15. Koniec tajemnicy.
Neil
– Potrzebna karetka do szkoły przy Grand Avenue. Piętnastolatka straciła przytomność.
Komunikat z dyspozytorni sprawił, że mimowolnie w mojej głowie pojawiły się ciemne myśli. Chociaż było to zwykłe wezwanie – w końcu codziennie ktoś mdleje – miałem przeczucie, że stało się coś bezprecedensowego. I w mniejszym bądź większym stopniu miało to związek z Electrą.
Nie dopuszczałem do siebie myśli, że to ona poczuła się źle. Jednak jakaś część mojego umysłu, która wciąż nakazywała mi czuć się za nią odpowiedzialnym, domagała się uwagi i przyprawiała mnie o niepokój.
Chris chyba to zauważył.
– Co jest, stary? – spytał, uruchamiając silnik. Z całą siłą wcisnął gaz, nie zwracając uwagi na to, że nie zdążyłem jeszcze zapiąć pasów. – Stało się coś?
– Skąd taki pomysł?
– Wyglądasz jakoś dziwnie – stwierdził. – Jakby coś ciążyło ci na sumieniu. – Energicznym ruchem ręki skręcił w prawo, a potem włączył syreny, które zaczęły mnie irytować jak nigdy. Byłem przyzwyczajony do ich wycia, ale teraz wprost uszy krwawiły mi od tego skowytu.
– Nic mi nie jest – odburknąłem.
Wyjrzałem przez okno, mając nadzieję, że Chris odpuści sobie przesłuchanie.
– No dobra, nie będę naciskał. Ale jakby co, to wiedz, że zawsze możesz mi się wygadać. Jak kumpel kumplowi.
Westchnąłem.
Znałem go za dobrze, by wiedzieć, co miał na myśli. Nie będzie o nic pytał – ale tylko przez pierwsze dwie minuty. Nigdy tak do końca nie odpuszczał, a przez lata ścisłej współpracy z Chrisem nauczyłem się, że najlepiej powiedzieć coś, co go usatysfakcjonuje, nieważne czy byłaby to prawda, czy niedorzeczne kłamstwo.
Jednak tym razem uznałem, że oszustwo nie ma sensu. I tak by się dowiedział, prędzej czy później.
– Chodzi o Electrę – powiedziałem. Nie oderwałem oczu od szyby. Przy okazji zanotowałem w pamięci, że przydałoby się skoczyć na myjnię.
– To ta twoja ukochana, ruda córeczka, od której się odwróciłeś, ale nie chcesz się przyznać przed żoną, że wciąż jest dla ciebie ważna?
Wywróciłem oczami.
– Znasz jakąś inną osobę o tak nietypowym imieniu?
– Nie. Ale zastanawiam się, kto je wybrał.
– A ja nie wiem, czemu się zgodziłem.
Chris zaśmiał się, ale zaraz potem ponownie skupił się na drodze. Przyspieszył, wyprzedzając sznur samochodów próbujących wjechać na parking przy markecie, a potem ostro skręcił w prawo.
– I co z nią? Rozmawialiście ostatnio?
– Nie.
– Więc co cię gryzie? – zapytał. Zwolnił odrobinę, szukając bramy, za którą powinien zaparkować.
– Musisz jeszcze raz skręcić. Wjazd jest od strony Madison Avenue – podpowiedziałem.
Tak zrobił, a kiedy wreszcie zatrzymał karetkę na podjeździe, obaj wyskoczyliśmy na zewnątrz.
– A odpowiadając na twoje pytanie – zacząłem – mam niejasne przeczucie, że wezwanie, z powodu którego tu przyjechaliśmy, jest jakoś powiązane z El.
– Myślisz, że to ona zemdlała?
– Bardziej liczę na to, że tak nie jest.
Chris położył mi dłoń na ramieniu.
– Wyluzuj, stary. Gdybym miał córkę i w dystrybutorni powiedzieliby mi, że mam pojechać do jej szkoły, pewnie też bym się zastanawiał, czy to przypadkiem nie o nią chodzi.
– Powiedział czterdziestoletni kawaler, który nigdy nie myślał o założeniu rodziny – prychnąłem, na co kumpel zareagował śmiechem.
Pchnąłem ciężkie, przeszklone drzwi i wszedłem do szkoły. Nauczyciel stojący przy wejściu, który najwidoczniej nas oczekiwał, zaprowadził nas do miejsca, gdzie miała leżeć nieprzytomna dziewczyna. Ruszyłem za nim, a Chris ledwo nadążał za moim tempem.
Dotarliśmy do niewielkiego pokoju na końcu korytarza. Gabinet przed laty służył szkolnej pielęgniarce, ale od pewnego czasu stał pusty, o czym świadczy zaskakująco gruba warstwa kurzu na parapecie i niektórych meblach. Stara, metalowa szafeczka z namalowanym na drzwiach krzyżem stała na komodzie otwarta, w środku dostrzegłem opakowania po lekach.
W pomieszczeniu znajdowały się tylko dwie osoby. Przestraszona nauczycielka opierała się o zakurzone biurko, niepewnie patrząc na uczennicę siedzącą na krześle nieopodal otwartego okna. Gdy przyjrzałem się bliżej, nieco odetchnąłem z ulgą – to nie była Electra. Jednak przeszedł mnie dreszcz, kiedy zdałem sobie sprawę, że to jedna z jej przyjaciółek.
– Och! Jak dobrze, że już jesteście, panowie – powiedziała nauczycielka, wyraźnie ciesząc się, że nas widzi. Zwróciła się do uczennicy. – Cymbaline, pomoc już przybyła.
Dziewczyna niechętnie odwróciła głowę. Kiedy mnie zobaczyła, wytrzeszczyła oczy i gwałtownie wciągnęła powietrze. Nie odezwała się jednak ani słowem.
– Co dokładnie się stało? – zapytał Chris.
Żywo gestykulując, nauczycielka opowiedziała mu, przez co przeszła Cymbaline – niespodziewanie zemdlała na stołówce, a ledwie dwie minuty temu odzyskała przytomność. Świeże powietrze nie sprawiło jednak, że przestała być blada i co jakiś czas skarżyła się na zawroty głowy i ból w klatce piersiowej.
Podszedłem do Cymbaline, a ta ze strachu skuliła się na krześle. Krzyknęła, kiedy dotknąłem jej czoła, choć chciałem wyłącznie sprawdzić, czy nie miała gorączki. I nieustannie patrzyła na mnie wielkimi, niebieskimi oczami, które na wychudzonej twarzy wyglądały na jeszcze większe.
– Jak się teraz czujesz?
Wyglądała na zaskoczoną moim pytaniem.
– Ja... – zaczęła cicho, ale nie dokończyła. Nagle przycisnęła pięść do piersi, mniej więcej na wysokości serca. Zaczęła się pocić i szybciej oddychać. – Moje... serce...
– Chris, bierzemy ją do szpitala – rzuciłem szybko. Natychmiast skinął głową i szybko wyszedł z gabinetu.
Nawet siedząc na krześle, Cymbaline zaczęła się kołysać. Po chwili znowu straciła przytomność, a ja złapałem ją w ostatniej chwili, zanim zsunęła się na podłogę.
Cała akcja przebiegała szybko: nauczycielka zaczęła panikować, chwilę potem wpadł Chris z noszami i maską tlenową, a kilkanaście sekund później już pędziliśmy korytarzem, aby jak najprędzej dostać się do karetki. Wszystko utrudniali rozemocjonowani uczniowie, którzy wylegli z sali i obserwowali akcję z zapartym tchem.
Wśród nich dostrzegłem płomiennorude włosy, tak charakterystyczne, że nie sposób ich przeoczyć. Electra stała przy drzwiach stołówki, towarzyszył jej Andreas i te dwie koleżanki, z którymi prawie nigdy się nie rozstawała. Cała czwórka była blada, wyglądali na przerażonych. Jednak coś odróżniało ich od reszty uczniów – nie tylko to, że dobrze znali osobę, którą właśnie wraz z Chrisem transportowałem do szpitala. Sprawiali wrażenie przestraszonych, jakby wiedzieli coś jeszcze. Zwłaszcza El wyglądała, jakby ledwie trzymała się na nogach – kiedy ją minąłem, oparła głowę o ramię Andreasa, a ten usiłował ją pocieszyć, gdy zaczęła płakać.
Energicznie wyszliśmy ze szkoły i skierowaliśmy się prosto do karetki. Wsadziwszy Cymbaline do środka, zdecydowaliśmy, że tym razem ja pokieruję, a Chris będzie ją reanimował. Nie mogłem się kłócić, liczyła się każda sekunda – zwłaszcza, że nie wiedzieliśmy, co dokładnie się działo.
Włączając syreny, szybko wyjechałem z placu i skręciłem w stronę szpitala. Inne samochody natychmiast zjeżdżały mi z drogi – i dobrze, przynajmniej nie musiałem się zatrzymywać.
Dwie ulice przed szpitalem Chris powiadomił mnie, że Cymbaline odzyskała przytomność. Poniekąd był to sukces, pacjentka została uratowana. Tylko że wciąż nie wiedzieliśmy, co spowodowało, że zemdlała, i to dwukrotnie.
Zatrzymując się tuż za bramą szpitala, nieco odetchnąłem z ulgą. Adrenalina spadła, życie Cymbaline zostało uratowane. Jednak zacząłem się bać, kiedy otworzyłem tylne drzwi karetki, a ona zaczęła wrzeszczeć.
– Chris, co jej się...?
– Nie pójdę na żadne badania! – weszła mi w słowo. Ze złością kopnęła Chrisa w łydkę.
– Znowu?! Co się z tobą dzieje, dziewczyno?
– Mogę cię kopnąć w coś innego, jeśli nie pozwolisz mi zaraz iść do domu – warknęła.
Obserwowałem ich kłótnię zszokowany. O ile dobrze pamiętam, Cymbaline zawsze była spokojna i pokojowo nastawiona, a Chris nigdy nie pozwalał się pobić, zwłaszcza kościstej piętnastolatce. Postanowiłem się wtrącić, kiedy omal nie oberwał w głowę czymś ostrym.
– Spokój! Cymbaline, odłóż te nożyczki, chyba że chcesz, żebym zabrał ci je siłą i skrępował dłonie bandażem.
Z westchnieniem wykonała moje polecenie, a potem skrzyżowała ręce na piersi.
– Nie pójdę na badania – powtórzyła.
– Owszem, pójdziesz – powiedziałem, a ona spojrzała na mnie spod byka. – Musimy dowiedzieć się, dlaczego mdlejesz. Może się okazać, że potrzebujesz leczenia.
Przez dłuższą chwilę wyglądała, jakby biła się z myślami, jakby coś zabraniało jej postąpić słusznie. Ostatecznie pokiwała głową.
– No dobrze. Ale jeśli nic nie wyjdzie na badaniach, nie będziecie trzymać mnie w szpitalu przez kilka dni?
– Wtedy wyjdziesz do domu – rzucił Chris z rozżaleniem.
Z naszą pomocą Cymbaline wyszła z karetki. Zachwiała się, stając na chodniku pod izbą przyjęć, ale nie wyglądało na to, żeby miała ponownie zemdleć. Jednak oddychała z pewnym trudem i raz poskarżyła się na ból w klatce piersiowej, dlatego weszła do szpitala, wspierając się na ramieniu Chrisa, którego przeprosiła przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Oddając Cymbaline pod opiekę lekarza, wraz z Chrisem wróciłem do swojej kanciapy na pierwszym piętrze. Prawie bez sił padłem na krzesło stojące pod ścianą i odchylając głowę do tyłu, zamknąłem oczy.
Nie odpocząłem nawet minuty, bo Chris odezwał się, jak tylko wstawił wodę na kawę.
– Nie wiem jak ty, ale ja nigdzie nie widziałem twojej córki.
No i się zaczęło.
– Jesteś ślepy, Chris. I uznaj to za komplement.
Łyżeczka stukała o kubek, woda zaczynała bulgotać w czajniku, a przez ogólny hałas przebijał się śmiech Chrisa, którego najwyraźniej rozbawił mój sarkazm.
– Pewnie i tak bym jej nie rozpoznał, gdybym ją zobaczył.
– Poznałbyś ją nawet za dziesięć lat – mruknąłem. – Mniejsza, podasz mi kawę?
***
Zbliżało się południe, gdy postanowiłem zrobić mały obchód po szpitalu. Po drodze minąłem lekarza, który niósł wyniki jej wyniki i poprosił mnie, abym przestawił je pacjentce, ponieważ wzywało go coś pilnego. „Lepiej być nie może", pomyślałem sobie i skierowałem się w stronę sali numer pięć, gdzie umieszczono Cymbaline. Miałem do niej kilka pytań, niekoniecznie jednak związanych z jej zdrowiem.
Zapukałem i wszedłem do sali, nie czekając na odpowiedź. W środku zastałem Cymbaline podłączoną do kroplówki. Siedziała na łóżku, machała nogami w powietrzu i patrzyła w podłogę, jakby nie znalazła innego ciekawego zajęcia. Nawet nie podniosła głowy, kiedy usiadłem na sąsiednim łóżku.
– Cymbaline, mam twoje wyniki badań.
– Szybko się uwinęli – prychnęła, ale nie wyglądała na zainteresowaną. Nadal patrzyła na swoje szkolne buty.
– Niestety są niepokojące.
Dopiero wtedy uniosła głowę. Dostrzegłem łzy płynące po jej policzkach. Mocno zaczerwienione oczy świadczyły o tym, że płakała od dawna.
– I tak muszę się kiedyś dowiedzieć, więc nie mogę przeciągać tego w nieskończoność. Mów, Neil. Nie mam nic do stracenia.
Nie spodobało mi się to, że zwróciła się do mnie po imieniu, ale nijak tego nie skomentowałem. Otworzyłem jej kartę choroby i zacząłem czytać.
– Wszystkie objawy wskazują na to, że dopadła cię anoreksja. Nie wiem, z jakiego powodu zaczęłaś się odchudzać, ale powinnaś wiedzieć, że próba zrzucenia kilku kilogramów bez kontroli dietetyka nie zawsze przynosi oczekiwane efekty.
– Nie zaczęłam się głodzić, bo uważałam, że jestem za gruba – zaoponowała. Najpierw mówiła nieco oburzonym tonem, ale potem jakby zdała sobie sprawę, że powiedziała więcej niż powinna.
– Więc dlaczego?
– Czy to naprawdę istotne? – spytała. W jej głosie usłyszałem błaganie.
– Nie. Ale lepiej nie okłamywać lekarza.
– Nie jesteś lekarzem.
Zignorowałem tę uwagę.
– Jest jeszcze coś – powiedziałem. Pokazałem jej kartkę z wynikami badań, a gdy przeczytała kilka pierwszych linijek, momentalnie zbladła.
Przez chwilę myślałem, że znowu się rozpłacze. Ona jednak powoli kręciła głową, jakby odpychała od siebie prawdę.
– Wada serca?
– Najprawdopodobniej nie została wykryta, gdy byłaś dzieckiem. To wyjaśnia, dlaczego czułaś ból w klatce piersiowej.
Cymbaline milczała. Oddychała szybciej, ale kiedy uspokoiła się na tyle, by nie zacząć histeryzować, zapytała:
– Czy moi rodzice wiedzą, że jestem w szpitalu?
Kiwnąłem głową.
– Na pewno zostali poinformowani przez szkołę, ale nie wiem, dlaczego jeszcze tu nie przyjechali.
– Pewnie coś ich zatrzymało.
– Pewnie tak – przyznałem.
Zamknąłem kartę szybkim ruchem, co zaskoczyło Cymbaline. Pochyliłem się ku niej i złapałem kontakt wzrokowy.
– Chciałbym zadać ci kilka pytań, może trochę osobistych. Ale liczę, że odpowiesz na wszystkie. Obiecujesz?
– Ale to zostanie między nami?
– Oczywiście. Tajemnica lekarska.
Wahała się dłuższą chwilę, nerwowo poprawiając kroplówkę, ale w końcu powiedziała:
– No dobrze. Zgoda. Ale nie wiem, czy uda mi się wydusić niektóre odpowiedzi.
– Spokojnie. Zachowujesz się tak, jakbyś kogoś zabiła.
– Raczej samą siebie. Prawie.
Przyjrzałem się uważnie jej bladej twarzy. Nie wyglądało na to, żeby próbowała kpić. Potem zerknąłem na jej nadgarstki, ale nie nosiły żadnych śladów.
– Próba samobójcza?
– Słucham?! Oczywiście, że nie! Nie jestem głupia!
Gwałtownie wstała i tupnęła nogą. Nie przewidziała jednego. Szarpnęła ramieniem, przez co pociągnęła za kroplówkę i sprawiła sobie niezwykły ból. Natychmiast usiadła z powrotem, nieco zszokowana.
– Nie krzycz. Przepraszam, nie powinienem był pytać.
Rzuciła mi wściekłe spojrzenie.
– W porządku, zmienię temat. Powiedz mi, kiedy przestałaś normalnie się odżywiać.
Westchnęła i trochę niepewnie oznajmiła:
– Jakiś miesiąc temu.
Na dźwięk słowa „miesiąc" w głowie natychmiast zapaliła mi się lampka. Uważnie przyjrzałem się jej twarzy i wyczytałem na niej coś przypominającego strach.
– Dlaczego akurat wtedy?
Cymbaline zamilkła i wbiła wzrok w podłogę. Na pierwszy rzut oka biła się z myślami. Jednak gdy przyjrzałem się bliżej jej twarzy, zauważyłem, że znowu zaczęła płakać.
– Cymbaline...
Nie pozwoliła mi dokończyć.
– To wszystko była wina El! – wykrzyczała. W ciągu zaledwie sekundy płacz przeszedł w szloch, a z jej ust zaczął wylewać się potok słów. Złapała się za głowę, jakby próbowała wyrwać sobie włosy. – Gdyby nie zgodziła się na ten idiotyczny zakład, dziś wszystko byłoby normalnie. A ona udaje, że niczego nie wie! Mogłyśmy zginąć w tym głupim zamku, ale oczywiście nie wzięła tego pod uwagę... – Chciała pewnie dodać coś jeszcze, ale gdy zorientowała się, że powiedziała za dużo, natychmiast zastygła i zakryła usta dłonią. Była oszołomiona.
Mało powiedziane, że byłem zszokowany. Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem.
– Coś ty powiedziała? – zapytałem, powoli wymawiając każde słowo.
Przygryzła wargę i odwróciła głowę, żeby na mnie na patrzeć. Tym samym odmawiała odpowiedzi i potwierdzała wszystkie moje przypuszczenia.
– A więc byłaś na zamku.
Milcząco kiwnęła głową. W ciągu sekundy jej zdrowie odeszło na drugi plan. Moją uwagę przykuwała zupełnie inna rzecz.
– Interesujące. Bardzo interesujące...
– Naprawdę nie rozumiem, co cię tak fascynuje, Neil – burknęła, patrząc na mnie spod byka.
Uśmiechnąłem się przebiegle. Ten widok najwyraźniej ją zdziwił.
– Opowiedz mi wszystko, od początku.
– A co, jeśli nie? – zapytała, udając nieugiętą.
– Wtedy powiem twoim rodzicom.
Chociaż wydawało mi się to niemożliwe, Cymbaline zbladła jeszcze bardziej. Jej twarz była bielsza niż papier, przez chwilę myślałem, że znowu zemdleje. Jednak zamiast tego przybrała obojętną maskę i z westchnieniem powiedziała:
– Chyba nie mam wyboru.
Niechętnie, ale bardzo szczegółowo opowiedziała całą historię ich wyprawy na zamek. Z każdą chwilą wszystko nabierało sensu. I zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie byłem jedyną osobą spoza ich czwórki, która znała prawdziwą wersję wydarzeń.
– Zatem plotki okazały się prawdą – skwitowałem, gdy Cymbaline skończyła mówić. – Niesamowite. Cztery piętnastolatki stawiły czoło potworowi, a ludzie w miasteczku są niczego nieświadomi.
Nie odpowiedziała.
W tym momencie usłyszałem na korytarzu odgłosy kroków – ktoś bardzo szybko szedł w naszą stronę. Potem rozległy się głosy, męski i kobiecy, które zaalarmowały Cymbaline. Wyprostowała się jak struna i przerażona spojrzała na drzwi.
– Rodzice – powiedziała. Przeniosła wzrok na mnie. – Błagam cię, Neil. Nie mów im o niczym. Byliby okropnie źli, gdyby się dowiedzieli, że byłam na zamku.
– Nie martw się. Nic im nie powiem, słowo.
Kiedy do pokoju weszli rodzice Cymbaline wraz z lekarzem, który wcześniej przekazał mi wyniki jej badań, wyszedłem. Czułem na sobie spojrzenie Cymbaline. Odprowadzała mnie wzrokiem jakby bała się, że w ostatniej chwili zawrócę i złamię obietnicę.
Na korytarzu, gdy drzwi zamknęły się za mną z cichym szczęknięciem, zaczęło mi się kręcić w głowie. Usiadłem na małym, plastikowym krzesełku pod ścianą i próbowałem jeszcze raz wszystko przemyśleć.
Electra poszła na zamek. Naraziła siebie i przyjaciółki. Spotkała potwora. I nikt o tym nie wie.
Poza mną.
Powtarzałem te słowa jak mantrę. To cud, że nikt nie słyszał, jak mamrotałem do siebie. W najlepszym przypadku uznałby mnie za wariata.
Nie mieściło mi się w głowie, żeby zachować to dla siebie. Ktoś musiał się dowiedzieć. Obiecując Cymbaline, że jej rodzice nie poznają prawdy, wcale nie miałem na myśli, że nikt nie dostąpi tego zaszczytu.
Do końca zmiany nieustannie o tym myślałem. Chris niczego nie zauważał albo tylko udawał. I dobrze, bo nie potrzebowałem kolejnego zbędnego zainteresowania z jego strony.
Tamtego popołudnia, gdy wróciłem do domu, moje myśli zaprzątał tylko plan, który układałem w głowie przez ostatnie godziny. Z chwilą, gdy wszedłem do środka, był już gotowy.
– Co cię tak cieszy, skarbie? – zapytała Rebecca, podając obiad. Przyglądała mi się uważnie, a jej zielone oczy błyszczały z podekscytowania. Pewnie liczyła na to, że znowu zabiorę ją do kina.
– Nigdy nie zgadniesz, czego się dzisiaj dowiedziałem – odparłem, uśmiechając się na widok makaronu z serem, który moja żona robiła najlepiej na świecie.
Rebecca siedziała naprzeciwko mnie, obserwując jak jem. Sama nawet nie wzięła widelca do ust.
– O co chodzi? Dlaczego nie jesz?
Wzruszyła ramionami i przybrała obojętną minę.
– Zastanawiam się, co chcesz mi powiedzieć.
Nie wiedziałem, czego spodziewać się po tym stwierdzeniu. Zawsze, gdy tak mówiła, chodziły jej po głowie absurdalne myśli – raz nawet podejrzewała, że ją zdradzam, kiedy po dyżurze wróciłem później do domu.
Nieco nerwowo przełknąłem porcję makaronu i ostrożnie oznajmiłem:
– To dotyczy mojej poprzedniej rodziny. – Zmarszczyła brwi. – Nie, to nie tak jak możesz podejrzewać. Chodzi raczej o to, że moja córka dopuściła się... czegoś niewyobrażalnego.
– Wyprowadziła się z domu? Zniszczyła jakiś pomnik? Zaczęła kraść? A może potajemnie pali?
– Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? – zbeształem ją.
– Więc co takiego zrobiła twoja ukochana córeczka? – W jej głosie pobrzmiewała ironia, którą posługiwała się tylko mówiąc o El. Uniosła kieliszek czerwonego wina i upiła z niego łyk.
Wywróciłem oczami.
– Poszła na zamek Dark Villey.
Rebecca zastygła zszokowana z kieliszkiem przy ustach. Patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami, powoli odstawiła naczynie na stół i splotła palce.
– Chyba sobie żartujesz – powiedziała w końcu.
Pokręciłem głową, uśmiechając się przebiegle.
– Wydawało mi się, że jest mądrzejsza. Nie wierzę, że to zrobiła.
– A jednak.
Przyjrzała mi się uważnie zmrużonymi oczami.
– Na bank coś kombinujesz. Można wiedzieć, co?
Przez chwilę zastanawiałem się, czy wyjawić Rebece swój plan. Nie było to w prawdzie nic złego, ale wolałem nie mieszać jej w to wszystko, na wypadek, gdyby coś potoczyło się inaczej niż zamierzałem. Ostatecznie porzuciłem te ponure myśli.
– Pojadę do niej. Porozmawiam z Electrą, najlepiej w obecności Laury. Niech wie, jak niepokorną ma córkę.
Rebecca ponownie uniosła kieliszek, jednak tym razem wznosiła toast.
– Sądziłam, że wymyśliłeś coś ambitniejszego. Niemniej jednak z chęcią ci pomogę.
– Zawsze mogę na ciebie liczyć.
Zabrzęczały kieliszki, a wtedy zdałem sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie zachowywałem się w ten sposób. I bardzo mi się to podobało.
***
– Jesteś pewien, że zastaniemy je w domu? – zapytała Rebecca, kiedy zbliżaliśmy się do Old-city Street. Postanowiliśmy iść pieszo, korzystając z tego, że wreszcie przestało padać.
– O tej porze Laura na pewno skończyła pracę, a Electra szkołę.
– A co, jeśli będzie u niej ten chłopak?
Spojrzałem na żonę zdziwiony.
– Chcesz, żeby jej najlepszy przyjaciel też się dowiedział?
– Założę się, że już wie. Aczkolwiek jeśli nie, chętnie zobaczę jego zdumioną minę.
Rebecca zachichotała i złapała mnie za rękę, kiedy wkraczaliśmy na odpowiednią ulicę.
Rozejrzałem się po znajomym terenie. Niemal się uśmiechnąłem widząc okolicę pełną starych domów, w której mieszkałem przez kilkanaście lat. Jednak ani trochę nie żałowałem, że się stąd przeprowadziłem. Cisza i spokój, która panowała w tej części miasteczka czasami wydawała mi się nawet denerwująca – tutaj dosłownie nic się nie działo.
Ulica świeciła pustkami, nie licząc kilku samochodów zaparkowanych przy krawężniku. Mieszkańcy siedzieli w domu, nikt nie chciał spędzić popołudnia na podwórku. A szkoda, byliby świadkami niezłej kłótni, która miała się wkrótce wydarzyć.
– Patrz! – zawołała nagle Rebecca, wskazując palcem na dom, do którego zmierzaliśmy.
Spojrzałem w tamtym kierunku i dostrzegłem ruch – drzwi wejściowe ruszały się w jedną i drugą stronę, aż ostatecznie zamknęły się. Laura, Electra i Andreas zeszli po schodach, a potem wyszli na ulicę.
Przykucnąłem za najbliższym samochodem, żeby obserwować wszystko z ukrycia. Rebecca przez chwilę się wahała, ale w końcu schowała się wraz ze mną. Widok przez szybę forda był trochę zamazany, ale widziałem dokładnie, co robili tamci.
Niespodziewanie zatrzymali się na środku jezdni. El schyliła się, więc pomyślałem, że chciała zawiązać sznurówki. Jednak nie podnosiła się przez dłuższy czas, a chwilę później z oczu zniknął mi również Andreas. Wydało mi się to dziwne, ale nie odważyłem się sprawdzić, co się stało. Dopiero gdy Laura zapadła się pod ziemię, wstałem i rozejrzałem się dookoła. I osłupiałem.
Cała trójka jakby zapadła się pod ziemię! Żadne z nich nie wróciło do domu, nie poszli też naprzeciwko w odwiedziny do White'ów, ani nie poszli w zupełnie inną stronę. Powoli podszedłem na miejsce, w którym chwilę wcześniej zniknęli, aż nagle potknąłem się o coś, co wyglądało jak szczelina.
Zaskoczony spojrzałem w dół i przyjrzałem się bliżej.
– Co znalazłeś? – spytała Rebecca, podchodząc do mnie.
– Zaraz się przekonamy.
Ostrożnie wsunąłem palce w szczelinę, a potem z całej siły pociągnąłem do góry. Otrzymałem efekt odwrotny do zamierzonego – zamiast wyciągnąć to, co się tam znajdowało, popchnąłem je w dół, odsłaniając coś, co wyglądało jak przejście do podziemnych tuneli. Nie bardzo wiedziałem, co o tym sądzić.
– Neil, co to może być? – spytała Rebecca. Kurczowo zacisnęła palce na moim barku i niepewnie popatrzyła w dół, w ciemność.
– Sam nie wiem. Musimy to sprawdzić. – Wsadziłem jedną nogę do środka i już miałem zacząć schodzić w dół po sznurkowej drabince, która była przytwierdzona do ściany, kiedy żona obdarzyła mnie spojrzeniem mówiącym „Chyba powinniśmy się wycofać". – Zapomniałbym. Idź pierwsza, kochanie.
– Mam iść przodem w kierunku nicości, żebyś mógł później przechwalać się, jakim jesteś dżentelmenem? Żartujesz sobie, Neil?
– Zawsze jestem poważny – odparłem z szarmanckim uśmiechem.
Rebecca przez chwilę kręciła głową, ale w końcu weszła do tunelu i zaczęła schodzić w dół.
– Bądź ostrożna! – zawołałem, kiedy zniknęła mi z oczu.
– Tak, jasne – odkrzyknęła w odpowiedzi. A chwilę potem dodała: – Neil, chodź tu natychmiast! Musisz coś zobaczyć.
Dwie minuty później stałem już na dole, ale zaraz znowu wróciłem na górę, by jakoś zasłonić wejście – nie byłoby dobrze, gdyby ktoś przypadkiem wpadł do tunelu albo, co gorsza, postanowił do niego zejść. I dopiero, gdy z powrotem stanąłem na kamiennej ścieżce, kilkadziesiąt metrów pod ziemią, uderzyła mnie powaga sytuacji.
– Nie wierzę własnym oczom.
– Rebecco, kochanie, chyba znaleźliśmy coś ważnego – powiedziałem, łapiąc ją za rękę.
Spojrzała na mnie zdumiona, a w żółtym świetle lamp wiszących pod sklepieniem jej oczy wydawały mi się roziskrzone jak nocne niebo pełne gwiazd.
– O ile się nie mylę, to są legendarne tunele biegnące pod całym Dark Villey.
– Bredzisz – odparła, kręcąc głową. – Nikt ich jeszcze nie znalazł. Dlaczego ty miałbyś być pierwszy?
– Nie wierzysz we mnie?
– Mam wrażenie, że ponosi cię fantazja. Albo oboje mamy jakieś omamy.
– Więc się przekonajmy – powiedziałem i ruszyłem w głąb tunelu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro