Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Odwet.

Jaskrawe światło poranka zaczęło przebijać się przez moje zamknięte powieki. Zamrugałam zaskoczona, kiedy uświadomiłam sobie, że znajdowałam się w fioletowej sypialni na zamku, kilka kilometrów od domu. Przez głowę przebiegła mi myśl, że może wszystko, co ostatnio się wydarzyło, było jedynie snem – że wkrótce do pokoju wparują Melanie, Cymbaline i Beatrice domagające się odpowiedzi na pytanie, czy ostatniej nocy widziałam potwora.

– Nie jestem pewien, czy o to zapytały na samym początku – powiedział Frankie, który znikąd pojawił się nagle w sypialni. Spojrzałam na niego mrużąc oczy z powodu słońca. Opierał się o ścianę w wyluzowanej pozie, z założonymi rękami i patrzył przez okno. Jego twarz zdobił wyraz zadowolenia. – O ile mnie pamięć nie myli, ich pierwszą reakcją było „Jak się spało, El?".

– Co ty tu robisz? – spytałam, uśmiechając się. Usiadłam na brzegu łóżka z nogami wiszącymi w powietrzu.

Odwrócił głowę w moją stronę i odwzajemnił uśmiech, a słońce odbiło się od jego idealnie równych, białych zębów.

– Zamierzałem cię obudzić, żebyś nie zaspała do szkoły.

Sprawdziłam godzinę – telefon pokazywał szóstą dwadzieścia. Z jękiem wywróciłam oczami. Było zdecydowanie za wcześnie.

– Naprawdę muszę tam iść? Po tym, co się wydarzyło dzisiejszej nocy?

Frankie podszedł bliżej i usiadł na łóżku po turecku, opierając się plecami o ścianę. Lekko się skrzywił – domyślałam się, że to z powodu niedawno zadanej rany.

– Jak się czujesz? – spytałam, odbiegając od tematu. Podobnie jak on, skuliłam nogi i usiadłam bliżej ściany, od której bił chłód.

– Sam nie wiem. Fizycznie wracam do zdrowia, nabieram sił, moje moce naprawiają się. Ale nadal jedna rzecz nie daje mi spokoju.

– Dlaczego?

– Zawsze sądziłem, że nieśmiertelność oznacza również bycie niezniszczalnym. Nigdy jednak nie sprawdziłem tej teorii, bo nie znalazłem się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Aż do wczoraj, kiedy Neil strzelił pistoletem w moim kierunku.

– Wycelował w Hazel – przypomniałam.

– Racja, ale ja... To była prowokacja. Chciał sprawdzić jak zareaguję, czy rzucę się na ratunek.

– I nie wziął pod uwagę, że gdyby tak się nie stało, pewnie zabiłby własną córkę?

– Był bardzo pewny swego – odparł z pogardą.

– Ale dlaczego nazwał ją El? Przecież wcześniej sam nas rozpracował. Zrobił to specjalnie czy głupio się pomylił?

Frankie zamyślił się. Spojrzał w okno, za którym słońce leniwie wspinało się po nieboskłonie. Od niechcenia albo nawet nieświadomie bawił się palcami.

– Neil doskonale wiedział, że to nie byłaś ty – odrzekł w końcu. – Przemyślał wszystko, nawet się nie zastanowił dwa razy, zanim nacisnął na spust. Tak niewiele brakowało, a wydarzyłaby się tragedia...

– Niezaprzeczalnie mieliśmy szczęście.

– Nie, El – powiedział nagle. Znowu zerknął na mnie, jego oczy błyszczały. – Przestałem wierzyć w szczęście lata temu. To, że przeżyłem, zawdzięczam wyłącznie wam. Dzięki twojej odwadze, podjęciu ryzyka i oczywiście wybitnym umiejętnościom Andreasa mogę teraz siedzieć tu z tobą, cieszyć się każdą chwilą... Przez ostatnie trzysta lat, kiedy siedziałem w zamku sam jak palec, do nikogo się nie odzywając, nie doceniałem życia. Myślałem, żeby ze sobą skończyć... – Zamilkł na moment. – Och, nie patrz tak na mnie, El. Samotność i poczucie winy są okropne, gdy nie można ich z nikim podzielić.

– Nie sądziłam, że komuś tak rozważnemu jak ty, mógł przyjść do głowy taki głupi pomysł.

– Wiesz, co mnie powstrzymywało?

Pokręciłam głową.

– Nadzieja – oznajmił powoli. – Nadzieja na to, że kiedyś jeszcze spotkam kogoś, kogo nie będę musiał się obawiać. Kto okaże się moim przyjacielem, komu będę mógł zaufać i zwierzyć się ze wszystkiego. Wtedy pojawiłaś się ty. Byłaś pierwszą osobą, która przyszła tutaj ze szczerymi zamiarami. Naprawdę to cenię. A potem okazało się, że zamiast jednej przyjaciółki, los dał mi aż czworo przyjaciół, którzy trwali ze mną, gdy cierpiałem i nie dopuścili do tego, bym odszedł na zawsze. I za to bardzo dziękuję.

Przez chwilę zapadła cisza. Po pierwsze dlatego, że ze wzruszenia nie mogłam wydusić ani słowa. Po drugie, Frankie przytulił mnie z wdzięcznością, co spowodowało, że zaniemówiłam jeszcze bardziej. A po trzecie...

– Nie wiedziałam, że potrafisz układać takie piękne przemowy, Frankie.

Głos Hazel dobiegał z progu. Nieśmiało weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Na jej widok Frankie uśmiechnął się szeroko, a kiedy usiadła obok niego, objął ją ramieniem i przelotnie pocałował w czubek głowy. Ci dwoje wyglądali razem uroczo.

– Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz – powiedział, a ona zaśmiała się, jakby ją połaskotał. – Właśnie dziękowałem Electrze za uratowanie mi życia.

– Rozumiem. – Hazel posłała mi szczery uśmiech, a potem znów spojrzała na Frankiego. – Ja też powinnam ci podziękować. Nie umiem wyrazić słowami tego, jak bardzo jestem wdzięczna za twoje poświęcenie. To było coś... wspaniałego.

Delikatnie dotykając jej twarzy, Frankie odparł:

– Zrobiłbym to znowu, gdybym musiał.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a świat dookoła nich jakby przestał istnieć.

– Dziękuję.

Cicho odchrząknęłam, zwracając na siebie ich uwagę.

– Kochani, nie chciałabym wam przerywać, ale Hazel pewnie przyszła w jakimś celu.

Wyglądała na zbitą z tropu.

– Właściwie tak. Laura kazała mi cię obudzić.

– I mówisz to dopiero teraz?

Hazel wzruszyła ramionami z rozbrajającym uśmiechem.

– Cóż. Chyba powinniśmy zejść do niej, zanim zabierze się za gotowanie – stwierdziłam i wstałam z łóżka.

Podeszłam do drzwi, a wtedy Frankie powiedział:

– Trochę za późno.

Z westchnieniem pokręciłam głową i wyszłam na korytarz. Ledwie zamknęły się za mną drzwi, a już ruszyłam przed siebie, by jak najszybciej odszukać mamę i powstrzymać ją przed zrobieniem czegoś głupiego.

Na schodach wpadłam na Andreasa – dosłownie. Siedział na jednym ze stopni z komórką w ręce, oparty o poręcz. Wyglądał na przybitego, w zamyśleniu patrzył w przestrzeń. Zauważył mnie dopiero, gdy potknęłam się o jego nogi – w ciągu sekundy wyciągnął ręce próbując mnie złapać, zanim upadłam jak długa. Jednak siła upadku pociągnęła go za sobą i chwilę później z hukiem wylądowaliśmy na podłodze. Przyszpiliłam go do ziemi, a on jedynie się roześmiał.

– Wpadaj na mnie częściej – zażartował. Zawstydzona, próbowałam się podnieść, ale Andreas jedynie objął mnie w talii i nie chciał puścić. – Ej, a dokąd to?

– Nie boisz się, że ktoś nas zobaczy w takiej pozycji?

Zaśmiał się i złączył nasze usta w krótkim pocałunku.

– Jakoś mi to nie przeszkadza – szepnął i pocałował mnie ponownie, tym razem powoli i czule.

Pragnęłam oddać się temu pocałunkowi bez reszty, jednak już po chwili odsunęłam się od niego i wyplątałam z jego objęć. Usiadłam, wzdychając ciężko.

– Coś nie tak? – spytał Andreas z urazą w głosie. Wsparł się na łokciu i spojrzał na mnie uważnie.

– Nie. Po prostu...

– Och! Tu jesteście! – zawołała Laura, żwawo wspinając się po schodach. Wyglądała na zatroskaną, widząc nas oboje na ziemi. – Co się stało?

Zerknęłam porozumiewawczo na Andreasa. Moje policzki płonęły, co nie uszło uwadze Laury. Mama na szczęście powstrzymała się od komentarza.

– Electra schodziła ze schodów, potknęła się i upadła, a ja próbowałem ją złapać.

– Nie wyszło – dodałam.

Laura uśmiechnęła się pobłażliwie. Podała rękę Andreasowi i pomogła mu wstać. Potem zaoferowała pomoc także mnie, ale podniosłam się o własnych siłach.

– A gdzie Frankie i Hazel? Wysłałam ją po ciebie, ale nie wróciła.

Jak miałam powiedzieć mamie, że prawdopodobnie wciąż siedzieli w sypialni i cieszyli się chwilą sam na sam?

– Cóż, oni...

– Pójdę ich poszukać – stwierdziła Laura. Już miała ruszyć w górę schodami, kiedy na ich szczycie pojawili się Hazel i Frankie. Trzymali się za ręce. – Oho! Znaleźli się.

– Co nas ominęło? Co to były za hałasy? – zaciekawiała się Hazel.

Andreas znienacka podszedł bliżej i objął mnie w talii, a jego delikatne i z pewnością zamierzone łaskotki sprawiły, że się zaśmiałam.

– Cóż, El spadła na mnie prosto z nieba. Leciała, jakby się paliło.

– Czujecie ten swąd? – zapytała nagle Laura.

Wszyscy naraz pociągnęliśmy nosem. Z przerażeniem odkryłam, że w powietrzu unosił się zapach spalenizny.

Zapanowało zamieszanie, kiedy tłumem rzuciliśmy się w stronę kuchni. Frankie pobiegł jako pierwszy, dotarł tam w dwie sekundy i mógł opanować sytuację. Właściwie, kiedy dobiegliśmy, on otwierał już okna, aby wywietrzyć.

– Przepraszam – powiedziała mama, podchodząc do kuchenki. Na patelce spoczywało kilka całkowicie zwęglonych kawałków czegoś niezidentyfikowanego. Nawet nie chciałam pytać, co chciała przyrządzić na śniadanie. – Nie powinnam była tak wybiec i zostawić wszystkiego bez opieki, ale zaalarmował mnie hałas na górze i...

– Wszystko w porządku, Lauro. Sytuacja opanowana. Nie musisz się martwić.

Frankie jak zwykle pozostawał spokojny, choć było pewne, że zamierzał dołożyć wszelkich starań, żeby mama w najbliższym czasie omijała kuchnię szerokim łukiem.

– Strasznie mi głupio.

Hazel podeszła do Laury i położyła jej dłoń na ramieniu.

– Już dobrze. Proszę iść z Andreasem i Electrą do jadalni, a ja z Frankiem zrobimy śniadanie.

Mama spojrzała na nią nieco zaskoczona, ale zgodziła się skinieniem głowy i wyszła z kuchni. Wraz z Andreasem podążyłam za nią.

– Jest źle, dzieciaki. Bardzo źle – oznajmiła Laura, kiedy usiedliśmy za stołem. – Dopiero siódma rano, a w Internecie już rozpętała się niezła burza.

– Burza? – powtórzyłam zdziwiona.

W odpowiedzi mama wyciągnęła swój telefon i pokazała mi zdjęcie, którego tak bardzo nie chciałam zobaczyć. Fotografia wykonana przez Neila wczorajszego wieczoru była żywo komentowana przez wszystkich znajomych ojca i rozsyłana dalej. Czułam, że większość dzieciaków ze szkoły już ją widziała.

– Najgorsze jest to, że nic nie możemy z tym zrobić – odezwał się Andreas. – Nawet jeśli jakimś cudem udałoby nam się usunąć zdjęcie z sieci, nie wykasujemy go z pamięci wszystkich tych, którzy już je widzieli.

– Czy jakieś media zainteresowały się tym zdjęciem?

– Na razie nie znalazłam żadnego artykułu, ale skoro krąży ono w sieci, pewnie prędzej czy później tak się stanie.

Westchnęłam i ukryłam twarz w dłoniach.

– Tym razem Neil wygrał, musicie to przyznać. Ma nas w garści, powoli podbija miasteczko, wszyscy wiedzą już, jak wygląda potwór. Co nam pozostało poza oddaniem mu zwycięstwa?

Andreas nagle się ożywił.

– Jak możesz tak mówić, El? Chcesz się poddać? Ty? Po tym, jak uratowaliśmy życie Frankiego?

Podniosłam głowę i zauważyłam, że Andreas patrzył na mnie ze stanowczością. Wiedziałam, co znaczyło to spojrzenie – jego zdaniem znowu palnęłam coś głupiego.

– Więc co proponujesz?

Otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak wtedy do jadalni wszedł Frankie, a za nim Hazel. Przynieśli talerze z naleśnikami udekorowanymi śmietaną i truskawkami. Z uprzejmym uśmiechem na twarzach postawili je przed nami, życząc smacznego.

Zaczęliśmy jeść w ciszy. Wpatrzeni we własne talerze, nie mieliśmy ochoty na rozmowy, choć obecna sytuacja nie mogła pozostać przemilczana. Dlatego, gdy wszyscy skończyli, Frankie odchrząknął:

– Moi drodzy, doskonale wiemy, jak wygląda obecna sytuacja. Nie jest kolorowo. I, jak wcześniej słusznie zauważył Andreas, sami nie możemy nic z tym zrobić. Przynajmniej na razie.

– Zamierzasz czekać, aż dowie się cały świat? – zapytałam niedowierzająco, z trudem panując nad głosem. Andreas delikatnie dotknął mojej dłoni pod stołem. Jego dotyk działał uspokajająco.

Frankie obdarzył mnie łagodnym spojrzeniem.

– Proponuję zaczekać do wieczora, kiedy wszyscy mieszkańcy Dark Villey będą myśleć, że tej nocy nie usłyszą już potwora.

Wnet pojęłam, co dokładnie miał na myśli. Przez cały dzień ludzie mieli utwierdzać się w przekonaniu, że Neil rzeczywiście zabił stwora, który od stuleci wzbudzał w nich strach i niepokój. A potem...

– Świetny plan – stwierdziła Laura, kiwając głową.

Spojrzałam na nią porozumiewawczo, a ona odwzajemniła spojrzenie. Myślałyśmy o tym samym – najpierw Neil upokorzył nas, teraz musiałyśmy się mu odpłacić.

Przy stole rozległy się pomruki aprobaty. Niektórzy kiwali głowami, Frankie się uśmiechał. Ponury nastrój, jaki jeszcze niedawno unosił się w powietrzu, niemal zniknął. Mimo to Andreas wydawał się być pełen wątpliwości. I chyba coś ukrywał.

– No dobrze, ale co zrobimy teraz?

– Musimy cierpliwie czekać – odparłam.

– Gdzie? – dociekał Andreas. Nie wyglądał na usatysfakcjonowanego moją odpowiedzią. – Mamy iść do szkoły i narażać się na wytykanie palcami?

– Wolisz zostać tutaj i dać wszystkim pretekst do podejrzeń? – zaoponował Frankie.

– A co jest gorsze? Być wyśmiewanym teraz czy za dwadzieścia cztery godziny?

Frankie z Andreasem jeszcze przez chwilę zawzięcie dyskutowali, wymieniali argumenty za i przeciw, niewiele brakowało, a między nimi wybuchłaby kłótnia.

Ja jednak przestałam ich słuchać. Wbiłam wzrok w blat stołu, a wtedy przed oczami stanął mi sen, który nawiedził mnie kilka dni po tym, jak poznałam Frankiego, tuż po tym, jak po Dark Villey zaczęły krążyć plotki. W koszmarze wszyscy już wiedzieli, że to ja byłam na zamku, a Neil był okropnie zadowolony z tego, co zrobił. Doskonale pamiętałam, jak bardzo byłam przerażona, gdy się przebudziłam. Czym więc nasza rzeczywistość różniła się od snu?

– A co z twoimi rodzicami? – zapytał w pewnym momencie Frankie. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że obaj mierzyli się wzrokiem. Andreas miał zaciśnięte szczęki, co nie wróżyło niczego dobrego. – Doskonale wiesz, jak zareagują, jeśli wkrótce nie dasz znaku życia.

„To dlatego przez chwilę wydawał się taki spięty", pomyślałam sobie. Kątem oka zauważyłam, że Hazel kiwnęła głową.

Jak mogliśmy przeoczyć tak ważną rzecz?! Rodzice Andreasa nie mieli zielonego pojęcia o zamku ani o wszystkim, co się działo pod w wakacje pod ich nieobecność. Do tej pory sprytnie ukrywał nasze wyprawy na wzgórze, jednak teraz, gdy nie wrócił na noc do domu... Nie chciałabym być w jego skórze.

Przez chwilę Andreas nic nie mówił, tylko oddychał niespokojnie patrząc na Frankiego.

– Masz rację – przyznał w końcu. – Ukrywanie się w niczym nie pomoże, a będąc w tłumie łatwiej zorientujemy się w sytuacji. No i będziemy mogli rozgłaszać oficjalną wersję wydarzeń.

– Jaką oficjalną wersję? – zainteresowała się Laura.

Po raz pierwszy odezwała się Hazel.

– Najprostszą. Musimy wmówić wszystkim, że zdjęcia to zwykły fotomontaż.

– Sądzisz, że nam uwierzą? – Mama nie wyglądała na przekonaną.

Hazel spojrzała na mnie znacząco. Rozumiałyśmy się bez słów.

– W końcu w miasteczku jest tylko jedna Electra.

– Hazel ma rację – oznajmiłam. – Poza nami o klonie wiedzą jedynie Neil i Rebecca. Reszta miasteczka żyje w nieświadomości. I niech tak pozostanie.

Pomruk aprobaty przetoczył się przez pomieszczenie. Nikt już nie miał wątpliwości, jak należało postąpić.

Wraz z wybiciem ósmej zeszliśmy do tuneli. Hazel została na górze, ponieważ nie mogła pokazać się ludziom – przynajmniej na razie. Plan zakładał, że ja i Andreas jak gdyby nigdy nic pójdziemy do szkoły, a moja mama do pracy, natomiast Frank i Hazel później udadzą się na spacer, by zbadać sytuację w miasteczku. Wydawało nam się to najlepszym możliwym rozwiązaniem.

Droga do domu minęła nam w napiętej ciszy. O ile Laura rozmawiała z Frankiem dla zabicia czasu, o tyle ja i Andreas odzywaliśmy się stosunkowo rzadko. Chłopak trzymał mnie za rękę, żeby dodać mi otuchy, jednak nie patrzyliśmy na siebie. Ja za bardzo przejmowałam się wszystkim, a on z pewnością zastanawiał się, jak rozwiązać problem ze swoimi rodzicami. Postanowiłam, że pomogę mu, jeśli zajdzie taka potrzeba, ale nie chciałam się wtrącać. Dlatego na razie tylko wspierałam go bez słów.

– Cały czas nie mogę pojąć, skąd Neil wziął broń – powiedział w pewnym momencie Frankie. – Usiłowałem przebić się przez jego wspomnienia przez kilka godzin, ale nie znalazłem nic adekwatnego. Może ty mi wytłumaczysz.

Laura wyglądała na zaskoczoną, ponieważ to Frankie wiedział wszystko, a ona zwykle miała dużo pytań. Teraz na chwilę role się odwróciły.

– Zdobył pozwolenie po tym, jak napadli go pięć lat temu. Od tamtej pory niemal się nie rozstaje z pistoletem. Kompletnie o tym zapomniałam.

– Dlatego Rebecca nie była zdziwiona, kiedy go wyciągnął – zauważyłam, włączając się do rozmowy. – Mogę się założyć, że sama podsunęła mu ten pomysł, kiedy wczoraj wychodzili z domu.

– Nie wiem, po co miałby brać pistolet idąc w odwiedziny do was.

– Zamierzał... nas odwiedzić? – zdziwiła się Laura.

Frankie ze smutkiem pokiwał głową.

– Chciał potwierdzić to, co powiedziała mu Cymbaline. Nie miał pojęcia, że przy okazji trafi tutaj.

– Więc jak to się stało? – spytał Andreas.

– Był na rogu ulicy, kiedy was zobaczył. Jego uwagę przykuło to, że nagle zapadliście się pod ziemię, dlatego postanowił sprawdzić, co się stało. Odnalazł tunele i... – westchnął.

Nie musiał kończyć. Wszyscy wiedzieli, jak to się skończyło.

– Następnym razem musimy zachować ostrożność schodząc do tuneli – oznajmiłam.

– Nie. Od teraz będziemy używać samochodu.

Spojrzałam na mamę ze zdumieniem. Chyba nie była świadoma tego, co mówi – auto, nawet czarne, wywołałoby sensację, gdyby ktoś zauważył, że kieruje się ono w stronę Monsters Street.

– Wykluczone – stwierdził Andreas. – Sąsiedzi będą ciekawi, dokąd jedziemy. Samochód przyciąga uwagę.

– Dziura na środku asfaltu też rzuca się w oczy – zaoponowała mama. – Jestem pewna, że przez jakiś czas wszyscy będą nas obserwować. Lepiej nie ryzykować, że kolejna ciekawska osoba pójdzie za nami.

­– Sama nie wiem – odparłam. – Co o tym myślisz, Frankie?

Ku mojemu zaskoczeniu, nie odpowiedział. Rozejrzałam się dookoła, lecz nigdzie go nie zobaczyłam.

– Frankie?

– Tu jestem. – Usłyszałam nad sobą. Zadarłam głowę i zauważyłam Frankiego chodzącego po suficie niczym Spider-man. Zszedł na ziemię, kiedy otworzył przejście. – Odpowiadając na twoje pytanie, Electro, myślę, że należałoby zająć się tą sprawą wieczorem. Teraz musimy wydostać się na powierzchnię tak, aby nikt nas nie zauważył.

W pośpiechu po kolei zaczęliśmy wspinać się po drabince. Powiew chłodnego powietrza, kiedy wychyliłam głowę z przejścia, podziałał na mnie orzeźwiająco. Jeszcze nie padało, ale stalowoszare chmury wisiały nisko na niebie grożąc deszczem w każdej chwili.

– Widzimy się za dziesięć minut – powiedział Andreas, kiedy jako ostatni wyszedł z podziemi. Frankie zamknął za nim przejście, a dzięki swoim umiejętnościom potwierdził, że nikt nas nie widział.

– Tylko się nie spóźnij.

Andreas zaśmiał się w odpowiedzi, a potem pomachał mi i przeszedł przez ulicę.

Gdy tylko weszłam do domu, poczułam ulgę, jakbym wracała tu po latach, a nie zaledwie kilku godzinach. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć – to nie tak, że nie lubiłam spędzać czasu na zamku, jednak chyba jedynie dom był miejscem, gdzie mogłam choć trochę odsapnąć od tego wszystkiego, co działo się dookoła. Nie musiałam przejmować się tym, że przypadkowy przechodzień wyśmieje mnie na ulicy, przypominając sobie udostępnione przez Neila zdjęcie; chwilowo cały ten zgiełk mnie nie dotyczył.

Jednak już kilka minut później, kiedy gotowa do szkoły czekałam na Andreasa, naszły mnie wątpliwości. Co, jeśli będzie jeszcze gorzej niż w moim śnie? Jeśli ludzie będą śmiać mi się prosto w twarz i w pewnym momencie tego nie wytrzymam?

– Nie martw się na zapas – odezwał się Frankie. Na dźwięk jego głosu aż podskoczyłam. Kompletnie zapomniałam, że stał tuż obok.

– Też byś się przejmował, gdybyś był teraz na moim miejscu.

– Wręcz przeciwnie. Szedłbym przed siebie z wysoko uniesioną głową, nie zwracając uwagi na innych.

– Musiałbyś tylko uważać, żeby przypadkiem się nie potknąć – rzuciłam z przekąsem.

Zerknęłam na Frankiego. Miał nieprzenikniony, nieco zamyślony wyraz twarzy.

– Sugerujesz, że coś mogłoby pójść nie tak? – spytał po chwili milczenia.

Wzruszyłam ramionami, udając, że to była luźna uwaga. Jednak wiedziałam, że Frankie nie da się nabrać – kogoś, kto czytał w myślach, niełatwo było oszukać. Moja reakcja spotkała się z jego westchnieniem.

– El, zaufałaś mi już tyle razy. Dlaczego nie ufasz mi teraz?

– Ufam – odparłam z przekonaniem. – Ja tylko... Boję się tego, co zastanę w szkole. Nie będziesz mógł mi pomóc, a sama z Andreasem niewiele zdziałam, próbując wmówić wszystkim po kolei, że to fotomontaż.

– Nie musisz przekonywać wszystkich.

– Przecież sam mówiłeś...

– Wiem. Jednak mówiąc o wszystkich, miałem na myśli przede wszystkim Beatrice i Melanie. Reszta szkoły będzie was omijać, może nawet wyśmiewać, ale one...

– Na pewno będą żądały wyjaśnień – dokończyłam z rezygnacją.

Jak mogłam o tym nie pomyśleć?

– Właśnie.

Zanim zdążyłam mu odpowiedzieć, ze swojego domu wyszedł Andreas. Trzasnął drzwiami, co było do niego niepodobne. Szedł chodnikiem szybciej niż zwykle, nie zwracał uwagi na moje wołania, był poddenerwowany.

Dogoniłam go dopiero na rogu. Dopiero wtedy łaskawie na mnie spojrzał.

– Co się dzieje?

Przez chwilę wyglądał, jakby się wahał.

– Nic. – Ruszył dalej, ale złapałam go za rękę.

– Kłamiesz. Dawno nie widziałam cię tak wzburzonego. Nie możesz udawać, że wszystko jest w porządku. Powiedz mi, proszę.

Kolejne zawahanie.

– El, nie pora na to. Teraz powinniśmy się skupić na czymś innym.

– Ma rację – włączył się Frankie, nagle zjawiając się u mojego boku. – Już późno.

Nie protestowałam. Nie mogłam. Skoro Andreas nie chciał podzielić się ze mną swoim problemem, pewnie miał ku temu dobry powód. I byłam niemal pewna, że chodziło o zamieszanie, które Neil wywołał głupim zdjęciem – i które my teraz musieliśmy odkręcić.

Droga do szkoły, choć zaledwie pięciominutowa, dłużyła się niemiłosiernie. W całkowitej ciszy szłam jak na ścięcie. Andreas ze spuszczoną głową, milczał jak zaklęty. A Frankie... Cóż, ten ulotnił się nie wiadomo kiedy. Sądziłam, że miał coś do załatwienia i zostawił nas na pastwę losu.

Jednak karteczka, którą znalazłam w kieszeni marynarki, wyprowadziła mnie z błędu. „Bądź dzielna i trzymaj się blisko Andreasa. Ja będę w pobliżu, gdybyś mnie potrzebowała. Frank R."

– Co to? – spytał Andreas. Jego głos brzmiał niecodziennie, trochę jakby był załamany, ale starał się zachowywać pozory normalności.

– Wiadomość. Od Frankiego – powiedziałam szeptem.

Dyskretnie rozejrzał się dookoła, po czym spojrzał na mnie zaskoczony.

– Gdzie on?

– Myślę, że chce wtopić się w tłum, obserwować wszystko z boku.

Pokiwał głową w zamyśleniu.

Chwilę później staliśmy już przed drzwiami szkoły. Jednocześnie złapaliśmy za klamkę, a kiedy nasze dłonie się zetknęły, spojrzeliśmy sobie w oczy.

– Boisz się? – spytał.

Kiwnęłam głową, niezdolna wydusić ani słowa.

Andreas delikatnie złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Zatrzymał się dopiero za rogiem, gdzie nauczyciele raczej nikt nie mógł nas zobaczyć (jak na ironię, zaledwie dzień wcześniej w tym samym miejscu rozmawiałam z Cymbie), po czym złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Nie musiałam pytać, co chciał zrobić.

– Zamierzasz w ten sposób dodać mi odwagi?

W odpowiedzi Andreas zaśmiał się, po raz pierwszy od kilku godzin. Brakowało mi tego dźwięku.

– Przynajmniej spróbuję – szepnął, po czym złączył nasze wargi w słodkim pocałunku. Choć czułam, że to było nierozsądne, całowałam go z coraz większą namiętnością.

Kiedy stykaliśmy się czołami i bez słowa patrzyliśmy na siebie wsłuchani w świst naszych oddechów, świat dookoła był zbędny. Przepełniało mnie szczęście, nawet jeśli gdzieś z tyłu głowy dobijał się strach. Żyłam chwilą, i to było najpiękniejsze.

– Potrzebowałem tego.

– Ja też.

– Nadal się boisz? – zapytał. Na jego ustach zakwitł szeroki, szelmowski uśmiech.

– Odrobinę mniej – odparłam, cmoknęłam go przelotnie w usta, a potem wyplątałam z jego objęć. Nie puszczając jego dłoni, ruszyłam w kierunku wejścia.

Uczniowie, którzy właśnie wchodzili do środka, spoglądali na nas ze zdziwieniem, niektórzy wręcz z pogardą. Jednak gorsze rzeczy czekały na nas tuż za progiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro