Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXIII

A więc tak:
W skrocie:
Noxus wypowiedział wojnę Ionii,ale umowili się na pozycyjna,wiec Syndra,Irelka i bobo sa bezpiecznie schowane i ogolnie Yasu i Yi jako,że ich patriotyczny obowiazek nie pozwolil im być obojetnymi na losy krainy,postanowili bronić swej ojczyzny u boku innych towarzyszy niedoli,tak więc na tej moment mieszkaja w obozie w jednym namiocie,Yasuo dostał Project zbroje,a Yi?Yi nie nosi swojego mieczohelmu,bo Yasu powiedział,że jak ciota wyglada...

#ZapomnialamtodopisacxD

Chyba wszystko jasne?

*Yasuo*

-Yi,szybciej!-Zaczalem go ganic aby wreszcie wywlokl się z tego cholernego namiotu-Nie mamy calego dnia.

-Poczekaj,wkladam buty-Rzucił szybko i trochę nerwowo,a po chwili pojawil się w swoim smiesznym rynsztunku (bez tego kasku cnoty,bo juz nie nosi) i w tych swoich śmiesznych mieczobutach.

-Widzę swoich starych znajomych-Odparlem wesoło-Czesc mieczobuciki.

-Wypchaj się-Syknal-Przed chwilą ci się tak spieszylo.

-Czekałem na ciebie-Odparlem,zmierzając powoli do celu-Więc rusz te swoje smieszne buty i idziemy.

******************************

-Padam-Syknalem,siadajac na kamieniu-Jak tak dalej pójdzie to zejde szybciej nizli bym się tego spodziewal.

-W koncu-Zed zachichotal żartobliwie,a ja pokazalem mu faka.

-To nie działa-Master burknal urazony,ciskajac kamieniem-Jak mam w taki sposób rozpalić ognisko!?

-Yi...-Zacząłem,chcac mu pomóc-Ty cwoku.Nawet ogniska nie umiesz rozpalic-Wzialem dwa kamienie,czekajac aż pojawi się iskra.Nie trwalo to zbyt długo i już zaczęły pojawiać się wesole plomienie-Widzisz?

-To wina kamienia-Odparł urażony,ogrzewajac ręce-Wyjatkowo chlodna noc.

-Widzę,że reszta towarzystwa już spi-Zacząłem rozgladajac się.-Ani żywej duszy.

-A no-Zed zaczął leniwie-Jutro ważny dzień.

-Jaki?-Master zmierzył nas oboje.

-Idziemy się tłuc.Znaczy.Ja.Ty zostajesz.

-Nie ma mowy-Syknal.-Idę z tobą!

-Chyba do łóżka,nie na pole bitwy-Zmierzylem go-Z reszta,masz inne zadanie...bardziej odpowiednie dla ciebie.

-Sugerujesz,że nie umiem walczyć!?-Oburzyl się i zmierzył mnie gniewnym spojrzeniem.

-Nie,Yi...-Westchnalem z zakłopotaniem-Nie darowałbym sobie gdyby coś ci się stało...

Spojrzał na mnie smutnym spojrzeniem i zmienił pole widzenia na niebo.

-Nie jesteś zły?-Spytalem go,kladac mu rękę na ramieniu.

-Nie.-Odparl spokojnie-Jest mi smutno.

-Czemu?

-Mogę cię już nie zobaczyć-Odparl z zamglonym i zamyslonym spojrzeniem.

-Yi...-Objalem go i przysunalem do siebie-Nie gadaj bzdur.

-Chyba się już poloze-Odparl smutno i podniósł się znad ogniska.

-Idę z toba-Odparlem,wciąż trzymając go za rękę.

-W porzadku-Spojrzal w ziemie i puścił moją reke,idąc do namiotu.

******************************

-Nie śpisz?-Zmierzylem go,siadajac na moim poslaniu i patrząc jak leży,wpatrujac się z zamysleniem w ścianę.

-Nie mogę-Westchnal-I chyba już nie zasne.

-Musisz się wyspac-Odparlem,siadajac tym razem obok niego-Chyba,że mam z tobą posiedzieć.

-W porządku-Uśmiechnął się-Chyba przyda mi się towarzystwo,skoro mam nie zmruzyc oka.

-Zasniesz,zasniesz.To tylko kwestia czasu.

-Watpie-Odparl ponuro.

-A więc dotrzymam ci towarzystwo-Rzuciłem,probujac go jakoś pocieszyć-Chodź tu do mnie.

Przyblizyl się i pozwolil objąć,wydajac przy tym zmartwione westchnienie.

-Co cię tak dreczy?-Spojrzałem na niego,gladzac powoli jego włosy.

-Sam już nie wiem-Westchnął z zaloscia i wtulil się we mnie mocniej.

-Masz zamiar tak mnie dusić całą noc?-Odparlem z rozbawieniem.

-Wybacz-Masterek odsunal się i spojrzal z zazenowaniem w ziemię.

-Aleś ty ponury-Odparlem,łapiąc go za brodę i patrząc w jego smutne oczy.-Chyba wiem jak cię rozweselic.-To mowiac,zaczalem go laskotac,patrząc jak powoli zaczyna się śmiać i próbuje uwolnic się z wpływu moich laksotek.

-Zostaw!-Westchnął z rozbawieniem,próbując sprawić bym przestał go gilgotac-Bo się udusze!

-Ale ja lubię twój uroczy smiech-Odparlem z usmiechem,walcząc z nim w bitwie na laskotki.

-Dość-Zatrzymał moja rękę i zarumienil się,bo zorientował się,że wylądował pode mną.

-Czy teraz przestaniesz robić taką smutną minę?-Zmierzylem go z uśmiechem,łapiac za nadgarstki.

-Tak-Jeknal,rumieniac się.

-A więc dam ci coś fajnego-Odparlem,przyciągając jego brodę do siebie i muskajac usta.

-Chyba wiem co-Mruknął i odpowiedzial mi namietnym pocalunkiem.To w sumie dziwne jak na niego.

-Czemu ty masz takie smaczne usta?-Rzucilem,tulac się do niego.

-To pewnie przez odżywkę (wiem co mówię,sama uzywam xDjak sie ma usta jakby się ssalo butelkę to tak jest xD)-Zachichotal,a ja zmierzylem go jak idiote.

-Mmmm...jak słodko,Yi ma blyszczyk-Odparlem,powoli ssac jego dolną warge.

-To nie blyszczyk-Odepchnal mnie i zrobił obrazona minę-Ignorancie.

-Przepraszam-Mruknalem mu do ucha i pociagnalem go tak,że siedział mi na kolanach.-Nie obrażaj się.

-Dobra-Mruknal,obejmujac mnie-Pod jednym warunkiem...

-Jakim do jasnej cholery?

-Że umilisz mi ten wieczór tak jak zwykle-Musnal mnie w policzek i położył oczekujaco dłoń na szyi.

-Z rozkoszą-Poslalem mu uśmiech i machinalnie wsadzilem ręce pod koszulkę.Jeknal i owinal się wokol mnie,rzucjajac jakimś zboczonym tekstem,co mi się szaleńczo spodobało.

-Uroczo swintuszysz-Zachichotalem,badając jego tors pod koszulka,która miałem ochotę natychmiast zedrzec.

-Nie torturuj mnie,tylko to zdejmij-Burknal,kladac moje rece na koszulce-Jak masz zamiar mnie tak meczyc,to natychmiast przestań.

-Ale ja lubię,cię macac i patrzeć jak powoli dochodzisz-Mruknalem,robiąc to o co mnie poprosił i pozerajac wzrokiem jego nagi brzuch.

-Nie chcę dojsc w ten sposob-Jeknal,kiedy calowalem jego brzuch-Chcę dojść po mojemu.

-Chyba mogę spełnić twoje życzenie-Zachichotalem,bawiac się jego spodniami-Ale jeszcze nie teraz.

Westchnął i zaczął powoli zdzierac ze mnie ubranie.

-Nie pozwolę ci się rozebrac,dopóki ty też się trochę nie rozbierzesz-Syknal,patrząc na mnie z pozadaniem-W porządku,teraz możesz.

-Mniam-Mruknalem,calujac dół jego brzucha i patrzac z uśmiechem jak mruczy z zadowolenia.-Nie rozkrecaj się tak.Zrobimy to szybko.

-Dlaczego chcesz się spieszyć?-Oczy Mastera znów posmutnialy.

Bo chce się jeszcze wyspac,a ty potrzebujesz jeszcze więcej snu niż ja-Poglaskalem go po glowie i zaczalem ciągnąc za nogawke.

-Sprzeciwilbym się...ale masz racje-Mruknal poddanczym tonem i pozwolil mi się rozebrac do konca.

-Mrrr...-Zaczalem go przytulać,gdy nagle się odsunal.

-Ty też.

-No dobra-Przewrocilem oczami,a Masterek zmierzyl mnie z triumfem.

-Czy teraz jesteś usatysfakcjonowany?-Rzucilem i objalem go w pasie przyciagajac do siebie.

-Chcę byś...no wiesz.-Zmierzyl mnie z usmiechem i wtulil się oczekujaco w szyję.

-Jak sobie zyczysz-Mruknalem i zrobilem to o co mnie poprosił.

Poslal mi dziekujacy usmiech i puscil długi jek.

-Może jeszcze glosniej?-Zatkalem mu usta reka-Chcesz wszystkich obudzić swoimi wrzaskami.Nie jestesmy tu sami.

-Wybacz...-Szepnal,prezac się ze zmeczonym usmiechemw-Po prostu nie umiem inaczej.

-W porzadku.Jak bedziesz się darl,zatkam ci jape.

-Ah-Mruknął karcaca,a ja przycisnalem go w odwecie mocniej,sprawiajac że krzyknal z rozkoszy.

-Chcesz megafon?-Znowu zatkałem mu usta.

-Mmmm...-Westchnal cicho,padajac na twarz,wydajac z siebie cichy jek spelnienia.

-Daj buzi-Zazadalem,a Yi przeniosl się na moje kolana i zaczal mnie obcalowywac.Po chwili i ja doszedlem i skonczylismy,obejmujac się i jeszcze cicho dyszac.

-Teraz idziesz spać-Rzuciłem rodzicielskim tonem.

-A ty pojdziesz ze mna?-Spytal,kładąc głowę na mojej piersi.

-Tak-Uspokoilem go i pocalowalem w czolo,kolysajac powoli do snu-Teraz już śpij.

Uśmiechnął się do mnie ze zmeczeniem i otulil ramionami.

*Yi*

Ocknalem się z wrażeniem Deja vu (nie pamiętam jak się to pisze)
Yasuo już był na nogach i polerowal swój miecz.Spojrzalem na niego smutno,majac dziwne wrażenie...jakby ostatni raz.

-Co cię trapi?-Z rozmyslania wyjal mnie jego pogony głos.

-Chyba się boję...-Odparlem,podnosząc się powoli z poslania-Mam dziwne wrażenie,że cos się stanie.

-Przestan mieć domysły-Odparł krzepiaco-Nic ci się nie stanie.Przynajmniej przy mnie.

-W to wierzę-Szepnalem,wtulajac się w jego ramię-Nie chce...

-To tylko chwila,dzieciaku-Objął mnie-Przestań panikowac.

Nagle w wejsciu pojawił się jeden z naszych towarzyszy niedoli,ktorego nie znałem i wiedzielismy,że już czas.

-Chodź-Yasuo złapał mnie za rękę.

Poszedlem za nim,delikatnie oglądając się wstecz.

******************************
-A co jesli nie wrócisz?-Spojrzalem na niego z bolem w oczach.

-Wrócę.Nie bój się.Ty pilnuj,żeby ci mieczobutow nie ukradli-Yasu usmiechnal się do mnie i złożył na ustach pocalunek.

-Jadę z tobą-Zrobilem stanowczy krok do przodu.

Odepchnal mnie ręką i spojrzal na mnie proszaco.

-Zostajesz i robisz to co ci kazano.

-Ale...

-Nie ma mowy,slyszysz.Zostań.Proszę.

-Nie zostawię cię!-Probowalem unikac łez,zalegajacych mi w oczach.

-Odpuść sobie jeden raz i nie utrudniaj wszystkiego.Zrob sobie herbatke,czy coś,zdrzemnij się.Jestem pewnien,że będę cię budzić.

Chcialem podejść bliżej,ale odepchnal mnie i ruszył z resztą,machajac do mnie na pozegnanie-Wrócę szybciej niż myślisz!

Chcialem za nim biec,ale zrobilem tylko pół kroku do przodu i odprowadzilem go smutnym wzrokiem.

******************************

-Chyba to wszystko na dziś-Rzucilem ze znudzeniem,konczac swoje zajecie-Jest tu coś ciekawego do roboty?

-Niedaleko jest fajne jezioro,mogę się tam z tobą przejść jeśli chcesz-Shen odparl wesolo,chyba licząc,że się zgodzę.

-W porządku.I tak nie mam nic do roboty.

Po krótkim spacerze znaleźliśmy się nad jeziorem.Usiadłem przy brzegu,przezywajac prawdziwa wojne mysli.

-O czym rozmyslasz?-Głos Shena oderwal mnie od swiata myśli i zmusił,zebym na niego spojrzał.

-O wszystkim.Nie wiem...Tysiace myśli przechodzi mi przez głowę...-Rzucilem maly kamyk w wodę,patrzac jak fale zataczaja kregi na powierzchni jeziora.

-Chyba wiem co cię martwi-Shen spojrzal na mnie,a potem na tafle jeziora.

-Tak,to to.

-Z tego co wiem są niedaleko-Usmiechnal się krzepiaco-Może bedziemy się mijać...

-Jest promyk nadziei-Mruknalem z usmiechem i zerwalem się z kamienia-Chyba się z tymi wszystkimi myślami przespie...

-W takim razie dobranoc-Shen rzucił za mna wesoło,rzucając kolejny kamyk do jeziora.

******************************

-Yi,do kurwy nedzy co ty tu robisz?-Yasu zmierzyl mnie pytajaco.

-Wiesz tak się sklada,że jestesmy dość blisko-Odparlem z usmiechem,a on mnie objal.

-W porządku.Ale potem wracasz.

-Nie mogę zostać z tobą?

-Nie,nie mozesz.Ty i twoje niezdarne umiejetnosci nie wroza ci dobrze-Zachichotal,a ja Zmierzylem go zabojczo.

-Spadaj.

-Co chcesz robic?Tak się sklada,że mam dla ciebie odrobinę czasu...

-Co chcesz-Mruknalem leniwie.

-Gdybym na serio mogl,to już byś leżał nagi...ale nie mogę.Może spacer?

-Czemu nie-Rzucilem wesolo.

Spacer zajął nam większość dnia,aż w koncu musielismy się rozstać i uczucie dziwnej pustki znow zaczelo mi towarzyszyc,tylko teraz mocniej i drapiezniej.

******************************

-Cholera,chyba się zgubilem...-Burknalem do siebie,oswietlajac sobie lampka drogę i rozgladajac się z zaniepokojeniem po okolicy.-Niech to szlag!

Wydawalo się,że pola po których krocze nie mają konca i ciągną się coraz dalej,denerwując mnie jeszcze bardziej samym faktem istnienia.
Niespodziewanie przerazila mnie lecaca strzała.Rozejrzalem się wokoło i wyjalem szybko miecz.Udalo mi się namierzyć kilku wrogich napastników.Zmienilem szybko kierunek,ale obok mnie wyladowal sztylet,bedacy w dłoni czerwonowlosej kobiety,która udalo mi się obezwladnic i przywiazac do drzewa,wczesniej zabierajac jej broń.Ale to nie był koniec.Gdy wydawalo się,że zagrożenie minelo cos pociagnelo mnie w dol,sprawiajac że moj miecz polecial pare metrów dalej.
Spojrzalem przed siebie i skojarzylem,że napastnik mierzy mnie wyczekujaco.

-Czego chcesz?-Syknalem w jego stronę,probujac wymyslic jakąś dobra strategie,ale to chyba nie było możliwe.-Dalej,zabij mnie!

-Najpierw mi powiesz gdzie twoi smieszni koledzy-Mezczyzna podsunal mi nóż do gardla-A kto wie,może daruje ci życie...

Zmierzylem go zabojczo i splunalem w jego stronę,dajac mu do zrozumienia,żeby się pierdolil.

Na chwilę zmienił kierunek patrzenia,a ja zaczalem odsuwac się dalej,powoli obracając się do tylu i planujac szybką ucieczkę,kiedy nagle wstrzasnela mna zimne,paralizujace uczucie,które zabieralo mi dech w piersiach i sile w nogach.Nie mogłem już uciec.Zsunalem się powoli na ziemie,czując jak wszystko we mnie nagle zamiera,a krew splywa po wardze do ust i tylko jej metaliczny posmak trzyma mnie przy granicy przytomności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro