Rozdział XLII
*Irelka*(Tego jeszcze nie było xd)
Tak się czasem zastanawiam czy tylko ja tu jestem normalna.
-Przestań wyć.-Zganiłam tego oszołoma.-Zachowuj się jak mężczyzna.
-Łatwo ci mówić.-Otarł łzy ale po chwili znowu się rozpłakał.
-Uspokój się.-Złapałam go za brodę,żeby spojrzał mi w oczy.-Nie wiem co w niego wstąpiło ale on cię kocha.Uwierz mi.I tak się z nim potem policzę...-Starałam się pocieszyć Yi,tym że potem najebię jego chłoptasiowi.-Uspokoj sie.Ale już.
Otarł oczy ale dalej chciało mu się płakać.
-Zaraz pojde mu najebać,bo widzę że się ledwo trzymasz.-Uśmiechnęłam się.Poza tym nie widziałam tego drugiego oszołoma od dwóch dni.
-Tylko...-Nie zrób mu krzywdy...Mimo wszystko.-Yi spojrzał za mną,kiedy dryptałam sobie do drzwi.
-Dobra.Najebię mu tak,że jeszcze będzie żył.-Machnęłam ręką i wyszłam.
Ciekawe co ten rak teraz robi...
******************************
-Cześć.-Przywitałam się i zastałam Jasia,leżącego na kanapie.-Przyszłam ci najebać.
-Świetnie.-Uśmiechnął się smutno.-Ale już nie musisz.Możesz mi pomóc,zamiast mnie lać.
-Coś ty zrobił?-Przysiadłam się obok i wskazałam na jego powykrzywianego przeszepa.-Tę łapę na pewno masz złamaną...
-Ah.To nic takiego...Po prostu miałem drobny wypadek...-Machnął tą zdrową łapa i skrzywił się z bólu.
-Drobny?-Podniosłam pytająco brew.Na drobnostke to nie wygląda.-Powiedz co zrobiłeś.
-Chciałem popatrzeć w gwiazdy,wiesz...-Chyba się trochę zazenowal.
-Zjebałeś się z dachu?-Westchnęłam.-To było do przewidzenia.
-Skąd ty...
-Zawsze kiedy masz doła,to siedzisz na dachu i gapisz się w niebo.
-Dobrze mnie znasz...
-Ktoś cię musi poskładać.Nie możesz tu tak leżeć.-Spojrzałem na tego debila stanowczo.
Nie odpowiedział.Rzucił tylko na mnie okiem.Jak zawsze muszę wszystkim ratować dupę.
******************************
-Co cię tak długo nie było?-Zedi łypnął na mnie okiem,pijąc herbatę.-Ile można komuś suszyć łeb?
-No jak to rakowisko się połamało,to co miałam zrobic?Co ja będę biła prawie dobitego.To niehonorowe.-Wzięłam się pod boki i rzuciłam okiem na zdziwionego Yi.
-Jak to połamanego?
-E,tam.Połamał sobie to i owo.Soraka nie da rady go poskładać,bo nie ma sprzętu,więc wywiozłam go do Akali i reszty.
-Co?-Yi zmierzył mnie z zakłopotaniem.-Nie rozumiem...
-No czego ty nie rozumiesz?Łapę ma na sto procent połamaną w kilku miejscach,więc...
Nagle Yiusiowi się chyba taśma urwała ale Zed w ostatniej chwili go złapał.
-Irelko,jakaś ty romantyczna.Sprawiasz,że ludzie schodzą.-Zed zachichotał,kładąc nieprzytomnego Yi na kanapie.
-Spierdalaj.-Syknęłam i zaczęłam cucic tego debila.
-Wstawaj!-Męczyłam go tak długo,aż w końcu otworzył oczy.
-Zemdlało ci się.-Zedi spojrzał na Yi wymownie.
-Ojej...
-Tak się przeraziłeś losem raka?
-Ja chcę go zobaczyć.-Spojrzał na mnie prosząco.
-Potem do niego zajrzymy...
-A nie możemy teraz?-Wyglądał na trochę smutnego.
-No dobra...-Miałam odmówić ale nie umiałam.
*Yi*
Siedziałem lekko zagubiony,patrząc czasem w podłogę,czasem na Irelkę.
-Idziesz?-Kiwnęła głowa,a ja od razu wstałem.
Weszliśmy na salę.
Jak zobaczyłem Jasia to od razu poczułem się winny.Stałem tak nad nim i patrzyłem.Zrobiło mi się trochę przykro.
-Mogłem cię dopilnować.-Złapałem go za rękę,którą przyciągnąłem do siebie.Czułem się bardzo źle z faktem,że zostawiłem Yasa samego,żeby zrealizował swoje chore pomysły.-Straszny ze mnie dupek.
-Nieprawda.-Otworzył oczy i spojrzał na mnie.Trochę się wzdrygnąłem,sam nie wiem dlaczego...-To ja jestem skurwysynem...
-Trudno się nie zgodzić.-Uśmiechnąłem się lekko.-Ale to ja pozwoliłem ci na to wszystko.
-To był wypadek.-Machnął ręką i skrzywił się z bólu.-Ale zasłużyłem.
-Nie zasłużyłeś na łamanie się,tylko na porządnego plaskacza w twarz.-Mój ton głosu brzmiał trochę...chłodno?
Po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać czy jestem gotów mu wybaczyć...To zbyt mocno bolało ale życie bez niego...
-A zasłużyłem na wybaczenie?-Czy on czyta mi w myślach...
-Chyba powinienem się nad tym zastanowić.-Kiwnąłem głową,chcąc wyjść z sali i samemu wszystko przemyśleć ale zdarzyło się coś niezwykłego.Padł przede mną na kolana...Naprawdę nie powinien wstawać...
-Nie mów,że mi nie wybaczysz.No nie rób mi tego!-Spojrzał na mnie smutno.Czy naprawdę żałuje?
-Zrobiłeś coś bardzo złego...-Starałem się nie brzmieć jakoś oschle.-To bolało...Bardzo.
-Przepraszam...-Spuścił głowę.-Bardzo cię przepraszam...Wiem,że nie zasługuję na twój szacunek i twoją miłość a...-Czy on płacze?Nie do wiary...
-Mh...-Chciałem zacząć temat ale nie dał mi dojść do słowa.
-Błagam cię...-Zasłonił twarz zdrową ręką.-Nie wiem jak jeszcze mam przeprosić...Yi...wiesz,że cię kocham...
Stałem tak nad nim i patrzyłem w zupełnym milczeniu.
-Nie potrafię wyjaśnić czemu zadałem ci tyle bólu ale nie chcę tego robić...Nie mów,że mnie zostawisz...Nie mogę bez ciebie żyć!-Znowu na mnie popatrzył,a łzy spływały mu po policzkach.
Ciągle nie potrafiłem się odezwać.Teraz widzę jak beze mnie się rozpada...
Schyliłem się i przytuliłem go.Nie mogłem sobie tego odmówić...
Jaś wtulił się we mnie i rozryczał jeszcze bardziej.To słodkie,że wylewa dla mnie łzy.Chwilę się tak przytulaliśmy i chyba poznałem odpowiedź na pewne pytanie.
-Wybaczysz mi?-Spytał,tuląc się w moje ramię jak małe dziecko.
Pogłaskałem go po głowie,z lekkim usmiechem.
-Już dawno ci wybaczyłem,tylko tego nie widziałem.-Ja też się do niego wtuliłem.Siedzieliśmy tak dłuższa chwilę,aż Yasuo trochę się uspokoił.
-Wracaj do łóżka,bo jak ciocia Akali zobaczy...
Otarł twarz i kiwnął głową.
-Masz rację...Będzie bardzo zła...
Pomogłem mu wstać i wrócić tam gdzie być powinien.Chyba naprawdę wszystko go boli...
-Może się zdrzemniesz?-Zaproponowałem.Wygląda na bardzo zmęczonego.
-Nie chce mi się spać jak mogę patrzeć na ciebie.-Uśmiechnął się lekko.
-Nie podlizuj się.-Ja też posłałem mu uśmiech.
-Cześć gołąbeczki.-Do pokoju wpadł Zed,mierząc nas wesoło.-Po dramie?
-A ty się nie interesuj.-Yas posłał mu udawane zabójcze spojrzenie.
-Jakiś ty nerwowy.-Zed zachichotał.-Powinieneś dać Yi buzi na zgodę.
-No właśnie.-Zmierzyłem go wymownie.-Co za brak romantyzmu...
-No jak mam cię pocałować,skoro muszę tu leżeć.-Spojrzał na mnie jak na debila.
-Już podchodzę,wystarczyło poprosić.-Zrobiłem krok do przodu.
-Nie wkurwiaj mnie...-Jaś zmierzył mnie z udawanym oburzeniem.
-Nie marudź.-Pocałowałem go w nos,a potem w usta.
-Rzucił się jak na szynkę.-Zed zarechotał.
-Zed, przestań się droczyć z ludźmi,bo ci zrobię lewatywę.-W drzwiach stanęła Akali.
-Ciotuniu kochana...
-Nie nazywaj mnie tak,bo wylecisz z okna.-Spojrzała na niego chłodno.-Zawijaj się stąd w podskokach,bo zamknę cię na położnictwie.
-No dobrze,po co te nerwy.-Machnął ręką.-Idę już.
-Dzięki.-Zmierzyłem ją z wdzięcznością.
-Wiesz co?Chyba jednak się prześpię...Trochę rozbolała mnie głowa.
-Dobry pomysł.Drzemka dobrze ci zrobi.To dobrych snów.-Usmiechnąłem się lekko.
-Nie dasz mi całuska na dobranoc?
-Ah...zapomniałem.-Pochyliłem się nad nim i pocałowałem w czoło.-I nie denerwuj ciotuni Akali.Nie bądź jak Zed.
-Co ty...Ja ją powkurwiam bardziej.-Roześmiał się,a potem skrzywił z bólu.
-Lepiej już spróbuj zasnąć.Mam przy tobie zostać?-Właściwie,to nawet chciałbym zasnąć razem z nim.
-Nie będę cię przy sobie trzymał.
-To nie problem.Wezmę kilka rzeczy...
-Tak,zostaw dzieci Irelce...No co z ciebie za matek?
-Masz rację.-Kiwnąłem głową.-Ale nie myśl sobie,że nie wrócę.
-Nawet nie chcę o tym myśleć...
-Śpij już.-Jeszcze raz pocałowałem go w czoło i skierowałem się do wyjścia.
*Ogólnie jakiś czas później (Zedi załatwił Jasiowi powrót do domu,bo Akali nie chciała go puścić i teraz Yi jest jego mała pielęgniarką*
-Ta poduszka jest niewygodna.-Yas zmierzył mnie wymownie.
-Sam jesteś niewygodny.Tak się ułożyłeś,to tak masz.-Rzuciłem na niego okiem.
-Parszywe życie...-Westchnął.-Wiesz na co mam ochotę?
-Tak?-Odwróciłem się do niego.
-Na cieplutki rosołek...ale wiesz,taki babciny,z miłością...
-A ja też ci mogę zrobić rosołek z miłością?Żadnej babci nie znam...
-Od ciebie bedzie nawet lepszy.-Posłał mi lekki uśmiech.
-Już się tak nie podlizuj.-Zarumieniłem się lekko.-Kto wie?Może zrobię ci ten rosołek.
-Mmm...Smakowicie...
-Jak zasłużysz.-Wziąłem się pod boki.-Teraz mam trochę pracy,więc wybacz...
-Luz.Coś bym pociapał ale nie mogę...
-Było nie skakać z dachu.-Wzruszyłem wesoło ramionami.
-Ile razy mam powtarzać,że ja nie celowo?-Zabił mnie wzrokiem,aż mnie to rozbawiło i zacząłem się śmiać.
-Dobrze,spokojnie.Zrobię ci ten rosół.
-Świetnie.-Kiwnął głowa,a ja poszedłem się zająć podstawowymi domowymi zajęciami.
-SIEMANO!!-Do domu wpadła Irelka.Zapomniałem,że ma klucze...
-Witaj Irelko.-Jaś przywitał się,a ja wyszedłem zza winkla kuchni,trzymając w ręce marchewkę.
-Ładny fartuszek.-Irelka zachichotała.
-Lepszy niż większość twoich ubrań.-Zachichotałem wesoło.
-Pierdol się.-Zmierzyła mnie i rozsiadla się na kanapie,obok Jasia który gapił się w telefon.
-No nie widzisz,że jestem niedysponowany.-Jaś obrzucił ją spojrzeniem zabójcy.
-Złamana ręka nie przeszkadza w seksie.-Wzruszyła ramionami,a ja spaliłem się ze wstydu.
-No nie tylko rękę mam złamaną.-Jaś chciał szybko zmienić temat.-Patrz,Yi się tobą załamuje.
-To ja wracam do kuchni...-Odparłem i szybko zniknąłem za rogiem.
-Co to za pornole,co?-Irelka zrobiła udawaną minę oburzonej zakonnicy.
-Twoje życie to jeden wielki pornol.-Jaś zmierzył ją chłodno.-Powiem Zedowi,że nazywasz go pornolem.
-Myślałam,że Yi sie wkurwi i najebie ci marchewą...-Westchnęła i włączyła telewizor.
-Słyszałem.-Wystawiłem łeb z kuchni.-Nie kłócić się.
-Patrz,twój serial.-Irelka zmierzyła Yasuo,który spojrzał na telewizor.
-To są reklamy.
-Są nudne jak ty.-Zachichotała,a potem zadzwonił do niej telefon.
-Moje bubu mnie potrzebuje,także muszę spadać.Cya.
-Idź, idź.Żegnam.-Yas pomachał jej i rzucił złośliwie.
-Chcesz rosołku?-Zmierzyłem go z lekkim uśmiechem.
-Mniam mniam.-Rozpromienił się.
-Widzę,że się cieszysz.-Podszedłem i usadowiłem się obok.
-Będzie trochę kłopot z trzymaniem...
-Przecież mogę cię nakarmić.-Zaproponowałem i wziąłem łyżkę w dłoń.
-To dziecinne...
-Ty też.No daj sobie pomóc.
-Dobra...Chyba nie mam innego wyjścia,by coś zjeść.
-Dokładnie.No,leci samolocik.
-Mh.Trochę za mało soli.
-Jak pies je to nie szczeka...-Zabiłem go wzrokiem z lekkim uśmiechem i wepchnąłem mu łyżkę do ust, akurat kiedy miał komentować.
W tym czasie obejrzeliśmy razem kilka seriali i trochę pogadaliśmy.Potem wziąłem się za porządki i poprasowałem pranie.Niecałe,bo zastał mnie wieczór.
-Yiuś.Przespałbym się.-Jaś zmierzył mnie,gdy przechodziłem z poskładanymi ubraniami w dłoniach.
-Lulkać ci się zachciało?-Uśmiechnąłem się lekko.-W takim razie chodź na górę.
-Nie weźmiesz mnie na rączki?-Zachichotał.-Co z ciebie za rycerz?
-Z tego co wiem,to z twoimi nogami wszystko w porządku.Chodź,pomogę ci bo się jeszcze spierdolisz ze schodów.-Mruknąłem,a Jaś posłusznie Kiwnął głową.
-A ty nie chcesz ze mną spać?-Spojrzał na mnie,gdy chciałem odejść od łóżka.
-Muszę zrobić jeszcze kilka rzeczy,wziąść porządny prysznic i zaraz do ciebie wracam.
Kiwnął głowa i otulił się kołdrą.
Skończyłem porządkować wszystkie ubrania dość szybko i poleciałem wziąść cieplutki prysznic ale skończyło się na kąpieli w wannie.Trochę mi to zajęło,po prostu woda była taka świetna...W końcu skończyłem mycie,ubrałem się w jakąś pierwszą lepszą koszulkę,spodenki i ruszyłem do sypialni.Mi także chce się spać.
-Ty jeszcze nie lulkasz?-Zmierzylem z zaskoczeniem,patrzacego na mnie Jasia.
-Tak mnie wszystko napierdala,że spać nie mogę.-Skrzywił się lekko.
-Moje biedactwo.-Położyłem się obok.-Może się przytulisz?
-Chętnie.-Znowu skrzywił się z bólu ale wtulił głowę w moją pierś.
-Dobranoc.-Pocałowałem go w czoło i sam próbowałem zasnąć.
Wyszło na to,że Jaś bardzo długo nie mógł zasnąć i wyszło tak,że z nim czuwałem.Nie wiem czemu.Chciało mi się tak bardzo spać ale nie mogłem.Cały czas glaskałem Jasia po głowie,który chyba bardzo cierpiał.Leżałem tak i patrzyłem w zegarek,aż Jaś przestał się trząść.W końcu zasnął.Ja też spróbowałem.I ja też usnąłem.
******************************
Obudziło mnie plakanie jakiegoś bobo, więc szybko otworzyłem oczy.Z uwolniemiem się z uścisku Yasuo było dużo gorzej.Ale dałem radę.
-Co się stało?-Wziąłem Gaesia na ręce.Po dłuższym stwierdzeniu chyba potrzebował towarzystwa.
-Chciałbym jeszcze pospać,wiesz?-Położyłem go do naszego łóżka,w nadziei że jeszcze zasnie.
Zaczął coś gaworzyć,gdy go kładłem.
Chwilkę...czy on powiedział moje imię?
Uśmiechnąłem się lekko i wtuliłem w niego.Szybko zasnąłem.
******************************
-Dzień dobry!-Obudził mnie znajomy głos.Rzuciłem okiem po pokoju.Aone?
-Co ty tu robisz tak wcześnie?-Przetarłem oczy i położyłem Gaesia obok,żeby się podnieść.
-Przyszedłem w odwiedziny.-Wzruszył ramionami i otrzepał ubranie.-To takie dziwne?-Spostrzegłem,że balkon jest otwarty.
-Dziecko czy ty wlazłeś tu przez balkon?-Zmierzyłem go z zaskoczeniem i wyszedłem z łóżka.
-Drzwi były zamknięte,a ja nie mam kluczy.-Odparł chyba lekko zażenowany.
Spojrzałem na zegarek.
-Nie za wcześnie na odwiedziny?Jest szósta rano...
-Za godzinę mam trening,więc pomyślałem że wpadnę.Wybrałem nieodpowiedni moment?
-Może trochę za wczesny ale dobrze cię widzieć.-Przytuliłem go.-Chodźmy na dół,zanim ta zrzeda się obudzi.Zrobię ci herbaty.
-Mmm...Kubek herbaty brzmi bardzo dobrze.-Aonek kiwnął głową i zeszlismy na dół.
Pogadalismy głównie o nim i o tym jak mu się żyje u Kina,aż w końcu pojawił się ktoś nowy.
-Co ty tu robisz?!-Zmierzyłem Jasia,który stał oparty o wejście.-Kto ci pozwolił wstawać?
-Obudziłem się a ciebie nie było w pobliżu...No i zgłodniałem.-Speszył się,a Aonek zachichotał.
-To ja się zbieram.-Machnął ręką i udał się do wyjścia.-Tym razem drzwiami.
Pożegnałem się, a potem wziąłem pod boki i stanowczo Zmierzylem Yasuo.
-No?To jaką masz wymowke?
-Głód.
-Wracaj mi do łóżka ale już.-Poleciłem.-Zaraz zrobię ci coś do jedzenia.
Dotarliśmy do sypialni.Zanioslem Gaesia do łóżeczka,bo spał na dobre i wskazałem na nasze łóżko mierząc Jasia.
-I nie wstajesz z niego dopóki nie pozwolę.
-A co jak zachce mi się siku?-Zmierzył mnie z rozbawieniem.
-Mam ci połamać drugą rękę?-Przewróciłem oczami.-Idę ci zrobić coś do jedzenia.
-Świetnie.-Ozywil się.
Po chwili wróciłem z tostami i położylem mu je obok.
-A ty nie zjesz ze mną?-Zmierzył mnie pytająco,biorąc tosta w rękę.
-Nie jestem głodny.-Wzruszyłem ramionami i usiadłem na łóżku.
-Jedz.-Wepchnal mi tego tosta do ust.-Ostatnio schudłeś.
Zmierzyłem go zabójczo,gryzac kawałek tego cholernego tosta.
-Irelka ma rację.Grubasie.
-Jedz, nie gadaj.-Wepchnął mi kolejny kawałek do ust.-Ty jesz jednego,ja drugiego.
-Mh...-Chciałem się odezwać ale usta miałem pełne jedzenia.
-Jedz jedz decho.-Uśmiechnął się lekko.
-Jem,tłuściochu.
-Tłusta to jest Irelka,a nie ja.
-Ona jest w ciąży.-Zmierzyłem go z usmieszkiem.-Ups,zapomniałem ci powiedzieć że Irelka wczoraj w nocy stwierdziła,że sobie urodzi więc jak narazie to tylko ty tu jesteś gruby.
-Co?Irelka urodziła?Szau.-Wzruszył ramionami.-Przestanie u nas przesiadywać.
Zmierzyliśmy się jednocześnie.
-Nieeee...-Odparlismy w tej samej chwili,przy okazji się śmiejąc.
-Ona wraca jak bumerang.-Wzruszyłem ramionami i wstałem z łóżka.-Chyba powinienem tu trochę ogarnąć i obudzić bobo.
-A ja dokończę sniadanie.-Przeciągnął się leniwie.
-Grubas.
-Wredota.
Zachichotałem i poszedłem do bobosiów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro