7. Trzy ataki.
Zupełnie wbrew mojej woli zwinęłam się w kłębek pod kołdrą. Gdybym wówczas zaczęła robić notatki z tego, co działo się ze mną tuż przed północą, zapewne wyglądałoby to właśnie tak:
23:57
Strach ogarnął połowę mojego ciała.
23:58
Strach zawładnął moim sercem; niesamowicie przyspieszyło.
23:59
Strach zaatakował mój mózg. Pierwszy raz w swoim życiu naprawdę się bałam. Nie przestraszyłam się, kiedy wraz z Andreasem podpaliłam salę od przyrody. Nie bałam się włamywać się do głównego szkolnego komputera, kiedy pewnego dnia Andreas postanowił zafałszować wynik swojego sprawdzianu. To było nic w porównaniu z tym, z czym wkrótce przyszłoby mi się zmierzyć. Co, jeżeli ten wypucowany zamek to tylko przykrywka, a sam potwór zamierzał skonsumować nas na kolację?
00:00
Stało się. Wybiła dwunasta.
Dlaczego przeczuwałam, że o tej porze może przyjść potwór? Otóż, kiedy byłam mała, zawsze mnie straszono, że o północy wychodzą duchy. Niby nic strasznego, duchy podobno nie istnieją i nie warto w nie wierzyć. A co z Theresą Edną Anastasią Hungary?
Jak to się miało do potwora? Odkąd tylko pamiętam, każdej nocy, dokładnie o północy było słychać jego przerażające wycie...
Leżałam niespokojnie w łóżku i nasłuchiwałam czegoś, co wzbudziłoby moje podejrzenia – i nie usłyszałam nic, nawet przeszywającego kości ryku potwora. Czyżby sobie odpuścił?
W ciszy słyszałam wyłącznie miarowe oddechy moich koleżanek. Melanie, Cymbaline i Beatrice spały, nie przejmując się niczym, chociaż paradoksalnie to one bardziej bały się tego wyjścia niż ja. Wdech i wydech. Wdech, wydech, wdech i z powrotem wydech. Równo i synchronicznie, jakby grały w trio.
Nagle jeden oddech przyspieszył i rozległ się głośny krzyk.
To Melanie krzyknęła, budząc tym samym pozostałe śpiące osoby, a mnie strasząc nie na żarty.
„No to się zaczęło", pomyślałam i zerwałam się z łóżka, aby pójść do sypialni Mel.
Jednakże pół minuty później wszystkie trzy były już w mojej sypialni zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Blada jak papier Melanie trzęsła się, a Cymbie prowadziła ją w głąb pokoju. Pozostawiłyśmy światła zgaszone – bałyśmy się je zaświecać, na wypadek, gdyby okazało się, że jakieś monstrum chowa się w kącie. Zresztą, świecące się światło zaalarmowałoby mieszkańców Dark Villey.
– No dobrze, Melanie. Co się stało? – zapytałam, pomagając jej usiąść na łóżku. Wyglądała jakby miała zemdleć, a mimo to zdecydowała się rzucić sarkastyczną uwagę.
– Mówisz tak, jakbyś nie wiedziała. To był potwór, widziałam go! Spałam spokojnie i obudziło mnie jego głośne sapanie tuż przy moim uchu. Serce zabiło mi szybciej, kiedy otwierałam oczy, a wtedy... Zobaczyłam go! – pisnęła. Cymbaline zakryła usta ręką, jakby sama miała zaraz krzyknąć. Melanie kontynuowała, gdy przestała dygotać: – Miał wielkie, żółte oczy i owłosione ciało, jak wilkołak z moich najgorszych koszmarów! Niczego nie boję się bardziej.
Zapadła krótka, ale pełna napięcia cisza. Beatrice i Cymbaline stały się równie blade jak Melanie, a ja próbowałam połączyć fakty.
– A więc mówisz, że to był wilkołak?
– Najprawdziwszy i najohydniejszy jakiego tylko możesz sobie wyobrazić.
– Ale przecież nikt dotychczas go nie widział.
– Twierdzisz, że kłamię?! – oburzyła się Melanie. Gdyby spojrzenie mogło zabijać...
– Absolutnie nie! Tylko stwierdzam fakt, ponieważ dużo czytałam o zamku. Ale gdyby on rzeczywiście był wilkołakiem, to jak wyjaśnić morderstwa na Monsters Street?
– To ty jesteś detektywem i specem od spraw paranormalnych – wtrąciła Cymbie. – Mam tylko nadzieję, że ja nie będę kolejną ofiarą.
– Tego nie wiemy – mruknęła Beatrice, co Cymbaline uznała za zniewagę i sprzedała jej kuksańca między żebra.
– Jeśli chcecie się bić, wróćcie do siebie.
Moja uwaga bardzo nie spodobała się Mel.
– Ja z pewnością nie wrócę do sypialni, nie ma mowy! Jeśli ten potwór czai się w kącie, nie będę spokojna.
– To nie jest mysz, taki stwór nie ma gdzie się skryć. Wydaje mi się, że nic ci nie grozi, Melanie.
– Pójdę, jeżeli osobiście sprawdzisz, czy go tam nie ma.
Nie mogłam się z nią kłócić. Jeśli chciałam pobyć w samotności jeszcze jakiś czas, musiałam się ich pozbyć, a wiedziałam, że to nie nastąpi, dopóki ja – jako ta najodważniejsza – nie przekonam ich, że są bezpieczne.
Westchnęłam ciężko i przeszłam do sypialni Cymbaline, a przyjaciółki trzymały się dwa metry za mną, powoli i ostrożnie posuwając się do przodu. Zawahałam się jednak, zanim otworzyłam drzwi do sypialni Melanie. Co, jeśli potwór wciąż tam był? Wtedy ja byłabym bezpośrednio narażona na jego atak.
Dłuższą chwilę zajęło mi zebranie w sobie odwagi, zanim złapałam za klamkę. Dopiero gdy unormowałam oddech, a moje serce przestało bić jak oszalałe, przeszłam do sypialni Mel.
– Nic tu nie ma.
– Sprawdziłaś pod łóżkiem? – zapytała Cymbaline, wychylając się zza Beatrice. Brunetka tylko wywróciła oczami i przyszła do mnie, aby zademonstrować jej, że nie ma się czego bać.
– Cymbie, tylko dzieci boją się potworów spod łóżka – mruknęła Bea.
– Podobno tylko maluchy wierzą w duchy. Dziwny przypadek, nie sądzisz?
Tym razem poirytowana Melanie wywróciła oczami. Przepchnęła się przez drzwi i siadła na swoim łóżku, które zaskrzypiało.
– OK. Ustaliłyśmy już, że w pokoju jest czysto. Chyba powinnam wrócić do snu, co nie?
– Zdecydowanie – przyznała Cymbie.
– Ale pamiętaj, że potwór nie pozwoli ci spać – dodała Bea.
Wróciłyśmy do swoich sypialni, rozdzielając się, jakby nic się nie wydarzyło.
I to było przykre – Melanie, nawet jeśli już tego nie okazywała, była przerażona do głębi, a my zostawiłyśmy ją zupełnie samą. Chociaż, skoro nas wygoniła, może nie była aż tak przestraszona? Nie jestem na tyle podła, aby podejrzewać ją o udawanie, widziałam wyraz jej twarzy, kiedy wpadła do mojego pokoju, ale czułam, że coś jest nie w porządku. Jeżeli potwór był wilkołakiem, jej największą zmorą, dlaczego ledwie pięć minut po jego ataku wyglądała, jakby zapomniała o tym, że krzyczała, widząc uosobienie swojego koszmaru? Nawet Mel nie byłaby w stanie tak idealnie wyczuć momentu i krzyknąć, jakby opętał ją sam diabeł.
Moje przemyślenia przerwał kolejny krzyk. Był głośniejszy niż poprzedni i zdecydowanie bardziej przepełniony lękiem. Nie wiedziałam, skąd dobiegał.
Na wpół senne Melanie i Cymbaline stawiły się przerażone w mojej sypialni chwilę później, kiedy próbowałam ogarnąć sytuację. Tym razem potwór zaatakował Beatrice! Co gorsza atak musiał być paraliżujący, bo o ile Melanie zjawiła się w mojej sypialni, gdy nawiedził ją stwór, o tyle Bea nie postąpiła według ustalonego planu.
Popatrzyłyśmy po sobie i naraz przełknęłyśmy ślinę. Chyba myślałyśmy to samo.
– Ty pierwsza, Electro. – Cymbaline popchnęła mnie w kierunku drzwi prowadzących do sypialni Beatrice.
– Co?
– Wejdź tam jako pierwsza – poleciła Melanie.
A więc się nie pomyliłam. Zostałam wytypowana, aby po raz kolejny wejść do sypialni, w której nastąpił atak.
– No dobrze.
Drżącą ręką złapałam za klamkę. Pociągnęłam ją, a wtedy...
Zobaczyłam Beatrice i zamarłam, tak jak dziewczyny, które wyglądały mi przez ramię. Bea stała wpatrzona w zakrwawioną ścianę – plamy krwi wyróżniały się nawet na czerwonych ścianach. W oknie ziała okrągła dziura o dużej średnicy, umiejscowiona centralnie po środku. Wokół było mnóstwo szkieł. Kiedy chwilowo odwróciłam wzrok w prawo, wstrzymałam oddech z głośnym świstem. Baldachim od łóżka był podarty, tak jak satynowa narzuta w kolorze ścian. Totalna demolka, mówiąc kolokwialnie. Co tu się mogło stać?!
– El... Zabierzmy ją stąd. Im dłużej tu jesteśmy, tym bardziej nie wiemy, co robić... – powiedziała Melanie. Jako pierwsza z nas odzyskała głos.
Przerwałam jej wypowiedź ruchem dłoni, bo musiałam się jeszcze trochę porozglądać, a do tego potrzebowałam ciszy. Sprawdzałam, czy przypadkiem nie pominęłam żadnego ważnego szczegółu.
Decyzję o przeniesieniu Beatrice do mojej sypialni wspomogło dziwne i tajemnicze wydarzenie. Gdy patrzyłam na drzwi, którymi wychodziło się na korytarz, zobaczyłam, że klamka zaczęła się ruszać na wszystkie strony, jakby ktoś chciał ją wyrwać lub dostać się do środka. Przerażona odwróciłam się do Cymbie i wyszeptałam:
– Pomóż mi przenieść Beatrice do mojego pokoju. – Następnie zwróciłam się do Melanie. – Osłaniaj nas.
Mel wysunęła się na przód i stanęła przed Beą, żeby zobaczyć, czy pozwoli nam się wyprowadzić, a kiedy dała nam znak, kiwając głową na „tak", podeszła do ruszających się drzwi, aby ktoś, kto najpewniej stał po drugiej stronie, nie dostał się do środka.
Wraz z Cymbie chwyciłam stojącą przed nami koleżankę pod rękę. Delikatnie uniosłyśmy ją w górę, by przenieść ją w spokojniejsze miejsce.
Choć było trudno, przeniosłyśmy ją do mojej sypialni. Beatrice ocknęła się, kiedy tylko przekroczyłyśmy próg. Mimo że się wierzgała, udało nam się posadzić ją na łóżku, prosząc o to, by opowiedziała, co dokładnie się stało. Zaczęła drżeć.
– To był ten po... po... po... potwór – wydukała Bea.
– Jak wyglądał?
– Jak wilkołak? – dopytała Melanie, podejrzanie podekscytowana.
– Nie, daleko mu do wilkołaka – oznajmiła Bea. Wzięła dwa głębsze oddechy i zaczęła opowiadać. – To był Bazyliszek. Wiecie, ten legendarny, gruby wąż o zabijającym spojrzeniu. Miał śliską skórę pokrytą niebieskimi łuskami. Były takie tam ciemności, moja lampka nocna nie chciała się włączyć, a mimo to widziałam jego paskudne zęby. I wyłupiaste oczy. Czułam się sparaliżowana, kiedy na mnie spojrzał, a ja głupia odwzajemniłam spojrzenie...
– Popatrzyłaś w jego oczy?! – Cymbaline była wzburzona.
Beatrice spuściła wzrok.
– To głupie, ale... najważniejsze, że jeszcze żyję, prawda?
– Jeszcze?! Spójrz na siebie, dziewczyno. Jesteś ledwo żywa! Beatrice, on mógł cię zabić! – wrzasnęła blondynka.
– Cymbaline! – syknęła Melanie. – Co się z tobą stało?
Cymbie wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć. Jeszcze tego brakowało, żeby się na siebie obraziły.
– Przestańcie! Nie mogę się przez was skupić. A jestem tak blisko rozwiązania!
To przykuło ich uwagę. Spojrzały na mnie pytająco.
– Chyba wiem, co kieruje potworem – obwieściłam.
– Co takiego? – spytała Mel, choć nie wyglądała na szczególnie zainteresowaną.
– Czego najbardziej się boisz, Melanie?
– Wilkołaków. Są takie dzikie i okropne – odpowiedziała, wzdrygając się. – Ale nie rozumiem, co to ma do rzeczy.
– A ty, Beatrice? – zwróciłam się do brunetki.
– To chyba oczywiste, że węży!
– Węży? – powtórzyła Cymbie, zdziwiona.
– Tak. A z nich wszystkich Bazyliszek jest najgorszy – zadrżała Bea. – Zaraz, chyba wiem, do czego zmierzasz.
– Ja jakoś nie bardzo – wypowiedziała się Cymbaline.
– Ja też nie. Co mają węże do wilkołaków? – mruknęła Melanie.
– Już wam tłumaczę – powiedziałam. – Melanie boi się wilkołaków, a Beatrice węży. W tej właśnie postaci objawił się wam potwór. Nadal nie rozumiecie?
– Nie – powiedziała bez przekonania blondynka.
– Cymbie, przyznaj mi rację. Stwór straszy ludzi tym, czego najbardziej się boją.
Melanie przyglądała mi się z powątpiewaniem.
– Wszystko świetnie, ale nie jest powiedziane, że potwór jest tylko jeden. Nie mamy stuprocentowej pewności.
– Mamy. Prawdziwy Bazyliszek zabiłby Beatrice, gdy tylko spojrzała mu w oczy. Z resztą wilkołak też by cię nie oszczędził, Mel.
– Gdyby tak głębiej się zastanowić, twoja teoria ma sens, El – powiedziała Bea.
Zrezygnowane Mel i Cymbie jej przytaknęły.
– A jak mamy się bronić przed potworem? – zapytała Cymbaline.
– Cóż. To niezbyt przyjemne, ale... Moim zdaniem trzeba pokonać swój lęk, co może zaskoczyć potwora. Jeżeli nie wydobędzie z nas żadnego strachu, odpuści sobie – wyjaśniłam.
Cymbaline popatrzyła na mnie spode łba szeroko otwartymi oczami. Oczywiście, ona boi się nawet własnego cienia. Od zawsze uchodziła za strachliwą, więc pokonanie któregokolwiek lęku przyjdzie jej z trudem. Jak mogłam być tak nieprzewidująca?
– A nie możemy po prostu wszystkie ścisnąć się w jednej sypialni? – zaproponowała. – Byłoby łatwiej, a poza tym, w kupie raźniej – próbowała się zaśmiać, ale wymuszony śmiech zmienił się w jęk bezradności. – Ja nie dam rady pokonać swojego największego strachu, to niewykonalne.
– Cymbie, ja wierzę, że dasz sobie radę – powiedziałam i zaczęłam głaskać ją po ramieniu, by dodać jej otuchy. – Musisz jedynie wyrzec się strachu przed tym, czego boisz się najbardziej. Pomyślmy, co może ci pomóc pokonać twoje uprzedzenie do... Właśnie. Czego tak naprawdę się boisz?
Cymbaline przełknęła ślinę.
– Obiecujecie, że nie będziecie się śmiać?
– Nigdy w życiu. Prawda, Melanie? – odpowiedziała Beatrice, szturchając Mel, która uśmiechała się złośliwie pod nosem.
– Może wyda wam się to bezsensowne, w porównaniu z lękiem przed wilkołakami czy wężami, ale ja... ja od zawsze najbardziej boję się... baranów.
Barany?! Spodziewałam się czegoś mniej niedorzecznego.
– Wybacz mi, Cymbie, ale to... niepoważne. – Z trudem tłumiłam śmiech.
– I śmieszne – dodała Beatrice, chichocząc.
– Czego tu się bać?
Melanie próbowała się powstrzymać, ale także zaczęła chichotać.
– Wiedziałam, że tak będzie! Idę do siebie! – oznajmiła Cymbie i wstała. W jej głosie nie było nic poza wściekłością.
– Zaczekaj. Tak się tylko droczymy – odparłam i zatrzymałam ją, kładąc jej dłoń na ramieniu.
– A ja nie – wyszeptała po cichu Melanie.
Na szczęście jej bezczelny szept nie dotarł do uszu Cymbie. Kiedy ta nie patrzyła, spojrzałam na Mel morderczym wzrokiem.
– Nie miej nam tego za złe, ale to, co powiedziałaś, jest dziwne. Możesz to wytłumaczyć? Przecież nikt normalny nie boi się baranów – stwierdziła Beatrice.
– Super, teraz macie mnie za nienormalną! – oburzyła się Cymbaline, kładąc ręce na biodrach.
– Tego nie powiedziałam.
Cymbie, wciąż czerwona na twarzy, puściła tę uwagę mimo uszu, ale zaczęła tłumaczyć.
– Lęk przed baranami to moja trauma z dzieciństwa. Kilka lat temu mieliśmy poważny wypadek drogowy, przez te okropne barany. Jechaliśmy wówczas do Coventry odwiedzić ciocię. Nie byliśmy wcale tak daleko od Birmingham. Pod miastem jest farma, stary rolnik ma tam hodowlę, oczywiście samych baranów. Gdy byliśmy blisko farmy, te uparte stworzenia wystraszyły się warkotu silnika, a korzystając z otwartej bramy, wybiegły na ulicę. Spieszyło nam się, więc tata jechał trochę ponad wyznaczony tam limit. Nie zdążyliśmy wyhamować i wpadliśmy w całe stado. Barany to nie są zwierzęta, które potrąci się i jedzie dalej, większość z nich wyszła z wypadku bez szwanku. Natomiast my dachowaliśmy, wpadliśmy do rowu i cała nasza czwórka – czyli ja, mama, tata i Ida – wylądowała w szpitalu. Chcecie wiedzieć coś jeszcze? – zapytała roztrzęsiona Cymbaline. Silne emocje powoli ją opuszczały.
– Nie, oszczędź nam szczegółów – poprosiłam. To byłoby nie fair pytać ją o takie rzeczy. Sam fakt, że miała wypadek usprawiedliwia jej zdenerwowanie.
– I tak nie chciałam wam tego mówić – burknęła Cymbie. – Chyba wrócę już do siebie.
– Nie chcesz wiedzieć, jak pokonać lęk przed baranami?
– Nie, dziękuję! – zawołała, znikając za drzwiami.
Spojrzałam zaskoczona na Melanie i Beatrice. Wyglądały na równie zdziwione zachowaniem Cymbie jak ja.
– Cóż, skoro ona już poszła, to może i my wrócimy do siebie – zaproponowała Mel.
– Nie mam do czego wracać – zauważyła Beatrice, spoglądając przez ramię na drzwi prowadzące do jej sypialni.
– Możesz zostać u mnie.
Bea już miała odpowiedzieć na moją propozycję, ale przerwał jej rozdzierający uszy, przerażający pisk. Potwór zaatakował Cymbaline!
Bez chwili zwłoki nasza trójka przeszła do sąsiedniego pokoju.
Zastałyśmy oszołomioną Cymbaline. Wystraszona dziewczyna siedziała na łóżku skulona, głowę miała schowaną pomiędzy kolanami, oplotła kark rękoma. Cała drżała.
– Całe... stado... całe... stado... – Cymbaline szeptała w kółko to samo.
Beatrice podeszła do niej z Melanie i razem próbowały ją jakoś uspokoić, pocieszyć. Chciałam zrobić to samo, lecz zamarłam w pół kroku, uświadamiając sobie pewną okrutną prawdę.
Potwór okazał się bardzo sprytny. Najpierw przestraszył Melanie, potem Beatrice, a chwilę temu zaatakował Cymbaline. To oznaczało tylko jedno...
– Teraz pora na mnie – wyszeptałam. Oparłam się o drzwi, żeby nie upaść. Z każdym słowem łamał mi się głos.
Przyjaciółki spojrzały na mnie z przerażeniem.
– Nie musisz wracać do pokoju, potwór nie musi cię dopaść – powiedziała Beatrice. – Możesz zostać tu z nami. Ja i tak nie zamierzam wracać do sypialni.
– Ja też nie – dodała Mel. – Czułabym się niesprawiedliwie.
– A moim zdaniem niesprawiedliwe byłoby, gdybyście wy zostały nastraszone, a ja nie.
– Zwariowałaś?! – Cymbaline odezwała się po raz pierwszy odkąd przyszłyśmy do jej pokoju. Przestała się trząść. – To tak, jakbyś podała się potworowi na tacy. Mam cię polać sosem grzybowym?
– Ona ma rację, El – przyznała Bea. – Co, jeżeli potwór nastraszył nas, żeby móc dopaść ciebie i... zabić?
Jej słowa dały mi do myślenia. Może rzeczywiście jestem szalona? Jako ostatnia, której psychika nie została zachwiana, powinnam myśleć racjonalnie. Być może celem potwora było najpierw nas osłabić, a potem zgładzić? Nie mogłam jednak pozwolić na to, żeby przyjaciółki cierpiały za mnie.
– To ja zgodziłam się przyjść do zamku. I powinnam zapłacić za swoją głupotę.
– Wykluczone. – Melanie zerwała się na równe nogi i stanęła tuż przede mną. – Przestań zachowywać się jak męczennica. To był mój pomysł, aby cię tu posłać. Z początku to miał być żart.
– Żart?! – wykrzyknęły jednocześnie Cymbaline i Beatrice. – Mówiłaś, że to zemsta.
– Ale sądziłam, że stchórzy! – Mel bezskutecznie próbowała się bronić. Zwróciła się do mnie. – I muszę przyznać, że okazałaś się naprawdę odważna, a nie szalona, jak początkowo uważałam. Zawsze byłam zazdrosna o to, że ty nigdy niczego się nie boisz. Wyzwanie miało pokazać, że tak naprawdę są rzeczy, o których boisz się pomyśleć. Ale najwidoczniej nie ma, a ja... w tym momencie to ja okazałam się tą słabszą. Ty nie jesteś szalona, El.
Wyznanie Melanie było dla mnie największą dotychczas niespodzianką. Odkrycie, że Andreas mnie kocha, odeszło na drugi plan, podobnie jak paranormalne rzeczy, które działy się w zamku.
– Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że moja przyjaciółka może wpaść na tak głupi pomysł, aby móc mnie sprawdzić! Twierdzisz, że łatwo było mi podjąć tę decyzję? Myślisz, że bez trudu przyszło mi wytrwanie do dzisiaj? Odchodziłam od zmysłów! A ty tak po prostu... Ach, szkoda gadać.
Niezbyt silnym kopniakiem otworzyłam drzwi za sobą i już miałam wrócić do swojej sypialni, kiedy Melanie złapała mnie za rękę.
– Przepraszam, El. Nie powinnam była...
– Owszem, nie powinnaś. – Wyrwałam rękę z jej uścisku. Już miałam wyjść, kiedy odwróciłam się po raz ostatni i powiedziałam: – I dla jasności, wcale nie przyszłam tutaj dla zakładu. – Zniknęłam za drzwiami.
Ani Melanie, ani Beatrice, ani nawet Cymbaline nie ruszyły za mną. Zupełnie tak, jakby nie zależało im na tym, czy przeżyję spotkanie z potworem, czy on po prostu mnie zabije. Albo były zbyt zszokowane szczerością Melanie i nie chciały rozpętać wielkiej kłótni, trudno powiedzieć. W tamtym momencie było mi to obojętne.
Drżącym krokiem doszłam do swojego łóżka i usiadłam na nim jakbym była w transie. Moje serce biło coraz szybciej, bałam się, że stracę przytomność. Ze strachu o to, co nastąpi, byłam bliska omdlenia i, w pewien sposób, szaleństwa. To, co chwilę wcześniej wyznała Mel, wciąż do mnie nie docierało.
„Chciała mnie sprawdzić... Wariatka!", pomyślałam sobie i ze złością uderzyłam pięścią w najbliższą poduszkę. Gniew narastał we mnie, ale nie pozwoliłam mu sobą zawładnąć – inne, zdecydowanie ważniejsze rzeczy domagały się mojej uwagi.
Musiałam się zastanowić, czego tak naprawdę się boję. I tutaj pojawiły się schody. Było mało rzeczy, których widok przyprawiał mnie o gęsią skórkę, a myśli o tym powodowały koszmary nocne. Nie licząc potwora z zamku, który w pewnej części nadal pozostawał tajemnicą (jak to możliwe, że przybierał tak różne formy?), była tak naprawdę jedna, naprawdę przerażająca postać, której okropnie się bałam. I nie były to ani wilkołaki, ani wampiry, węże, szczury, pająki, dentyści, klauni, lecz osoba o konkretnym imieniu i nazwisku – Dawn Wolters, moja nauczycielka angielskiego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro