktoś dotyka moich pleców,więc podskoczyłem ze strachu.
-Coś ty taki zdenerwowany?-Yas dotknął mojej brody,a ja czułem że policzkami mogę roztapiać ściany.
-Nie spodziewałem sie,że Cię w tym zobaczę...-Odparłem słabo.
-Postarałem się.-Kiwnął głową.-Chociaż mi powiedz,że ładnie wygladam...
Uśmiechnąłem się i delikatnie go pocałowałem.
-Bardzo ładnie.Lubię króliczki.
-A ja jestem głodny...
-Mam marchewkę w lodówce...
-Chcę kotleta.
-Ale krolkczki nie jedzą kotletów...-Zmierzyłem go z uśmiechem.
-Dobra...Skrzywił się.-Daj to zielsko,bo nie wytrzymam.
Uroczo wyglądał kiedy jadł tę marchewkę.
-Zed by mnie zabił śmiechem,jakby to teraz widział...
-Mi sie podoba.-Zachichotałem i klepnąłem go w tyłek.
-A Tobie kto pozwolił mnie klepać!-Wziął się pod boki i zmarszczył brwi.
-Ja.-Posłałem mu uśmiech.-Ja sobie pozwoliłem,chyba nie masz mi tego za złe.
-To zacznij uciekać,bo zaraz wezmę marchewę i wsadzę Ci ją w dupę.-Zmierzył mnie z uśmieszkiem i chciał mnie złapać,a ja Pobiegłem Po schodach na górę.
-Nie gwałc mnie marchewką!-Zachichotałem i chciałem przeskoczyć przez łóżko,ale Yas złapał mnie i przyszpilił do niego,łapiąc mocno nadgarstek.
-Króliczki nie lubią być klepane.-Zmierzył mnie stanowczo.
-No dobrze,przepraszam.-Uśmiechnąłem się lekko.-Nie będę Cię klepał.
-Świetnie.-Yas nadal trzymał mnie za nadgarstek.-Trochę to wdzianko obcisłe...
-To może je zdejmiemy?-Uśmiechnąłem się zalotnie.
-Najpierw mnie zmuś.-Yas dotknął mojej wargi,a ja pocałowałem go namiętnie.
-Zgwałcić cię może marchewką?-Zachichotałem między pocałunkami.
-Zaraz ja Cię zgwałcę wielką marchewą!-Klepnął mnie w tyłek,aż podskoczyłem.Całowaliśmy się dłuższy moment,a Yas cały czas groził mi marchewkami.
-Twoje groźby nie mają pokrycia.-Uśmiechnąłem się lekko,a on szarpnął mnie za włosy.
-Dlatego muszę Cię rozebrać.-Złapał mnie za kołnierzyk koszuli.-Wyskakuj z tego.Już.
-Jak sobie życzysz,króliczku.-Zdjąłem koszulę z ramion.
-Cieszę się,że mnie słuchasz.-Uśmiechnął się do mnie lekko i zdarł ze mnie koszulę.-Spodnie też.
-To mi je zdejmij.-Oblizałem się,a Yas od razu się do nich dobrał.
-I nie marudzisz,że Cię rozbieram?-Pocałował mnie w ucho.-To chyba jakieś święto.
-Na to wygląda.-Przysunąłem jego twarz do siebie.-Teraz ty.
-Najpierw to co Ci obiecałem.-Uśmiechnął się do mnie wymownie.
-O nie...-Jęknąłem.-Daruj sobie.
-Obietnica to obietnica.-Wyciągnął zza pleców całkiem sporej wielkości marchewkę.
-Nie...Daruj sobie.-Nie chciałem by to robił.Wolałem żeby czule mnie całował.
-Króliczek teraz pomęczy Ciebie.-Przusunął usta do moich,a ja po chwili poczułem tą durną marchewkę w odbycie.Jęczałem Yasowi do ust.Trochę bolało ale czułem falę podniecenia rozlewającą się po moim ciele.Było mi przyjemnie,a jednocześnie nieprzyjemnie.
Po jakimś czasie ją wyjął i włożył mi ją do ust.Objąłem jego plecy i ssałem tą marchewkę,próbując go jakoś rozebrać.
-Hej...-Zmierzył mnie,a ja dalej kontynuowałem,jęcząc przez marchewkę,która miałem w ustach.
Udało mi się znaleźć suwak i uśmiechnąłem się,wyjmując dłonią marchewkę z ust.
-Teraz to musisz się rozebrać.-Jęknąłem cicho,a Yas znowu wepchnął mi marchewkę do ust.
-Nie..-Trzymał tą marchewkę w rękach,a ja lizałem ją powoli językiem.
-Jak się rozbierzesz,zrobię z Tobą to samo co z tą marchewką.-Uśmiechnąłem się zalotnie i zacząłem ssać warzywo.
-Skoro tak stawiasz sprawę...-Kiwnął głową.
-Czyli to Cię przekonało...-Wyszczerzyłem się wesoło.
-Mam wziąć drugą marchewkę?-Zmierzył mnie,a ja wtuliłem się do niego.
-Jak tego nie zrobisz,to zrobię Ci loda...
-Ciekawie...-Złapał mnie za włosy i pocałował.-Od kiedyś taki chętny?
-Lubię króliki.-Zmierzyłem go z uśmiechem i dobrałem się do niego.
-Lubisz ssać królikom?-Zmierzył mnie z lekkim usmiechem.
-A pewnie.-Polizałem jego męskość ze zboczonym uśmieszkiem.
-To zoofilia.-Pogłaskał mnie po włosach.
-Nie pierdol.-Mruknąłem cicho.
-No zaraz będę Ciebie,moja marcheweczko.-Złapał mnie za głowę i przewrócił na ziemię,unosząc moje nogi do góry.
-O nie...-Zarumieniłem się mocno.
-Będę Cię piepszył jak królika...-Wsadził mi marchewkę do ust i we mnie wszedł.
-Mhh...-Jęknąłem przez marchewkę i zacisnąłem na niej zęby.Yas brał mnie mocno,a mi szaleńczo się to podobało...
Gryzłem marchewkę,jęcząc co jakiś czas aż wyleciała mi z ust...
-Uh...-Jęknąłem i wtuliłem się w jego szyję.-Króliczku...
-Co,paskudo?-Jęknął mi do ucha.
-Chyba zaraz dojdę...-Poruszyłem delikatnie ustami,czując jak drżę.
-Dobrze wiedzieć.-Wziął mnie mocniej,a ja Krzyknąłem głośno.-Załatwione.-Yas uśmiechnął się lekko.
-Ty mendo...-Jęknąłem i ugryzłem go w wargę.On też doszedł...
-Co,marudo?-Uśmiechnął się lekko i pogłaskał mnie po włosach a ja cicho dyszałem w poduszkę.
-Wredny z Ciebie królik...
-A z Ciebie durna marchewa.-Wtuliłem się w Yasa i leżeliśmy tak dłuższy moment...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro