Rozdział XI
*Yi*
Nastrój znów przyprawial mnie o depresję,ale trochę mniej.Po części zacząłem się zastanawiać gdzie jest ten zboczony samurajoklep,ale dalej byłem na niego zły.Ogarnalem się trochę i zawinalem w koc,kiedy nagle rozleglo się pukanie do drzwi.
-Hm?-Otworzylem i moim oczom ukazał się ten mały szatan Teemo.
-Czesc kolego-Odparl tym swoim piskliwym glosikiem-Jest sprawa.
-Co?
-Znalazlem kolegę z szopa na glowie,ktory aktualnie się wykrwawia,ale chce zapytac czy moze się znacie?
Na chwilę zamarlem.
-Taki wysoki?
-No chyba tak.
-To prowadź-Odparlem szybko,ubralem buty i polecialem dziewiczym biegiem za Timonem.
Po chwili ujrzałem sylwetkę leżącą pod drzewem i zdalem sobie sprawę,że to ten idiota.
-Cos ty do cholery robił!?-Podbieglem do niego i krzyknalem smutno.
Powoli otworzył oczy i spojrzał na mnie.
-Czesc uke-Jeknal słabo.
Nie wiem czemu,ale w moich oczach pojawily się łzy.
-Nie umieraj ,dobrze?-Wiem,że to głupie pytanie.
Nie odpowiedział.
-Slyszysz mnie!?-Znow nie odpowiedział.
Nie wiem czemu,ale zrobiło mi się cholernie smutno.
Po chwili znów otworzył oczy i zlapal mnie za rękę.
-Nie placz-Jeknal i otarl mi łze.
-Ja nie płacze,tylko oczy mi się poca-Odparlem,pociagajac nosem.
-Śmieszny jesteś jak klamiesz.
Ujrzałem pasemko krwi i zrobilo mi się słabo.
-Mamy mało czasu-Timon rzucił,stając obok.
-To co zrobimy?-Jeknalem i otarlem oko.
-Niedaleko mieszka Soraka.Jak się pospieszysz,to może pomoże twojemu kumplowi.
Wzialem więc tego debila w ramiona i zaczalem dziewiczo biec.
-Tylko mi tu nie schodz-Szepnalem,rozpedzajac się do prędkości konia wyscigowego.
Yass nie odpowiedzial,a ja lecialem jakbym się zamienil w Hecarima i patatajowal na sterydach.
Po długim meczacym biegu w koncu dotarlem do chatki na skraju lasu.Zaczalem pukać,liczac że ktos jest w srodku.Po chwili drzwi otworzyla mi kolezanka z bananem na czole.
-Uleczysz tego idiote?-Spytalem i zrobilem minę zbitego psa.
-Wchodź-Rzucila i wszedlem do srodka.Potem wzięła cymbala i poszla robic bananowe czary mary,w sumie nie wiem jak to nazwać.
Rozlozylem się na krześle i o dziwo zasnalem.
******************************
-Masz rację.Nikt nie spodziewa się banana-Uslyszalem i podnioslem się z fotela.Ujrzałem Yasu,który gadał z Soraka.Siedziałem tak w ciszy,dopoki mnie nie zauważył.
-Proszę,proszę-Zaczął-Ktos juz na nogach-Upil lyk herbaty.
-Ty tez-Zacząłem nieśmiało-To dobrze.
-Chcesz może poplakac?To takie slodkie.
-Chcesz może w nos?Oczy mi się spocily i...-Zagluszyl mnie jego śmiech.
-Jasne.A ja się zenie z Janna-Zachichotal.
Policzki naplynely mi czerwienią.
-Jesteś kiepskim materialem na męża.
-Powiedziała wieczna dziewica.
-Zatkaj się!!Juz wolałem jak się wykrwawiales.
-Szkoda.Chociaż...w sumie,fajnie wygladasz jak placzesz.
-Ja nie...a dobra-Machnalem ręką-I tak nikt nie będzie po tobie lamentowal.
-Ciekawe czy po tobie...-Soraka zmierzyła go-Narazie nie mogę się bawić z mieczem,bo bananowa królowa mnie zabije.
-Twoja sprawa.Jak chcesz otworzyć rany,to proszę bardzo.
-A tak w ogóle,to co ci się stalo?-Poprawiłem okulary.
-Dostał z łuku.Koło dwudziestu razy.-Soraka zmierzyła nas oboje i zaczęła obierać banana.
-To nieźle-Zacząłem.-Trochę szkoda jakbyś zszedł.
-Myslalem,że się ucieszysz.
-Nieprawda-Zarumienilem się.
-Chyba jednak czegoś o tobie nie wiem-Podrapal się po brodzie.
-Nic o mnie nie wiesz-Zmierzylem go i naburmuszylem się.
-I tu się mylisz-Poprawil się na krześle-Jeszcze cię zaskoczę.
-Mam iść po luk?
Rozesmial się.
-Powodzenia.Jak ty miecza nie umiesz utrzymać,to co dopiero łuk.
-Chcesz się przekonać?-Zagrozilem.
-Nie,spokojnie,dzieciaku.Chciałbym ci wtluc,ale ta pani obok mnie pobije-Wskazal na Sorake.
-A to szkoda,że nie mozesz walczyc.Ojej.Oby jak najdłużej-Zachichotalem.
-Jak wrócę do siebie,to będziesz martwy.
-Wiem,że tego nie zrobisz.
-Skąd ta pewność,że cię nie zabije?
-Po prostu wiem-Odparlem dumnie,w glebi wiedząc,że to prawda.
Zmierzył mnie i uśmiechnął się.
-Chyba muszę ci się bliżej przyjrzeć.Może zainstaluje kamerę pod prysznicem.
-To będę się kapal w zlewie.
-Chcę to zobaczyć-Usmiechnal się-Chetnie cię tam wepchne,a potem przelece.
-Marzę o tym-Burknalem sarkastycznie.
-Milo mi to słyszeć,że jesteś chetny.
Zarumienilem się.
-Nie jestem!!!
-Co innego po tobie widzę.
-Zboczony tyy.....aah!!!
-Zalewasz się rumiencem jak dziewica,przed okresem.
-Bo...bo...a nieważne.-Zarumienilem się bardziej.
-Co bo?
-Nic.Juz nic.
-Powiedz,bo skończysz w zlewie-Spojrzał mi w oczy.
Znow się zarumienilem.
-Nie wiem czemu,ale mnie oniesmielasz...-Szepnalem.
-W jakim sensie?
-Czy to wazne?Nie wiem.Tak po prostu.
Uśmiechnął się.
-To slodkie.
-Nieprawda.
-Ależ prawda.
-Yghh-Burknalem.
-Wyczuwam aurę senpai-zone -Soraka odparla-Hmm..interesujace.
Spojrzałem na ich dwójkę jak na idiotow.
-Idioci-Burknalem.
-Nie wiem o co ci chodzi,ale to urocze-Puścił mi oczko-Dalej jesteś taki chętny,to może skorzystam...
-NIE JESTEM I NIE BYLEM I NIE BĘDĘ!!!-Oburzylem się-A juz na pewno nie pragnę ciebie!!
-Szkoda-Westchnal-No trudno.
-Chce ktoś banana?-Spytala Soraka z miska bananow.
-Tak,Master chce mojego,tylko jeszcze o tym nie wie xD!
-TY EROTOMANIE!!!NIE MA!!!ZWAL SE JAK TAKIS SPRAGNIONY,MNIE NIE DOSTANIESZ!!ZAPOMNIJ!!!
-Szkoda-Zmierzył mnie-Byłoby miło.
-Nie, nie byłoby.Idź do Tarica.On lubi takie zabawy.
-E tam.To sadysta.Jeszcze mi cos zrobi.A ty jesteś bezbronny.
-Ja bezbronny!?
-A,no.-Przyszpilil mnie do ściany-Jak taka mala myszka.
-ZABIERAJ SWOJA DUPE I TWÓJ FETYSZ ODE MNIE,BO CI TEGO BANANA WSADZE W ODBYT!!ZOBACZYMY KTO TU KOGO ROZDZIEWICZY!!!
Zachichotal,a ja naburmuszylem się.
-Ktos tu serio jest chętny.
-Chętny,żeby ci zajebac,to owszem.
-Groźny się zrobiłeś.Trzeba cię poskromic-Zmierzyl mnie.
-Wiesz co zaraz musimy się zbierac-Odparlem naburmuszony-Widzę,że juz ozdrowiales.
-Pójdę z tobą,ale...
-NO CO ALE!NIE NIE ODDAM CI DZIEWICTWA!!
-...Jak będziesz mnie trzymal za rączkę.Trochę mi się kreci w głowie i wiesz.
-Dobra.Będę cie trzymał za rączkę-Prychnalem.
Pozegnalismy się z Soraka i wyszliśmy trzymajac się za ręce jak idioci.
******************************
-To co z tym strojem pielegniarki?-Zaczalem wesoło.
-Kiedy masz urodziny?Chociaż nie czekaj.Bedzie niespodzianka-Rozejrzal sie dookoła.
-Ładny zachód-Spojrzałem w niebo.
-Masz rację.Rzeczywiscie ladny.Jak twoje dziewicze rumience.
Przylapal mnie na tym,że się rumienie.
-Mam puscic rączkę i patrzeć jak się przewracasz. (Zaliczyl pare zgonow)
-Czuje się na tyle dobrze,by cię rozebrać.
-Sam potrafię się rozebrać.
-Cieszę się.Ale gdybys potrzebowal pomocy,to wiesz do kogo się udać.
-Nie skorzystam-Burknalem.
Po chwili ukazał się mój dom i zaczalem szukać kluczy.
-Przez ciebie nie zdazylem tu posprzątać.Jeszcze przez ten kurz alergii dostanę.
-Pomoglbym,ale nie mam stroju pokojowki-Westchnął i rozsiadl się na sofie.
-Dzis dam ci spokoj,ale nie licz na to,że jak dostałes pare razy z łuku,to ci odpuszczę.Jutro tu posprzatasz.Ja mam lenia,cieszysz się?
-Będę w pełni szczęśliwy jak wreszcie wykapiesz się w zlewie.Tylko topless i nie tylko.
-Pfff...sam się kap w zlewie,mendo-Oburzylem się-Ja mam godnosc.
-Jest tak slaba jak twoje dziewictwo.
-A idz ty.Zboczony.
-Ktoś musi.
-Szkoda,że ja muszę tego słuchać.
-Przestane jak zrobisz mi ramen.
-To sobie zrób.Kaleka nie jesteś.
-Ale ja poprosiłem ciebie-Westchnal.
-Twoj problem.W ogóle pare osób jedzie na biwak i może się wybierzemy.To znaczy ja chcę,nie wiem jak ty.
-Zapraszasz mnie na randkę?Ależ z rozkoszą.Tak pod golym niebem.Wiesz o czym myślę.
-O nagłym zgonie swojej osoby.Popieram.Chcesz łom?
-Zero romantyzmu,Yi.Zero romantyzmu.A Mickiewicz to się w grobie przewraca,razem z tym swoim Słowackim.
-To mam im mowic,że jedziemy?
-Pewnie.
-Okej,jutro im powiem.Dziś juz mam dosc wrażeń.
-Ja też spoko-Yass zaczal wesolo-Moda na sukces?
-Czemu nie.
Obejrzeliśmy parę odcinków,a Yass zasnął w moich ramionach,ale jakoś nie miałem siły go zepchnąć i obudzić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro