Rozdział LIV
*Yiś*
Yas pomógł mi jakoś wygrzebać się na stołek i mimo,że ocierałem się ręcznikiem to ogon nie znikał.Wręcz przeciwnie.Im bardziej wysychałem,tym coraz gorzej mi było.
-No i co zrobimy?-Spojrzałem na Yasa,okrywając ciało w pasie ręcznikiem.
-Trzeba poszukać pomocy.Chyba wiem już u kogo.-Yas był jakoś dziwnie pewny siebie.Najlepiej jeśli wyruszymy zaraz.
-Mhm.-Pokiwałem głową.-Dobry pomysł.
Yas wziął mnie ostrożnie w ramiona,a ja starałem się nie przywalić mu ogonem w twarz.Pogoda była kiepska.Nadal padało,co pogarszało sprawę.Yasowi zdawało się to nie przeszkadzać.Szedł po prostu dalej.Martwiła mnie jego jeszcze napuchnięta warga.Sprawiała,że miałem ochotę zabić wszystkich Noxian.Jak mogli mu to zrobić...
Szliśmy przed siebie.Yaa doskonale wiedział gdzie podąża.Ciekawe jaki ma pomysł...
Po pewnym czasie ujrzałem kształt rozmazany w deszczu.To była chata.Jasne światło zdradzało jej obecność.To musiało być to miejsce.
-To tutaj.-Yas odparł,pukając stanowczo do drzwi.Po krótkiej chwili otworzyła je dziwnie ubrana kobieta.Trochę przypominała Nidalkę ale to zdecydowanie nie ona.Nidalka nie jest ruda.Kobieta zmierzyła nas ale głównie to mnie.W sumie się nie dziwię.
-Mam go odczarować,co?-Spojrzała na Yasa,a on pokiwał głową.-Dobra,wejdźcie.
Uchyliła drzwi i Yas wniósł mnie do środka.W pomieszczeniu panował przyjemny dla oka półmrok.
-Hmmm...-Spojrzała na mnie,trzymając się za brodę.-Opowiedz,jak zostałeś syrenem.
-Nie mam pojęcia.-Pokręciłem głową,próbując coś sobie przypomnieć.-Wpadłem do jeziora i pamiętam jedynie,że obudziłem się na brzegu...
-Ooo...To wiele wyjaśnia.-Kobieta machnęła ręką,a Yas uniósł brew z zaskoczeniem.-Pocałunek syreny.
-Całowałeś się z syreną!?-Yas zmierzył mnie z zaskoczeniem.Ja byłem równie zaskoczony i bałem się,że to go zdenerwuje.
-Na pewno nie celowo.-Kobieta uratowała moją sytuację.-Syreny w ten sposób ratują topielców,u których są jeszcze funkcje życiowe.Czasem niektórzy zmieniają się w jedne z nich...
-I ja jak zawsze jestem tym niektórym...-Westchnąłem,machając ogonem.
-Zaradzimy na to.-Kobieta machnęła ręką.-Ale potrzebujemy bardzo rzakiego rodzaju krwi.Chociaż dziwne jest to,że bardzo blisko go wyczuwam...
Uniosłem z zaciekawieniem głowę.Jaś też.
-A Twój kolega skąd jest?-Wskazała na Yasa.
-Z Północy.-Spojrzał na kobietę.-Z wybrzeży.
-Więc teraz wiem skąd czuję tą krew...
-Że niby ja?-Yas zszokował się lekko,a mnie już bolał ogon bo zacząłem wysychać.
-Może ktoś polać mnie wodą?Wysychanie jest dla mnie bardzo bolesne...
Yas spojrzał na kobietę,a ona polała mnie wodą ze szklanki.
-Od razu lepiej.Dziękuję...
-Wracając.Chyba się nie obrazisz jak upuszczę Ci troszkę krwi do eliksiru?
Yas spojrzał na mnie.Ostatnio stracił dużo krwi.Za dużo.
-Nie musisz tego robić.-Spojrzałem na niego,a on pokiwał głową.
-Dla Ciebie muszę to zrobić.Widzę,że cierpisz w tym ciele...
Wiedziałem,że nijak go zatrzymam...
-To dla mnie wiele znaczy.-Złapałem go za rękę.-Uważaj,żebyś nie stracił za dużo krwi.To niebezpieczne.
-Im szybciej zaczniemy,tym lepiej.-Kobieta spojrzała na Yasa.
-Prawda.-Nalał wody do szklanki.-Polewaj się tym.
-Mhm.-Patrzyłem jak Yas odchodzi z tą kobietą.Oby nic mu się nie stało.Boję się trochę...
*Yas*
Obudziłem się obolały.Zrobiło mi się słabo i straciłem przytomność.Tyle pamiętam.Leżałem teraz na kanapie,a obok leżał Yi,okryty tylko kocem.Spod niego wystawała stopa.
-Ufff...-Udało się...-Mruknąłem.
Wziąłem Yi w ramiona i podziękowałem kobiecie,wychodząc z chaty.Na zewnątrz nadal szalał deszcz.Otuliłem Yi swetrem,żeby osłonić go przed zimnem.Wciąż był nieprzytomny,a ja byłem osłabiony po utracie krwi.
Po pewnym czasie dotarłem do domu.Było późno,więc wszyscy spali.To dobrze.Zabrałem Yi do sypialni i delikatnie ułożyłem w łóżku.Położyłem się sam,bo czułem dziwne osłabienie...To mnie martwi.
************************************
Ocknąłem się po dłuższej chwili i spojrzałem na leżącego Yi.Podnosił co jakiś czas ręce,mrucząc we śnie.Wyglądał słodko.Uniosłem się z łóżka i poczułem jak coś ścieka mi z ręki.
-Cholera...-Syknąłem,widząc pokaźną ilość krwi na wewnętrznej części nadgarstka.Musiałem ją nadwyrężyć,niosąc Yi...
-Yaaaas...-Akurat w tym momencie się obudził i widzi mnie w takim stanie.-Yas!?
-To nic takiego.-Odparłem,łapiąc się za rękę.Yi zerwał się z łóżka i szybko zawinął w koc,bo zauważył że nie ma na sobie ubrań.
-Jak to nic takiego!?-Miał łzy w oczach.-Cała Twoja ręka krwawi!
-Zaraz pewnie przestanie.-Zapewniłem go,starając się ucisnąć krwotok w dobrym miejscu.
-Jezu,trzeba to opatrzyć!-Yi złapał się za głowę,bo nie wiedział czy ma mnie zostawić samego.
-Idź,nic mi nie będzie.-Poleciłem.
-Ale...
-Leć,bo się wykrwawię.-Spojrzałem mu poważnie w oczy,a on poprawił koc na biodrach i pobiegł tym swoim dziewiczym biegiem.Ja oparłem się o ścianę,trzymając krwawiące miejsce.Przyznam,trochę mieszało mi się w oczach.
Po chwili drzwi otworzyły się z impetem i do pokoju wpadli beczący Yi i Aonek.Yi wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.Aonek od razu do mnie podleciał.
-No to niezła rana...-Spojrzał na mnie,oglądając to miejsce.-Jak się nie pospieszymy,to porzebna Ci będzie transfuzja...
I w tym momencie Yi stracił przytomność i padł jak długi,brudząc sobie rękę moją krwią.
-Cholera jasna...-Zmierzyłem całą sytuację i lekko się zachwiałem,bo straciłem równowagę.
-Nie ruszaj się,bo muszę to zatamować.-Aonek rzucił na mnie okiem,a ja pokiwałem głową chociaż miałem wrażenie,że zejdę.No cóż,trzeba kiedyś umrzeć...-Yi nic nie będzie.
Jednak Aonek mnie nie dobił,tylko udało mu się to opatrzyć.Po chwili usłyszałem głos mojej mamy i z osłabieniem osunąłem się na podłogę.Aonek zdążył mnie złapać,a ja zacząłem powoli mdleć...
************************************
-Dziecko moje!-Pierwszym co usłyszałem były paniczne krzyki mojej mamy.Właśnie one sprawiły,że otworzyłem oczy.Wokół mnie zebrała się grupka osobistości.Yi,mama,Aonek i Irelka.Co tu robi Irelka?-Ładnie to tak straszyć mamusię!?Myślałam,że nie żyjesz!
-Mamo?-Zmierzyłem ją z zaskoczeniem.Cyśka też szwędała się w pobliżu...
-Jak dobrze,że się obudziłeś!-Miałem wrażenie,że moja mama się rozbeczy.
-Nic mi nie jest Pani mamo.-Spojrzałem na moją opatrzoną rękę.
-I całe szczęście.-Yi patrył ma mnie ze zmartwieniem.
Byłp blisko.-Aonek spojrzał na mnie.-Straciłeś prawie jedną trzecią krwi.
-Uh...-Jęknąłem,przeciągając się.-Przepraszam za kłopot.
-Oj,nie przejmuj się,kochanie.-Mama poczochrała mnie po głowie.-Odpoczywaj sobie.
Przymknąłem oczy i ułożyłem się na poduszkę.Marzyłem by usnąć chociaż na jakiś czas...
-W sumie racja.-Odparłem z zamkniętymi oczami.-Trochę chce mi się spać.
-Dobra zbiorowisko.-Teraz przemówiła Irelka.-Wypierdalać!
Była cholernie nietaktowna ale byłem jej wdzięczny,że załatwiła mi ciszę w pokoju.Wszyscy rozeszli się,a mnie od razu ścięło i odpłynąłem na długi czas.
Obudziło mnie ciche westchnienie,które rozległo się po pokoju.Doskonale je znałem,więc uniosłem lekko oko.Udawałem,że śpię bo Yi niósł coś w rękach.Przystanął przy łóżku.Musiał się we mnie wpatrywać.Zawsze tak robi,gdy długo śpię.Postawił coś na stoliku nocym.
-Przepraszam...-Usłyszałem nagle,co mnie zaskoczyło.Za co on przeprasza...
Poczułem jak całuje mnie w czoło,więc podniosłem wzrok i nasze spojrzenia się zetknęły.
-Za co mnie przepraszasz?-Złapałem go za dłoń,którą dotykał mojego czoła.
-Za to,że Cię naraziłem...-Usiadł na skraju łóżka.Wyglądał jakby miał się rozpłakać.
-Nie przesadzaj...-Starałem się go pocieszyć.-Robi się różne dziwne rzeczy dla kochanych osób.Patrzyliśmy na siebie przez chwilę...
-Ooch,właśnie.Jesteś głodny?Przyniosłem trochę ramenu i pomyślałem,że zjesz...
-Z chęcią.Jestem bardzo głodny.-Sięgnąłem po miskę.
-Daj,nakarmię Cię.-Yi chwycił ją przede mną.
-Jestem już dużym chłopcem i potrafię jeść.-Spojrzałem na niego.
-Ręce Ci drżą,jakbyś miał Parkinsona.Daj sobie dogodzić.
Spojrzenie Yi sugerowało,że nakarmi mnie nawet jak odmówię,więc skapitulowałem.
-Zgoda...-Mruknąłem zrezygnowany,a Yi zaczął mnie karmić.
Naprawdę byłem bardzo głodny.
-Ale zawzięcie jesz.-Yi uśmiechnął się lekko,dając mi kolejną porcję jedzenia.
-Mówiłem Ci,że jestem głodny.-Spojrzałem na Yi.Szybko zjadłem posiłek.Trochę mi to pomogło.
-Pamiętasz o tej rozmowie,którą przekładaliśmy?-Nagle na mnie spojrzał,nerwowo trzymając dłonie na kolanach.
Wiedziałem,że kiedyś do tego wróci i będzie drążył w tym dziurę...
Spojrzałem na niego licząc,że sobie odpuści...Jednak nie zamierzał.
-Co oni Ci zrobili?-Yi spojrzał na mnie,a ja nie wiedziałem jak się odezwać.Nie chciałem martwić go tym co dokładnie mi zrobili...
-Wiesz...
-Bili Cię prawda?
-Tsaaa...-Westchnąłem.-To nie było aż takie złe.-Starałem się go uspokoić.Spojrzał smutno na poduszkę.To nie był dobry temat do rozmowy...-Heeeej.Może już się położysz?Kiepsko wyglądasz.
-Racja...Dość mało spałem...
-No to wskakuj do łóżka.-Poklepałem drugą połowę łóżka .-Zasłużyłeś.
Yi spojrzał na mnie,a po chwili grzecznie ułożył się w łóżku i wtulił w poduszkę.Bardzo szybko usnął.Nawet zaczął chrapać.
To było słodkie.Z pewnością był zmęczony.
-Śpij mały książę.-Zdjąłem mu zagubione włosy z czoła.Mruknął tylko.
Też ułożyłem się do snu,jednak nie mogłem spać.Miałem w głowie zbyt wiele myśli...
Chociaż...Wydaje mi się,że w pewnym momencie zacząłem zasypiać...
************************************
Zerwałem się nagle,obudzony przez własny krzyk.Ręce mi drżały.Usłyszałem jak obok coś podskakuje.
-Yasuo!?-Spojrzenie Yi,sprawiło że oderwałem wzrok od moich drżących rąk i rzuciłem okiem na przerażonego Yi.-Co się dzieje!?
-To nic takiego.-Czułem,że każdy mięsień mam wilgotny od potu.-To tylko koszmar...
Yi wyraźnie się rozluźnił ale nadal miał zmartwioną minę.Ja przybity wpatrywałem się w ściskaną przeze mnie kołdrę.
-Chcesz mi o nim opowiedzieć?
Nie chciałem martwić go tym,że śni mi się jak topię się we krwi...
-To nic takiego.Z resztą już zapomniałem...-Skłamałem.
Yi patrzył na mnie z lekkim smutkiem ale pokiwał tylko głową.
Spojrzałem na okno.Już powoli świtało.Nie wiem,mogło być po piątej rano...
Nagle poczułem dotyk na policzku i drgnąłem ale potem przypomniałem sobie,że to tylko Yi.
-Kładź się jeszcze.-Odparł,a ja zrobiłem to posłusznie mimo że wiedziałem iż nie usnę.Yi zrobił to szybko.Spał niespokojnie,dotykając mojego ramienia,a ja gapiłem się w światło przemykające przez roletę...
************************************
A jednak usnąłem na chwilę,bo gdy pomownie otworzyłem oczy,to okna były już odsłonięte.Druga połowa łóżka starannie pościelona.Więc Yi jest już na nogach...
Otarłem twarz.Ja też powinienem w końcu wygrzebać się z łóżka.Byłem zmęczony i nie wiem dlaczego ale bolały mnie nogi.Podniosłem się i postawiłem stopy na dywanie.W domu było za cicho...
Pościeliłem łóżko i udałem się powolnym krokiem do kuchni.Może przez głód tak chujowo się czuję?
W kuchni zastała mnie dziwna sytuacja.Zacznijmy od tego,że całs kuchnia była upierdolona mąką,Cyśka zabijała Aonka wzrokiem,a ten stał zupełnie zażenowany obok.Zauważył mnie,bo speszył się jeszcze bardziej.
-Ooo...ooo...To ty.Cóż...My chcieliśmy tylko zrobić ciasto urodzinowe dla Kina,a to jedyne miejsce do którego nie zajrzy....
Naprawdę nie miałem nastroju na takie rzeczy,więc ominąłem ich w ciszy.
-Cyśka,sprzątamy!Widzisz jak zmarszył brwi?Pewnie jest wściekły!-Aonek szepnął do Cysi ale i tak to wszystko słyszałem.Zacząłem rozglądać się za Yi,kiedy nagle usłyszałem jak coś spada ze schodów.Myślałem,że to Yi ale nie.To Gae.
-Niedaleko pada jabłko od jabłoni.-Mruknąłem.Ten dzieciak ma dar tak jak Yi.Zjebie się ze wszystkiego...
Podszedłem,by zobaczyć czy wszystko w porządku i niczego nie złamał.
Zaczął płakać jak to dzieci.
-Oooj,już nie płacz.Będzie w porządku.Ciiii...-Wziąłem go na ręce i zacząłem przytulać,żeby się uspokoił.-Cichutkoo...-Dzieciak złapał mnie rączkami za włosy,a ja nadal go przytulałem żeby już nie płakał.
W końcu się uspokoił i zażądał,żeby go odstawić,więc tak zrobiłem
-Następnym razem trzymaj się barierki.-Spojrzałem na niego,a on już poleciał do zabawy.Obróciłem się i zauważyłem Yi,który właśnie wchodził.
-Oo...Wstałeś już.-Uśmiechnął się lekko w moją stronę.-Masz ochotę na śniadanie?Kuchnia jest okupywana ale to nic...
Walnąłem się teatralnie na fotel,tak że prawie się wywalił i odchyliłem głowę do tyłu.
-Błagam,zamówmy pizzę...
-Chcesz jeść pizzę na śniadanie?Czyżbyś wstał lewą nogą?-Yi zmierzył mnie z kolejnym uśmiechem.
-Może...
-Zgoda,zamówię Ci tą pizzę.
-Yassssssss.....-Westchnąłem zadowolony chociaż z tego i rzuciłem okiem do kuchni.Nadal była upierdolona.Czy oni wiedzą jak się robi ciasto.-Posprzątajcie to potem,bo wam wpierdolę kijem od szczoty.-Rzuciłem do nich,a Aonek wywalił się na mące.
-Taaak...Już...Chwila...-Odparł speszony,a Cysia wysłała go po mopa,żeby umył podłogę.
W sumie nie chciało mi się tak siedzieć,więc poszedłem zobaczyć co robi Yi.
-Yiii...Gdzie jesteś?-Zmierzyłem pomieszczenie i nagle usłyszałem jak coś upada.
-Wystraszyłeś mnie-Yi zmierzył mnie,podnosząc siebie i konewkę z balkonu.
-Czy wy dziś macie paradę niezdarności?-Spojrzałem na niego,opierając się o futrynę.
Yi zarumienił się lekko.
-Masz zamiar łazić cały dzień w piżamie?-Pacnął mnie lekko w klatę,a ja zadrżałem.
-Może.Chujowo się czuję...-Potarłem czoło.
-Tak też wyglądasz...
-Ale to miłe...
-Masz kołtuny we włosach...
-GDZIE!?-Podskoczyłem,gotowy lecieć po szczotkę.
-Żartowałem.-Yi zachichotał cicho.
-Bardzo,kurwa,zabawne...-Zabiłem go wzrokiem.
-Oj nie gniewaj się.-Dotknął lekko mojego ramienia.-Ale się przebierz.
W sumie racja.Powinienem to zrobić...
-Zgoda...-Mruknąłem.Trzeba się w końcu ogarnąć.Wlazłem do sypialni i zacząłem grzebać za czymś w szafie.
-Zajebię te dzieciaki...-Szepnąłem,widząc że moje ulubione papucie są uwalone mąką.
W końcu jakoś się ogarnąłem i wyszedłem spowrotem na dół.Przynajmniej kuchnia jest posprzątana.
-Gdzie Aonek?-Zmierzyłem Cyśkę,siedzącą na fotelu.
-Pojechał do cukierni po ciasto,bo my spaliliśmy.-Odparła przybita.
-Yas,pizza!
-Oooo...-Olałem Cysię i polazłem w kierunku głosu Yi.
Zwinąłem pizzę i poleciałem w kierunku sypialni.
-Nie zjesz całej pizzy sam,wracaj tu...-Yi ruszył za mną ale ja zdążyłem zamknąć się w pokoju.
-Cała moja!-Rzuciłem śmiejąc się,a Yi nadal nawalał w drzwi.
-Nie!Oddawaj ją,bo i tak Cię dopadnę.
Szybki jest.Otworzył drzwi kluczem zapasowym i wbił do pokoju.Schowałem pizzę.
-Nie ma,zjadłem.-Uśmiechnąłem się rozsuwając ramiona.
-Yas,ty gburze!-Obrócił się urażony,a ja wstałem i zasłoniłem mu oczy.
-Otwórz tą marudzącą japę.
Yi dziwnie się speszył ale bardzo powoli to zrobił.
Zacząłem gilgać go pizzą po podniebieniu i wtedy ją ugryzł.
-Tak bez sosu?
-Mam Ci wlać sos do gardła?-Odparłem zaskoczony,a Yi zabrał mi pizzę z ręki i zjedliśmy resztę kawałków do końca.
Walnąłem się na łózko,wzdychając głośno.
-Aaale bolą mnie plecy...
-I co w związku z tym?-Yi zmierzył mnie z uśmiechem,rozsiadając się na poduszce.
-No nic,że bolą.
-Dobra,wiem że chcesz atencji.Kładź się na brzuchu,pomasuję Cię troszkę.
Spojrzałem na niego unosząc lekko brew i zrobiłem to co kazał.
-Podrap mnie po łopatce.-Mruknąłem.-Nieee tej...O tak tutaj...Tak.-To było bardzo przyjemne.Aż zachciało mi się spać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro