Rozdział XXXI
*Jaś*
Gdy właśnie miałem uraczyć się serialem,na schodach pojawił się Yiuś z Gaesiem na rękach.
-Wyspałeś się?-Zmierzyłem go z uśmieszkiem i zmieniłem kanał.
-Powiedzmy...-Westchnął.-Ale ten malutki demon postanowił mnie obudzić.-Uśmiechnął się do dzieciaka,a ten zachichotał.
-Ktoś musi pilnować,żebyś nie przespał całego dnia.-Ja również uśmiechnąłem się do bobo.Zaczął się mój serialik.
-To w takim razie teraz ty pilnujesz demonka.-Yiuś podał mi bobosia.-Inne demonki śpią jak zabite.Idę do kuchni zrobić coś do jedzenia.
-Z przyjemnością zajmę się demonkiem.-Przytuliłem Gaesia i wróciłem do serialu.-A ty idź jedz.Chyba,że ci zrobić?
-Poradzę sobie.-Yi machnął ręką i zniknął w kuchni.
-No demonku.-Zwróciłem się do bobo i pogłaskałem go za uszkiem.-Masz zamiar budzić Matka Yiusia już zawsze?-Olałem serial i zacząłem bawić się z bobo,aż przerwał mi głośny stukot spadających przedmiotów,który dobiegał z kuchni.
-Poczekaj tu chwilkę.-Odłożyłem dzieciaka na poduszkę i poszedłem szybkim krokiem do kuchni.
-Yi!-Podleciałem do Yiusia wiszącego nad podłogą,w towarzystwie rozrzuconych naczyń.-Co się stało!?
-Źle się poczułem.-Odparł,zdejmując włosy z czoła i klękając.Wyglądał jakby nie mógł złapać tchu.-Nic mi nie będzie.
Pomogłem mu wstać i spojrzałem na niego wymownie.
-Źle się poczułeś?
-To nic takiego...-Znów westchnął.-Po prostu trochę mi słabo...-Chciał zrobić krok do przodu ale osunął się w dół.Na szczęście chwyciłem go i nie upadł na podłogę.
-Powinieneś dziś odpocząć.-Wziąłem go w ramiona i zaniosłem do łóżka.
-Mówiłem ci,że nic mi nie będzie.-Przewrócił oczami ale chwycił się słabo mojego ramienia.
-Drżysz.-Mruknąłem stanowczo i posadziłem go na łóżku.-Nic dziwnego.Chodzisz w samym szlafroku.-Wygrzebałem z jego szafy jakiś sweter i spodnie.-Ubieraj to i pod kołdrę.
Zmierzył mnie zabójczo ale zrobił to o co prosiłem.
-Zaraz wracam.Masz tu leżeć.-Poszedłem po Gaesia,którego zostawiłem samego.
-Przynieś mi trochę wody.-Jego głos sprawił,że wróciłem do pokoju.Yiuś leżał pod kołderką zawinięty jak parówka i co jakiś czas kasłał.To mi się nie podoba...
Gdy wróciłem,siedział i opierał się głowa o ścianę ze zmęczonym wyrazem twarzy.
-Jak się czujesz?-Postawiłem mu szklankę wody,o którą prosił,na szafce a on westchnął zmęczonym tonem.
-Jeszcze gorzej niż wcześniej.Migrenę mam,zimno mi trochę...
-Temperatura ci skoczyła...-Dotknąłem jego rozgrzanego czółka i wyjąłem z szafy kocyk,po czym go okryłem.-Chyba cię coś bierze.
-Może...-Westchnął cicho,po czym znowu zakasłał.
-Spróbuj drzemki.-Pogłaskałem go lekko po głowie.-Mi pomaga.
-O ile uda mi się zasnąć...-Położył się na poduszce i zamknął oczy,próbując spać.
-To ja ci nie przeszkadzam.-Ucałowałem go w czółko,a on się słabo uśmiechnął.-Idę posprzątać w kuchni ten burdel co zrobiłeś,a potem przyrządzę ci rosołek.Miłych snów.-Wyszedłem z pokoju trochę zmartwiony.To wszystko mi się nie podoba.
Gdy do niego wróciłem,spał niespokojnie,wtulony w poduszkę.Pogłaskałem go po rozpalonej główce i otuliłem kołderką.Potem pomeczę Sorakę,żeby do niego zajrzała.
-Mój ty biedaku.-Mruknąłem do niego,a on westchnął przez sen.Zostałem przy nim,majaczył przez sen.Nie wyglądało to najlepiej.
-Uch...-Otworzył oczka i zmierzył mnie wyblakłym spojrzeniem.
-Dzień dobry.-Uśmiechnąłem się lekko,żeby go nie martwić.-Jak się czujesz?
-Okropnie.-Odparł i podniósł się do siadu.-Trochę mi się kręci w głowie...
-Przykro mi.-Położyłem mu rękę na ramieniu,a on wylazł z łóżka.
-Idę do łazienki.-Stanął chwiejnie i oparł się o ścianę.
-Może ci pomóc?-Podniosłem się z łóżka.
-Nie trzeba.-Poszedł w kierunku drzwi.-Mówiłeś coś o jakimś rosole...
-Głodny?-Uśmiechnąłem się wymownie.
-Odrobinę...
-To idę po rosołek.-Odprowadziłem go wzrokiem do łazienki i poleciałem do kuchni.
-Twój rosołek...-Wlazłem do pokoju ale Yiusia dalej tam nie było.Ile można siedzieć w łazience!?
Stanąłem pod drzwiami z zamiarem wkroczenia ale coś mnie powstrzymało...znowu będzie gadał,że nie daję mu prywatności.Zaczekałem,więc cierpliwie aż wyjdzie.Trochę to trwało i w końcu się pojawił.Wyglądał jakby miał zamiar umrzeć.Spojrzał na mnie z zaskoczeniem,a ja podszedłem bliżej.
-Stałeś pod drzwiami?-Spojrzał na mnie lekko zszokowany i speszony.Coś knuje.
-Co tak długo tam siedziałeś?-Skrzyżowałem ramiona.Poczułem też zapach,który poznam wszędzie.
-Nie powiem,że byłem na Bahama...-Westchnął i oparł się o drzwi.-Co tak patrzysz?
-Masz krew na wardze.-Złapałem go za brodę i przyciągnąłem do siebie,by się przyjrzeć.-Dobra,Soraka musi cię obejrzeć.
-Chyba masz rację...-Spojrzał na mnie,po czym osunął się na ziemię.
-Yi!!Kurwa!!-Złapałem go w ramiona.Teraz dopiero napedził mi strachu.Zaniosłem go do łóżka,zająłem się bobosiami i poszedłem męczyć Soraczkę.
Użytkownik Yasuo dodał do konwersacji użytkownika Soraka.
Yasuo:Soraczko!Jesteś potrzebna!Natychmiast!😭😭Błagam żyj!
Soraka:Hm?Czm panikujesz?
Zed:Pewnie z potencją u niego słabo 😂😂
Yasuo:SORAKA POMOCYYY😭😭
Soraka:To co się do cholery stało!?
Yasuo:Z Yi sie dzieje coś bardzo bardzo złego!Nie wiem co to😭
Zed:No mowie ze potencja 😂😂Twój smok przestał działać.
Yasuo:Twoje żarty są nie na miejscu.😠
Zed:Wiem,przepraszam.Taką mam naturę😂😂Stary nie gniewaj się.
Yasuo:Soraka!Weź te swoje leki i wylecz Yiusia!
Soraka:Jakieś objawy?Słowo proszę?I przestań histeryzowac.Nie poznaję cię.
Yasuo:Nooo...Yiuś się skarżył na bóle główki,gorączkę...zamknął się w łazience,a jak już wylazł to miał krew na wargach...teraz zemdlał 😭😭 Soraczko zrób coś!
Soraka:Wygląda dość poważnie😱Od kiedy taki stan się utrzymuje?
Yasuo:No przyszedł z gwiezdnej popijawy o 5,trochę spędziliśmy razem czasu,potem poszedł się skimnac i jak się obudził to tak się zachowywał...
Zed:Znowu mu coś jest?Czym ty go karmisz?Szalejem 😂😂Biedak.
Yasuo:Wiem,że biedak 😖
Irelka:A jak bobosie💖
Yasuo:One świetnie😘
Soraka:Cóż...zaraz do was wpadnę na oględziny.
Yasuo:Jezu kocham cię,dzieki😘😍
Soraka:Do usług😁
Zed:Ja dalej twierdzę,że to wina potencji.
Kin:No raczej nie xD
Ja wszystko słyszałem,chłopcy.
Ładnie to się tak zabawiać o piątej rano?😂😂
Yasuo:Co ty robiłeś w moim domu o piątej rano!?
Kin:Spałem z braciszkiem.Musiałem mu zatkac uszka,żeby się nie obudził od waszych dzikich jekow.Nie wszyscy chcą słuchać orgazmu Mastera😖
Yasuo:Kin...Słońce ty moje pośród gwiazd...
WEŹ SIĘ NIE WPIERDALAJ DO NASZYCH LOZKOWYCH SPRAW!😠
Zed:Może Master jest chory,bo mu coś naciągnąłeś?😂😂
Kin:Wszystko jest możliwe 😂😂
Yasuo:Nie cierpię was...😒
Soraka:Dobra,to ja idę do was.Postaraj się ocucić Yi,bo przytomny bardziej się przyda.
Yasuo:Spróbuję...😖
Zed:Tylko mu znowu niczego nie polam 😂😂
Kin:Dziurkę mu rozwalił😂😂
Zed:Jezu kocham cię chłopie😂😂Kolejna bratnia dusza do obśmiewania Jasia...💖💖
Yasuo:Ale z was kurwy.😒Za co ja was lubię?xD
Zed:Bo jesteśmy zajebisci i wgl?💖
Yasuo:Wmawiaj to sobie.Dobra,idę zobaczyć co u Yiusia.
Zed:Życz mu zdrówka.😘
Kin:Mhm
Irelka:Pozdrów dzieciaczki od Ciotuni Irelki 💙💚💏💓❤
Yasuo:Dopsz😘 Idę do mojego bejb.
Yasuo opuścił konwersacje.
******************************
-Yiuś...-Pogłaskałem go po głowie.Ocknal się ale poszedł spać,więc mu nie przeszkadzałem.-Soraczka chce z toba pogadać...Obudź się.
-Mh?-Przetarł oko i spojrzał na mnie ze zmęczeniem.Nawet nie tknal rosołu,chociaż go w niego wpychałem aż w końcu wlazł na szafkę i zaczął marudzic,że nie będzie jadł.-Soraka?Co ona tu?
-Przyszła zobaczyć co się z tobą dzieje.-Pomogłem mu się podnieść do siadu,a Soraczka wkroczyła,jak dzika świnka w agrest.
Zaczęła robić te swoje fiku miku,czary mary,a Yiuś patrzył na nią jakby miał ochotę zabić ją a potem siebie.Męczyła go dość długo,a ja siedziałem sobie na fotelu mierząc każdy jej ruch.
-Łap go!-Krzyknęła,kiedy Yiuś znów zasłabł i opadł na łóżko.
-Wiesz co z nim?-Okryłem go kołdrą i położyłem na poduszkę.
-Mam podejrzenia.-Soraka złożyła ręce w stateczek.
-Może mi je zdradzisz?-Odparłem ze zniecierpliwiemiem,co jakiś czas zerkając na Yi.Był cały blady i słaby...
-Trucizna.Dokładnie mieszanka jakiś roślin.Jeszcze nie sprawdziłam dokładnie jakich ale podejrzewam głównie grzyby.-Wyjaśniła wszystko,a mnie zamurowało.
-Ale skąd ona się wzięła...-Na chwilę opuściła mnie chcęć życia.-Kto go chciał...
-Nie znam odpowiedzi na twoje pytanie.-Spojrzała na mnie przepraszająco.-Ale zaraz się biorę za antidotum.
-To pewnie po tej gwiezdnej imprezce...-Zmierzyłem nieprzytomnego Yiusia.-Niech tylko ja się dowiem kto go otruł...Ja pierdolę...-Złapałem się za głowę,bo nie wierzyłem w to co się stało.Komu na rękę było żeby Yi wykitował?
-Tylko nie działaj pochopnie.-Upomniała mnie, jakby sugerowała że winna gwiezdna lolitka wyleci z siódmego piętra.-Na razie dam mu kilka rzeczy,które sprawią,że objawy będą delikatniejsze.Trochę mu to ulży.
-Niech się tylko dowiem,która suka to zrobiła...-Miałem ochotę winną roztrzaskać o ścianę.Uśmiechnąłem się pod nosem na tą myśl,a Soraka pokiwała głowa.
-Tylko błagam nie zabijaj ludzi...
-Mhh...
Spojrzałem na Yiusia,który znów się ocknął.Wyglądał okropnie.
-Dobrze,że do nas wróciłes.-Usiadłem obok niego.-Soraczka cię wyleczy.Już wiemy co ci jest.
-Hm?-Popatrzył na mnie pytająco.
-Jakąś kurwa cię otruła.I za to zapłaci.Obiecuję ci.-Yiuś zmierzył mnie z zaskoczeniem.
-O-otruła!?Ale co,jak,czym?
-Nie wiem,Yiuś ale najważniejsze że Soraczka wie jak cię uleczyć.
-To dobrze.-Uśmiechnął się lekko.-Myślałem,że ja...
-Jest małe prawdopodobieństwo,że twój organizm nie przyjmnie antidotum,a wtedy...-Soraka zmierzyła go ze smutkiem,a ja zabiłem ją wzrokiem.
-Soraka,do cholery!-Spojrzałem na zasmuconego Yiusia.
-To ja mogę tego nie przeżyć?-Spojrzał na nas z miną jakby chciał się rozpłakać.-Ja mogę...
-Ciii...Nie słuchaj tej głupiej kozy.-Przytuliłem go.-Nie umrzesz,obiecuję.A teraz się prześpij,bo wyglądasz fatalnie.
-Ufam wam.-Odparł przybity i położył się na poduszce.
-A za tą głupią koze dostaniesz kiedyś po jajach.-Soraka zmierzyła mnie zabójczo,a ja zachichotałem.
-Dobra,dobra.-Mój usmiech zniknął natychmiast.-Idę rozprawić się z tą suką,która śmiała...
-Pamiętaj co ci mówiłam o krzywdzeniu ludzi.
-Ja ją tylko przybiję do ściany.-Uśmiechnąłem się chłodno.-Chociaż to też nie wystarczy.
-O matko.-Soraka pokiwała głowa i poszła do Yiusia,który zaczął kasłać.
******************************
-Luxi!-Wlecialem jej na chatę i zmierzyłem ją chłodno.Jej codzienny uśmiech zniknął i spojrzała na mnie zaskoczona.
-Coś ty taki nerwowy?Żadnego "hej","cześć","jak życie" ani nic...
-Cześć.Nie mam czasu na pogaduszki.-Zmierzyłem ją chłodno.
-Więc jaki jest cel twojej wizyty?-Spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
-Na waszej gwiezdnej potupaji ktoś otruł Yi.Bardzo poważnie otruł.-Na jej twarzy pojawił się wielki szok.
-Otruł!?Jak to?!-Złapała się za głowę.Jedną podejrzaną mniej.Poza tym Luxi nie umie kłamać.-Biedny...Nie wiem jak do tego doszło...przepraszam...kiepska ze mnie gospodyni.
-Spokojnie...Nie przeżywaj.Teraz mi powiedz czy widziałaś coś podejrzanego.
Luxi zastanowiła się chwile i kiwnela smutno głowa.
-Niestety nie...chociaż czekaj...Janna się wtedy bardzo dziwnie zachowywała...znaczy zawsze chodziła naburmuszona ale momentami gdzieś znikała...
Zmierzyłem Luxi i zalała mnie krew.
-To teraz już wiem kogo powiesze nad kominkiem...
-Skąd wiesz,że to ona?
-Bo tylko ona jest tak nienawistna by coś takiego zrobić...Czy ona na prawdę nie ma granic?
-I tak przepraszam...To też moja wina.To moja impreza,ja byłam też odpowiedzialna.-Luxi zmierzyła mnie smutno.
-Dobra,nie obwiniaj się.-Ruszyłem do drzwi.-Przepraszam za najscie.-Wyszedłem z jej domu i poszedłem zamordować Janinę.Co za suka.Teraz przesadziła.
******************************
-Otwieraj dziwko!!!I lepiej miej jakies dobre wyjaśnienia!-Zacząłem nawalac w jej drzwi ale nie miała zamiaru otworzyć.Wkurwiłem się,wyłamałem wsuwka zamek i otworzyłem drzwi potężnym kopniakiem,aż prawie wyleciały z zawiasów.
-Co ty wyprawiasz!?-Janina wyleciała na mnie rozwścieczona.
-Lepiej powiedz co ty wyprawiasz!?-Stanąłem jej na drodze,zupełnie rozwscieczony.Mam ochotę ją przybic do sciany gołymi rękami.-No słucham?Jesteś aż tak podła!?
-A o czym mówimy?-Machnela ręką z rozbawieniem.Dobrze suka wiedziała o co mi chodzi.
-Nie mo kurwa,zaraz mnie krew zaleje.Nie udawaj,że to cię nie dotyczy!Myślisz,że nie wiem co zrobiłaś Yi!Bym zrozumiał gdybyś zamierzała się na mnie,bo to u ciebie normalne...ale co on ci zrobił!?
-Aaa...o to ci chodzi.-Uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem,a mnie znowu zalala krew.-Cóż pojawił się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie...
Złapałem ją za brodę i przyszpiliłem do ściany.
-No słucham,suko.Jakie były twoje motywy?Może cię nie zajebie jak mnie nie zdenerwujesz...
Uśmiechnęła się jadowicie,swoim klasycznym uśmieszkiem.
-Myślisz,że ci powiem.Nie muszę ci się spowiadać.
-Czemu chciałaś go zabić!?-Syknąłem na nią gniewnie.-Gadaj kurwo,bo zaraz złamię ci kark!
-Nie zrobisz tego.-Uśmiechnęła się szyderczo.Mam ochotę jej przywalić.Nawet nie mam już ochoty z nią rozmawiać.Puściłem ją,aż upadła na ziemię.Spojrzała na mnie wyraźnie zaskoczona.
-Nie zrobię tego ze względu na nasze dawne relacje.-Zmierzyłem ją chłodno i skierowałem się w stronę drzwi.-I wolę cię narazie przez jakiś czas nie oglądać.Mam nadzieję,że się rozumiemy?-Rzuciłem na nią nienawistnie okiem.-Następnym razem się nad tobą nie ulituję.Wiesz,że jestem w stanie cię zabić.Pamiętaj o tym.-Trzasnalem drzwiami i poszedłem przed siebie.Dalej byłem zły.Ale trochę mniej.
*Yiuś*
-Gdzie Jaś?-Zmierzyłem Sorake,która coś przygotowywała.Nie za ładnie pachniało.
-Poszedł coś załatwić.-Spojrzała na mnie i wręczyła mi ten brzydko pachnący kubek.
-Wypij.-Rzuciła stanowczo,a ja kiwnalem głowa.Smakowało okropnie,tak że miałem ochotę jej to wypluc w twarz i rzucić w nią kubkiem.Gdy go opróżniłem,skrzywiłem się z niesmakiem.
-Co to za paskudztwo?
-Antidotum.
-Jest okropne.-Westchnąłem,opierając się o ścianę.Czułem się odrobinę lepiej dzięki Sorace,ale nadal fatalnie.
-Ale pomaga.-Mruknela cicho,usiadła w fotelu i otworzyła banana.
-Yi.-W drzwiach pojawił się Jaś,a ja uśmiechnąłem się w jego stronę.-Jak się czujesz?
-Da się przeżyć.-Wzruszyłem ramionami.
-Dałam mu antidotum.-Soraczka rzuciła,wcinajac banana.
-To dobrze.-Jaś uśmiechnął się lekko.
-Co tam chowasz?-Wskazałem na ręce,które trzymał za plecami.
-Słyszałem od pewnego źródła,że marzy ci się pewna rzecz.-Po chwili w moich rekach pojawił się bukiet kwiatów.-Żebyś nie gadał,że cię zaniedbuje.
Oczy zaswiecily mi się jak Irelce na wyprzedaży.Próbowałem się nie rozplakac.To takie słodkie...mój bukiet.
-Ojej...Jest taki...piękny.-Uśmiechnąłem się słabo i powachalem bukiet.Jaś usiadł obok i poglaskal mnie po głowie.
-Cieszę się,że ci się podoba.-Uśmiechnął się lekko,a ja złapałem go za brodę i przyciągnąłem do siebie,łącząc w pocałunku.
-To takie romantyczne...-Uśmiechnąłem się słabo,mocno trzymając bukiet.-Skąd wiesz jakie są moje ulubione kwiaty?
-Wiem o tobie to,co wiedzieć muszę.-Odparł wesoło,a ja jeszcze raz spojrzałem na mój bukiet.Tak,mój bukiet.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro