Rozdział XXXII
*Semesenpai*(hehe ogarniamy kto prawda?)
-Chodź tu cnotko!Coś dla ciebie mam!-Zarechotalem,wyobrazajac sobie jak Yi zajebiscie by w tym wyglądał.
-Co dla mnie masz?-Zmierzyl mnie z zaciekawieniem.
-Pamietasz jak mówiłem,że kupie ci strój kroliczka?Oto on-Wskazałem na pudełko,które podalem Masterkowi.
-Nie ubiore tego-Burknal i zamknal owe pudełko.
-A jak ładnie poproszę?-Mina mi zrzedla,bo myslalem że mi chociaż ostatni wieczór odplaci.
-Nie.
-Ale ty jesteś-Odparlem smutno-Jeżeli to wlozysz,dotrzymam twojej obietnicy...
Zacial się na chwilę i począł się zastanawiać,aż wreszcie poznałem werdykt.
-Dobra-Zmierzył mnie z usmiechem-Chcę żebyś się postaral.I to dobrze.Ma być jak na Haiti.
-Uwierz mi postaram się bardzo mocno-Zachichotalem.
-Mocno?-Skrzywil się.
-Jak szkocka w wiaderku-Rozesmialem się,a Yi spojrzal na mnie smutno.
-Ale ja nie chcę,żeby bolało...
-Będę delikatny-Zapewnilem z usmiechem.-Bedziesz mógł chodzić.
-Mam nadzieje...
-Tak,tak-A teraz to wkladaj-Wskazalem na pudełko ze strojem.
-Zaraz wracam-Rzucil z usmiechem.
-Czemu nie przebierasz się tutaj?
-Bo chcę zrobić ci niespodziankę.
-W porządku-Usmiechnalem się oczekująco-A więc czekam.
******************************
-Kuzwa Yi!-Odparlem ze zniecierpliwieniem-Idziesz czy skoczyles z okna!?
-Poczekaj,jeszcze się przebieram!
-No cholera!Idę tam po ciebie!-Odparlem,chcąc wejść na górę.
-No nie!-Krzyknął,chyba się zbliżając-Idę,idę.
-Cieszę się-Mruknalem oczekujaco.
Kiedy się pojawił myślałem,że chyba z niego wszystko zedre i obcaluje każda część ciała.
-I co?-Usmiechnal się słabo.
-Ty...-Mruknalem z zadowoleniem-Kurwa...wow...
-Przyznam,że mi w tym trochę zimno...-Odparł,a ja nie moglem oderwać od niego wzroku.
-Za to sam jesteś gorący-Zachichotalem,a Yi zaczerwienil się lekko.
-To ile mam tak chodzić?
-Powiedzmy,że do końca dnia-Zaproponowalem.
-No skoro muszę...-Westchnął-Ale bez numerów.
-Numer to ty bedziesz miał potem-Usmiechnalem się,gwalcac Yi wzrokiem gdy nalewal wodę do konewki.
-Wal się-Schylil się,a ja zapragnalem go teraz przelecieć.
-Hej!-Oburzyl się,gdy klepnalem go w tylek.
-Sam chciałeś.Trzeba było się nie wypinac.
-Czemu mnie klepiesz?-Jeknal.
-Bo jesteś teraz tak seksowny,że ledwo powstrzymuje się,żeby cię nie wziąść na tym stole.
-Ech...-Westchnął.
-Mmmm-Zaczalem go macac,obejmujac powoli.
-Zostaw!-Odsunal się oburzony.
-Przecież lubisz jak cię dotykam...
-Ale nie w tym...CO TY KURWA ROBISZ!?-Krzyknął,kiedy przywiazywalem go do grzejnika.
-Pilnuje żebys nie uciekł-Zachichotalem-Nie szarp się!
-Zostaw mnie,psychopato!-Oburzyl się,szarpiac jak dzika malpa,albo gwalcony kot-PO CO MNIE PRZYWIAZALES!?
-Ostatnio coś zbyt często się buntujesz-Mruknalem z uśmiechem-Trzeba ci pokazać kto tu dominuje.
-Ah-Westchnal cicho i uspokoil się na chwilę.
-Powiedz,że jestem twoim panem-Zazadalem z usmiechem.
-Co!?-Zdziwil się i zarumienil.
-Powiedz,że jestem twoim panem-Zblizylem jego twarz do swojej,a on westchnal.
-J-jesteś moim panem...-Szepnal cicho.
-Jeszcze raz.
-Po co?
-Nie buntuj się,bo cię wychlostam-Zblizylem się jeszcze bardziej i nasze usta dzielily tylko milimetry-Mow.
-Jesteś moim panem-Jeknal-Uwolnij mnie.
-Nie ma mowy.Uciekniesz.
-Nie ucieknie.Mozesz mi wierzyc.-Spojrzał mi gleboko w oczy.
-Daje ci szansę-Szepnalem z usmiechem i odwiazalem go od tego kaloryfera.
-Mówiłem,że możesz mi ufac-Mruknął w moja stronę i złożył pocalunek na nosie-Powinienes cos zrobic z ta blizna.
-Odczep się od niej-Zachichotalem-Bo przestanę być dobry i miły.
-Wtedy uciekne-Odparl,ocierajac się o mnie-Włączę dziewiczy bieg.
-Obiecales,że nie uciekniesz-Unieruchomilem go na wszelki wypadek.
-A ty mi obiecales cos innego-Yi zarumienil się.
-Mam sprawić,że bedziesz krzyczał moje imię?-Szepnalem,gryzac platek ucha Masterka-Spokojnie.Bedziesz zdzierac sobie gardło.
-Obiecales mi.-Naburmuszyl-Powiedziałeś,że dotrzymasz słowa i nadal tego nie zrobiles.
-Dotrzymam-Syknalem urazony-Jeszcze bedziesz płakał.
-Nie chcę płakać-Rozsiadl się na blacie-Masz tu podejść.
-I co?-Usmiechnalem się.
-Przecież miałeś być moim panem-Odparł smutno-Już ci się znudzilem?
-Oczywiscie,że nie-Przysunalem go do siebie i objalem twarz-Jak powiesz jeszcze raz,że jestem twoim panem,to znow bede miły i dobry.
-Jesteś moim panem-Masterek jeknal-Ile jeszcze bede to powtarzał?
-Az się nauczysz kto tu rzadzi-Usmiechnalem się i wepchnąlem mu język do ust.Masterek jeknal i chwycil się kurczowo blatu.-Sądzę,że powinienes to już zdjąć.
-Przed chwilą to założyłem-Zmierzyl mnie z rozbawieniem,oblizujac się.
-Sprzeciwiasz mi się?-Popchnalem go na blat,tak że na nim leżał-Powiedz czy mi się sprzeciwiasz?
-Owszem-Zachichotal-Sądzę,że raczej powinienes zdjac to ze mnie sam.
-Będę to z ciebie zdzieral-Mruknalem mu do ucha,obejmując go i sluchajac jak jeczy z zadowolenia.-Gdybyś tak się nie buntowal,byłbyś już nagi.
-Nie ma mowy-Zachichotal-Bede nagi jak dasz mi possac.
-Masz u mnie plus-Odparlem,calujac go dosłownie wszędzie-Ale nie mogę ci na to pozwolic.
-Dlaczego?-Podniosl się do siadu i spojrzal na mnie z zaskoczeniem.
-Bo jeszcze nie skonczylem cie torturowac.Muszę posmakować każdy centymetr twojego ciała-Mruknalem,popychajac go znów do pozycji leżącej.
-Nie jestem deserem-Oburzyl się,ale nie odsunal.
-Ale jesteś slodziutki jak szejk czekoladowy-Zachichotalem-Z tego co wiem to lody też bardzo lubisz...
-Masz mnie-Usmiechnal się slabo i poddal moim powolnym tortura-Mozesz to skonczyc?Chce cię w ustach.
-Jeszcze nie skonczylem i nie skończę-Odpowiedzialem mu zabojczym usmiechem-Twoje usta poczekają.
-Ale ja nie lubię czekać-Oburzyl się.
-To twoj problem-Zacząłem tworzyć mu drobna malinke na szyi.
Jeknal cicho i zaczął się prezyc z zadowolenia,muskajac moje usta.
-Nie każ mi dojść w taki sposób-Syknal mi do ucha-Nie daruję ci tego.
-Bedziesz dochodzić tak jak ja sobie tego zazycze-Zachichotalem,pieszczac jego uda.
-Ale ja nie chcę teraz-Odepchnal mnie od siebie,a ja znow się przysunalem.Dość natrętnie,ale cóż.
-Kto jest twoim panem?-Zmierzylem go,łapiac za nogę.
-Ty.-Jeknal i obrocil się,tak żebym nie mogl go objąć.
-No wlasnie-Syknalem,obracajac go spowrotem-A więc nie marudz,bo wrócisz pod kaloryfer.Jeszcze raz,kim jestem?
-Moim panem-Jeknal cicho,odslaniajac siebie całego,tak bym znów mógł go objąć-Czy ty masz dziś jakiś dominacyjny humor.
-Owszem mam-Mruknalem z zadowoleniem,a on spojrzał na mnie blagalnie.
-Wiesz czego chcę.-Szepnal.
-Lubię cię torturowac-Odparlem z radością.
-Moje usta czekają.-Jeknal blagalnie.
-No cóż.Nie potrafię ci odmówić-Pozwolilem mu wstac-Powinienes dziękować.
-Nie muszę ci dziekowac.Sam sobie wezmę-Znizyl się i spojrzal na mnie wesolo.
-Ty to zawsze musisz wtracic jakieś swoje słowo na niedziele-Jeknalem,gdy zaczął mnie ssac i ciamkac.
-Wlasciwie...to tak.Dziś jest niedziela-Usmiechnal sie do mnie z pozadaniem.
-Ty nie gadaj,tylko rób co masz robić,bo się rozmysle-Pogonilem go.
-Z rozkoszą.
-Z rozkoszy to ty bedziesz krzyczał,ale potem.
-W to nie watpie-Mruknal,dokladnie badajac mnie ustami.
-Bedziesz się tak bawił?-Syknalem w jego stronę i glosno zassalem powietrze.
-Owszem-Usmiechnal się zlosliwie-Mozesz coś dla mnie zrobic?
-Czego chcesz?
-Chcę,żebyś szarpal mnie za włosy.-Spojrzal na mnie oczekujaco.
-Mmm...ktoś tu ma mały fetysz-Usmiechnalem się i zrobiłem to o co prosił.
Jeknal cicho i spojrzał na mnie z podziekowaniem.
-Nie znudzilo ci się?
-Nie-Szepnal.
-Wracaj na blat-Zmierzylem go z usmiechem.-Cos dla ciebie mam.
-A co jesli odmowie?
-Wtedy cie podniose i na niego rzucę-Objalem go,chcac zmusic do wstania.
Podniósł się z rozczarowaniem i spojrzał na mnie smutno-Jeszcze nie skończyłem.
-Skończysz kiedy indziej.Albo dojde.-Obialem go i zaczalem powoli rozbierac.-Teraz miałeś być nagi.
-To spraw żeby tak było-Szepnal i zaczął mi pomagac.
-Z przyjemnością-Pocalowalem go w szyję,patrzac jak usmiecha się z zadowoleniem i rumieni jak nastoletnia dziewica.
-Czy jest coś co sprawia,że nie robisz się czerwony?-Zaczalem muskac go delikatnymi kregami po torsie.
-Ty mi w tym nie pomagasz-Syknal z pragnieniem w oczach.
-Nie pyskuj-Zlapalem go za brodę i przyciagnalem do siebie-Bo inaczej porozmawiamy.
-Znowu musisz mi grozić?-Spojrzał na mnie i zaczął się o mnie ocierac.
-Lizus-Zmierzylem go z uśmiechem-Nie ocieraj się o mnie.
-Mam dość czekania-Burknal,wtulajac mi się w brzuch-Jak długo bedziesz mnie torturowac?
-Aż bedziesz mdlal od tych jekow-Zachichotalem,a Yi zbladl.
-Zartowalem-Uspokoilem go i objalem,przyciagajac do siebie.
-Mam nadzieje-Zmierzył mnie proszaco i oparl się o blat.
-Czego ty tak chcesz?
-A jak myslisz?-Usmiechnal się słabo.
-Jeszcze nie.Czekam na to żeby cię zaskoczyć.
-No kurw...
Ugryzlem go karcaco w warge i popchnalem na blat.
-Nie wyrazaj się-Klepnalem go,przyciagajac do siebie.-Bo będę zmuszony przegryzc ci warge...
-Nie lubię smaku krwi-Jeknal,coraz bardziej blagajac mnie spojrzeniem bym w niego wszedł.-Nie rób tego.
Ugryzlem mu warge jeszcze raz,tym razem delikatniej.
-Twoje usta sa takie smaczne...
-Nie jedz moich ust-Usmiechnal się i jeknal,chcąc mnie odepchnac.
-Pozre cię całego.Uzbroj się w cierpliwość.
-Nie potrafię czekac...-Jeknal bałaganie-Chcę...teraz...
Usiadlem mu na nodze,patrzac jak znow blaga mnie spojrzeniem.To tak bosko wyglada.
-Magiczne słowa?
-Jesteś moim panem...-Jeknal,czekając aż zrobię to czego pragnie.Oczywiście to zrobilem.Co ja bede dzieciaka męczyć.
-Dziś jesteś wyjatkowo grzeczny-Zlapalem jego głowę i przyciagnalem do siebie, patrząc jak jeczy z rozkoszy.
-Cieszę...się-Wysyszal powoli,obejmujac mnie jak wąż ssący.-Mrrr...
-Bawisz się w kota?-Musnalem go,aż zaczal się prezyc-Pochlebia mi to.
-Miau...-Szepnal,wijac się powoli z usmiechem,przy okazji wydajac z siebie ciche pomruki zadowolenia.
-Zaraz spadniesz z tego blatu-Upomnialem go, kiedy zaczal się krecic jak dzika małpa.
-Nie....spadne-Steknal,przymykajac z zadowoleniem oczy.
Po chwili jednak tak się stalo.
-Aj ty idioto-Burknalem,pomagając mu wstać.-Mowilem ze spadniesz.
-Uderzylem się w głowę-Syknal i zmierzył mnie ze smutkiem.
-Bo jestes lebioda-Poslalem mu usmiech i pocalowalem w czolo-Teraz już mniej boli?
-Yhy.-Jeknal cicho.-Trochę mniej...
Zmierzylem go z usmiechem i wykorzystalem jego nieuwagę,żeby w niego wejść.
-Musisz mnie tak zaskakiwac?-Jeknal,usmiechajac się i zaciskajac ręce na blacie.-Zawsze z partyzanta.
-Lubię patrzeć jak dostajesz szoku-Zachichotalem,wykonujac mocniejsze pchniecia.
-Miałeś być delikatny-Syknal,patrzac na mnie z pozadaniem.
-Przecież jestem.W innym przypadku teraz byś plakal.
-Aleś ty ostry...-Mruknął z rozbawieniem i zaczal się ssuwac powoli,jeczac coraz glosniej.
-Nie ssuwaj się-Pociagnalem go w górę.
-To samo we mnie...-Jeknal cicho,prezac się do góry.-Mam wrażenie,że zaraz dojde...
-Slodko-Mruknalem,przyciagajac go do siebie i gryzac wargi.
-Chcę szybciej-Szepnal,patrząc na mnie blagalnie.
-Przed chwila narzekales-Zmierzylem go.
-To nie istotne...-Jeknal cicho-Proszę...
Zrobilem to o co tak mnie błagał,obserwujac jak dochodzi,wijac się z rozkoszy.
-Zadowolony?
-Tak-Szepnal-Ale je...
I wtedy zadzwonił telefon.
-Powinienem...
-Nie-Zatrzymalem go.
-Moze to coś ważnego.
-Zostajesz.
-Zaraz wrócę.Tylko chwila-Spojrzał na mnie przepraszajaco.
-Dobra.-Przewrocilem oczami i uwolnilem go z uscisku.
Usmiechnal się i poszedł odebrać.
*Yi*
Wrocilem,lapiac zniecierpliwione spojrzenie Yasuo.
-Zwijaj się-Odparlem,mierzac go z usmiechem-Zed nas zaprosił.
-No kurwa,no nie!-Oburzyl się-Jeszcze z tobą nie skończyłem...
-Skończysz potem-Uspokoilem go-Obiecuję.
-Zapamiętam to sobie-Odparl,mierząc mnie z niezadowoleniem,jakby liczyl że zmienię zdanie.
-To dobrze.Mam nadzieję,że dokonczymy to co zaczęliśmy-Uśmiechnąłem się wesoło i sam zaczalem się ogarniac.
******************************
-To znowu wy-Irelka odparla wesoło,sciskajac nas-Co za miła niespodzianka.
-Żadna niespodzianka-Yasuo odparl zlosliwie-Jakaż to szkoda,że musze cię oglądać.
-Nie bądź nie miły-Rzucilem do niego karcaco.
-Jestem zły,a ktoś chyba wie dlaczego...
-Czy to ja?-Zed spojrzal na nas z rozbawieniem.
-Tak.Przez ciebie nie mogę skończyć pewnej rzeczy-Zmierzyl go z rozczarowaniem-Nie myśl sobie,że nie będę pamiętał.
-Dobra,dobra-Zed skinal niedbale ręką-Może przejdziemy do salonu,a ja wam zrobię coś do picia na otarcie łez?
-W porzadku-Odparlem szybko,zanim Yasuo zacznie go wyzywać.
Akurat była tam Irelka,rozlozona przed telewizorem.
-Gdzie macie swoje sliczne bobo?-Spytała rozpromieniona.
-Integruje się z bobo Zedzia-Odparlem wesoło,a Yasu przewrócił oczami.
-Zalozcie sobie towarzystwo młodych matek-Zmierzyl was z rozbawieniem.
-Spadaj-Pokazalem mu jezyk i wróciłem do rozmowy z Irelka o tym jakie dzieci są cudowne.
-Czy w tej telewizji nie ma nic ciekawego?-Irelka zmierzyła pilota,przewijajac kanały-Dobra możemy obejrzeć wiadomości.
-Aleś wybrala-Yasu zmierzył ja-Wiadomosci nie sa moim ulubionym rodzajem programu telewizyjnego.
-Wątpię byś wolał romans...
-Wiesz co?Chętnie bym obejrzał-Odparł,a ja zakrztusilem się kawą,która przyniósł Zed.
-A tak wogole...Słyszeliście,że Noxus znowu się o coś burzy?-Zed zaczął,biorąc swój kubek.
-Ciekawe...Raczej nie powinni być na tyle glupi,by wszczynac wojnę-Yass podrapal się z zastanowieniem po brodzie-Dobra Irelka,włączaj to gowno.
-Tylko nie komentuj-Upomniala go i włączyła Rek'Sat,na którym leciał jakiś film czy coś.
-Chcecie zobaczyć jak ktoś probuje raczkowac?-Z sasiedniego pokoju rozlegl się głos Syndry (Tak,Aonek i Cyska trochę urosli)
-Ojej,lecę po aparat!-Irelka rozpromienila się,a ja razem z nią.
-Ja piernicze...-Yass zmierzył nas z pogarda i wrócił do serialu.-Nie zabijcie się.
-Ale z ciebie znieczulica...-Zed zachichotal,ale dal sobie spokoj,bo Yasuo wyraźnie nie był w nastroju.
Po chwili ja,Zed i Irelka polecielismy do sąsiedniego pokoju z pędem wodospadu.
******************************
-Jestem taki dumny-Ucieszylem się.
-Dumny Matek Yi-Irelka zachichotala.
-No a co?-Odparlem z usmiechem.
-NO KURWA!WYPAD!MIAŁEŚ SWOJĄ SZANSĘ ALE PRZEGAPILES!
-Ktoś się chyba wczul-Irelka zachichotala.
-Może zobaczę czy jeszcze nie rozwalil telewizora-Powiedzialem z lekkim przerazeniem,idac w stronę salonu.
-Możesz go ode mnie polamac,jeżeli popsuł mi telewizor-Mruknal wesoło Zed.
-Z przyjemnoscia-Usmiechnalem się i poszedłem do salonu.
Zastalem tam Yasu przytulajacego poduszkę z zalzawionymi oczami z wielkim zainteresowaniem ogladajacego film.
-W koncu jej się oświadczył!-Odparl z radością,wycierajac oczy o poduszkę.
-Podobno nie lubisz romansidel-Odparlem z rozbawieniem,patrzac jak mierzy mnie z zaklopotaniem, pospiesznie wycierajac oczy.
-Bo nie lubię-Odparl sucho,spogladajac w telewizor.
-Widzę co innego-Zachichotalem.
-Zamknij się,bo cię wezmę na tej kanapie-Syknal i z rozczarowaniem spojrzal na napisy końcowe.-Niech to szlag!Przegapilem przez ciebie zakonczenie!
-Nie burz się,tylko chodź do nas bo zdziczejesz.
-Dobra-Przewrocil oczami I podniosl sie z kanapy.
-Musisz tak marudzic?-Zmierzylem go karcaco-Usmiechnij się.
-Nie.
-Jak się uśmiechniesz,dam ci buzi-Zaproponowalem,wiedząc że przyjmie moja propozycję.
-Dobra-Poslal mi wymuszony usmiech-Zadowolony?
-Owszem-Dałem mu obiecany pocalunek-Gdybys tylko tak nie marudzil...
-Nie jestem w nastroju.
-Oj weź.-Zrobilem smutna winę-Odnoszę wrażenie,że to moja wina.
-Nie twoja,tylko Zeda.-Odparl z rozbawieniem,idąc za mną.
-Na niego też nie powinienes być zly-Zmierzylem go karcaco-Wiesz co?Zdaje mi się,że maly ma już dosc na dziś.
-Ja również-Westchnął.-Może zrobię ciasto...Tylko nie wiem jakie...może torcik wiedenski...albo karpatka...
-Widzę,że ci się poprawił humor-Rzucilem z usmiechem,biorąc na ręce Aonka.
-Wcale nie-Yass zmierzył mnie,kierujac się do wyjścia.
-Bla bla bla.Wiem co innego,tylko że ty się nie przyznasz.
Przewrocil oczami i otworzył drzwi,puszczajac mnie pierwszego.
******************************
-Yi...-Yass rzucił,wyrywajac mnie z książki.
-Co?
-Pamietasz co mi obiecales?-Rzucil wesoło.
-Zlituj się-Westchnąłem-Może jutro?
-No weź...mówiłes,że dzisaj-Zrobił zawiedziona minę.
-Mówiłem,że dokonczymy,nie że dzisiaj-Odparlem,widząc jak sobie uswiadamia,że przegrał.
-Dobra-Odparł smutno-Idę zobaczyć jak ciasto.
-Nie smuc sie-Rzuciłem za nim krzepiaco-Może chcesz buzi?
-W dupe sobie wsadz swoje buzi,mam ciasto-Zachichotal.
Wlaczylem telewizor i spojrzałem na niego z pogarda.
-Nie to nie.
Podszedl blizej i przysunal moja głowę do swoich ust.
-Masz gowno do gadania.Wezmę je sobie kiedy chcę-Musnal moje usta,a ja go objalem.
-Siadaj obok.-Poklepalem miejsce po mojej lewej.
-Czekaj,muszę wyjac ciasto żeby ostyglo-Polecial w stronę piszczacego piekarnika.
-To chodź,bo mi zimno.
-I co w zwiazku z tym?
-Liczylem,że mnie przytulisz-Odparlem,zakladajac sweter.
-Tobie jest wiecznie zimno-Przewrocil oczami i przysiadl się obok-Chodź tu.
Wtulilem się w jego brzuch i oglądaliśmy jakis kabaret lecący w telewizji.
-Czy teraz ci cieplo?-Spytal z troską.
-Nie-Zmierzylem go i wtulilem się mocniej-Musisz dalej robić za poduszkę.
-No dobra-Otulil mnie mocniej rekami-W takim razie poczekam aż będzie ci ciepło.
Poogladalismy chwilę,a Yasu zaczal mnie powoli dusić rekami.
-Yass...-Zmierzylem go i zorientowałem się,że zasnął.
Udało mi się jakos uwolnić z jego uscisku i pozwolilem jego głowie opasc na moje kolana i przy okazji owinalem go swetrem.
-Dobranoc-Szepnalem mu do ucha i sciszylem trochę telewizor.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro