VIII.4.
4 maja 2022
Tego dnia w naszych młodych życiorysach pojawił się nowy element: przystąpienie do egzaminu dojrzałości. Punktualnie o dziewiątej rano zaczął się egzamin pisemny z języka polskiego. Oczywiście na poziomie podstawowym. Rozszerzony miał być później, ale z naszej paczki tyko Milena pisała się na to szaleństwo.
W szkolnej hali sportowej, tymczasowo przerobionej na wielką salę egzaminacyjną, zebrało się całe pięć klas maturzystów z naszego rocznika. Zostaliśmy posadzeni alfabetycznie, a nie zgodnie z klasami, więc jako Marczak siedziałam prawie na środku. Tuż obok mnie posadzono Roberta, który nazywał się przecież Maricielo. Daniel Kosowski siedział dwa rzędy przed nami. Dzieliły nas osoby nazywające się na L- i Ł-. Milena Zając została usadzona na szarym końcu, ale za to pewnie miała świetny widok na całą salę. Akurat na polskim wolałabym mieć bliżej ją niż Roberta, ale przecież nie nam było wybierać.
Cały stres, który towarzyszył mi aż do tego momentu, zniknął jak ręką odjął, kiedy zobaczyłam tytuł pierwszego tekstu. „Serce czy rozum. Emocje w argumentacji i perswazji". Przecież to jest istota wszystkiego – zrozumiałam. Gdyby ta dwójka nie toczyła ze sobą wiecznych potyczek, o ile łatwiejsze byłoby nasze życie! Zaczęłam pisać jak w transie. Serio. Po zakończonym egzaminie nawet nie pamiętałam, o czym pisałam. Ale zrobiłam wszystkie zadania i napisałam wypasioną rozprawkę. To było pewne.
Czy powinnam w tym miejscu powiedzieć, że od tamtego pamiętnego marcowego popołudnia nie widziałam więcej Eryka Narutowskiego? Tak? Proszę bardzo. Szanowny pan stchórzył i w trybie pilnym zrezygnował z trenowania mnie, podając dyrekcji jakiś absurdalny powód, o którym słyszałam tylko plotki. Podobno jego narzeczona była w zagrożonej ciąży i nie mógł sobie pozwolić na jeżdżenie do innego miasta dwa razy w tygodniu. Ponieważ Daniel stanowczo zabronił mi rezygnowania z treningów, a moja stara trenerka nie wróciła z chorobowego, trafiłam pod skrzydła wuefistki, trenującej... koszykarki. Czyli tej, którą kiedyś podejrzewałam o flirtowanie z Erykiem. Co za życie!
Zaskakująco, pani Marzena okazała się całkiem konkretna. Oznajmiła, że doskonale wie, że trener Narutowski nauczył mnie tego, co najważniejsze, a sama sobie krzywdy nie zrobię, więc będzie tylko nadzorowała moje treningi. Dodała też, że „trzyma kciuki". Żeby tylko wiedziała, jakich „ważnych" rzeczy nauczył mnie Eryk poza tym, jak trenować...
*
Po pierwszym dniu matur poszliśmy całą czwórką na lody do pana Maricielo, który specjalnie dla nas szybciej rozpoczął sezon „lodowy" i zaproponował nowy smak, który nazwał Laura od włoskiego laureata, czyli absolwentka. Smak zwycięstwa lub porażki, każdy odczuwał go inaczej. A dokładniej: karmelizowany orzech włoski, bo on podobno dobrze robi na pamięć i koncentrację. Wszystkim nam smakowało.
Z lodami poszliśmy do parku. Kwiaty kasztanowca pachniały, ptaszki ćwierkały, żaby rechotały w miejskim stawie. Nawet kaczki i łabędzie uwzięły się, żeby hałasować. A my spacerowaliśmy. Ja i Milena w ciemnych spodniczkach i białych bluzkach, Roberto w garniturze, Daniel w ciemnych spodniach i białej koszuli. Wszyscy w niewygodnych butach. W końcu usiedliśmy na ławce, żeby dokończyć lody, a potem zgodnie uznaliśmy, że wracamy do domów, żeby się przebrać w coś luźniejszego. W końcu nazajutrz czekała nas matematyka, trzeba było się odstresować. Umówiliśmy się na konsolę u Daniela jak zwykle.
*
Naszą „relaksującą rozrywkę" zdominował jednak temat jutrzejszej matury z matematyki. Milena uważała, że zda poziom podstawowy bez problemu. Daniel nie był już taki pewien. Robert uznawał poziom podstawowy za stratę czasu i zarzucał mu brak prawdziwych wyzwań, choć akurat on, jako laureat olimpiady matematycznej, był zwolniony z matury z tego przedmiotu i jutro miał się obijać w domu. Podobnie jak za tydzień na poziomie rozszerzonym. Milena posłała mu za to pełne urazy spojrzenie, a on odwzajemnił jej się szelmowskim uśmiechem. No cóż... nawet jeśli było pewne, że nie są sobie zupełnie obojętni, oboje konsekwentnie trwali na pozycji „nie to nie". Ważne jednak, że przynajmniej ze sobą rozmawiali. Bez nich nie byłoby naszej paczki. Na szczęście, oboje zdali sobie z tego sprawę, co już nieźle świadczyło o ich dojrzałości.
Daniel był wyjątkowo milczący tego dnia. Więcej słuchał niż gadał, co było do niego niepodobne. Zgoniłam to jednak na stres przed jutrzejszą rzeźnią z matmy. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że nasz Dan nie jest w tej dziedzinie orłem.
*
5 maja 2022
Na egzaminie z matematyki stawiliśmy się we troje. Robert stwierdził, że tego dnia nawet nie wstaje przed południem, żeby się nie stresować naszymi zmaganiami z jego ukochaną dziedziną. W końcu zrozumiałam, że jemu bardzo zależało, żeby nam dobrze poszło. Stąd te docinki i wywyższanie. Nie umiał inaczej nam tego okazać. Dotarło do mnie też, że on wcale nie musiał uczyć się ze mną majzy przez tych ostatnich kilka miesięcy. Robił to, bo chciał, żeby mi poszło jak najlepiej. I olśniło mnie, skąd ten pressing na Milenie. Rob wiedział, jak nasza przyjaciółka jest inteligentna i zdolna. Serce go bolało, że marnuje talent. Ale ostatecznie to jej życie i jej decyzja.
W szkole mieszczącej się po przeciwnej stronie ulicy, maturę zdawał mój brat, Igor. Od czasu naszej szczerej rozmowy po rozstaniu Mileny i Roberta, brat miał mi za złe, że nadal kumpluję się z Robem. Uważał go za zło wcielone. Zaczęłam więc ignorować jego przytyki.
Mimo wszystko życzyłam bratu powodzenia. Przecież to brat.
Kiedy oddawałam komisji kartę odpowiedzi ze wszystkimi zrobionymi zadaniami, widziałam, że Milena i Daniel jeszcze pracują w skupieniu. Poszłam do szatni, wzięłam ze swojej szafki torebkę i wyszłam na zewnątrz, usiadłam na ławce przed halą i odetchnęłam z ulgą. Miałam zamiar poczekać na przyjaciół.
Co zaskakujące, pierwszy wyszedł Daniel.
– O, a co ty tu robisz? – zdziwiłam się. – Nie zostałeś na maksa?
– Bez sensu, Iwi. Zrobiłem, co wiedziałem. A jak czegoś nie wiem, to nie olśni mnie nagle.
– Nie zrobiłeś ściąg? – zażartowałam.
– Za kogo ty mnie masz? – obruszył się. – Nie pozwoliłbym się wywalić z matury. Moi starsi byliby zawiedzeni.
– A ty nie?
– O tyle, o ile. – Wzruszył ramionami. – Ostatecznie to nie koniec świata, zawsze mogę wyemigrować do Stanów.
– Zawsze masz plan B?
– Nie. Czasem nie ma innej opcji – westchnął, patrząc na mnie tęsknie.
Poczułam się dziwnie. To niemożliwe, żeby mój przyjaciel, facet, który przeleciał pół szkoły, nadal durzył się we mnie. To... creepy.
– Ja też tak myślałam – przyznałam w końcu, żeby zabić to dziwne uczucie. – Ale od kiedy Eryk mnie tak wystawił, uczucia, to dla mnie czarna dziura. Lepiej się w nią nie zagłębiać, bo może wciągnąć i nie oddać.
– Nadal uważam, że należy mu się wpierdol.
– Przestań. – Machnęłam ręką, próbując odgonić niechciane łzy. – To by nic nie dało, a tylko miałbyś kłopoty.
– Dla ciebie warto mieć kłopoty, Iwi. – Znów zrobił te oczy...
– Nie warto, Dan – powtórzyłam. – Obiecałam sobie, że nic więcej przez niego nie stracę. Dlatego tak przyłożyłam się do nauki przez ostatnie miesiące. I dlatego nie odpuściłam treningów. Miałeś rację. Nie robię tego dla niego, tylko dla siebie.
– Miło usłyszeć, że miałem w czymś rację. – Dan się wyszczerzył i przysunął się do mnie. Oparłam głowę o jego ramię, a on cmoknął mnie w czoło.
To było słodkie. I chyba właśnie tego mi było trzeba, żebym się podniosła.
Wstałam z ławki i uśmiechnęłam się do Dana akurat w momencie, kiedy z budynku wyszła Milena. Zobaczyła, że ja się cieszę, a mina naszego kumpla zrzedła.
– A wy znowu sobie dokuczacie?
<3<3<3
Miłej niedzieli, kochani. Widzimy się jutro :-D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro