Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IX

*Yasuo*

Ten no...ogólnie jakiś czas potem,dżungla...no Amazonia?Coś w ten deseń...

Muszę przyznać,że od tego momentu przestaje lubić długie spacery,zwlaszcza wtedy kiedy natura próbuje cię zabić.Oczywiście przejscie lądem jest niemożliwe,bo tam doslownie wszystko morduje,ale rzeka tez nie jest najlepszym wyborem lecz niestety jedynym.Jak rozwali mi się tratwa,to zostaje mi nic innego jak skoczyć z wodospadu.Swietnie,nieprawdaż?

Tratwa,a raczej jej zwloki sunely się leniwie po rzece,a ja zaczalem się zastanawiać czy jak sie zdrzemne to czy dane mi bedzie jeszcze ujrzeć światło słońca.
Zaczelo się robić coraz gorecej,wrecz duszno ale nie dziwne,że w takich chaszczach brakuje tlenu.

-Swietnie-Mruknalem z ironią-Cóż za piękny dzień na wycieczki...

Nie udalo mi się skończyć,ponieważ coś przegryzlo mi wioslo,sprawiajac że tratwa sunela się jeszcze wolniej.

-No kurwa swietnie...

Po chwili wpadłem na pomysł,że może jednak bezpieczniej będzie iść lądem,więc szybko przenioslem się wlasnie na ten teren,po chwili patrzac jak wielka ryba łamie tratwe w pół,przegryzajac z zapalem drewniane deski.Odetchnalem z ulgą,bo wlasnie wiosło ocalilo mi życie.W sumie to nie zostało mi nic innego jak iść dalej.Nie mam najmniejszego zamiaru dac się zezrec...

I wtedy jakby na zawolanie w cieniu pojawiła się kocia postac,ale to nie był taki zwykły pospolity kotek.Kotek,aczkolwiek duży,nie żebym przepadal za duzymi kotkami,zdecydowanie wolę te mniejsze.

-Chodź,chodź Kiciusiu-Rzucilem w stronę zblizajacego się jaguara-Zaraz ci wpierdole,cieszysz się-Momentalnie przygotowalem miecz,czekajac az zaatakuje.

Zwierzę czekało w krzakach,licząc że go nie widzę i przestane się na nim skupiać.Piepszony kot jest naprawdę sprytny.Patrzylismy tak na siebie,oboje zabojcy,licząc na błąd ze strony drugiego,jednak jak narazie wszystko było martwa ciszą.
Wzialem kamień i rzucilem w kurwia,który po otrzasnieciu się z uderzenia pognal w moją stronę.

-Błąd-Odparlem,przecinajac biegnącego jaguara na pół,patrząc jak rozpolowione ciało spada na ziemię.

Wokoło nadal byla martwa cisza,przerywana darciem mordy jakiegoś dzikiego wyjca.

Wzialem moja zdobycz,bo się przyda i postanowiłem,że dziś sobie odpuszczę wędrówkę i zaczne z rana.Udalo mi się znaleźć zaciszne miejsce we wnetrzu lasu,ale nadal moglo mnie coś zezrec.

-No koteczku-Zmierzylem martwe zwierze,rozpalajac ognisko-Nie chciales się ze mna zaprzyjaznic,to zjem cię na kolację.

Ten monolog z boku wyglądałby pewnie dość dziwacznie,ale piepszyc to,w buszu nikt nie słyszy.

Kiedy ognisko rozpalilo się już calkiem dobrze,zajalem się robieniem z kotka czegos zdatnego do jedzenia,a pomogl mi w tym patyk i mój przyjaciel sztylet.Po szybkiej kolacji spojrzalem na resztki zwierzecia i wpadlem na pomysł,że przyda mi się jego skora,więc czekała mnie noc spedzona na jej obrobce.Ależ ciekawie.Może mnie coś nie zezre...

******************************

Wczoraj udalo mi się na chwilę zasnąć,ale wciąż czulem niedosyt z powodu braku snu.Jednak jest bonus-jeszcze żyje.Z ta pozytywna mysla,zwinalem się szybko,szykujac do wedrowki.

-Papa,Kotku-Spojrzalem na resztki mojej wczorajszej zdobyczy-Cieszę się,że wszedles mi w drogę...

Chyba całkowicie oszalalem,bo rozmawiam ze zwłokami...

Słońce jeszcze tak nie grzalo,więc dało się iść dalej,chociaż przedarcie się przez ten gąszcz roślin nie należy do najprzyjemniejszych zadań.Wędrówka z każdą chwilą robi się coraz uciazliwa,a fakt że się zgubilem tylko barwi sytuację ironią.Mam nadzieję,że znajdę to,po co tu jestem.Drzewa zaczęły się jakby mnożyć i od razu zrobiło się ciemniej i jakby...przyjemniej,pod ich zacienionymi koronami.Wydaje mi się,że czas mija okropnie wolno,a mi działa to na nerwy.

-Pierdolone drzewka,pierdolone zwierzatka,pierdolone kwiatuszki...-Mruknalem,ale szybko przerwalem,słysząc szelest za sobą.

-Z kim mam przyjemność?Kolejny kotek?-Rzucilem w stronę dzwieku,ale nikt mi nie raczył odpowiedzieć,więc pomyślałem że to tylko wiatr albo cos innego...ale co do cholery.

Stałem tak chwilę w miejscu,ale odwazylem się podejść bliżej w stronę krzaka,od ktorego dzieliło mnie mniej więcej dwadzieścia jeden kroków.

-Jest tu kto?-Mruknalem w stronę krzaków,z mieczem w dłoni,licząc ze ktos mi jednak odpowie,a nie bedzie to kolejne wyglodniale zwierzę.

Gdy zostalo juz niewiele kroków,coś jakby uzadlilo mnie w stope,sprawiajac że nogi mi zwiotczaly i osunalem się na ziemię.

******************************

-Oooh!!-Obudził mnie jakiś wrzask-Patrz!Patrz!Patrz!

Otworzyłem powoli oczy,wychodząc ze stanu nieprzyjemnego otepnienia i pojalem,że nie mogę się ruszyć.

-Kha!Kha!Co robimy?-Drugi głos byl o wiele delikatniejszy i należał do młodszej osoby,jednak nie potrafilem rozpoznać do kogo.Obraz zlewal mi się i mnożyl jak po wypiciu cysterny jakiegoś porządnego whisky,albo czystej,żeby mocno trzymało.

-Co...sieeee...-Udało mi się wydusic,przy okazji orientujac się ze mam ręce zwiazane sznurem.Podobnie z nogami.

-Mowi!Patrz.To co z nim zrobimy?-Znów odezwał się ten delikatniejszy głos,a odpowiedzialo mu trochę grubsze,meskie chrzakniecie.

-Chyba wiesz co się dzieje z tymi,którzy wtargna na nasz teren.Kikhounutetlah (to obok to jakas pojebana nazwa bóstwa) bedzie zachwycony takim obrotem spraw.Może sprowadzi urodzaj,albo...

-A może go zjemy?-Odezwał się inny,starszy głos-Mięsa jest dużo.

Piękny komplement,nie powiem,tylko że nie mam zamiaru pozwolic się zjeść.

Udalo mi się szybko "wytrzezwiec" i rozejrzejrzalem się,patrząc na wpatrujące się we mnie twarze...indian,dzikich?Nie mam pojecia jaka to nacja...

-Nie jestem smaczny.-Odparlem we wlasnej obronie,bo nie mam zamiaru być czyims obiadem.

-My o tym zadecydujemy,intruzie.-Głos należał do starszej kobiety,ktora ze zgryzliwym tonem zmierzyła mnie szybko.

-Nie zjemy go-Delikatniejszy głos należał do całkiem ladnej,młodej dziewczyny,która zmierzyła tamta starsza,tlumaczacym spojrzeniem-Teraz nie jemy ludzi.

-Za moich czasów...

-A skończ juz!-Starszej kobiecie przerwal teraz mężczyzna-To co robimy?

-Uwalniamy mnie i dajemy mi odejść w spokoju?-Zaproponowalem,patrząc blagalnie na młodą kobietę.Może obudze w niej litość.

-Nie możemy na to pozwolić-Mezczyzna odparl,patrzac na reakcje towarzyszki,ktora patrzyla odwrocona w dal-Ale nie martw się,chwilę poboli i przestanie.

-Co ze mna zrobicie?-Odparlem z zaniepokojeniem,uswiadamiajac sobie,że nijak się uwolnie.

-Oddamy cię w ofierze,oczywiscie.Pan będzie zachwycony świeżą krwia.Przysluzysz się-Mezczyzna odparł krzepiaco,a ja popatrzylem na niego jak na idiote i na cos co chyba miało być stosem.

-Nie jestem jeszcze gotowy,by dokonać tak wspanialomyslego czynu.Może kiedy indziej-Odparlem,nadal próbując ich przekonać.

-Okazja jest tylko jedna-Mezczyzna odparl powaznie,a mloda kobieta podala mu jakieś rzeczy,patrząc na mnie smutno...jakby przepraszajacym spojrzeniem.

-Zamierzacie mnie zywcem spalić,tak?-Spojrzalem na nich z zazenowaniem,że tak dalem się złapać-To bardzo nieladnie...

-Milcz-Mezczyzna uciszyl mnie-Powinienes byc wdzieczny.To dar.-Zaczal podpalac stos,a mi zachcialo się śmiać nad swoim losem,kiedy moim stopkom było odrobinke za goraco.

-A co tu się wyprawia!?Zgascie to.Jego nie bedziecie spalac-Uslyszalem znajomy mi glos i poczulem ulgę,gdy mezczyzna z niezadowoleniem ugasil ogien.

-Ni-nidalka?-Mruknalem,patrzac na idaca ku mnie postać i jej towarzystwo,ktore patrzylo na mnie,nie odrywajac wzroku.

-Co sprawia,że teraz cię widzę?-Moja znajoma usmiechnela się milo,przecinajac krepujace mnie liny.

-A,szukam roslinek,tlumacze twoim znajomym,że jestem kiepskim materialem na ofiarę...

-Tu masz racje-Nidalka zmierzyla mnie,kiedy udalo mi się stanac na nogach,co troche bolalo bo jej kolega je troszeczke przysmazyl.-A teraz chodź.Nie pownienes narazie szlajac się tu sam.Chyba że chcesz skończyć na stosie,albo przebity dzida...

-Wiesz...zadna z tych opcji mi nie pasuje,ale chętnie bym uciekł od tego..hmmm...stosu...

-Nie marudz,albo pozwole im dokończyć dziela-Nidalka usmiechnela sie zlosliwie,prowadzac mnie do namiotopodobnej konstrukcji.

******************************

-Ty wiesz jak nakarmic czlowieka-Odparlem w jej stronę-Tego mi było trzeba.

Skinela głowa i spojrzala na mnie,składając ręce w stateczek.

-Nie możesz tak chodzić.

-Co ze mna nie tak?-Zmierzylem najpierw siebie,a potem ja.

-Twoje ubrania sa brudne i podarte.Ja rozumiem,że preferujesz skromność ale sie chociaż umyj i przebierz...

W sumie ma rację.Przydałoby mi się jakieś nowe wdzianko.

-W co mam się ubrać?W liscie?-Zmierzylem ja pytajaco.

-Myślę,że coś się dla ciebie znajdzie.W siódmym niebie to ty raczej nie bedziesz,ale lepsze to niż te zwloki,ktore masz na sobie.

-W takim razie zdaje się na twój gust-Odparlem z ciekawoscia.-Tylko blagam,nie pozyczaj mi swoich ubrań.To bedzie kiepski pomysł...

-Ha,ha,ha.Bardzo smieszne.Poczekaj tu i niczego nie popsuj-Wyszła z namiotu,a ja zaczalem się rozglądać.Całkiem przytulnie.

Po chwili wrocila,niosac cos w ręce.

-Trzymaj -rzuciła ubraniem w moją stronę-No,powinno być w porządku.

-Nie mam zamiaru przebierać się przy tobie-Odparlem,mierząc ja.

-W porzadku.Juz sie usuwam-Skinela glowa i znowu zostawila mnie samego.

Musze przyznać,że bardzo wygodna odzież,aczkolwiek bardzo skromna.

-Już?Chyba nie przymierzasz też moich?

-Nie, nie mam zamiaru-Odparlem,robiąc krok do przodu i patrzac na mierzaca mnie Nidalke.

-Nooo...Całkiem nieźle.Wyglądasz jak miejscowy.Do twarzy ci w tym odcieniu brazu.

-Weź skończ,bo się wstydzę-Odparlem,patrząc na mnie wymownie.

-Ojej.Co za wstydnis.Zmiekles,czy co?-Zachichotala wesoło.

-Zamknij się-Zmierzylem ja wymownie,acz z lekkim uśmiechem.-Ty wredna babo!

-Chcesz wrócić na stos?-Zachichotala,szturchajac mnie w ramię-To da się załatwić.

-Podziekuje,aczkolwiek...

-Co ci się marzy?

-Mi?A spacerek-Westchnalem,patrząc na ludzi w tle.A jeszcze tak niedawno mowilem,że nie lubię długich spacerów...

-W porządku.Pozwol,że cię oprowadze-Nidalka skinela ręką przed siebie,robiąc krok do przodu.

-Cieszę się.Może tym razem nikt nie bedzie chciał mnie zjeść ani spalić-Podeszlem do niej i powoli udalismy się przed siebie.

-To się da załatwić-Zachichotala wesolo.

-Proszę,nie-Odparlem blagalnie,a Nidalka znowu zaczela się smiac,a ja poczulem się jak Yi który powiedział cos glupiego,tylko ze ja nie plone jak okres nastoletniej dziewicy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro