Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział LXI

*Yas*

Zwlokłem się z kanapy aby zobaczyć co ten Yi odwala.Może w ten sposób mnie woła?Albo mama go tłucze?Kij wie...

-Yi,dlaczego ty co cholery tak krz...-Zaniemówiłem,widząc ten obrazek.Yi zaklinował się głową w płocie,usiłując rozpaczliwie się wyrwać.Ciekawe Jak to zrobił?

-Mógłbyś mi pomóc?-Yi uśmiechnął się z zażenowaniem,a ja pokiwałem karcąco głową.

-Coś ty odwalił,Padalcu?

-Ja...Um,cóż...Chciałem zerwac kwiatek...O tamten...-Wskazał palcem na jakiegoś chaszcza.

-Yi...Mogłeś obejść płot.-Uśmiechnąłem się z litością.-Zaraz Cię stąd wyciągnę,tylko...Hmm...Czym by Cię tu stąd...

Poszedłem szybkim krokiem po jakieś nożyce do prętów,żeby wyciąć kawałek płotu.Yi przynajmniej przestał się szarpać.

-Tylko teraz się nie ruszaj,bo utnę Ci jeszcze przypadkiem rączkę.-Pokiwał posłusznie głową,a ja probowałem go szybko wyciągnąć z pomiędzy prętów.W końcu mi się udało.

-No,wyskakuj.

-Uf...Dziękuję.-Yi przeciągnął się i powoli podniósł.-Gdybyś nie przyszedł...

-Wrzeszczałeś tak,że ciężko było Cię nie usłyszeć.-Spojrzałem mu na szyję.-Chyba się zraniłeś.

-Oj...-Dotknął tego miejsca.Lekko krwawiło.

-Zaraz to opatrzymy.-Uśmiechnąłem się do niego i objąłem ramieniem.

************************************
-A tu co się stało?-Mama zmierzyła mnie z zaskoczeniem gdy opatrywałem Yi.

-Yiuś się zaklinował w płocie...-Westchnąłem,kończąc robotę.

-Przepraszam...-Yi uśmiechnął się słabo.

-Ojoj.-Mama gapiła się na nas,a Yi nagle się speszył.

-M-może zrobię herbatę?-Poleciał do kuchni,a ja rozsiadłem się w fotelu.

-Wiesz co,Synek?-Mama zmierzyła mnie.-W nocy jest strasznie zimno...Skocz do lasu drewna przynieś,bo starej kobiecie nogi marzną w nocy.

-Nie jesteś taka stara.Dopiero co usiadłem...-Przewróciłem oczami.

-No idź skarbie.-Pogłaskała mnie po plecach.-Zrobię Ci kolację.

-Hmmm...-Uśmiechnąłem się lekko.-Może się skuszę...

-Leć,leć.-Pokiwała głową,a ja leniwie wstałem z fotela.

Na dworze było całkiem przyjemnie.Może wieczorem
trochę wieje ale mama przesadza.Powietrze przyjemnie muskało moją skórę...
Szedłem powoli w kierunku lasu.Ostatnio niezła była burza,więc jakieś drzewa powinny paść...Rzeczywiście kilka konarów leżało na trawie.

-Nie będą się dobrze palić.-Skwitowałem.Były małe i suche.
Poszedłem głębiej w las.Chyba ciężko bedzie z porządnym drewnem...

Nagle poczułem muśnięcie po nodze i miecz wyleciał mi z ręki,a razem z nim kolana również padły na ziemię.

-Co jest do cholery...-Syknąłem,próbując się poruszać ale kręciło mi się w głowie i chyba zaczynałem tracić powoli przytomność...

************************************
Mrowienie w nogach ustało,a mi zaczął doskwierać dokuczliwy chłód.Otworzyłem oczy.Spodziewałem się nieba ale otulił mnie czarny jak smoła kamienny sufit...Podniosłem się do siadu.Żelazne kraty?Więzienie?

Trochę kręciło mi się w głowie...

To pewnie jakieś nieporozumienie i biorą mnie za wioskowego wariata...

Gapiłem się w ścianę,zastanawiając się co począć.

-Wstawaj.-Nagły męski głos sprawił,że obróciłem głowę.Zbroja tak charaktetystyczna,że nawet z wadą minus 666 bym zauważył iż jest Noxiański.-Do dowódcy idziesz.-Noxianin otworzył celę i pchnął mnie do przodu,związując ręce.Nie ufają mi.Śmieszne.

Strażnik prowadził mnie szerokim,ciemnym korytarzem.Duży pokój ozdobiony kolcami i noxiańskimi flagami.Opakowany Jak sardynka koleś w zbroi stał odwrócony tyłem.

Strażnik rzucił mną na posadzkę,tak że upadłem na kolana.

-Powiedz mi czy wiesz jak zachowuje się ptak w klatce.-Dowódca zaczął,obracając się do mnie.

Brązowowłosy Noxianin pokryty bliznami.Typowy i brzydki jak noc.

-No?Wiesz?-Podszedł do mnie i patrzył oczekująco w twarz.

-Niewola nie jest mi obca.-Rzuciłem chłodno.

-Cieszę się niezmiernie.-Lekki śmiech w głosie.-Jesteś świadom swojej sytuacji.To dobrze.

-To,że tu jestem to chyba nieporozumienie.-Westchnąłem.

-O,nie,nie,nie,nie.-Znowu zrobił krok do przodu i wsparł rękę na biodrze.-Tutaj właśnie powinieneś być mój drogi Yasuo.

Zaniemówiłem...Ten stary list gonczy...Cholera...

-Zabijesz mnie?-Spojrzałem mu w oczy,a on uśmiechnął się szeroko.

-Nie wiem.-Wzruszył ramionami.-Może chcesz zmienić stronę na tą...właściwszą?Może Cię oszczędzę.Szkoda tak zdolnego szermierza...

Zmierzyłem go z lekkim uśmiechem.

-Nie licz na to.

Zamrugał kilkukrotnie,jakby nie dopuszczał do siebie odmowy.

-To może być bardzo niekorzystne...-Czułem,że ma wielką ochotę mnie zabić...

Cóż z tego.Próbował mnie przechytrzyć,a potem zgarnąć nagrodę.Co za brak honoru...

-Nigdy w życiu bym do Ciebie nie dołączył.-Splunąłem mu na buty,patrząc z pogardą.-Groźba śmierci jest mi milsza niż strata honoru.

Noxianin zabił mnie wzrokiem,a ja spojrzałem na niego równie chłodno.Ponownie obrócił się do tyłu.

-Nie moją rolą jest dokonywanie Twoich wyborów ale możesz już go nazwać błędem.-Zmierzył mnie półokiem.-Jeszcze się zobaczymy.Wyprowadzić.-Wydał rozkaz i dwóch gości od razu mnie przechwyciło,podnosząc z klęczków i prowadząc do celi.Trochę tu za ciemno.Przynajmniej rozwiązali mi ręce.Aż tak są pewni,że nie ucieknę?

W celi czekała mnie ciekawa niespodzianka.Przynajmniej zamierzają mnie tu karmić.Tylko co tak skromnie?

-Mh...-Zacząłem dziubać widelcem w zimnej,glutowatej kaszy.-Tak bez mięsa?

No cóż...Darowanej kaszy nie można wypierdolić...

Tylko trochę tutaj nudnawo...

Jedyną rzeczą jaką mi pozostało było spanie,więc ułożyłem się na niewygodnej kamiennej posadzce.Sen jakoś nie chciał przyjść.Nic dziwnego...

*Yiś*

-A gdzie Jaś?-Zasmuciłem się,bo jego herbata już wystygła a on nadal nie wrócił/

-Może dalej szuka tego drewna?-Jego mama była równie zaniepokojona.

-Aż tak długo?-Podałem dzieciakowi klocek.-Zabrał telefon?

-Chyba nie.-Wskazała na półkę.Ta to jego.

-Niedobrze...

-Pewnie do kogoś polazł...

A jeśli coś się stało?

Może ma jakieś kłopoty?

-Yi.-Ręka na ramieniu,która sprawiła,że prawie podskoczyłem.-Strasznie jesteś zestresowany.Może powinieneś wziąć gorącą kąpiel.

To czasem pomaga...

-Może.-Miałem wrażenie,że przechodzą po mnie dreszcze.-A jak coś mu się stało?

-Jestem pewna,że nie.Polazł pewnie do tego swojego kolegi,wiesz jak to z nim jest...

Westchnąłem przygnębiony,bo mam wrażenie,że stało się coś naprawdę poważnego...

*Yas*

-Pobudka!-Niezbyt przyjemny głos zerwał mnie z letargu.-Do dowódcy idziesz.

Przetarłem oko i podniosłem się.Ponownie zwiazali mi ręce.Czułem zmęczenie i głód...Znów zaprowadzili mnie do tego zjeba.Siedział na krześle,a wstał gdy tylko znalazłem się w sali.

-Miłe spotkanie.-Wyszczerzył się na mój widok.-Jak samopoczucie?

-Ujdzie.-Wzruszyłem ramionami.Jakoś nie miałem ochoty z nim dyskutować.

-Cieszę się.Mam nadzieję,że nie będziesz miał nic przeciwko temu,że muszę zrobić mały...rekonesans...

Zupełnie nie rozumiałem o co mu chodzi ale nic nie mogłem poradzić na jego obłąkanie.Dowódca poszedł do mnie z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy.

-Musimy sobie też wyjaśnić drobne zasady Twojego pobytu tutaj.-Nagle jego twarz stała się niezwykle lodowata.-Jeżeli będziesz próbował uciekać,to urwę Ci jaja.-Gapił się na mnie,a potem znów się odsunął i uspokoił.

-Będą kary jeżeli będziesz niegrzeczny.-Rzucił tylko.

Czułem się bardzo dziwnie.Znów zrobił kilka kroków do przodu.

-Wracając do naszego wcześniejszego rozmyślania...-Złapał mnie za policzek.Nie tak jak to robił Yi...Po prostu wbił mi pazury w twarz.Próbowałem się osunąć ale dowódca przetrzymał mnie stopą,a potem stało się coś niespodziewanego...

Pocałunek...Do cholery,pocałunek...

Natychmiast próbowałem się uwolnić,ewentualnie kopnąć go w jajca ale trzymał mnie zbyt mocno,bym mógł podnieść nogę tak wysoko.

-Co do cholery!?-Rzuciłem zaskoczony.-Dlaczego mnie całujesz!?

Nie odezwał się.Poczułem jak przybija mnie do ściany.Związane ręce nie pozwoliły mi na samoobronę i kontakt z ścianą sprawił mi ból.Próbowałem kopać ale byłem w takiej pozycji,że było to niemożliwe.Teraz więzy u nóg.I Jak ja mam walczyć z tym demonem?

-Nie igraj z ogniem.-Chłodny ton Noxianina wyrwał mnie z chwilowego strachu i napełnił determinacją.

Chciałem kopnąć go w to głupie dupsko czymś w rodzaju łóżeczki z nóg ale nie trafiłem.

-To wiesz jak to jest być ptakiem w klatce?-Uśmiechnął się i szarpnięciem za włosy rzucił mnie na ziemię.Nie mogłem się podnieść.Trzepałem się po posadzce jak ryba bez wody.Faktycznie uwięziony...

Szukałem wzrokiem tego wariata,bo zniknął mi z pola widzenia...
Kroki.Nagle poczułem coś zimnego i metalowego na skórze.Smyra mnie jakimś metalowym kijem...

-Zostaw...-Warknąłem.Udawał,że nie słyszy nadal podwijając materiał i odsłaniając jeszcze więcej ciała.Jeden fałszywy ruch i skończę z prętem w trzewiach...

Dotarł tym chujostwem do sutka.Gdybym tylko mógł coś zrobić,to wbiłbym mu ten kij w oczy...
Uczucie zimna biegnące od pręta było tak bardzo obce i nieprzyjemne...

-Zostaw...-Mruknąłem,próbując się jakoś bezpiecznie odsunąć i nagle poczułem na skórze smagnięcie,które ostudziło mój zapał.

-Mówiłem Ci,że jak będziesz próbował uciec to urwę Ci jaja.-Uśmiechnął się,a ja nadal czułem nieprzyjemne pieczenie na skórze...Głupi chuj...
Po chwili znowu zaczął zaczął mnie macać tym kijem.Chce mnie zabić,torturować czy zwalić do mojego nagiego ciała...

Wszystkie opcje to koszmar...

-Jaki masz plan?-Syknąłem,gdy ból się zmniejszył.Noxianin zaczął się śmiać.

-Oj zobaczysz...-Przejechał mi kijem po ciele,a ja drgnąłem.-W swoim czasie mój drogi Yasuo.

-Jesteś...pojebany...-Mruknąłem i po chwili poczułem mocniejszy cios.

-K...Kurwa...-Jęknąłem,krzywiąc się z bólu.Wczesniejsze zranienia były już sinoczerwone.

-Utnę Ci rączkę jak bedziesz tak brzydko się wyrażał.-Dowódca zagroził.Skóra mrowiła mnie jak cholera,w jednym miejscu zaczęła lekko schodzić...

Starałem się odetchnąć i uodpornić na ból,żeby nie czuł satysfakcji...

Nagle poczułem,że jestem szarpany za włosy i zmuszony do podniesienia się.Został mi jedyny sposób obrony...Gryzienie...

Noxianin złapał mnie za włosy jeszcze mocniej...

-Stawianie się Ci nie pomoże.-Przyłożył mi pręt do szyi.-A jak będziesz tak nie ładnie szalał,to Cię uduszę...

Ścisnął pręt,sprawiając że zaczynało w płucach brakować mi powietrza.

-Więc się zachowuj.-Zwolnił uścisk,a ja złapałem szybko głęboki oddech,trochę się dławiąc.

Znów mnie obmacuje...

-Zabiję Cię...-Warknąłem,a on zaczął rechotać.

-Doprawdy?Dziękuję za dawkę śmiechu,to słodkie.

Wrzałem ze złości i niepokoju gdy mnie dotykał.Szukałem kolejnego Miejsca do ugyzienia.Doskonale bronił się zbroją.
W końcu odsłonił ramię aby sięgnąć do moich spodni.Udało mi się go udziabać,po czym otrzymałem solidnego liścia...

Krew z nosa...

Na moment opadła mi głowa i gapiłem się w skapującą krew...

-Zabij mnie.-Rzuciłem.Dowódca podciągnął mnie,przyciskając do siebie.

-Nie mógłbym zabić takiego przystojniaka.-Wyszczerzył się i nadal mnie obmacywał.Skępowane ręce drżały mi jak przy padaczce.

-Nie.-Warknąłem i rozpaczliwie próbowałem się odsunąć.-Łapy precz!

-Oj przestań.-Uśmiechnął się,a ja nadal probowałem go ugryźć.

-Spier...dalaj...-Ryknąłem i dostałem kolejny cios.Tym razem dostałem w wargę.Smak krwii...Zabójczy...

Nagle szarpnię.Kolana odmówiły mi posłuszeństwa i padłem na posadzkę.Dowódca uśmiechnął się szeroko.

-Pokłony dla mnie?-Zarechotał,nadal grzebiąc mi w spodniach.Próbowałem się odsunąć.Ten dotyk był obrzydliwy...

-Przestań...-Poprosiłem.Zaśmiał się tylko i szarpnął mnie za głowę bym na niego spojrzał.

-Wykorzystałeś moją dobroć,więc teraz nie słucham życzeń.

Poczułem,że nadal grzebie mi w spodniach,bawił się moimi jądrami,a ja dostawałem szału.Ręce drżały mi jak w padaczce.

-Zostaw.-Warczałem cały czas,a on zupełnie to ignorował.

-Będę Cię jebał jak psa,wiesz?-Zmierzył mnie z uśmiechem.Zabijałem go wzrokiem.

-Zajebię...-Mruknąłem.-Tylko się uwolnię...

Znów pchnął mnie na ścianę,aż zakręciło mi się w głowie.Zostawiałem krwawe ślady na posadzce.

-Ptaszek w klatce.-Szepnął mi do ucha i zdjął ubranie.Chciałem go jakoś kopnąć ale sznury...Cholera...

-Ciekawe czy jesteś tak głęboki jak Twoja duma?-Zarechotał,a ja zacząłem się miotać.

-Nawet o tym nie myśl!-Ryknąłem,szamotając się.Złapał mnie za kark,unosząc do góry.

-Nie ty tutaj decydujesz,Słonko.-Szepnął mi do ucha i szarpał za jądro.Rzucałem się by nie mógł tego robić ale nie działało.Praktycznie wpadłem w panikę i próbowałem się szarpać,uwolnić...cokolwiek...

-I jak?Dalej taki waleczny?-Zarechotał,wkładając palec w miejsce,w które nie powinien.

-Nie złamiesz mnie...-Jęknąłem.-Jeśli o to Ci chodzi...Nigdy...

Dołożył kolejny palec,a ja wbijałem palce dłoni w linę.Nawet szarpanie gówno daje...Liczy,że jednak się poddam...Żałosne...

-Nigdy mnie nie złamiesz...-Powtarzałem ciągle te same słowa.

Nie przestawał...

Teraz wiłem się z bólu i ze złości...

-Nigdy...Słyszysz...Kurwa nigdy...Możesz mnie nawet zruchać ale się przed Tobą nie ukorzę...

-Czyżby?-Uśmiechnął się szeroko.

Poczułem z tyłu coś szerszego,a z palców zaczęła lecieć mi krew od tego sciskania liny...

-Życzenie spełnione.-Zarechotał.

-Zapłacisz za to...-Zagroziłem,szarpiąc się.Lina ocierała mi dłonie.Pierwszy raz poczułem taką bezsilność.Te sznury były zawiązane tak dokładnie,że nie mogłem znaleźć słabości by się uwolnić a wiele razy już to robiłem...

-I co mi zrobisz?-Noxianin zaśmiał się,wkładając mi te swoje brudne paluchy do ust.

Od razu zacząłem go gryźć i szarpać się.

Coś gorącego uderzyło mnie w plecy,a coś metalowego w twarz...

-Jescze raz mnie ugryziesz,a skręcę Ci kark.-Złapał mnie za szyję,podciągając do góry.-Zachowuj się albo będziesz truchłem.

Złapał mnie w taki sposób,że miałem wrażenie natychmiastowego dławienia się krwią.

-Zabiję Cię...Zabiję...-Ryknąłem,szarpiąc się,a on rzucił mną o podłogę.

-Możesz próbować.

Co on knuje...Gapiłem się w podłogę,klęcząc i czując nieprawdopodobny ból w całym ciele.A co jeżeli dopadli Yi...Cholera...
Poczułem jak ten wariat podnosi mnie do góry i przywiązuje do słupa.Zasłonił mi oczy jakąś chustką.

-Zdezorientowany?-Zarechotał,klepiąc mnie w brzuch.Znów drżały mi ręce.

Usłyszałem kroki i dotyk przesuwający się po mojej skórze.To dłoń...Ciepła,spocona...

Oddychałem szybko,czując jeszcze większy niepokój.Na ślepo było jeszcze gorzej...
Ręka zaczęła schodzić coraz niżej...

-Nie tam...-Mruknąłem,a dłoń całkowicie mnie zignorowała.Czułem dotyk w miejscu,które naprawdę nie chciało być dotykane...

-N-nie.-Byłem już osłabiony i nie miałem sił mówić.-Nie tam,kurwa...-Jakiś zwyrol macał mnie po jajkach...-K-kurwa...

Poczułem jak upadam na ziemię i ktoś łapie mnie w dłonie.Ten pierdolnięty wariat chyba sprowadził kolegów...

-K-kurwa...Kurwa...-Mruczałem cały czas,sciskając palcami linę...

Miotało mi się w głowie...

Czułem się tak wyczerpany i obolały...

Padłem na podłogę,czując że nie mogę się ruszyć...Mroczyło mi się w oczach nawet na ślepo...

-K-kurwa...-Jęknąłem i czułem że słabnę...

*Yiś*

-Mam dla Ciebie wieści.-Do pokoju weszła Irelka z Cysią,trzymając coś w dłoni.

-Hm?-Spojrzałem na nią,usypiając Bobosia.

-Patrz co znalazłam.-Pokazała mi doskonale znany miecz.

-Skąd go masz?-Pośpiesznie wziąłem go w dłonie.

-Znalazłam w lesie.-Pokiwała głową.

-Ale Yasuo nigdy się z nim nie rozstaje...-Serce waliło mi jak szalone...

-Może ktoś go zawinął?Albo zobaczył cycatą babę?-Irelka wzruszyła ramionami,a ja zacząłem odchodzić od zmysłów...Matko,a Jak ktoś go zabił?

-Widziałam też Noxiański garnizon w okolicy.Pięknie się urządzili mówię Ci.Burdel i kolce.Może oni mają z tym coś wspólnego?

-Tylko nie Noxianie...-Załkałem,czując jak coś we mnie pęka.-Wiesz jacy oni są...

-Trzeba sprawdzić czy tam jest nasza zguba.-Irelka zaczęła.-Ewentualnie zabrać jego zwłoki.

Czułem jak zaczynam płakać.Nie mogłem wyobrazić sobie martwego Yasa...

-Ciociu!-Cysia zmierzyła mnie,a potem Irelkę.-Musiałaś o tym wspomnieć!?

Starałem się uspokoić ale nie mogłem złapać tchu.

-W porządku?-Irelka spojrzała na mnie,jakby miała wzywać pogotowie.

-Tia.-Otarłem łzy.

-Musimy go odbić.-Irelka zaczęła głosem pełnym determinacji.

-Ale jak...-Ja nie podzielałem jej zapału.

-Mam plan.Weźmiemy Zeda bo pomocy i lecimy na akcję.-Podeszła do mnie.-Nie martw się.Odbijemy go.

Ja nadal nie byłem pewniem...

Jeżeli coś mu się stało to...

*Yas*

Obudziły mnie krople padającej wody.Bębniła o rynnę i kręciło mi się w głowie.Teraz czułem ból głównie ramion i nóg.Skóra była pokryta licznymi ranami...Cholera...
Z wielkim trudem udało mi się podnieść do siadu.Przy kratach stało jedzenie.Nawet nie miałem ochoty go tknąć.Padłem osłabiony na podłogę.Ręce mi drżały,a serce waliło jak szalone.Było tutaj tak cicho,że zaraz ktoś tu kurwa wyskoczy i zacznie łamać kołem...

-K-kurwa...-Palący ból sprawiał,że Walnąłem głową o podłogę,staczając się ze ściany.Skóra i włosy lepiły się od krwi i brudu.W takich warunkach zejdę na jakieś zakażenie.Przydałaby mi sie kąpiel.

-Co sie tam miotasz!?-Strażnik zajrzał do mnie,bo próbowałem wstać.Nie odpowiedziałem.
Odparłem się o ścianę,patrząc Jak krew spływa mi po wardze.Chyba faktycznie czeka mnie śmierć.

-Słuchaj.-Rzuciłem do strażnika,a on zmierzył mnie tylko.-Idź do swojego dowódcy i spytaj czy raczy mi dać chociaż trochę wody,bo rany z łatwością ulegają zakażeniu w tym syfie!

Strażnik nie odpowiedział ale zniknął w korytarzu.Może mnie posłuchał...

Oparłem się o ścianę i zacząłem uściskać palcem krwawiącą ranę.Gdybym miał się czym opatrzyć...
Po chwili wrócił ten sam typek.

-Masz szczęście.Dowódca rozpatrzył Twoją prośbę.Powinieneś być wdzięczny.

-O,czyli jednak wody mi nie żałuje.-Westchnąłem,jednocześnie zadowolony z obiegu sprawy.

-Nie pyskuj,bo się rozmyślę i Ci jej nie dostarczą.

Gangrena mi chyba nie grozi,skoro wszystko oprócz ramienia goi się jak na psie...

Po jakimś czasie przynieśli mi balię z wodą.Zdążyła już zrobić się letnia.To nie dobrze ale cóż...

Zdjąłem to cóż,co można nazwać ubraniem i wlazłem do wody.Nie była to kąpiel marzeń ale przynajmniej jakaś.Kontakt z wodą sprawił,że paliły mnie rany.Dobrze,że zaczęły się już goić.

Woda robiła się już trochę zimna ale nie przeszkadzało mi to,żeby dokładnie się umyć.Średnio miałem się czym wytrzeć,więc drapnąłem rozszarpany kawałek materiału i narazie ubrałem tylko spodnie.Opatrzyłem jeszcze ramię,odrywając część materiału z rękawa.

Włosy nie chciały choć trochę się osuszyć i woda skapywała mi na plecy...

Zacząłem teraz myśleć o Yi.Czy mnie szuka?Czy się martwi?Czy jest bezpieczny?

-Uh...-Oparłem się ponownie o ścianę.

Rany piekły jak cholera...

Usnąłem otępiony i wtulony w ścianę.Chyba śnił mi się Yi...albo lodówka...nie pamiętam...

*Yi*

-Tooo...Jaki jest plan?-Spojrzałem na Irelkę,która zwołała posiedzenie.Łaziła żołnierskim krokiem wokół pokoju.Czułem się taki bezsilny...Co jeżeli jest już za późno...

-Wtargniemy tam.Inwigilacja!-Irelka zaczęła stanowczo.

-To okropny pomysł.-Rzuciłem.-Przecież nas złapią.

-Nie,bo ty i Zed przebieracie się za strażników.Noxianie są na tyle tępi,że nie zorientują się iż mają nadmiar siły roboczej.

-Brzmi ciekawie.-Zed skomentował.

-Ja z tyłu czekam z jakimś pojazdem.Zawijasz Jaśka i spierdalando.-Rzuciła.-Dziś w nocy lecimy z koksem.

Pokiwałem głową nie wierząc w ten plan.Ale jeśli to jedyna nadzieja...

W takim razie musimy spróbować...

-Zgoda.-Odparłem.-Oby się udało...

Zed i Irelka pokiwali głowami.

Niech tylko to się uda,nic więcej nie chcę...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro