Rozdział XXIV
⭐UWAGA!⭐
Ten rozdział zawiera złą,okrutną i mało moralną scenę.Jezeli po przeczytaniu tego bedziesz chciał mnie zabić,to zaznacz swą obecność.
Miłej lektury u miłego wypalania oczu xD
*Ukechan*
-Dzień dobry,topielcu-Yasu rzucił,gdy pojawilem się w kuchni-Ładnie to tak zasypiac beze mnie?
-Bylem zmęczony-Odparlem,uchylajac drzwi lodówki.-Mam ochotę na ciasto.
-To sobie zrób-Odparł,siadajac na krześle-Wczoraj sobie nagrabiles.
-W porządku.-Rzuciłem,szykując składniki-Poradzę sobie.
-Mam wrażenie,że nas podpalisz-Yass podszedł i zaczął bawić się łyżka.
-Zostaw-Upomnialem go-Popsujesz.Skoro nie chcesz mi pomóc,to idź się zajmij sobą.
-Ja mogę cie wymazac bitą śmietaną-Rzucił,patrząc co robię.
-Cholera-Odparlem,grzebiąc w lodówce-Nie ma jagód.
-I co z tym zrobisz?-Yasu mruknal z wymuszona intryga.
-Nic,pojde po nie-Odparlem,szykujac się do wyjścia.
-Ale o tej porze jagody jeszcze nie rosną.Urodzisz je?
-Pójdę do Zyry.Jak ladnie poproszę to się znajdą i przed sezonem.Zaraz wrócę.Możesz w tym czasie przygotować ciasto.
-Nie zgub się-Rzucił wesoło-Bo utopisz się jeszcze w stawie.
-Haha,ale zabawne-Mruknalem-To ty możesz posprzątać.
******************************
Gdy zmierzalem po to co chciałem,dało się słyszeć niepokojace trzeszczenie gałęzi,ale nie przerazilo mnie to i skupilem się na dalszej drodze.Po chwili uderzył mnie potężny huk z tylu i poczułem,że czeka mnie nieuchronne spotkanie z podłożem.
✖✖✖
Pierwszym co ujrzałem była ciemność,więc wlasciwie niczego nie widzialem.Jednak dało się słyszeć meskie głosy,których nie znałem.Moim marzeniem było jak najszybciej stad odejść,ale poczułem na rękach mocno zaciśnięte sznury.
-Halo-Krzyknalem,szarpiac się-Niech mnie ktoś uwolni!
-Ooooo,patrzcie,jednak żyje-Otulil mnie głos,który zaczął się zbliżać.
-To niegrzecznie zwiazywac tak ludzi-Odparlem wyzywajaco-Byłbym wdzięczny gdyby ktoś rozwiazal mi ręce.
-Chyba nie spełnie twojej prośby-Glos byl drwiacy-Widzisz,niestety ja nie z tych.
-Ależ brak kultury-Odparlem-Przecież nic nie zrobiłem.
-Pojawiles się w zlym czasie o zlym miejscu,kochany-Glos przybliżył się jeszcze bardziej i czulem,że jest tuż obok-Nie mozemy pozwolic być widzial za dużo.
-Nie możemy udawać,że nic się nie stało?-Mruknalem,zbity z tropu.
-Nie,nie możemy.A teraz siedź cicho,albo zmień temat.
-CIEKAWE JAKBYŚ TY NIE WIEDZIAL GDZIE JESTES I...
Nagle poczulem brutalne uderzenie w policzek,do tego stopia aż lzy zakrecily mi się w oczach.
-Zamknij mordę mówiłem!Chyba,że nie rozumiesz to ci poprawię.Kiedy mówię,że masz się zamknac,to masz się zamknąć!
Nic z siebie nie wydusilem,nadal czując pulsujacy policzek.
-To nie było przyjemne-W koncu odparlem.
-Życie tez nie jest przyjemne,ale uznajmy,że jesteśmy na czysto-Glos zlagodnial-Inaczej obije ci ta twoja ladna buzke.
-Jak tylko się uwolnie to...
-To cię zatluke-Glos zachichotal-Nie wyglądasz mi zbyt wojowniczo.
-Sugerujesz,że nie umiem walczyc!?-Oburzylem się.
-Nic takiego nie powiedzialem,ale raczej pizdowaty z ciebie wojownik,skoro dałeś się złapać jak mysz.
-Jeszcze bedziecie płuc krwią-Zagrozilem,oburzony.
-Nie denerwuj się juz-Moj rozmowca ewidentnie się ze mnie nabijal.-Nie lubię patrzeć jak tacy ladni chlopcy jak ty się zloszcza.
UWOLNIJ MNIE!-Zazadalem-NATYCHMIAST!
-Już ci mówiłem,że nie mogę tego zrobić,ale nie powinien to byc problem,prawda?-Nie wiedziałem co odpowiedzieć,więc zgrabnie wszystko przemilczalem,a z tylu uniosly się smiechy,których nie rozumiałem-No,rozchmurz ta swoja ładna buzię,chyba że mam ci w tym pomóc?
-Dotknij mnie,a pozalujesz że się w ogóle urodziłeś.
-Nie boję się-Glos zachichotal i po chwili poczulem pocalunek na wargach,który mnie zszokowal,lecz na szczęście nie trwal długo,bo udało mi się odsunąć.
-JAK SMIESZ MNIE CAŁOWAĆ!?NIKT CI NIE POZWOLIL!?KTO NORMALNY TAK ROBI!?-Zdenerwowalem się i podnioslem glos,nadal zdezorientowany tym co się stało.Po chwili dostalem w kolejny policzek i teraz lzy poplynely samoistnie.
-Nie pyskuj,bo nastepnym razem nie będę taki łaskawy-Glos znowu stał się surowy-Nastepnym razem najzwyczajniej w świecie złamie ci nos.
Zaczalem powstrzymać się od płaczu,milczac,kiedy rozmówca znow przysunal do mnie swoje usta.
-Jak bedziesz grzecznym chlopcem,to moze cię uwolnie.A jak nie to zabije.
-Nie dotykaj mnie!-Syknalem,kiedy zaczął mnie macac-Co ty sobie myslisz!?
-Bede dotykal co chcę i kiedy chce-Głos odparł spokojnie-A takich delikatnych chłopców jak ty zjadam na śniadanie.
-Nie dotykaj słyszysz!?-Oburzylem się i zaczalem odsuwac.
-Odsun sie jeszcze raz,a stracisz nogę-Rozmowca mruknął do mnie i wrócił do wcześniejszego zajecia.
Jeknalem rozpaczliwie i znow zacząłem się odsuwac.
-Co ci chwilę temu mowilem?Głuchy jesteś?
-Zostaw mnie w spokoju-Odparlem stanowczo.
-Skończę z tobą,kiedy uznam za stosowne-Zaczął mi wkladac rece pod koszulkę-A ja długo bawię się ze swoja zdobyczą.
-Ty chory pojebie-Prychnalem cicho.
-Mam się pogniewac?-Moj rozmowca chyba odrobinę zdenerwował się moja wypowiedzia-Bo wtedy cię zalatwie.A teraz zatkaj mordę i sie przysun.-Przyciagnal mnie do siebie,a ja jeknalem z niechęcią.-No widzisz,grzeczny chłopiec.
Po chwili zaczął dotykac mnie prawie wszedzie,a ja znow chciałem się odsunac,ale nie moglem,bo blokowal mnie kamień.Potem mój rozmówca przeszedł do pocalunkow,a ja za każdym razem próbowałem odsunąć głowę,aż w koncu zlapal mnie brutalnie za twarz i zrealizowal swój chory zamiar.
-Odczepisz się wreszcie?-Spytałem ze zdenerwowaniem-Juz chyba wolę bys mnie zabił.
-Niestety chociaż tak ladnie prosisz nie spełnie twojego marzenia-Nie mam w zwyczaju zabijać takich slodziakow jak ty.To była by ogromna strata.
-SPIERDALAJ!!-Odsunalem się raptowinie,kiedy zaczął grzebać mi w spodniach-Gdzie te lapska!?
Rozmowca przyciągnął moja głowę do siebie i potem uderzył,wprawiajac mnie w otepienie.
-Mówiłem ci,zatkaj się-Zaczął sciskac mi usta,aż poczułem smak krwi-Bo będę zmuszony zrobić to przy pomocy knebla.Nie nadwyrezaj mojej dobroci,chlopczyku.
Znow udalo mi się odsunąć na drobna odległość,ale napastnik znow przyciagnal mnie do siebie mocnym szarpnieciem.
-Widzisz jak latwo się dogadać.No dalej otwórz buzię,albo sam to zrobię.
-Nigdy w życiu-Burknalem-Pierdol się.
Po chwili poczulem brutalne pociągnięcie i meskosc napastnika w moich ustach.Próby uwolnienia się na nic się nie zdały i zostalo mi tylko szarpanie się,w nadzieji ze to się uda.
-Nie walcz,bo i tak nie wygrasz-Napastnik przejechal mi po plecach-Siedz cichutko i bądź grzeczny,a może być całkiem przyjemnie.
Jeknalem,próbując się wyrwać z uscisku,ale zostalem przycisniety mocniej,jednak po chwili uwolniony.Złapałem głęboko powietrze i jeknalem z oburzeniem.
-Ty chory pojebie.
-Nie pyskuj-Moj rozmowca syknal i przyłożył mi czyms w twarz,az z nosa zaczela mi skapywac krew.
Nie potrafilem powstrzymac fali placzu i z moich oczu wylal się strumień łez.
-Nie dotykaj mnie już-Jeknalem z rozpaczą-Blagam.
-Gdybyś tak nie walczył może bym się zastanowil,ale niestety.-Glos westchnął z udawanym wspolczuciem i poczulem więcej rak na sobie,az zrobiło mi się niedobrze.
Po chwili wydawalo mi się,że na sobie nie mam zupełnie nic,ale to nie byla prawda,bo wyczulem materiał koszulki.
-Widzisz,jak jesteś cichutko to nic się zlego nie dzieje,co?-Moj rozmowca zachichotal,obejmujac mnie-Mozna być grzecznym,czyż nie?
-Nie należę do ciebie!-Burknalem-Odsun się!
-Jak narazie to nalezysz.Twoje życie jest w moich rekach,więc jezeli zobaczę ,że się odsuwasz,to cię zapierdole,słyszysz?
Mruknalem z zniesmaczeniem i oparlem głowę na ramieniu liczac,że to się wreszcie skonczy,ale tak nie było.Było o wiele gorzej.
Poczulem jak wbija się we mnie,co było okropnym doznaniem i znow chciałem się wyszarpac,ale na próżno,bo w moich ustach znalazl się jego pojebany kolega.Bezsilnie probowalem się chociaż odsunac,ale nie udalo mi się.Swiat zakrecil mi się do gory nogami,a ból stawal się coraz mocniejszy.Ruchy popierdola z tylu także.Znow nie moglem powstrzymać się od placzu i zwiesilem głowę,zaciskajac palce na linach,licząc że te tortury się jak najszybciej skończą.Potem napastnik zasygnalizowal swe dojscie długim jekiem,a ja drgnalem na myśl co się tam teraz dzieje i w jakie bagno się wpakowalem.Potem odetchnalem z ulga gdy wreszcie skończył się nade mna pastwic,przynajmniej na razie i znów udalo mi się odsunac na bezpieczną odległośc.
-No,proszę-Zachichotal-Jaki się spokojny zrobiłeś-Przyciagnal mnie do siebie,a mi znow zakrecilo się w głowie.
-Jezu,zostaw mnie-Wyszeptalem,próbując dojsc do siebie i się odrobinę uspokoić-Przecież nic ci nie zrobilem.
-Drapieznik zawsze bawi się ze swoja ofiara-Pieprzony terrorysta zachichotal po raz kolejny i znow przyciagnal mnie do siebie,brutalnie wbijajac się,co sprawiło ze wydal sie ze mnie dlugi rozpaczliwy jek.Znow odsunalem się kawalek i poczulem uderzenie,ktore wyssalo ze mnie siły i opadlem poddanczo na ziemię,dlawiac się powoli łzami i nie mogąc zlapac oddechu.
Po chwili zostalem brutalnie podniesiony i z trudem udało mi się złapać oddech.
-Jesteś jak ptaszek.W klatce-Mój rozmówca zachichotal,a jego beznadziejny wywód w ogole mnie nie rozbawil,tylko przerazil jeszcze bardziej.Po chwili przyszpilil mnie do podlogi,dotykajac czyms metalowym.
-Unies nogi-Rzucil,a ja ani myslalem by to zrobic.I potem poczulem trzasniecia w okolicach nóg,ktore znów sprawiły,że w oczach pojawiły mi się łzy.
-Nie mam calego dnia-Terrorysta burknal z niezadowoleniem-Sam to zrobię-Szarpnal mna do przodu i wbil się ostro,a ze mnie wydal się dlugi,żałosny jek.W tym momencie stracilem na chwilę umiejętnośc zlapania oddechu i jeknalem,probujac się obrocic,ale znow otrzymałem kilka ciosow jakims przedmiotem.
-Nie podoba mi się twoja samowolka-Napastnik,burknal i szarpnal mnie za szyję przyciagajac do góry i dochodzac mi chamsko do ust.-Miałeś się nie odsuwac.
-Zoostaw...-Jeknalem,chcac się otrzeć,ale tylko bezsilnie opadlem na ziemię.
-Nie spelniam marzeń.Siedź cichutko,bo inaczej się pobawimy.
Jeknalem z bólu i byłem prawie doskonale pewny,że to jeszcze nie koniec.Zostalem przyszpilony do ściany,a potem napastnik brutalnie wgryzl mi się w warge,sprawiajac,że zacząłem ze wszystkich sił się odsuwac,co poskutkowalo kolejnym bolesnym ciosem.
-Kurwa mac!Nie ruszaj się mówię!Ile razy bede to powtarzać!-Terrorysta burknal,wykonujac kolejny cios,sprawiajacy że straciłem wszystkie resztki sił do walki i opadlem mimowolnie na ziemię,czujac jak sztywnieja wszystkie mięśnie w moim ciele.
Po dłuższej chwili jednak jakby na chwilę wszystko się skończyło,przynajmniej taka miałem nadzieję.Poczulem w ustach knebel i zrobilo mi się slabo,więc osunalem się bezwladnie,nie wiedząc czy jeszcze się ockne.
⭐Yasu⭐
Master nie wracał od od dłuższego czasu,co mnie zaskoczyło,więc postanowiłem go poszukać,bo może serio wpadł do tego jeziora.Moje kilkugodzinne poszukiwania na nic się nie zdały i wrocilem z pustymi rękami.Trochę mnie to zdolowalo,ale wszystko zmienila Sona,która wpadła jak dziki kozioł z okresem,zdyszana jakby przebiegla maraton,uciekajac przed yuristkami na paradzie równości.
-Ma-Wydyszala-Master...
-Co Master?-Zerwalem się w jej stronę-Gdzie jest?
-Chodź szybko.Nie mam pojęcia co się stało,ale chyba cos okropnego.
-Może dokladniej?
-Chodź i nie gadaj-Sona mruknela i ruszyła w stronę drzwi,a ja za nią.
Gdy dotarlem na miejsce zacząłem się rozgladac,az w końcu udalo mi się z daleka dostrzec mizerna postać i mój krok ewoluował w bieg
-Co znowu zjebales?-Odparlem smutno,patrząc na stan w jakim jest Yi.
Ocknal się powoli i spojrzał na mnie ze zmeczeniem.
-Kto ci to zrobił?-Spytalem,rozwiązując mu dłonie-Powiedz kto,a przysiegam,że długo nie pozyje.
-Zimno-Yi jeknal,patrzac na mnie.
-Zaraz cie stąd wezmę,nic się nie martw-Otulilem go swoim plaszczem i wzialem z ramiona,obserwujac jak krzywi się z bolu.
Ruszylem jak najszybciej moglem i po chwili dotarłem na miejsce.
-Jesteś bezpieczny-Oznajmilem cicho Masterkowi,a on rozejrzal się z wycienczeniem-A jak ktoś tu przyjdzie to będzie miał do czynienia ze mną.
Master spojrzal na mnie i juz chciał cos mowic,ale tylko spojrzal na mnie zmeczonym spojrzeniem i powoli podniosl sie z pozycji leżącej.
-Co robisz?-Zmierzylem go pytajaco.
-Chce się przebrac i umyć-Odparl cicho-Nie mam zamiaru tak siedzieć.
-Pomóc ci czy coś?
-Nie trzeba-Zmierzył mnie jak on to zwykle-Poradzę sobie-Wstal i chwiejnym krokiem podryptal przed siebie.
✖✖✖
-Długo bedziesz tak tu siedział?-Wprosilem się do pomieszczenia,bo mogę.-Kaczki lowisz?
-Nie-Masterek syknal,powoli się ubierajac.
-Pokaż to-Obrocilem go w moja stronę,patrzac jak krzywi się z bolu-Chciałeś to przede mna ukryć?
-Nie-e-Syknal z bolu-Nie chciałem cie martwić.
-No wiesz,to że jesteś potluczony do krwi wcale mnie nie martwi-Zmierzylem go ze zdenerwowaniem-Teraz czekaj aż wrócę.
-Gdzie idziesz?
-Czekaj i nie marudz-Odparlem,na chwilę wychodząc.
✖✖✖
-Zostaw,do cholery jasnej!To boli!-Masterek skrzywil się z bolu i obdarzyl mnie spojrzeniem zabójcy-Mam juz dość meczarni jak na jeden dzień!
-Jak się będziesz tak wiercic,to cię bedzie bardziej boleć-Rzucilem,tonem przedszkolanki sadystki-Chyba skonczylem.Masz cos jeszcze do pokazania?
-Raczej nie-Mruknal,patrząc na mnie ze zmeczeniem.
-I tak cię potem obadam.Jak bedziesz spał.
-Błagam nie macaj mnie-Zrobil smutna minę.
-Dobrze,nie będę cię macal-Odparlem spokojnie.
-Teraz to bym...-Nie dokonczyl,podniewaz runal przed siebie,tracac swiadomosc,a mi udało się go szybko zlapac,żeby nie zaryl o posadzkę.
⭐Yi⭐
-Co jest?-Mruknalem,patrząc przed siebie-Yasu?
-Co?-Uslyszalem obok.
-A.Jesteś.
-Widzę,że wrociles do żywych-Odparl wesolo-Mam dla ciebie rosołek.
-Nie będę nic jadł-Rzucilem i usiadlem z bolem po turecku.
-No dobrze-Odparl spokojnie-I tak go zjesz.
-Blagam nie mówmy o jedzeniu,bo zwrócę-Jeknalem, patrzac przed siebie.-Możemy porozmawiać o czymś innym?
-O czym,na przykład?
-Nie wiem,ale nie o jedzeniu.
-Juz wiem o czym-Jasu objął mnie ramieniem-Opowiesz mi co się stało.
Kiedy skonczylem to ciągnąć oczy zaszły mi łzami i wtulilem się w Yaska,bo sama mysl o tym wywolywala we mnie atak rozpaczy.
-Nie lubię patrzeć jak placzesz-Yasu mruknal z niezadowolenia,obejmujac mnie.-A jeszcze bardziej nie lubię patrzeć na twoje przekrwione wargi.
Westchnalem,probujac się uspokoic ale na próżno.
-Poza tym,jak się dowiem kto cię tak,a się dowiem,to się zapozna z bolem,obiecuję ci.
Mruknalem smutno i znów nie udalo mi się powstrzymać łez.Tych rozpaczy i bólu.
-Powinienes iść spać-Yasu Zmierzyl mnie-Drzemka dobrze ci zrobi.
-Nie wiem czy dam radę zasnąć-Jeknalem,przez łzy.
-Zaraz cię uspie-Yasu zachichotal-No kladziemy się.-Zawinal mnie w kołdrę jak parowke i położył się obok.
-Mówię ci,że nie żasne-Odparlem cicho.
-Zasniesz.Zaufaj mi.
Miał rację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro