Rozdział XIX
*Yiuś*
Uczucie ciepła powoli zaczęło być bardziej odczuwalne,a świat snów wyruszał w odległą dal.Na jego miejscu pojawił się przytulny pokoik,zatopiony w delikatnym dziennym świetle.
-Dzień dobry,dziecko-Głos zakonnicy rozległ się niedaleko i dopiero po chwili ogarnąłem,że siedzi obok na fotelu.
-Mhh...-Mruknąłem i zasłoniłem usta ręką,by ziewnąć.
-Widzę,że porządnie się wyspałeś.-Kobieta rzuciła,wpatrując się we mnie,a ja tylko odgarnąłem niesforne kosmyki z czoła.
-Jak długo spałem?-Spytałem cicho.Czuję się fatalnie.
-No przespałeś prawie dzień,ale to powinno ci dobrze zrobić.Czujesz się lepiej?
-To chyba nie pomogło-Mruknąłem z zawodem i owinąłem się kocem.
-Masz temperaturę...-Zakonnica zmierzyła mnie z zastanowieniem.-Zielniczek i śniadanie ci odrobinę pomogą.
-Naprawdę,nie jestem głodny...-Podniosłem się z poduszki i spojrzałem na Euzebię z wyrzutem.
-Jedz dziecko.Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia.
-Ale...
-Żadnych ale...-Kobieta zatkała mi palcem usta.-Człowiek musi jeść,a ty wyglądasz jak deska wisząca na wieszaku i akurat tobie przyda się coś do zjedzenia...
Zignorowałem jej komentarz i oczekująco ułożyłem się na poduszce.
******************************
-Tak,już mi lepiej-Rzuciłem badawczym okiem na zakonnicę ,która mierzyła każdy mój ruch.-Za chwilkę wrócę.
-A szalik?
-Po co mi szalik,nie jest tak zimno...
-Ubieraj szalik,jesteś przeziębiony.-Euzebia samodzielnie wpakowała mnie w ten szalik i odprowadziła stanowczym spojrzeniem.(nie sądzicie,że Euzebia troszkę mamusiuje Yi?)
W pierwszej kolejności poszedłem kupić pare potrzebnych mi rzeczy,a obok jednego ze sklepów mieściła się biblioteka,więc czemu nie?
******************************
Otworzyłem drzwi,a tam znów była Euzebia i grzebała w jakiś swoich ziółkach.
-Dobrze,że już jesteś.-Kobieta uśmiechnęła się i momentalnie odwróciła w moją stronę.-Mam prośbę.
-Hm?
-Przejdź się do lasku za miastem po trochę drzewa,bo zaczyna brakować.
-W porządku.-Odparłem i poszedłem odłożyć książki,które miałem ze sobą.
Gdy dotarłem do owego lasku na niebie zaczął powoli lsnic majestatyczny zachód słońca i światłu dziennemu zaczynał ustępować półmrok.Zebrałem odrobinę patyków dla Euzebii i zrobiło się prawie całkiem ciemno.Zaskoczył mnie lekki szelest gałęzi i krzewów ale nie było tu nic niepokojącego.Przynajmniej narazie.Uczucie wieczornego chłodu stało się bardziej odczuwalne niż kilka chwil wcześniej.Po chwili ciche kroki przykuły moją uwagę i na chwilę przystanalem by się rozejrzeć.Nic a nic.Hm...dziwne.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem przed siebie,kiedy nagle coś złapało mnie za nogę.
-Aaaah!-Kontakt z podłożem był średnio przyjemny,zważywszy na to,że przywaliłem twarzą w konar,co było prawie takie samo jak dostanie blatem od Jasia.
Gdy odzyskałem rezon nade mną zauważyłem kilku uzbrojonych mężczyzn.
-Powinieneś wieczorynkę oglądać,chłopczyku.-Jeden z nich uśmiechnął się w moją stronę,pokazując rząd popsutych,czarnych zębów.
-A ty powinieneś umyć zęby,a nie tego chyba nie potrafisz.-Uśmiechnąłem się złośliwie i Zmierzyłem z triumfem minę tego śmiecia.
-Waż słowa,chuju.-Facet przystawił mi nóż pod gardło,a ja rzuciłem w niego rozbawionym spojrzeniem.Gościu nie wytrzymał,wyleciał z tym nożem i kazał swoim kolegom mnie skrzywdzić.Odskoczyłem i natychmiast wyjąłem miecz.Odparłem atak pierwszego napastnika,rzucając go na ziemię i przeciąłem mieczem na pół to co z niego zostało.Potem ten od wieczorynki przewrócił mnie na ziemię i przyszpilił do niej,mierząc w złośliwym usmieszku.
-Zdychaj.-Znowu wyjął swój nożyk,a ja przywaliłem mu w nos i dobyłem miecza,zadając śmiertelny cios.
Stanąłem na nogi ale nigdzie nie było tego trzeciego gościa.Może uciekł?Nie wiem.Zabrałem swoje rzeczy i zająłem się zajęciem sprzed chwili,kiedy nagle uderzenie czymś ostrym wyrwało ze mnie świadomość,a jej resztki pamiętają tylko upadek na trawę.
******************************
-Uaa...-Pierwszym bodźcem z zewnątrz był zaskoczony męski głos.-Paskudna sprawa,chyba zostanie blizna...
Szybko otworzyłem oczy i przede mną ukazała się fioletowowłosa postać.Wpierw myślałem,że to Aone ale nie...włosy są zbyt długie...
-Co ty robisz?!-Zmierzyłem mężczyznę i odsunąłem się z zaskoczeniem.
-Chcę cię opatrzyć.-Facet wrócił do zajecia sprzed chwili,a ja poczułem lekki ból pod okiem.-Nieźle ich posiekałeś.-Uśmiechnął się delikatnie,a mi nadal lekko kręciło się w głowie.
-Auuu...-Skrzywiłem się,gdy znów poczułem nieprzyjemne pieczenie.
-Dostałeś świecznikiem w gębę.To ciekawe doświadczenie.-Mężczyzna znów posłał mi uśmiech i chyba skończył swoją robotę.-Może ci po tym zostać blizna,ale i tak jest w porządku.
-A gdzie ten trzeci?-Przypomniałem sobie o ostatnim napastniku.
-Nie żyje.-Fioletowowłosy zmierzył leżącą w oddali postać i znów obrócił się w moją stronę.
-Ah.-Podniosłem się z ziemi.-Komu mam zaszczyt podziekować,za uratowanie od latających świeczników?
-Kin.-Przedstawił się i posłał mi ciepłe spojrzenie.Komu miałem zaszczyt ocalić dupę?
-Yi.-Przedstawiłem się odrobinę nieśmiało i zmierzyłem wiszący na niebie księżyc.
-Uroczo.-Fioletowowłosy posłał mi kolejny uśmiech.-No,co tu robisz?
-Ja?Ja z wizytą po drewno...-Nie wiedziałem jak to ująć w słowa.-A ty?Co cię tu sprowadza.
-Szukam brata.-Kin rzucił na mnie lekko przygaszonym spojrzeniem.-Nie wiem nawet czy żyje...
-Znajdziesz,znajdziesz.-Zmierzyłem go krzepiącym spojrzeniem i rozpogodził się trochę.
-To gdzieś zmierzasz?-Kin wziął swoją broń z ziemi i spojrzał na moją.
-Piękna robota.-Pochwaliłem jego ostrza.Rzeczywiscie mi się podobały,ale szybko wróciłem do zadanego pytania.-Szukam pewnej osoby.Jak chcesz możemy się udać razem na tę jakże wspaniałą wycieczkę...
-Czemu nie.Przyda mi się towarzystwo.A kogo szukasz?
-Cóż.Zazwyczaj wyróżnia się z tłumu,bo nie wiem...zwyzywa ci buty?Taki wysoki brunet,który się tytułuje rakiem...
-Rzeczywiście ciekawa osoba.-Kin zmierzył mnie,jakby rozszyfrował moje myśli,a ja aż drgnąłem.-Może już wyruszymy?Chyba,że wolisz o brzasku?
-Chyba ta druga opcja.Muszę zanieść to drewno pewnej zakonnicy.Pewnie obgryza fotele z niepokoju.-Wziąłem rozrzucone niedaleko patyki i poszedłem w stronę miasta,w towarzystwie mojego nowego znajomego.
*Jaś*
Dzisiejszy poranek był tak chujowy,że aż się nawet żyć nie chce.Te blachy z dołu całą noc darły mordy,nimfomanki zajebane...
-Bacz gdzie chodzisz!-Z mojego umysłowego szkalowania małych kurewek wyrwał mnie jakiś oburzony głos.
-Przepraszam.-Zmierzyłem postać,która odpowiedziała mi oburzonym spojrzeniem i zadarła nosa.Pewnie syneczek mamusi...
Nawet nie zauważyłem całego zbiorowiska ludzi przede mną.Co tu się odiwania?
Z wstępnych oględzin wynikało,że to wyścigi konne,więc czemu by nie pooglądać?Lepsze to niż spanie pod prężnie działająca kurwiarnią...
-A ty?-Po raz kolejny wyrwał mnie męski głos,więc spojrzałem w jego stronę.
-Co ja?
-Nie chcesz wziąść udziału?-Facet zaczął mnie nakłaniać,jakby mu za to zapłacili.
-Ja?Skąd ta propozycja?-Zmierzyłem nieufnie postać stojącą przede mną.-A w sumie...dobra niech ci będzie?Jest coś do wygrania,czy to tylko na chwałę ojczyzny?
-Nagroda jest fundowana przez hrabinę,więc jest o co walczyć...-Jemu chyba płacą za takie pierdolenie o Chopinie.
-Dobra,dobra kurwa...już mnie przekonałeś.-Zmierzyłem go i poszedłem tam gdzie mi wskazał.
Dostałem jakiegoś konika,nie no ładny,ale ja się nie znam na jezdziectwie,więc jak to się mówi Juololo.Za chwilę miał się zacząć wyścig,więc postanowiłem trochę zagrzac go walki mojego wierzchowca.
-No koniku...Leć jakby ci się srać chciało,bo inaczej ci nogi upierdolę czy co innego.-Tak to bym mógł Masterowi grozić gwałtem ale dobra,ciii...
Wyścig trochę trwał,ale konik chyba zesrany ze strachu leciał jak dzika swinia przez agrest i rzeczywiście mieliśmy szansę na zwycięstwo.I tak też się stało.
Jacyś ludzie mi gratulowali,pies ich jebal,a pro zawodnicy patrzyli na mnie jak na scierwo.Ktoś spytał czy jestem Indianinem ale to przemilczę,każdy ma prawo się pomylić.Po chwili w moją stronę zaczęła zmierzać dość wystrojona kobieta.Ona też zaczęła mi gratulować i tak się zgadaliśmy,troszku o gospodarce,troszku o polityce,potem o tym ze Emhyr to scierwo i przy okazji ciutkę o ogrodnictwie i roślinach letnich.Więc w sumie po rozmowie,jak się później okazało z panią hrabiną wyszło,że ona ma roślinę której szuka i chętnie się ze mną podzieli,więc w podzięce dostała przepis na nawóz i wszyscy byli szczesliwi.
No to czas ruszać dalej...i wreszcie...KONIEC SPANIA POD BURDELEM!Normalnie dojść można...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro