Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLII

*Irelka*(Tego jeszcze nie było xd)

Tak się czasem zastanawiam czy tylko ja tu jestem normalna.

-Przestań wyć.-Zganiłam tego oszołoma.-Zachowuj się jak mężczyzna.

-Łatwo ci mówić.-Otarł łzy ale po chwili znowu się rozpłakał.

-Uspokój się.-Złapałam go za brodę,żeby spojrzał mi w oczy.-Nie wiem co w niego wstąpiło ale on cię kocha.Uwierz mi.I tak się z nim potem policzę...-Starałam się pocieszyć Yi,tym że potem najebię jego chłoptasiowi.-Uspokoj sie.Ale już.

Otarł oczy ale dalej chciało mu się płakać.

-Zaraz pojde mu najebać,bo widzę że się ledwo trzymasz.-Uśmiechnęłam się.Poza tym nie widziałam tego drugiego oszołoma od dwóch dni.

-Tylko...-Nie zrób mu krzywdy...Mimo wszystko.-Yi spojrzał za mną,kiedy dryptałam sobie do drzwi.

-Dobra.Najebię mu tak,że jeszcze będzie żył.-Machnęłam ręką i wyszłam.

Ciekawe co ten rak teraz robi...

******************************

-Cześć.-Przywitałam się i zastałam Jasia,leżącego na kanapie.-Przyszłam ci najebać.

-Świetnie.-Uśmiechnął się smutno.-Ale już nie musisz.Możesz mi pomóc,zamiast mnie lać.

-Coś ty zrobił?-Przysiadłam się obok i wskazałam na jego powykrzywianego przeszepa.-Tę łapę na pewno masz złamaną...

-Ah.To nic takiego...Po prostu miałem drobny wypadek...-Machnął tą zdrową łapa i skrzywił się z bólu.

-Drobny?-Podniosłam pytająco brew.Na drobnostke to nie wygląda.-Powiedz co zrobiłeś.

-Chciałem popatrzeć w gwiazdy,wiesz...-Chyba się trochę zazenowal.

-Zjebałeś się z dachu?-Westchnęłam.-To było do przewidzenia.

-Skąd ty...

-Zawsze kiedy masz doła,to siedzisz na dachu i gapisz się w niebo.

-Dobrze mnie znasz...

-Ktoś cię musi poskładać.Nie możesz tu tak leżeć.-Spojrzałem na tego debila stanowczo.

Nie odpowiedział.Rzucił tylko na mnie okiem.Jak zawsze muszę wszystkim ratować dupę.

******************************
-Co cię tak długo nie było?-Zedi łypnął na mnie okiem,pijąc herbatę.-Ile można komuś suszyć łeb?

-No jak to rakowisko się połamało,to co miałam zrobic?Co ja będę biła prawie dobitego.To niehonorowe.-Wzięłam się pod boki i rzuciłam okiem na zdziwionego Yi.

-Jak to połamanego?

-E,tam.Połamał sobie to i owo.Soraka nie da rady go poskładać,bo nie ma sprzętu,więc wywiozłam go do Akali i reszty.

-Co?-Yi zmierzył mnie z zakłopotaniem.-Nie rozumiem...

-No czego ty nie rozumiesz?Łapę ma na sto procent połamaną w kilku miejscach,więc...

Nagle Yiusiowi się chyba taśma urwała ale Zed w ostatniej chwili go złapał.

-Irelko,jakaś ty romantyczna.Sprawiasz,że ludzie schodzą.-Zed zachichotał,kładąc nieprzytomnego Yi na kanapie.

-Spierdalaj.-Syknęłam i zaczęłam cucic tego debila.

-Wstawaj!-Męczyłam go tak długo,aż w końcu otworzył oczy.

-Zemdlało ci się.-Zedi spojrzał na Yi wymownie.

-Ojej...

-Tak się przeraziłeś losem raka?

-Ja chcę go zobaczyć.-Spojrzał na mnie prosząco.

-Potem do niego zajrzymy...

-A nie możemy teraz?-Wyglądał na trochę smutnego.

-No dobra...-Miałam odmówić ale nie umiałam.

*Yi*

Siedziałem lekko zagubiony,patrząc czasem w podłogę,czasem na Irelkę.

-Idziesz?-Kiwnęła głowa,a ja od razu wstałem.

Weszliśmy na salę.
Jak zobaczyłem Jasia to od razu poczułem się winny.Stałem tak nad nim i patrzyłem.Zrobiło mi się trochę przykro.

-Mogłem cię dopilnować.-Złapałem go za rękę,którą przyciągnąłem do siebie.Czułem się bardzo źle z faktem,że zostawiłem Yasa samego,żeby zrealizował swoje chore pomysły.-Straszny ze mnie dupek.

-Nieprawda.-Otworzył oczy i spojrzał na mnie.Trochę się wzdrygnąłem,sam nie wiem dlaczego...-To ja jestem skurwysynem...

-Trudno się nie zgodzić.-Uśmiechnąłem się lekko.-Ale to ja pozwoliłem ci na to wszystko.

-To był wypadek.-Machnął ręką i skrzywił się z bólu.-Ale zasłużyłem.

-Nie zasłużyłeś na łamanie się,tylko na porządnego plaskacza w twarz.-Mój ton głosu brzmiał trochę...chłodno?

Po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać czy jestem gotów mu wybaczyć...To zbyt mocno bolało ale życie bez niego...

-A zasłużyłem na wybaczenie?-Czy on czyta mi w myślach...

-Chyba powinienem się nad tym zastanowić.-Kiwnąłem głową,chcąc wyjść z sali i samemu wszystko przemyśleć ale zdarzyło się coś niezwykłego.Padł przede mną na kolana...Naprawdę nie powinien wstawać...

-Nie mów,że mi nie wybaczysz.No nie rób mi tego!-Spojrzał na mnie smutno.Czy naprawdę żałuje?

-Zrobiłeś coś bardzo złego...-Starałem się nie brzmieć jakoś oschle.-To bolało...Bardzo.

-Przepraszam...-Spuścił głowę.-Bardzo cię przepraszam...Wiem,że nie zasługuję na twój szacunek i twoją miłość a...-Czy on płacze?Nie do wiary...

-Mh...-Chciałem zacząć temat ale nie dał mi dojść do słowa.

-Błagam cię...-Zasłonił twarz zdrową ręką.-Nie wiem jak jeszcze mam przeprosić...Yi...wiesz,że cię kocham...

Stałem tak nad nim i patrzyłem w zupełnym milczeniu.

-Nie potrafię wyjaśnić czemu zadałem ci tyle bólu ale nie chcę tego robić...Nie mów,że mnie zostawisz...Nie mogę bez ciebie żyć!-Znowu na mnie popatrzył,a łzy spływały mu po policzkach.

Ciągle nie potrafiłem się odezwać.Teraz widzę jak beze mnie się rozpada...

Schyliłem się i przytuliłem go.Nie mogłem sobie tego odmówić...
Jaś wtulił się we mnie i rozryczał jeszcze bardziej.To słodkie,że wylewa dla mnie łzy.Chwilę się tak przytulaliśmy i chyba poznałem odpowiedź na pewne pytanie.

-Wybaczysz mi?-Spytał,tuląc się w moje ramię jak małe dziecko.

Pogłaskałem go po głowie,z lekkim usmiechem.

-Już dawno ci wybaczyłem,tylko tego nie widziałem.-Ja też się do niego wtuliłem.Siedzieliśmy tak dłuższa chwilę,aż Yasuo trochę się uspokoił.

-Wracaj do łóżka,bo jak ciocia Akali zobaczy...

Otarł twarz i kiwnął głową.

-Masz rację...Będzie bardzo zła...

Pomogłem mu wstać i wrócić tam gdzie być powinien.Chyba naprawdę wszystko go boli...

-Może się zdrzemniesz?-Zaproponowałem.Wygląda na bardzo zmęczonego.

-Nie chce mi się spać jak mogę patrzeć na ciebie.-Uśmiechnął się lekko.

-Nie podlizuj się.-Ja też posłałem mu uśmiech.

-Cześć gołąbeczki.-Do pokoju wpadł Zed,mierząc nas wesoło.-Po dramie?

-A ty się nie interesuj.-Yas posłał mu udawane zabójcze spojrzenie.

-Jakiś ty nerwowy.-Zed zachichotał.-Powinieneś dać Yi buzi na zgodę.

-No właśnie.-Zmierzyłem go wymownie.-Co za brak romantyzmu...

-No jak mam cię pocałować,skoro muszę tu leżeć.-Spojrzał na mnie jak na debila.

-Już podchodzę,wystarczyło poprosić.-Zrobiłem krok do przodu.

-Nie wkurwiaj mnie...-Jaś zmierzył mnie z udawanym oburzeniem.

-Nie marudź.-Pocałowałem go w nos,a potem w usta.

-Rzucił się jak na szynkę.-Zed zarechotał.

-Zed, przestań się droczyć z ludźmi,bo ci zrobię lewatywę.-W drzwiach stanęła Akali.

-Ciotuniu kochana...

-Nie nazywaj mnie tak,bo wylecisz z okna.-Spojrzała na niego chłodno.-Zawijaj się stąd w podskokach,bo zamknę cię na położnictwie.

-No dobrze,po co te nerwy.-Machnął ręką.-Idę już.

-Dzięki.-Zmierzyłem ją z wdzięcznością.

-Wiesz co?Chyba jednak się prześpię...Trochę rozbolała mnie głowa.

-Dobry pomysł.Drzemka dobrze ci zrobi.To dobrych snów.-Usmiechnąłem się lekko.

-Nie dasz mi całuska na dobranoc?

-Ah...zapomniałem.-Pochyliłem się nad nim i pocałowałem w czoło.-I nie denerwuj ciotuni Akali.Nie bądź jak Zed.

-Co ty...Ja ją powkurwiam bardziej.-Roześmiał się,a potem skrzywił z bólu.

-Lepiej już spróbuj zasnąć.Mam przy tobie zostać?-Właściwie,to nawet chciałbym zasnąć razem z nim.

-Nie będę cię przy sobie trzymał.

-To nie problem.Wezmę kilka rzeczy...

-Tak,zostaw dzieci Irelce...No co z ciebie za matek?

-Masz rację.-Kiwnąłem głową.-Ale nie myśl sobie,że nie wrócę.

-Nawet nie chcę o tym myśleć...

-Śpij już.-Jeszcze raz pocałowałem go w czoło i skierowałem się do wyjścia.

*Ogólnie jakiś czas później (Zedi załatwił Jasiowi powrót do domu,bo Akali nie chciała go puścić i teraz Yi jest jego mała pielęgniarką*

-Ta poduszka jest niewygodna.-Yas zmierzył mnie wymownie.

-Sam jesteś niewygodny.Tak się ułożyłeś,to tak masz.-Rzuciłem na niego okiem.

-Parszywe życie...-Westchnął.-Wiesz na co mam ochotę?

-Tak?-Odwróciłem się do niego.

-Na cieplutki rosołek...ale wiesz,taki babciny,z miłością...

-A ja też ci mogę zrobić rosołek z miłością?Żadnej babci nie znam...

-Od ciebie bedzie nawet lepszy.-Posłał mi lekki uśmiech.

-Już się tak nie podlizuj.-Zarumieniłem się lekko.-Kto wie?Może zrobię ci ten rosołek.

-Mmm...Smakowicie...

-Jak zasłużysz.-Wziąłem się pod boki.-Teraz mam trochę pracy,więc wybacz...

-Luz.Coś bym pociapał ale nie mogę...

-Było nie skakać z dachu.-Wzruszyłem wesoło ramionami.

-Ile razy mam powtarzać,że ja nie celowo?-Zabił mnie wzrokiem,aż mnie to rozbawiło i zacząłem się śmiać.

-Dobrze,spokojnie.Zrobię ci ten rosół.

-Świetnie.-Kiwnął głowa,a ja poszedłem się zająć podstawowymi domowymi zajęciami.

-SIEMANO!!-Do domu wpadła Irelka.Zapomniałem,że ma klucze...

-Witaj Irelko.-Jaś przywitał się,a ja wyszedłem zza winkla kuchni,trzymając w ręce marchewkę.

-Ładny fartuszek.-Irelka zachichotała.

-Lepszy niż większość twoich ubrań.-Zachichotałem wesoło.

-Pierdol się.-Zmierzyła mnie i rozsiadla się na kanapie,obok Jasia który gapił się w telefon.

-No nie widzisz,że jestem niedysponowany.-Jaś obrzucił ją spojrzeniem zabójcy.

-Złamana ręka nie przeszkadza w seksie.-Wzruszyła ramionami,a ja spaliłem się ze wstydu.

-No nie tylko rękę mam złamaną.-Jaś chciał szybko zmienić temat.-Patrz,Yi się tobą załamuje.

-To ja wracam do kuchni...-Odparłem i szybko zniknąłem za rogiem.

-Co to za pornole,co?-Irelka zrobiła udawaną minę oburzonej zakonnicy.

-Twoje życie to jeden wielki pornol.-Jaś zmierzył ją chłodno.-Powiem Zedowi,że nazywasz go pornolem.

-Myślałam,że Yi sie wkurwi i najebie ci marchewą...-Westchnęła i włączyła telewizor.

-Słyszałem.-Wystawiłem łeb z kuchni.-Nie kłócić się.

-Patrz,twój serial.-Irelka zmierzyła Yasuo,który spojrzał na telewizor.

-To są reklamy.

-Są nudne jak ty.-Zachichotała,a potem zadzwonił do niej telefon.

-Moje bubu mnie potrzebuje,także muszę spadać.Cya.

-Idź, idź.Żegnam.-Yas pomachał jej i rzucił złośliwie.

-Chcesz rosołku?-Zmierzyłem go z lekkim uśmiechem.

-Mniam mniam.-Rozpromienił się.

-Widzę,że się cieszysz.-Podszedłem i usadowiłem się obok.

-Będzie trochę kłopot z trzymaniem...

-Przecież mogę cię nakarmić.-Zaproponowałem i wziąłem łyżkę w dłoń.

-To dziecinne...

-Ty też.No daj sobie pomóc.

-Dobra...Chyba nie mam innego wyjścia,by coś zjeść.

-Dokładnie.No,leci samolocik.

-Mh.Trochę za mało soli.

-Jak pies je to nie szczeka...-Zabiłem go wzrokiem z lekkim uśmiechem i wepchnąłem mu łyżkę do ust, akurat kiedy miał komentować.

W tym czasie obejrzeliśmy razem kilka seriali i trochę pogadaliśmy.Potem wziąłem się za porządki i poprasowałem pranie.Niecałe,bo zastał mnie wieczór.

-Yiuś.Przespałbym się.-Jaś zmierzył mnie,gdy przechodziłem z poskładanymi ubraniami w dłoniach.

-Lulkać ci się zachciało?-Uśmiechnąłem się lekko.-W takim razie chodź na górę.

-Nie weźmiesz mnie na rączki?-Zachichotał.-Co z ciebie za rycerz?

-Z tego co wiem,to z twoimi nogami wszystko w porządku.Chodź,pomogę ci bo się jeszcze spierdolisz ze schodów.-Mruknąłem,a Jaś posłusznie Kiwnął głową.

-A ty nie chcesz ze mną spać?-Spojrzał na mnie,gdy chciałem odejść od łóżka.

-Muszę zrobić jeszcze kilka rzeczy,wziąść porządny prysznic i zaraz do ciebie wracam.

Kiwnął głowa i otulił się kołdrą.

Skończyłem porządkować wszystkie ubrania dość szybko i poleciałem wziąść cieplutki prysznic ale skończyło się na kąpieli w wannie.Trochę mi to zajęło,po prostu woda była taka świetna...W końcu skończyłem mycie,ubrałem się w jakąś pierwszą lepszą koszulkę,spodenki i ruszyłem do sypialni.Mi także chce się spać.

-Ty jeszcze nie lulkasz?-Zmierzylem z zaskoczeniem,patrzacego na mnie Jasia.

-Tak mnie wszystko napierdala,że spać nie mogę.-Skrzywił się lekko.

-Moje biedactwo.-Położyłem się obok.-Może się przytulisz?

-Chętnie.-Znowu skrzywił się z bólu ale wtulił głowę w moją pierś.

-Dobranoc.-Pocałowałem go w czoło i sam próbowałem zasnąć.

Wyszło na to,że Jaś bardzo długo nie mógł zasnąć i wyszło tak,że z nim czuwałem.Nie wiem czemu.Chciało mi się tak bardzo spać ale nie mogłem.Cały czas glaskałem Jasia po głowie,który chyba bardzo cierpiał.Leżałem tak i patrzyłem w zegarek,aż Jaś przestał się trząść.W końcu zasnął.Ja też spróbowałem.I ja też usnąłem.

******************************
Obudziło mnie plakanie jakiegoś bobo, więc szybko otworzyłem oczy.Z uwolniemiem się z uścisku Yasuo było dużo gorzej.Ale dałem radę.

-Co się stało?-Wziąłem Gaesia na ręce.Po dłuższym stwierdzeniu chyba potrzebował towarzystwa.

-Chciałbym jeszcze pospać,wiesz?-Położyłem go do naszego łóżka,w nadziei że jeszcze zasnie.
Zaczął coś gaworzyć,gdy go kładłem.

Chwilkę...czy on powiedział moje imię?

Uśmiechnąłem się lekko i wtuliłem w niego.Szybko zasnąłem.

******************************
-Dzień dobry!-Obudził mnie znajomy głos.Rzuciłem okiem po pokoju.Aone?

-Co ty tu robisz tak wcześnie?-Przetarłem oczy i położyłem Gaesia obok,żeby się podnieść.

-Przyszedłem w odwiedziny.-Wzruszył ramionami i otrzepał ubranie.-To takie dziwne?-Spostrzegłem,że balkon jest otwarty.

-Dziecko czy ty wlazłeś tu przez balkon?-Zmierzyłem go z zaskoczeniem i wyszedłem z łóżka.

-Drzwi były zamknięte,a ja nie mam kluczy.-Odparł chyba lekko zażenowany.

Spojrzałem na zegarek.

-Nie za wcześnie na odwiedziny?Jest szósta rano...

-Za godzinę mam trening,więc pomyślałem że wpadnę.Wybrałem nieodpowiedni moment?

-Może trochę za wczesny ale dobrze cię widzieć.-Przytuliłem go.-Chodźmy na dół,zanim ta zrzeda się obudzi.Zrobię ci herbaty.

-Mmm...Kubek herbaty brzmi bardzo dobrze.-Aonek kiwnął głową i zeszlismy na dół.

Pogadalismy głównie o nim i o tym jak mu się żyje u Kina,aż w końcu pojawił się ktoś nowy.

-Co ty tu robisz?!-Zmierzyłem Jasia,który stał oparty o wejście.-Kto ci pozwolił wstawać?

-Obudziłem się a ciebie nie było w pobliżu...No i zgłodniałem.-Speszył się,a Aonek zachichotał.

-To ja się zbieram.-Machnął ręką i udał się do wyjścia.-Tym razem drzwiami.

Pożegnałem się, a potem wziąłem pod boki i stanowczo Zmierzylem Yasuo.

-No?To jaką masz wymowke?

-Głód.

-Wracaj mi do łóżka ale już.-Poleciłem.-Zaraz zrobię ci coś do jedzenia.

Dotarliśmy do sypialni.Zanioslem Gaesia do łóżeczka,bo spał na dobre i wskazałem na nasze łóżko mierząc Jasia.

-I nie wstajesz z niego dopóki nie pozwolę.

-A co jak zachce mi się siku?-Zmierzył mnie z rozbawieniem.

-Mam ci połamać drugą rękę?-Przewróciłem oczami.-Idę ci zrobić coś do jedzenia.

-Świetnie.-Ozywil się.

Po chwili wróciłem z tostami i położylem mu je obok.

-A ty nie zjesz ze mną?-Zmierzył mnie pytająco,biorąc tosta w rękę.

-Nie jestem głodny.-Wzruszyłem ramionami i usiadłem na łóżku.

-Jedz.-Wepchnal mi tego tosta do ust.-Ostatnio schudłeś.

Zmierzyłem go zabójczo,gryzac kawałek tego cholernego tosta.

-Irelka ma rację.Grubasie.

-Jedz, nie gadaj.-Wepchnął mi kolejny kawałek do ust.-Ty jesz jednego,ja drugiego.

-Mh...-Chciałem się odezwać ale usta miałem pełne jedzenia.

-Jedz jedz decho.-Uśmiechnął się lekko.

-Jem,tłuściochu.

-Tłusta to jest Irelka,a nie ja.

-Ona jest w ciąży.-Zmierzyłem go z usmieszkiem.-Ups,zapomniałem ci powiedzieć że Irelka wczoraj w nocy stwierdziła,że sobie urodzi więc jak narazie to tylko ty tu jesteś gruby.

-Co?Irelka urodziła?Szau.-Wzruszył ramionami.-Przestanie u nas przesiadywać.

Zmierzyliśmy się jednocześnie.

-Nieeee...-Odparlismy w tej samej chwili,przy okazji się śmiejąc.

-Ona wraca jak bumerang.-Wzruszyłem ramionami i wstałem z łóżka.-Chyba powinienem tu trochę ogarnąć i obudzić bobo.

-A ja dokończę sniadanie.-Przeciągnął się leniwie.

-Grubas.

-Wredota.

Zachichotałem i poszedłem do bobosiów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro