10. Pytania i odpowiedzi.
Musiałam przyznać, że Frankie zaimponował mi swoją szczerością i otwartością. Początkowo byłam nastawiona bardzo sceptycznie do wszystkiego, co powie. Prawda okazała się inna – potrafił opowiedzieć mi swoją historię, nawet fragment, który dotyczył najtragiczniejszego dnia jego życia. Widziałam, że sprawiało mu to niewyobrażalny, wewnętrzny ból – w końcu nie codziennie traci się ukochaną osobę, którą opłakuje się latami (w jego przypadku pewnie wiekami).
Nie śmiałam przerwać opowieści ani razu, dlatego odezwałam się dopiero, kiedy zapadła głucha cisza. Frankie wciąż był wpatrzony w portret Rosemary. Jej spokojne spojrzenie przywodziło mi na myśl Monę Lizę – wydawała się taka tajemnicza.
– Bardzo mi przykro z powodu tego, co cię spotkało. Nikt nie powinien tak ucierpieć. A Jonathan zachował się... – Zabrakło mi słowa, które właściwie opisałoby jego czyny. – Cóż, nic nie usprawiedliwia tego, co zrobił, nawet jeśli działał pod wpływem emocji.
– Nolens volens odnosi się to również do mnie, nie sądzisz?
Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale nie wydobyłam z siebie ani słowa. Nie mogłam temu zaprzeczyć.
Nagle Frankie stanął na nogi i odwrócił się do mnie.
– Prosiłaś, abym oprowadził cię po zamku, i to zrobię. Chodź za mną, jeszcze sporo chciałbym ci pokazać.
Ruszył prosto przed siebie, ku drzwiom balkonowym. Otworzył je na oścież jednym ruchem, wyszedł na zewnątrz i oparł się o plecioną, metalową balustradę. Wbił wzrok w coś, co znajdowało się równie daleko stąd, jak mój dom. Dołączyłam do niego po chwili. Deszcz ustał, ale czarna posadzka, którą ozdobiono balkon wciąż była śliska, a na barierka mokra. Delikatny, choć chłodny wiatr otulił moje nagie ramiona.
Widok z balkonu różnił się od tego, który widziałam z okien na drugim piętrze. Okolica wyglądała na żywszą i bliższą niż była w rzeczywistości. Światła uliczne tworzyły złotą łunę nad Dark Villey. Jedyną nieoświetloną ulicą była Monsters Street. Wiedziałam, dlaczego wyglądało to tak, a nie inaczej. Mimo to, postanowiłam zapytać.
Frankie jednak mnie uprzedził.
– Po wydarzeniach tamtego wieczoru, coś we mnie pękło. Czułem, że tracę swoją samokontrolę, nawet jeśli zachowałem trochę powściągliwości, czuwając przy Rosemary. Jeszcze tej samej nocy zacząłem polować, jakbym chciał w ten sposób załagodzić swój ból. – Zamilkł na moment. Pomimo ciemności widziałam, jak zacisnął szczęki. – O wschodzie słońca zorientowałem się, że wymordowałem wszystkich przedstawicieli szlachty mieszkających przy Royal Street.
Jak grom z jasnego nieba zalały mnie wspomnienia tego, co miało miejsce bezpośrednio przed moim przybyciem na zamek. Całkowicie opustoszała okolica, gdzie nawet bezdomni się nie zapuszczają; zrujnowane domy, które nadają się jedynie do rozbiórki; obraz zniszczony tylko dlatego, że przedstawiał zamek; odcięty palec... I duch, który powiedział coś o księciu, który mieszkał w zamku wraz z Jonathanem.
– To ty... zabiłeś Theresę – wyszeptałam. Zakryłam usta dłonią – mój krzyk przerażenia mógłby obudzić śpiące przyjaciółki.
Czemu nie domyśliłam się tego na początku?!
Frank wyglądał, jakby cierpienie pożerało go od środka.
– Nieustannie dopadają mnie ogromne wyrzuty sumienia. Czasem mam nawet ochotę spłonąć na stosie za to, co zrobiłem, ale powstrzymuje mnie myśl, że mogę dalej poświęcać się czynieniu dobra.
– Niby w jaki sposób? – prychnęłam.
– Słyszałaś o człowieku imieniem Anthony Change?
Mówił o darczyńcy, który wpłacał hojne datki na cele charytatywne. To człowiek znany z imienia i nazwiska, lecz dotychczas nikt nigdy go nie widział.
– To moje alter ego. Nawet jeśli to nie wynagrodzi w pełni szkód, które wyrządziłem, może trochę złagodzi moje sumienie.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego to zrobiłeś.
Wreszcie odwrócił się do mnie i patrząc mi w oczy, oznajmił:
– Sam chciałbym wiedzieć, Electro, ale niestety, nie na wszystkie pytania można odpowiedzieć. Theresę i Rosemary łączyła przyjaźń, ich rodziny również były bardzo blisko. Zabijając ją, czułem się tak, jakbym po raz drugi pozbawił życia moją narzeczoną. Nie mogłem nic na to poradzić, to... ta bestia, która siedzi we mnie gdzieś głęboko, wyszła na zewnątrz, kiedy uznała, że najwyższa pora. – Westchnął i na chwilę przeniósł wzrok na Monsters Street. – Byłem świadom tego, co robię, z trudem powstrzymałem się przed zabiciem połowy miasteczka. Jednak do tej pory jestem pewien, że oszczędziłbym rodzinę Theresy, gdyby nie jej ojciec.
– Jak to? – zdziwiłam się.
– Pewnie zastanawiałaś się, do kogo należał odcięty palec.
Przed moimi oczami pojawił się okropny obraz będący wspomnieniem sprzed kilku godzin – staromodna kuchnia pełna śmieci, a w ogromnej ich stercie fragment ludzkiego ciała oraz zakrwawiony topór. Mrożący krew w żyłach pisk Melanie nadal rozbrzmiewał mi w głowie.
– Nie inaczej – przyznałam.
Zadrżałam, ale nie potrafiłam określić, czy to z powodu chłodu, czy też podsuniętego przez wyobraźnię koszmarnego wspomnienia.
– Tamtej nocy sir Benjamin Hungary chciał targnąć się na swoje życie z powodu jakiegoś zatargu z podwładnymi. Planował odciąć sobie głowę, lecz ściągając topór ze ściany, osunęła mu się ręka i stracił palec. Gdyby nie to... pewnie skończyłoby się inaczej. – Ponownie spojrzał na mnie. – Wejdźmy już do środka, zanim zmarzniesz.
Kiwnęłam głową i poszłam za nim.
– Co chciałbyś pokazać mi teraz?
– Nic, co znajduje się na tym piętrze. – Zamknąwszy drzwi balkonowe, ruszył w kierunku schodów.
– A sala balowa?
– Owszem, jest piękna, ale nudna. Przekonasz się, że są dużo ciekawsze pomieszczenia.
W milczeniu zeszliśmy na parter – zresztą, jak mogliśmy rozmawiać, skoro ja starałam się nie potknąć, a Frankie znalazł się na dole w ciągu sekundy?
Drzwi do biblioteki były otwarte, a w środku świeciło się światło, więc założyłam, że właśnie to pomieszczenie Frankie chciał mi pokazać najpierw.
– Dobrze, ten pokój zdecydowanie jest godny uwagi – stwierdziłam i weszłam w głąb labiryntu regałów. Nigdzie jednak go nie widziałam.
Zanim zdążyłam go zawołać, pojawił się tuż za moimi plecami. Blask padający z zawieszonego pod sufitem żyrandola sprawił, że jego blond włosy przypominały płynne złoto. W ręce trzymał książkę oprawioną w ciemnobrązową skórę.
– Co to?
– Najcenniejszy okaz, jaki znajdziesz w mojej skromnej kolekcji książek – oznajmił z uśmiechem i podał mi go.
„Ciekawe, jak według niego wygląda bogaty księgozbiór", pomyślałam sobie.
Z uwagą obejrzałam książkę, którą uznał za najcenniejszą. Delikatnie otworzyłam ją i przeczytałam zapisaną na górze strony dedykację – Uniżony sługa składa na ręce króla swoją ostatnią komedię i życzy przemiłej lektury. Poniżej znalazłam tytuł „Burza", a jeszcze dalej autora – sir William Szekspir – i rok 1611. Kartkując książkę, nie mogłam rozczytać nic więcej, gdyż dramat został napisany bardzo niewyraźnym pismem.
– Oryginalny rękopis dzieła Szekspira?
– Zgadza się.
– Pewnie jest dużo warty – mruknęłam.
– Bezcenny. – Frankie wziął ode mnie książkę i odłożył ją na pobliski regał. – Przynajmniej dla mnie.
– Wiąże się z nim jakaś szczególna historia?
Chłopak uśmiechnął się, po czym oparł się o ścianę.
– Ta książka to moja jedyna pamiątka po rodzicach. Przetrwała bardzo wiele, również pożar domu, w którym mieszkałem jako dziecko oraz wypadek rodziców, który miał miejsce w czasie burzy.
– Ironia losu – wtrąciłam.
– Właśnie. Czasami myślę nawet, że ona jest przeklęta.
– Wygląda na to, że ściąga samo nieszczęście.
– Nie do końca – stwierdził. – W dniu moich dziewiętnastych urodzin, kiedy poznałem Rosemary, czytałem „Burzę". Mogę nawet powiedzieć, że przez jakiś czas przynosiła mi szczęście.
Chciałam powiedzieć, że potem było już tylko gorzej, ale zamiast tego zapytałam:
– Co się stało z jej rodziną?
Westchnął ciężko. Sądziłam, że po raz pierwszy nie odpowie mi na pytanie – ileż można wracać do przeszłości, zwłaszcza do tak tragicznego jej okresu – ale się pomyliłam.
– Byli załamani. Rodzice Rosemary opłakiwali jej śmierć miesiącami. Znali prawdziwą wersję wydarzeń, dlatego znienawidzili nie tylko mnie, ale i całą rodzinę królewską. Potomkowie ich dzieci do dziś są obrażeni na monarchię, nawet jeśli panująca dynastia już się zmieniła.
– Mieszkają w Dark Villey? – zapytałam.
– Niestety nie. Bracia Rosemary wraz ze swoimi rodzinami przeprowadzili się do Brecon w Walii, gdzie od kilku lat mieszkała siostra ich matki. Natomiast Valeria, siostra Rosemary, po ślubie wyjechała do Irlandii.
– Mama opowiadała mi kiedyś, że jej rodzina pochodzi z Walii – przypomniałam sobie.
Frankie obojętnie skinął głową, nie podjął dalej tego tematu.
– Chodźmy dalej.
Ominęliśmy salonik, gdyż uznał, że jest równie nudny jak sala balowa. Wobec tego znaleźliśmy się w kuchni. Spytałam, co ciekawego może tam być.
– Pomyślałem, że pewnie jesteś trochę głodna – odpowiedział i zaczął czegoś szukać w szafkach. – Pete et invenies! – zawołał po chwili i schylił się, aby wyjąć dwa porcelanowe talerze i zestaw srebrnych sztućców.
– To łacina? – spytałam, siadając na drewnianej ławce za stołem.
– „Szukajcie a znajdziecie".
Postawił talerze na stole i odwrócił się z powrotem w stronę mebli. Z pewnym ociąganiem otworzył wysoką, pionową szafkę, a z środka zaczęło sączyć się światło.
– Lodówka?
– Tak. Musisz przyznać, że to sprytne urządzenie.
– Niech zgadnę. Masz też kuchenkę i ekspres do kawy?
– Nie pijam kawy – odparł, wyjmując z lodówki blachę ciasta. – Ale kuchenkę posiadam, i to z piekarnikiem.
– Czy to szarlotka?
Kiwnął głową i postawił ją na stole.
– Ciepła jest dobra, ale lekko schłodzona – wręcz przepyszna.
– Przyznam szczerze, że nigdy nie jadłam ciasta o tej porze – powiedziałam. Frankie zaśmiał się i zaczął nakładać ciasto na talerze. – Czym ty właściwie się odżywiasz?
– Prawdę mówiąc, wszystkim.
Nabiłam kawałek szarlotki na widelec i już miałam go zjeść, ale zamarłam w połowie ruchu.
– Ludzką krwią też?
– Już nie. Preferuję zwierzęcą, ale coraz rzadziej odżywiam się jak na wampira przystało. Próbuję przestawiać się na ludzkie jedzenie. Nawet polubiłem ziemniaki, których jako dziecko nienawidziłem.
Pokiwałam głową i zjadłam ciasto. Było tak wyśmienite, że zjadłam całą porcję w ciągu dwóch minut!
– Cieszę się, że ci smakowało – odezwał się Frankie.
– Znowu to robisz – westchnęłam. Spojrzał na mnie pytająco. – Znów czytasz mi w myślach.
– Wybacz. Tak dawno nie mogłem porozmawiać z kimś w cztery oczy, że niemal przestałem rozróżniać cudze myśli od słów.
– Jak dawno?
Zasępił się na moment.
– Ponad trzysta lat. Nie zamieniłem z nikim słowa, odkąd... odkąd zginęła Rosemary.
– Musi ci być trudno tak swobodnie ze mną rozmawiać.
– Najtrudniej było zacząć. Nie byłem pewien, czy nie zaczniesz krzyczeć.
– Nie miałam takiego zamiaru – oznajmiłam. Wtem przyszło mi do głowy bardzo ważne pytanie. – Dlaczego właściwie ja?
– Co?
– Dlaczego wystraszyłeś Melanie, Beatrice i Cymbaline, a mnie oszczędziłeś?
– Dziwię się, że nie zapytałaś o to wcześniej. – Pochylił się odrobinę nad stołem i spojrzał mi prosto w oczy. – Powinnaś wiedzieć, że nie jesteś jedyną osobą na przestrzeni wieków, która przyszła do zamku po to, aby dowiedzieć się prawdy. Ale jako jedyna miałaś szczere intencje, nie planowałaś zdradzić reszcie świata, co tak naprawdę się tutaj dzieje.
– Mówisz poważnie? – W odpowiedzi pokiwał głową. – A ci dwaj nastolatkowie sprzed siedmiu lat? Też chcieli dowiedzieć się prawdy.
– To tylko pogłoski. List, który napisał jeden z nich, był jedynie usprawiedliwieniem dla tego, co chcieli zrobić.
– Czyli?
– Chcieli zabić potwora! – rzucił, tłumiąc śmiech. – Jeszcze nigdy nikt nie wpadł na równie absurdalny pomysł.
– To rzeczywiście brzmi głupio.
Niespodziewanie Frankie wstał, obszedł stół, a naczynia zniknęły z blatu w ciągu sekundy. Wyciągnął do mnie rękę.
– Chodź. Przyszła pora na najlepsze pomieszczenie.
Pewnie ujęłam jego rękę i pozwoliłam mu zaprowadzić mnie do tego miejsca. Przyzwyczaiłam się już do tego, że światła gasły i zapalały się, jak tylko przekroczyłam próg.
Najlepszym pomieszczeniem, według Frankiego, był pokój służących sąsiadujący z kuchnią. Gdy tylko otworzył drzwi, przeszył mnie dreszcz.
– Tutaj?
Kiwnął głową. Szerokim gestem wskazałam na ciemność przed sobą.
– Co tu może być takiego ciekawego, skoro nawet nie ma światła?
Nie odpowiedział, tylko puścił moją dłoń i zniknął. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą latarki.
Nagle usłyszałam trzask, jakby rozpadła się jakaś drewniana konstrukcja. Chciałam zrobić krok do przodu, aby sprawdzić, co to było, ale powstrzymałam się, gdy tuż przed moimi stopami rozbłysło żółte światło. Jasna plama miała kształt dużego kwadratu – z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że to klapa w podłodze. Po chwili Frankie wyłonił się z dołu i powiedział:
– Zejdź za mną.
Niepewnie pochyliłam się nad ziejącą w ziemi dziurą i odkryłam kręte, kamienne schody prowadzące w dół. Stanęłam na pierwszym stopniu, jakbym bała się, że to tylko iluzja. Na szczęście tak nie było. Schody liczyły blisko sto stopni, więc zejście na dół zajęło mi trochę czasu. Byłam szczerze ciekawa, co Frankie chciał mi pokazać.
Na dole ogarnęło mnie zaskoczenie. Znajdowałam się w piwnicy, która wyglądała jak sieć szerokich tuneli o wysokich, łukowatych sklepieniach. Podobnie jak schody, podłoga i ściany były wyłożone kamieniem. Na ścianach wisiały podłużne lampy połączone ze sobą czarnymi kablami – nie wyglądało to profesjonalnie, ale biorąc pod uwagę charakter tego miejsca, oświetlenie było niemal luksusem (równie dobrze Frankie mógł poruszać się tunelami z pochodnią, albo i bez).
Chłopak czekał na mnie u stóp schodów, przyglądał się narysowanej atramentem mapie. Obok niej znajdowała się skrzynka z bezpiecznikami. Stanęłam obok Frankiego.
– Dokąd prowadzą te tunele?
– Właściwie do każdego miejsca w miasteczku. – Wskazał na pierwszy tunel od lewej. – Tędy można dostać się do najstarszej części Dark Villey.
– Do mojego domu – zauważyłam.
Kiwnął głową i pokazał środkowy tunel, a następnie ostatni.
– To droga do centrum, a tam do wschodniej części miasteczka.
– Można dostać się stąd poza miasto? Na przykład do Londynu?
– Niestety nie. – Frankie odwrócił się i wskazał zagłębienie na przeciwległej ścianie. – Jonathan w prawdzie planował budowę tunelu z Dark Villey do stolicy, ale król na to nie pozwolił. Obawiał się, że będzie to idealna kryjówka dla zbójów i przemytników.
– Kto wiedział o tych tunelach?
– Tylko ja i Jonathan. I król Karol II rzecz jasna. I nikt poza tym, nawet służba.
Pokiwałam głową w zamyśleniu.
Kto by pomyślał, że pod Dark Villey biegną sekretne tunele? Byłam pewna, że nikt z żyjących mieszkańców miasteczka nie miał o nich pojęcia – ba! Nikomu się to nawet nie śniło.
– Jak to się stało, że podczas różnych remontów ulic czy kanalizacji robotnicy nie natknęli się na ślady tuneli?
– Są zbyt głęboko – odparł z przekonaniem. – Teraz znajdujemy się pod wzgórzem, na wysokości ulicy. Jednak potem tunele stopniowo opadają. Przechodząc nimi, znajdujesz się nawet pięćdziesiąt metrów pod ziemią.
– Przejdziemy się? – zapytałam.
Odrobinę zaskoczony Frankie skinął głową. Zaczął grzebać przy skrzynce z bezpiecznikami i w końcu ruszył jeden z przełączników. Rozbłysły światła w pierwszym tunelu.
Z lekkim opóźnieniem ruszyłam za Frankiem. Szliśmy powoli, ale on nie skarżył się na takie tempo.
– Może teraz ty coś opowiesz? – zaproponował po chwili.
– Ciekawe, czego ty jeszcze o mnie nie wiesz, skoro non stop siedzisz mi w głowie.
Zaśmiał się krótko i spojrzał na mnie z ukosa.
– Powinienem raczej zadawać pytania niż prosić, żebyś powiedziała coś sama.
– Możliwe. – Obojętnie wzruszyłam ramionami. – Ale na ten moment ja mam pytania do ciebie. Całe mnóstwo pytań.
– Pytaj, o co chcesz.
– Do czego wykorzystujesz tunele?
– Głównie po to, aby nie pokazywać się za dnia w mieście.
– Sądziłam, że w ogóle nie wychodzisz z zamku.
– Cóż, raczej jestem typem samotnika. Jednak zakupy same się nie zrobią. I czasami muszę wyjść na krótki spacer, choć – prawdę powiedziawszy – wolałbym przejażdżkę konną.
– Umiesz?
– Oczywiście, że tak – odparł. – Kochałem to robić, zanim Jonathan... cóż, zanim stałem się potworem. Potem miałem niewiele okazji, aby móc dosiąść wierzchowca i pognać prosto przed siebie.
– Stąd stajnia na końcu ogrodu.
Pokiwał głową.
Po długim marszu dotarliśmy do skrzyżowania. Droga prosto kończyła się po dziesięciu metrach, więc uznałam, że jesteśmy blisko końca tej gałęzi tunelu. Kiedy jednak skręciłam w lewo, w ślad za Frankiem, tunel stał się węższy i ciągnął się niemal w nieskończoność.
– A jak to się stało, że nigdy wcześniej cię nie widziałam?
– Och, z pewnością już się spotkaliśmy – zapewnił. – Po prostu nigdy nie widziałaś mnie w mojej właściwej postaci.
– Dlaczego?
– Nie czuję się dobrze, gdy ludzie patrzą na mnie z przesadnym zainteresowaniem.
Minęliśmy kolejny zakręt. Na ścianie dostrzegłam mały, biały napis Old-city Street. „Jestem w domu", pomyślałam sobie i mimowolnie się uśmiechnęłam.
Tunel skończył się raptownie, niemal wpadłam na kamienną ścianę przed sobą. Ostatnie światło mrugało co jakiś czas.
– Można stąd wyjść na powierzchnię?
– Inaczej tunele byłyby bezużyteczne, nie sądzisz? – stwierdził i podskoczył do góry, po czym chwycił jakąś linkę, która zwisała z sufitu, a której wcześniej nie zauważyłam. Gdy uważnie przyjrzałam się sklepieniu tunelu, ze zdumieniem odkryłam, że podobne linki wiszą blisko siebie, co kilka metrów.
Po chwili Frankie wrócił na ziemię, a za nim rozwinęła się sznurkowa drabina z drewnianymi stopniami.
– Chodź za mną. – Odwrócił się i pospiesznie zaczął wspinać.
Niepewnie podeszłam do drabinki i chwyciłam ją. Sznur był gruby i twardy, a deski okazały się bardziej stabilne niż sądziłam. Powoli wspinałam się na górę, a Frankie zniknął mi z oczu.
Im bliżej powierzchni się znajdowałam, tym więcej docierało do mnie światła. Wychyliwszy się wreszcie na zewnątrz, nie mogłam oderwać wzroku od nieba. Ranek żegnał noc, słońce leniwie pojawiało się nad horyzontem, barwiąc sklepienie na jasnoróżowo. Chmury, które gdzieniegdzie pojawiały się na niebie, wyglądały jak wata cukrowa.
– Jeszcze nigdy nie widziałam równie wspaniałego wschodu słońca nad Dark Villey.
– Owszem, dzisiejszy jest wyjątkowy.
Z pomocą Frankiego wyszłam z tunelu. Poczułam się pewniej, kiedy poczułam pod stopami utwardzoną nawierzchnię.
– Wiesz może, która godzina? – spytałam z ciekawości.
– Zbliża się czwarta.
Rozejrzałam się dookoła, wszystko było takie znajome – asfalt, i popękane płyty chodnikowe, które oczekiwały na remont, żywopłoty i płoty ze sztachet, które występowały naprzemiennie oraz ten jeden żelazny odstający od reszty, domy sąsiadów, mój dom. Wszystkie światła wewnątrz były zgaszone, nie licząc pomarańczowej lampki nocnej w sypialni Laury – mama nie może bez niej zasnąć, odkąd Neil odszedł.
– Ciekawe, jak zareagowałaby, widząc mnie na ulicy o tej porze – mruknęłam, powoli odwracając się w stronę domu White'ów. Wtedy spotkało mnie zaskoczenie – światło w pokoju Andreasa było zapalone, a on sam chodził w kółko. – On chyba nie lunatykuje, co? Jak myślisz, Frankie?
Chłopak pokręcił głową.
– Nie może zasnąć. Ciągle zastanawia się, jak z tobą jutro porozmawiać. – Zamilkł na moment. – I oczywiście boi się, że możesz nie wrócić.
– Pewnie odetchnąłby z ulgą, gdyby wiedział, że nic mi nie jest.
– Chcesz z nim pogadać?
– Teraz? – zdziwiłam się i spojrzałam na siebie. – Przecież jestem w piżamie!
Frankie z trudem powstrzymał śmiech.
– Racja.
Chwilę później wróciliśmy do tunelu. Schodząc po drabince, kręciło mi się w głowie – o ile wspinaczka do góry była łatwa, o tyle zejście na dół wiązało się ze stawianiem niepewnych kroków.
– Można wejść do tuneli z zewnątrz? – spytałam Frankiego, kiedy bezpiecznie znalazłam się już w podziemiach, a on zamykał wyjście. Jaskrawe światło wiszących na ścianach lamp przez chwilę raziło w oczy.
– Jeśli się wie, jak rozpoznać właz.
– Czyli mogłabym jeszcze kiedyś cię odwiedzić, korzystając z tuneli? – Zerknęłam na niego z ukosa.
– Wpadaj, kiedy tylko chcesz.
– Naprawdę?
Frankie, który pewnie szedł przed siebie, zatrzymał się niespodziewanie i odwrócił w moją stronę. Ujął moje drobne dłonie w swoje, zgrabne i delikatne, po czym spojrzał mi w oczy. Żółte światło padające na jego twarz podkreślało rysy jego twarzy, czyniąc go ponadprzeciętnie pięknym.
– Electro – zaczął – od wieków nie miałem nikogo, z kim mogłem porozmawiać. I pewnego dnia trafiłaś mi się ty, osoba na tyle odważna i intrygująca, że nie mógłbym odmówić ci ponownej wizyty. Możesz odwiedzać mnie, kiedy tylko zechcesz.
– To miło. – Poczułam, że się rumienię, na co Frankie zareagował uśmiechem.
Ruszyliśmy dalej. Dopiero po kilku minutach zebrałam się na odwagę i zapytałam:
– Komu będę mogła powiedzieć?
Frankie zasępił się na moment. Potem przemówił, przybrał bardzo poważny ton:
– Ufam, że powiesz tylko tym, którzy zasługują na to, by wiedzieć, tylko tym, którym dostatecznie ufasz, że nie zdradzą tajemnicy. Czyli tym, których kochasz.
Pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl, był Andreas. I to całkiem nie bez powodu – znałam go od dziecka, ufałam jak nikomu innemu i... kochałam go. Trzymanie w tajemnicy przed nim tego, czego dowiedziałam się na zamku, byłoby niemal zdradą. Powinien poznać prawdę, w końcu sam podsunął mi ten pomysł.
Z pewnym opóźnieniem dotarło do mnie to, o czym właśnie pomyślałam – kochałam Andreasa, i byłam już tego pewna. Hazel miała rację. Znając kogoś równie długo, powinno się mieć jasno określone uczucia do tej osoby.
– Uśmiechasz się – zauważył Frankie. Jego głos, który odbijał się od ścian tunelu, wyrwał mnie z rozmyślań.
– Założę się, że wiesz, dlaczego.
– Owszem – odparł. – Andreas jest wielkim szczęściarzem, skoro zdobył twoje uczucie.
– Sama nie wiem, czy to właściwe.
– Zobaczysz, czas wszystko zweryfikuje.
Mówił pogodnym tonem, ale wydawał się przy tym nieco przygnębiony, jakby sam kiedyś przeżył coś podobnego. Przypomniałam sobie jego historię o Rosemary – kochała go, lecz ostatecznie nazwała potworem.
Zanim się zorientowałam, minęliśmy skrzyżowanie, a w oddali majaczyły kamienne schody prowadzące do góry. Perspektywa wspinaczki przyprawiła mnie o nagły ból głowy – byłam tak wyczerpana długim spacerem po tunelach, że najchętniej padłabym jak długa na łóżko. Usiłowałam nie dać po sobie poznać, jak bardzo zmęczona byłam. Jednak Frankiego trudno było zaskoczyć.
– Wyglądasz, jakbyś miała usnąć na stojąco – stwierdził, majstrując przy włączniku. Światła w tunelu, z którego wyszliśmy, zgasły. – Zanieść cię na górę?
– Ta, chętnie... Zaraz! Co?!
Zanim się zorientowałam, Frankie posadził mnie sobie na plecach. Oplótł moimi dłońmi swoją szyję, kazał mocno się trzymać i ruszył przed siebie. Szedł tak szybko, że ściany dookoła nas rozmywały mi się przed oczami – a może jednak biegł? W ciągu minuty znaleźliśmy się na drugim piętrze zamku, przed drzwiami do fioletowej sypialni.
– Chyba trochę za dużo wrażeń, jak na pierwszy raz – mruknęłam, kiedy pomógł mi stanąć na ziemi.
Frankie zaśmiał się cicho.
– Laboratorium pokażę ci innym razem. Teraz musisz iść spać.
Chciałam zaprotestować, że wcale nie jestem aż tak śpiąca, jednak wtedy zaczęłam ziewać i wiedziałam, że protest nie miałby najmniejszego sensu. Zamiast tego podziękowałam Frankiemu za wszystko, co dla mnie zrobił i wróciłam do sypialni.
Jak w transie padłam na łóżko i zasnęłam niemal od razu. Tamtej nocy wspomnienia minionego dnia zalały mój umysł jak sen – począwszy od niespodziewanego pocałunku, poprzez wizytę u Theresy i zwiedzanie zamku, aż po swobodną rozmowę z samym „potworem" i spacer po tunelach. Przez pewien czas naprawdę myślałam, że to wszystko, co się wydarzyło, było snem...
Dopóki jaskrawe światło późnego poranka nie zaczęło przebijać się przez moje zamknięte powieki. Kiedy otworzyłam oczy i obudziłam się w pałacowej sypialni, byłam już pewna, że nie śniłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro