Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Prawda.

Mój lęk mógłby się wydawać banalny. W końcu każdy znał nauczyciela, któremu podpadł i tego, który go faworyzował. Jednak pani Wolters była zupełnie inna.

Zmora mojego gimnazjum straszyła uczniów tylko tym, że istniała. Siwizna w jej czarnych włosach, haczykowaty nos i koścista, chuda twarz prowokowały do nazywania ją Czarownicą. Tak też się zachowywała. Wprawdzie nie uprawiała czarów, ale potrafiła skakać wokół ucznia, który oblał test, jakby tańczyła przy ognisku podczas pełni księżyca. Jej piskliwy śmiech przeszywał uszy, a wzrok lustrował duszę. Wobec uczniów pani Wolters odnosiła się gorzej niż kat do skazańca, zwłaszcza gdy przyłapała kogoś na łamaniu regulaminu:

- Natychmiast zawiąż krawat!

- Za bieganie po korytarzu ląduje się u dyrektora!

- Gdybym ja tu rządziła, wyleciałbyś za ten wybryk!

- Co to za makijaż, młoda damo?!

- Módl się, żebym nie spotkała twojej matki!

Za każdym razem, gdy mijałam ją na korytarzu, czułam na sobie jej nienawistne spojrzenie, a podczas lekcji starałam się nie dać plamy w żaden sposób - pani Wolters nigdy nie zapominała, kto kichnął, kto siedział krzywo albo, co gorsza, rozmawiał w czasie jej zajęć. Uczniowie, którzy raz jej podpadli, mieli przez nią problemy do końca szkoły. Raz jeden chłopak nie został nawet dopuszczony do egzaminu.

Dwa lata temu tak się nieszczęśliwie złożyło, że ja znalazłam się na czarnej liście pani Wolters. Do dziś pamiętam jej oczy pałające nienawiścią i słowa, które do mnie skierowała: „Strzeż się, Electro Chip, bo nie znasz dnia ani godziny, kiedy wypełni się moja zemsta". Od tamtej pory unikałam niepotrzebnego kontaktu z nią.

Swego czasu, Wolters była poetką. Najpierw pisała wiersze swoim idealnie kaligraficznym pismem, potem zaczęła przepisywać je na komputer. Któregoś dnia dostała wiadomość o konkursie poetyckim, który mógłby ją wypromować, a ona bardzo liczyła na szybki rozwój kariery, który pozwoliłby jej rzucić pracę w szkole z „nieokrzesaną młodzieżą", dlatego coraz więcej czasu poświęcała na poezję, nawet kosztem pracy, lecz nikt nie śmiał zwrócić jej uwagi.

I pewnego pochmurnego dnia, w ósmej klasie, usunęłam wszystkie jej wiersze. To był czysty przypadek, zagadkowy błąd, który pojawił się na ekranie laptopa, gdy pani Wolters poprosiła mnie o uruchomienie prezentacji. Lecz moje tłumaczenia zostały uznane za kłamstwo, ponieważ „prywatny komputer nauczycielki (nie ufała szkolnym sprzętom, zawsze przynosiła swoje) był urządzeniem niezawodnym i tylko brudne łapska wrednych uczniów mogły go zniszczyć".

Nie zapomnę, jakie spotkały mnie konsekwencje - nagana u wychowawczyni, potem u dyrektora, rozmowa z durną szkolną psycholożką, na której obecni byli moi rodzice, a ostatecznie obietnica zemsty, której do tej pory nie rozszyfrowałam, choć wraz z przyjaciółmi brałam pod uwagę wszystkie możliwe warianty.

Gdyby tamtej nocy potwór objawił mi się jako Dawn Wolters, pewnie skończyłabym podobnie jak dwaj nastolatkowie sprzed siedmiu lat. Ciekawe, czy czuli się tak samo, kiedy wiedzieli, że lada moment mogą zobaczyć potwora? A co, jeśli uczucie żołądka podchodzącego do gardła poprzedza stan, w jakim oni obecnie się znajdują? Zamknięci w szpitalu psychiatrycznym, nie są w stanie spotykać się z najbliższą rodziną, ponieważ ciągle wydaje im się, że widzą potwora, lecz nie potrafią go opisać.

Nigdy nie rozumiałam, jak oni mogli na własną rękę udać się do zamku Dark Villey. Ale będąc w środku, mając świadomość, że za ścianą siedzą moje przyjaciółki, które właśnie zostały nastraszone, wszystkie wątpliwości wyparowały. Ludzka ciekawość i chęć poznania prawdy często przeważa nad rozumem. Zresztą, gdyby w horrorach istniała logika, to by ich po prostu nie produkowali.

Pogrążona we własnych filozoficznych rozważaniach, niespodziewanie zaczęłam widzieć mgłę.

Z początku myślałam, że umieram, a moje serce zaczęło bić niezwykle szybko i nierówno, jakbym miała tachykardię. Przerażała mnie taka myśl: „Jestem jeszcze za młoda, by zginąć!"

Jednak po chwili moje przerażenie ustąpiło miejsca zaskoczeniu. Gdy wyciągnęłam dłoń do przodu, poczułam, że jest ona mokra. „Co za szczęście, że to nie jest tylko wytwór mojej wyobraźni", pomyślałam i odrobinę się rozluźniłam, ale tuż potem zadrżałam.

Skoro nie umierałam, to dlaczego ta parująca ciecz znajdowała się w mojej sypialni?

Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu źródła tej mgły. Nie wypływała ani spod żadnych drzwi, ani tym bardziej z nieszczelnego okna. Wszystko wskazywało na to, że ta para była zaczarowana, chociaż wyglądała tak realistycznie, jakbym wczesnym rankiem spacerowała po łące.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, siwa mgła zniknęła. Patrzyłam otępiała prosto przed siebie przez dobrych kilkanaście sekund, mrugając szybciej niż to miałam w zwyczaju.

Zwizualizowanie takiej mgły zakrawało na niemożliwość. Maleńkie krople wody spływały po mojej dłoni, gdy wysunęłam ją do przodu! W takim razie, skoro mgła okrywała całą sypialnię od góry do dołu, to calutka powinna być wilgotna. Z czystej ciekawości przesunęłam dłonią po satynowej narzucie kołdry. Była zimna i delikatnie zmoczona, co potwierdziło moje podejrzenia.

Próbowałam to wszystko przemyśleć. Melanie, Beatrice i Cymbaline nie wspominały nic o siwej mgle poprzedzającej przyjście potwora. Z jednej strony to było zrozumiałe - Mel i Bea spały, kiedy zostały zaatakowane. A Cymbaline była zbyt zszokowana, aby opisać, jak to dokładnie wyglądało.

Wszystko sprowadzało się do jednego - może byłam zupełnie inna, wyjątkowa i być może zostałam wybrana do jakiegoś wspaniałego celu? Nie wiem w prawdzie, co by to było, ale skoro potwór zostawił mnie na koniec... To na pewno musiało coś znaczyć.

Właśnie wtedy, gdy zastanawiałam się nad sobą, zobaczyłam go po raz pierwszy - a przynajmniej tak mi się wydawało.

Tuż obok okna stał wysoki, dobrze zbudowany chłopak. Blade światło księżyca podkreślało jego jasne, błyszczące włosy i szlachetne rysy twarzy. Miał kontrastujące z białą skórą, czarne oczy, pod którymi widniały mroczne cienie. Po chwili rozpoznałam w nim chłopaka z portretu.

Nie miałam pojęcia, jak i dlaczego pojawił się w mojej sypialni, ale jego urok onieśmielał mnie do tego stopnia, że przestawałam myśleć racjonalnie - przeczuwałam, że to on był potworem, a jednak nie zaczęłam krzyczeć ani uciekać, mimo że chłopak powoli i z gracją szedł w moim kierunku...

Nagle zatrzymał się na środku pokoju.

- Nie bój się - powiedział.

Miał przyjemny, anielski i bardzo dźwięczny głos, którego mógł mu pozazdrościć niejeden piosenkarz. Kątem oka zauważyłam, że za jego wspaniale wykrojonymi ustami kryły się równe, bielsze niż najczystszy śnieg zęby, odsłonięte w przyjacielskim uśmiechu. Zauważyłam też, że jego kły były odrobinę dłuższe niż u człowieka.

„A jednak wampir", pomyślałam. Mimowolnie zadrżałam, zbierając się na odwagę, by zapytać:

- Kim... jesteś?

- Nie bój się - powtórzył i spojrzał na mnie uspokajającym wzrokiem. Niespodziewanie, poczułam jakby stopniowo opuszczał mnie wszelki strach. - Nazywam się Frank Rhymes, choć pewnie nic ci to nie mówi, prawda?

Pokręciłam głową, a Frank kontynuował swoją wypowiedź:

- Cóż, wśród mieszkańców Dark Villey jestem bardziej znany pod pseudonimem „idealny sługa" czy „straszydło z Dark Villey".

„A więc nawiedził mnie potwór we własnej osobie", pomyślałam.

Serce niemal podeszło mi do gardła i czułam, że uczucie przejmującego strachu wraca, nawet ze zdwojoną siłą, szczególnie, kiedy zapytał:

- Ty, jak mniemam, jesteś Electra Chip? - Nie wyglądał, jakby oczekiwał odpowiedzi. Był przerażająco pewny, że odpowiem „tak".

Patrzyłam na niego oniemiała, szybko mrugając.

- Skąd wiesz, jak się nazywam?

- To dłuższa historia.

Posłał mi kolejny zapierający dech w piersiach uśmiech, od którego zakręciło mi się w głowie, ale postanowiłam kontynuować tę grę pozorów.

- Mam czas - powiedziałam hardo. Nie mogłam zdradzić, że moje serce biło jak oszalałe. Jakby nie było, rozmawiałam z mordercą, potworem, kimś nieprzewidywalnym.

Frank spojrzał na mnie zaintrygowany.

- Nie wiem, dlaczego wszyscy boją się, że ich zabiję. Łatka, którą mi przypięto, stała się nieaktualna już dawno temu.

Poczułam się, jakby trzasnął we mnie piorun.

- Skąd wiesz... o czym...

- Skąd wiesz, o czym sobie pomyślałaś? - dokończył za mnie. To tylko potwierdziło moje domysły.

- Czytasz... w myślach?

Byłam prawie pewna, że tak właśnie było. Dzięki doświadczeniom z telepatią, która łączyła mnie i Hazel, wiedziałam, jakie to uczucie, siedzieć w czyimś umyśle. Jednak w tej dziwnej sytuacji, w której się znalazłam, świadomość, że ktoś miał dostęp do moich przemyśleń, była wręcz niekomfortowa.

- Masz rację - odezwał się nagle Frank, przerywając ciszę. Ciągle przyglądał mi się z zainteresowaniem.

- Co masz na myśli?

- Wiesz o mnie więcej niż sądziłem.

- Nie wiem o tobie praktycznie nic, poza tym, że jesteś potworem - zaoponowałam drżącym głosem.

Przez chwilę miałam wrażenie, że przyglądał mi się niepewnie, a nie przyjacielsko, jak wcześniej. Chyba moja wypowiedź nie przypadła mu do gustu.

- Czy masz coś przeciwko, abym opowiedział ci inną wersję historii, którą znasz?

Powoli i z wahaniem pokręciłam głową. Jego opowieść mogła być ciekawa - mogła też być szansą na poznanie prawdy.

Podszedł bliżej do łóżka, na którym siedziałam i zapytał:

- Pozwolisz?

Niepewnie kiwnęłam głową, a kiedy usiadł, odsunęłam się na bok. Nie zdziwiło go to, chyba rozumiał pojęcie przestrzeni osobistej.

Następnie spojrzał mi w oczy i zaczął swoją opowieść.

- Urodziłem się 13 marca 1656 roku. Byłem jedynym synem hrabiego Rolanda Rhymesa i jego żony, Marion, absurdalnie młodszej od niego. Ojciec od urodzenia był księciem - mało tego, był synem samego Jakuba I - lecz zrzekł się tytułu książęcego, by wieść spokojne życie, dostatecznie daleko od polityki. Z kolei książę Jonathan, o którym z pewnością słyszałaś, Electro, był moim kuzynem, a bratankiem mego ojca. Kolokwialnie mówiąc, miał trochę nierówno pod sufitem, ale wszyscy go uwielbiali. Można powiedzieć, że przez lata byłem tylko jego cieniem, pomagierem, asystentem. Jonathan uwielbiał eksperymenty, a ja, ponieważ byłem młodszy i z przyzwyczajenia słuchałem starszych, zawsze służyłem mu jako królik doświadczalny, niemal od dziecka. Kiedy wyprowadził się do Dark Villey, wyjechałem wraz z nim, bo czułem się potrzebny.

- Nigdzie nie było wzmianki o tym, że ktoś pomagał Jonathanowi w jego doświadczeniach - zauważyłam.

- To nie jest szczególnie znany fakt z jego życia. Z resztą, kto by się chwalił tym, że ledwie nastoletni chłopak, który nie może zdecydować się, co chce robić w życiu, pomaga komuś tak inteligentnemu jak Jonathan? Wielu ówczesnych naukowców uważało go za geniusza, a ja, jako ten zdecydowanie młodszy, byłem „gorszy". - Gorycz w jego głosie tylko podkreśliła sarkazm.

- Jaka była różnica wieku między wami, skoro byłeś aż tak odsunięty na bok?

- Siedem lat - wyznał. - Ale wtedy to było normalne. Uważano, że starsi mieli więcej racji niż młodsi, nawet jeśli popełniali zdecydowanie więcej błędów.

- To przykre.

Frank uśmiechnął się blado i na chwilę skierował wzrok na okno. Z westchnieniem wrócił do przerwanej historii:

- Mimo wielu godzin spędzonych w laboratorium, Jonathan nie zapominał jednak, że urodziliśmy się arystokratami, co wiązało się z wystawnymi balami raz na jakiś czas. Cóż, mój kuzyn jednak czasami przesadzał z zabawą i alkoholem. Pewnego jesiennego dnia, kiedy podczas przyjęcia dotarła do mnie wiadomość, że moi rodzice zginęli w czasie wyprawy do Szkocji, on kontynuował bal. Oczywiście był pijany, nie wykazał się zbytnią empatią, współczucie ograniczył do minimum, przez co z pewnością pokłóciłbym się z nim, gdyby nie żałoba. Nie chciałem mu przypominać, jak sam zachowywał się rok wcześniej, kiedy zmarła jego matka.

- A jego ojciec?

- Zginął trzy dni przed jego narodzinami - wyjaśnił. - Nigdy go nie poznał. A ja nigdy mu tego nie zazdrościłem, bo nikt nie siedział mi na głowie, nie wychowywał na przyszłego władcę...

- Przecież to Karol II był następcą tronu. Czemu akurat Jonathan miałby przystosowywać się do tej roli?

- Trudno było przewidzieć, co przyniesie los. Istniało prawdopodobieństwo, że jego starsi bracia zostaliby zabici przez okrągłogłowych. W takim wypadku królestwo musiało mieć władcę.

- Racja.

- Mimo to, Jonathan całkowicie poświęcił się eksperymentom, co zakrawało na obsesję, i ani myślał opuszczać Dark Villey. Był nawet gotów oddać mi koronę, gdyby zaszła taka potrzeba.

- Król Frank I. To musiałby być zaszczyt.

- Niestety, w tamtych czasach brytyjski władca nie cieszył się takimi honorami jak dawniej. Powiem więcej, władzę tak naprawdę sprawował parlament, a król musiał uważać na każdym kroku. Jedno nieporozumienie wywołałoby kolejne, a ostatecznie znów rozpętałaby się wojna domowa.

- To nie był najprzyjemniejszy okres w historii.

- Bez wątpienia - przyznał Frank i uniósł kącik ust. - Aha, prawie zapomniałbym. Mów mi Frankie. - Wyciągnął do mnie rękę.

Z lekkim zawahaniem uścisnęłam ją, jednak moja twarz pozostała poważna - nie chciałam się uśmiechać, cały czas sądziłam, że to mogła być pułapka. Jego dłoń była ciepła i przyjemna w dotyku.

- No więc, Frankie... Powiedz mi, kiedy i w jaki sposób stałeś się tym kimś, kim jesteś teraz?

- Wkrótce po tym, jak Jonathan wyprowadził się na prowincję, natknął się na ślady dziwnych stworzeń, których dotychczas nie spotkał. Badał je na różne sposoby, bazował między innymi na doświadczeniach Williama Harvey'a i jego wiedzy o krążeniu krwi. Po ciągnących się miesiącami eksperymentach obwieścił mi, że natknął się na jad wampira i sierść wilkołaka. Brzmiało to niedorzecznie, ale wkrótce uwierzyłem w jego słowa. Sporządzał różne substancje umożliwiające rozszerzenie wiedzy o badanych próbkach, jednak nie odkrył nic więcej. W końcu jednak stworzył eliksir, dzięki któremu, rzekomo, można było stać się połączeniem tych dwóch stworzeń.

- I ty go nieświadomie wypiłeś? - zgadywałam.

- Nie byłem aż tak samozwańczy i głupi. Ta substancja od początku wydawała mi się czymś potwornym, a Jonathan uparcie ją zachwalał, choć nawet nie przeprowadził próby kontrolnej. Sądził, że to najzwyklejszy eliksir o tymczasowym działaniu.

- To jak w końcu przemieniono cię w... to coś? Właśnie, czym tak dokładnie jesteś?

- Jestem hybrydą; połączeniem człowieka, wampira i wilkołaka - powiedział dumnie.

- Zawsze sądziłam, że te gatunki nie żyją w zgodzie. Mało tego, nie myślałam, że w ogóle istnieją.

- Sic! - zawołał. Widząc moje zmieszanie, dodał: - Znaczy „dokładnie tak". Nikt w to nie wierzył. I na tym polegał paradoks.

Kiwnęłam powoli głową, przyznając mu rację.

- Więc jak to w końcu się stało?

Mina Frankiego świadczyła o tym, że prawda była gorzka i nieprzyjemna, jak wielka łyżka syropu.

- Według Jonathana, pierwszą próbę takiego wyjątkowego eliksiru powinno się przeprowadzić na ludziach, bo jakby nie było, różnimy się od zwierząt. Z kolei ja zazwyczaj byłem jego ludzkim królikiem doświadczalnym, więc chciał przetestować swój eliksir od razu. Kiedy jednak odmówiłem, co zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu, poczekał na odpowiedni moment.

- To znaczy?

- W dniu dwudziestych piątych urodzin Jonathana wyprawiono bal, jak się później okazało, ostatni, na którym byłem jako człowiek. Po zakończonym przyjęciu poczułem się bardzo źle, podobnie jak wielu szlachciców, którzy byli zaproszeni. Wezwano lekarza aż z Londynu, który nic nie mógł na to poradzić. Nadal w sumie nie wiem, na co byłem chory, panowała wówczas jakaś nieznana epidemia wśród arystokracji z Dark Villey. Moja śmierć nie była Jonathanowi na rękę. Nie skończyłem nawet osiemnastu lat, a według niego miałem przed sobą dużo wspaniałego życia, dlatego dodał kilka kropel swojego eliksiru do mojej herbaty. Byłem zbyt chory, by cokolwiek zauważyć. Gdy wypiłem napój, poczułem się jeszcze gorzej, a Jonathan miał wielkie wyrzuty sumienia, że jeszcze bardziej pogorszył mój stan. Nagle zamarłem, co przeraziło księcia. Zaczął gorzko szlochać, planował nawet już mój pogrzeb i to, jak ogłosić moją śmierć, kiedy nagle... powstałem, całkowicie odmieniony i zregenerowany. Jonathan nie krył swojego szczęścia, kiedy mnie zobaczył, odetchnął z ulgą. Szybko jednak zaczął się mnie bać, gdyż co dzień poznawałem swoje nowe umiejętności. I choć to ja utknąłem na zawsze w ciele siedemnastolatka, to on wziął na siebie całą winę.

- I słusznie - stwierdziłam. - Ale coś mi się tu nie zgadza. Słyszałam, że książę miał siedemnaście lat, gdy postanowił opuścić Londyn.

- Racja, a gdy skończył osiemnaście wprowadził się tutaj.

- A więc ty byłeś młodszy o siedem lat, czyli w dniu przeprowadzki Jonathana do zamku miałeś... zaledwie jedenaście lat. Mówisz więc, że utknąłeś w ciele prawie osiemnastoletniego mężczyzny.

- Dokładnie tak.

- A ja słyszałam, że książę dostał oświecenia nocą i pracował nad potworem około cztery lata. Jak to możliwe?

Frankie westchnął i pokręcił głową.

- Skąd masz takie fałszywe informacje? - zapytał.

- Z Internetu, a skąd niby miałabym wiedzieć takie rzeczy? - odparłam, ale zaraz zauważyłam, że umknął mi ważny szczegół. - Wiesz w ogóle, co to jest?

Chłopak wyglądał, jakby miał parsknąć śmiechem.

- Może i jestem z siedemnastego wieku, ale nie jestem zacofany technologicznie. Tak się składa, że sam montowałem tutaj instalację elektryczną, kanalizację i bieżącą wodę, a nawet mam tu kablówkę, Internet i telefon stacjonarny.

Chcąc, nie chcąc, wytrzeszczyłam oczy.

- Niesamowite! A więc jednak oczy mnie nie myliły! Sądziłam, że ten telewizor w saloniku to tylko atrapa - mruknęłam. Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. - Oprowadzisz mnie po zamku? I pokażesz wszystko po swojemu?

- Oczywiście.

Frankie wstał i podszedł do drzwi głównych. Poruszał się bezszelestnie, nie słyszałam ani jednego kroku. Otworzył na oścież drzwi na korytarz i zachęcającym gestem pokazał na pomieszczenie, które nagle rozświetliły kinkiety.

Po chwili zastanowienia wsunęłam stopy w trampki i podeszłam do drzwi, starając się zachowywać najciszej jak tylko potrafię.

- Nie musisz chodzić na palcach - odezwał się chłopak, kiedy go mijałam. - Twoje przyjaciółki śpią głębokim snem i z pewnością nie obudzą się tak szybko, jak się spodziewasz. Ba! Nawet grzmoty i uderzenia piorunów nie zaburzyłyby ich snu.

Zatrzymałam się raptownie kilka kroków od schodów.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że...?

- One żyją, spokojnie. Po prostu są bardzo zmęczone tym, co im się przydarzyło.

Kiwnęłam głową. Uwierzyłam mu na słowo, choć normalnie myśląca osoba raczej by tego nie zrobiła.

Chociaż z drugiej strony, czy mogłam uważać się za normalną? Rozmawiałam sam na sam z potworem! I wierzyłam w niemal wszystko, co powiedział, nawet jeśli próbowałam być podejrzliwa. A nawet poprosiłam go o spacer i uwierzyłam w to, że zostawił przy życiu moje przyjaciółki! Może rzeczywiście powinnam była trafić do czubków, skoro nawet nie docierało do mnie, że to mogła być śmiertelna pułapka?

- Twój strach jest niczym nieuzasadniony, Electro.

- Przestań mi czytać w myślach! - rozkazałam. - To krępujące.

- Co muszę zrobić, abyś uwierzyła, że nie jestem zabójcą, za którego wszyscy mnie uważają? - zapytał, opierając się o ścianę.

Zasępiłam się na moment. Czy wystarczy po prostu powiedzieć, że nie jest się strasznym, żeby ktoś ci uwierzył?

- Udowodnij swoje słowa. Wtedy przyznam ci rację.

- W porządku.

Podszedł do drzwi sypialni Cymbaline i otworzył je szybko. Zawiasy pisnęły, ale nie zawracał sobie tym głowy. Przywołał mnie do siebie.

- Gdybym chciał je zabić, już bym to zrobił. A tymczasem śpią, lekko przestraszone. Vide. - Wychyliłam się zza ściany.

To, co zobaczyłam, zaskoczyło mnie. Pozytywnie.

Melanie, Beatrice i Cymbaline rzeczywiście spały, ściśnięte w jednym pokoju. Ich oddechy były trochę niespokojne, ale sen głęboki. Cymbie leżała na całej długości łóżka, jej ręka zwisała z krawędzi. Okryła się cienką, niebieską narzutą, którą podzieliła się z Beatrice, śpiącą na siedząco. Oparła się o ścianę, pod plecami położyła poduszkę w satynowej poszewce, a jej stopy okrywała narzuta. Z kolei Mel półleżała na podłodze, bez koca, z głową opartą o brzeg łóżka.

- No dobrze - powiedziałam, kiedy Frankie zamknął drzwi, tym razem niemal bezszelestnie. - Ale to trochę za mało. Przydałoby się coś twardego. Coś, co definitywnie wskazywałoby na to, że mówisz prawdę.

Chłopak zamyślił się.

- Twoje słowa ranią, ale na twe życzenie pokażę ci coś, czego prawdziwości nie możesz podważyć. Chodź za mną.

Zniknął sprzed moich oczu z głośnym świstem. Zanim się obejrzałam, stał na półpiętrze, czekając, aż zejdę na dół.

Znalazłszy się piętro niżej, zauważyłam, że światła, które niespodziewanie zapaliły się na korytarzu, zgasły. Natomiast samoistnie rozbłysły te na pierwszym piętrze.

- Masz tu jakiś czujnik ruchu?

- Nie. Po prostu trudno ci zauważyć, kiedy je włączam - odparł, otwierając drzwi do gabinetu Jonathana.

- Czy mieszkańcy miasteczka nie zauważą, że na zamku palą się światła? W końcu te okna wychodzą na Dark Villey.

Frankie wzruszył ramionami z obojętną miną.

- Są przyzwyczajeni do różnych rzeczy. Skoro mój nocny ryk ich nie dziwi, światła również nie powinny.

- Może lepiej je wyłączyć? - zaproponowałam.

- Wierz mi, ja widzę w ciemnościach, ale ty potknęłabyś się o własne stopy.

Wywróciłam oczami i weszłam za nim do gabinetu.

Żyrandol, który świecił się pod sufitem, dawał przyjemne, żółte światło. Po raz pierwszy mogłam uważniej przyjrzeć się Frankiemu.

Wyglądał normalnie w odrobinę przetartych dżinsach i dopasowanej koszuli w kratkę z podwiniętymi rękawami, niczym nie różnił się od przeciętnego chłopaka z miasteczka. No, może nie licząc bosych stóp i trochę za długich, lekko kręconych włosów, które jakimś cudem zwarcie trzymały się na jego głowie. Fizycznie niczym nie przypominał istot, które opisywał. Dopóki się nie uśmiechał, nie wyglądał jak wampir. Rękawy jego koszuli opinały wyraźnie zarysowane mięśnie.

Musiałam przyznać, Frank był niezwykle przystojny. Jestem pewna, że Beatrice dałaby się pokroić za możliwość pobycia z nim przez pięć minut sam na sam.

Frankie uśmiechnął się szeroko, zapewne znowu słyszał moje myśli. Zrobiło mi się głupio. Czułam się prawie tak, jakbym te wszystkie głupoty mówiła na głos. Zawstydzona, usiadłam na kanapie. W tym czasie on szukał czegoś na regale obok zegara. Po chwili wziął cienką, oprawioną w skórę książeczkę z najwyższej półki i wręczył mi ją. Usiadł obok mnie i powiedział:

- To dziennik Jonathana, w którym zapisywał wszystkie swoje dokonania, łącznie z moją przemianą. Opisał wszystko, nawet bardzo drastyczne szczegóły.

Przekartkowałam powoli książeczkę i nie mogłam się nadziwić, co tam znalazłam. Oniemiała, przeglądałam kolejne strony. Zatrzymałam się na dłużej dopiero przy dacie 15 marca 1675 r., przy której znalazłam przerażający zapis:

Frank Rhymes, od przeszło roku mieszaniec, z mojej winy pozbawiony człowieczeństwa. Krwiopijca i wilk pod złudną postacią człowieka. Obiekt przemieszcza się niebywale szybko, nie sypia nocą, a przypalany słońcem skarży się na ból dopiero po upływie dwu kwadransów...

- Przypalał cię słońcem?! - pisnęłam, zakrywając usta dłonią.

- I to nie jeden raz. Wszystko w imię eksperymentu.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze.

- To nieludzkie!

- Cóż, jakoś musiał sprawdzić, czy mogę wychodzić na zewnątrz.

- Przerażające - szepnęłam głosem pełnym napięcia. Wróciłam do czytania.

Nieskromnie chwali się doskonałym węchem i słuchem, widzi z dalekiej odległości zarówno w dzień, jak i ciemną nocą. Mimo nienaturalnego chłodu i nadmiernego gorąca, obiekt zachowuje stałą temperaturę ciała. Nie zaobserwowano żadnych zmian fizycznych mimo upływu trzynastu miesięcy, włosy przestały rosnąć. Obiekt twierdzi, że ma dostęp do myśli wszystkich mieszkańców Dark Villey...

- Co takiego?! - zawołałam. Omal nie upuściłam na ziemię wiekowej książki, którą trzymałam. - Całe miasteczko?

- To nie jest duży obszar - stwierdził obojętnym tonem. - Gdyby to był Londyn, wtedy rzeczywiście, zrozumiałbym twoją reakcję.

- Od tamtego czasu Dark Villey znacznie się powiększyło.

- A ja pracowałem nad zasięgiem. I chyba przedobrzyłem, bo obecnie słyszę nawet, co się dzieje w Luton.

- Luton jest prawie trzydzieści kilometrów stąd!

- Zgadza się. Dokładnie dwadzieścia dziewięć i pół, licząc od samego szczytu wzgórza w linii prostej.

Zrezygnowana pokręciłam głową i otworzyłam dziennik Jonathana w miejscu zaznaczonym palcem. Pominęłam dwie linijki cyferek i zaczęłam czytać:

Obiekt badań wykazuje się niepokojącą pewnością siebie, wynikającą zarówno ze zdolności telepatycznych, jak i władzy nad emocjami współrozmówcy, czego dowodem jest rozmowa z lady Rosemary Catwall sprzed dwu dni...

- W jaki sposób udaje ci się kontrolować czyjś nastrój? - zapytałam. O dziwo, mój głos zaczął drżeć, a strach stopniowo we mnie narastał. Dotychczas byłam spokojna, okropnie spokojna, zważywszy na okoliczności. Czyżby to była jego sprawka, że w ciągu minuty zaczęły mi drżeć dłonie, a serce kołatać jak szalony koliber?

Spojrzałam Frankiemu prosto w oczy. On lekko kiwnął głową, prawie niezauważalnie, a wtedy strach, który chciał przejąć kontrolę nad moim ciałem magicznie wyparował, jakby nigdy go nie było.

- Nie sądzisz, że to narzędzie manipulacji?

- Rzadko z niego korzystam - przyznał. - I nigdy w celu osiągnięcia czegoś złego.

- A jak to się stało, że Melanie, Beatrice i Cymbaline wystraszyły się ciebie? - zainteresowałam się. - Przeczytałam blisko dwie strony z dziennika Jonathana, a dotychczas nie było nic o takiej umiejętności.

Frankie uśmiechnął się pod nosem.

- Jonathan nie wiedział, że umiem przyjmować różne postacie. Odkryłem to sam, wiele lat później. Jak sama zauważysz, to jego ostatni wpis.

- Jak to jest możliwe, aby zmieniać się z siebie w kogoś innego?

- Nie potrafię wyjaśnić tego procesu. Ale skoro to eliksir Jonathana dał mi tę moc, podejrzewam, że pochodzi ona od wilkołaka. Choć nigdy żadnego nie spotkałem i opieram się wyłącznie na legendach, przypuszczam, że za dnia wilkołaki są ludźmi, a jedynie nocą, przy świetle księżyca, samoistnie przemieniają się w wilki.

- Dlatego też wyjesz każdej nocy? - zgadłam.

- To jeden z efektów ubocznych mojej przemiany, na który nie mam wpływu. Podobnie jak na czytanie w myślach - choćbym chciał, nie mogę go ograniczyć, a jedynie ćwiczyć się w tym, aby być jeszcze lepszym.

Ze zrozumieniem pokiwałam głową.

Frankie przedstawił mi twardy dowód, z którym nie mogłam polemizować, zatem dał mi to, o co prosiłam. I choć jego historia wciąż wydawała mi się nieprawdopodobna - w końcu wampiry i wilkołaki występują tylko w filmach i powieściach - postanowiłam w nią uwierzyć. Nie mogłam w prawdzie sprawdzić, czy rzeczywiście słońce niszczy jego skórę po upływie pół godziny albo jak ciche szmery potrafi usłyszeć. Ale nie mogłam tak po prostu założyć, że jego historia była fałszywa.

„Zatem to jest prawda, po którą tu przyszłam", pomyślałam z dumą.

Do tej pory Frank dał mi wystarczająco dużo powodów, by mu zaufać.

- Cieszę się, że zdobyłem twoje zaufanie - powiedział, uśmiechając się.

- Stracisz je, jeśli ciągle będziesz siedział w mojej głowie - mruknęłam i ponownie otworzyłam dziennik. W oczy szczególnie rzucało się pewne imię. - Kim była Rosemary Catwall?

Nie odpowiedział od razu. Przez kilkanaście sekund wyglądał, jakby nad czymś poważnie się zastanawiał. W końcu odparł:

- Chodź, chciałbym ci najpierw coś pokazać.

Odłożył dziennik Jonathana na półkę, po czym wyszedł na korytarz. Obie te czynności zajęły mu może trzy sekundy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro