Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX.5.

Kiedy stałam w blokach startowych, byłam zaskakująco spokojna. Od powtarzania sobie w głowie afirmacji od Adriana, miałam poczucie, że moje ciało będzie mnie słuchało w każdej sytuacji. Wystarczy mu mówić, co ma robić. Startowałam z piątej pozycji, z samego środka. Nie było to zbyt komfortowe, ale lepsze niż szary koniec.

Spojrzałam na widownię, na której siedzieli moi rodzice, bracia, Milena oraz Dan ze swoimi starszymi. A potem na wydzieloną część trybun dla zawodników, gdzie w pierwszym rzędzie siedział Adrian. Właśnie sobie uświadomiłam, że nie wiem nawet, jak on się nazywa. A mistrza Polski wypadało znać. Postanowiłam nadrobić to wieczorem.

Odliczanie przywróciło mnie w tryb automatyczny. Teraz moja głowa miała być sprzymierzeńcem w nierównej walce z fizjologią własnego organizmu. Zmusisz go do walki, dasz radę.

Wystartowałam. Pierwszy płotek prawie przeleciałam. Drugi tak samo. Zostało osiem, ale nie zamierzałam się poddać. Nie patrzyłam na konkurentki, tylko przed siebie. Kolejny. I kolejny za mną. Spowolnienie. Nie dam się! To tylko mięśnie oszukują, że już nie dadzą rady. A ja je zmuszę do wysiłku.

Kiedy minęłam linię mety, dopiero dotarło do mnie, jak stadion wiwatuje. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam kolejne osoby, przecinające linię mety za mną. Zrobiłam to!

Dopiero wtedy poczułam, jak schodzi ze mnie adrenalina i mięśnie nóg odmawiają współpracy. Kolana mi zmiękły, łydki zaczęły drżeć.

Powoli zeszłam z bieżni. Ktoś podał mi rękę, gratulując. Działałam jak automat. Dopiero kiedy na tablicy zobaczyłam swoje nazwisko i obok niego rekord Polski U20, dotarło do mnie, co zrobiłam. O ja pierniczę!

Na widowni wiwatowała moja rodzina i przyjaciele. W miejscu dla zawodników i trenerów panie Marzena i Basia oraz Adrian. W pozostałych miejscach mnóstwo ludzi, których nie znałam i nigdy nie miałam poznać. Mój Boże! Ja wygrałam mistrzostwa Polski!

– Iwetko, rozwaliłaś system! – wiwatowała trenerka. – Wiedziałam, że masz potencjał, ale przeszłaś nasze najśmielsze oczekiwania.

Nasze?

– Sama nie sądziłam, że to możliwe.

– Jutro poznasz swojego sponsora.

– Chętnie.

– Ale pewnie teraz dostaniesz całą masę propozycji sponsoringu. Jesteś mistrzynią.

– To nie ma znaczenia. Nie zamierzam kontynuować kariery sportowej. Chyba że nie dostanę się na medycynę.

Niedługo była przewidziana dekoracja zwycięzców. Stając na podium mistrzostw Polski po raz drugi w życiu, ale pierwszy raz na najwyższym stopniu, miałam łzy w oczach. Słuchając „We are the champions" pomyślałam sobie, że jeszcze kilka miesięcy temu chciałam tu stanąć dla Eryka, żeby okazać się jego godną. A ostatecznie wyszło, że to on nie był godny mnie. Ironia losu.

Potem były kolejne konkurencje, ale ja już nie miałam sił, żeby je oglądać. Chciałam wrócić do hotelu, przebrać się, pójść na kolację z rodziną, a potem spotkać się z Adrianem. Wiedziałam od pani Edyty, że za tydzień pojadę do Holandii, skąd wrócę dopiero we wrześniu. Kasa była mi potrzebna, niezależnie od tego, co miałam robić od października.

*

Kolacja w wielkim gronie była równie smaczna, co głośna. Bliscy pogratulowali mi zwycięstwa, a ja podziękowałam im za obecność i wsparcie. Szybko jednak wymówiłam się zmęczeniem i chęcią odpoczynku po dniu pełnym wrażeń. Obiecałam, że nazajutrz dam im znać, jak się wyśpię.

Daniel chciał odprowadzić mnie do hotelu, ale wykręciłam się zamówioną taksówką, tłumacząc, że nie mam już sił na pogaduchy i spotkamy się jutro. Przyjaciel wyglądał na zawiedzionego, ale chyba też mnie rozumiał. To był naprawdę intensywny dzień.

Punktualnie o dwudziestej drugiej weszłam do hotelu. Skierowałam się prosto do swojego pokoju. Kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, rozległo się pukanie.

– Tak? – wyjrzałam, bo przed chwilą nie widziałam nikogo na korytarzu.

– Obiecałem, to jestem. – Adrian wyszczerzył zęby w gwiazdorskim uśmiechu.

– Miło spotkać kogoś, kto dotrzymuje słowa.

– Miło spotkać kogoś, kto potrafi to docenić.

– I możemy się tak licytować jeszcze długo, mistrzu – zaśmiałam się.

– Zgadzam się, mistrzyni – odparł w podobnym tonie. – Widzę, że posłuchałaś moich rad.

– Tak. Wejdziesz?

– Czekałem na zaproszenie.

Kiedy zamknęłam za nami drzwi, facet pachnący jak grzech, który chciałam popełnić, zaczął mnie całować. Namiętnie, zaborczo, bardzo sugestywnie. Rozpłynęłam się w jego objęciach. Poczułam, jak schodzi ze mnie cały stres, a zastępuje go przyjemne mrowienie w oczekiwaniu na więcej.

– Co powiesz na wspólny prysznic? – spytałam, kiedy na chwilę oderwał się od moich ust.

– Tak szybko chcesz mnie rozebrać? – zażartował.

– Nie ukrywam, że byłam ciekawa, co kryje twój strój sprinterski.

– Nie dość jest opięty? – zaśmiał się. – Prysznic brzmi idealnie, mała. – Puścił do mnie oko.

*

Nie wiem, jak długo trener kazał Adrianowi nie uprawiać seksu przed zawodami, ale tej nocy praktycznie nie spaliśmy. Kochał się ze mną po prysznicem, po prysznicu w łazience, a potem jeszcze trzy razy w łóżku. Na szczęście miał dość prezerwatyw, bo ja bym nie była aż taka domyślna, żeby się przygotować. Ostatni raz uprawiałam seks z facetem... parę miesięcy temu. I wtedy brałam jeszcze pigułki.

– To było dobre – mruknął mi do ucha rano, kiedy udało nam się w końcu choć trochę przespać.

– Przyznaj się, jak długo trener trzyma cię na głodzie przez ważnymi zawodami – spytałam w przypływie odwagi i zachichotałam.

– Dwa tygodnie – odparł prawie szeptem.

– Toż to zakrawa pod znęcanie się – zakpiłam.

– Żebyś wiedziała. Nawet sam sobie nie mogę pomóc. Czasem tylko zimny prysznic i antyerotyczne myśli.

– Ale masz efekty tej dyscypliny.

– Za trzy dni kończę dwadzieścia lat. Do końca studiów zostaną mi mistrzostwa akademickie, a potem już tylko seniorzy. Tam jest większa konkurencja.

– Ja może i bym się załapała na mistrzostwa U20 za rok, ale chyba nie będę startowała.

– Czemu?

– Bo jeśli dostanę się na medycynę, o tej porze będę zdawała egzaminy. Nie w głowie mi będzie bieganie.

– Czemu tak się zafiksowałaś na tę medycynę?

– Bo moja babcia zmarła na raka trzy lata temu. Gdyby ktoś ją zdiagnozował na czas, to by żyła.

– Aaa, rozumiem. Masz misję zbawiania świata.

– Nie kpij.

– To nie kpina, Iwi. Ja naprawdę to szanuję. Tylko szkoda takiej utalentowanej sprinterki.

– To kwestia priorytetów – zaśmiałam się. – Naprawdę chcę robić coś ważnego.

– Ważne jest to, co jest ważne dla ciebie, Iwi. Ale szkoda, bo już się nie spotkamy... na zawodach.

Nie wiem czemu, ale odniosłam wrażenie, że nie chodziło mu o zawody, tylko o każde spotkanie. Choć brałam pod uwagę, że możemy się więcej nie spotkać, i tak poczułam ukłucie żalu. Szybko jednak zdusiłam w sobie zawód. Przecież nie szukałam w nim bratniej duszy. Miałam na niego ochotę, tak fizycznie, i skorzystałam z okazji aż nadto.

– Ale w ogóle się spotkamy? – spytał, zaprzeczając moim wcześniejszym myślom.

– Nie wiem. Nie znam nawet twojego nazwiska – zaśmiałam się – więc na fejsbuku cię nie znajdę.

– Muszę naprawić to karygodne niedopatrzenie. – Adrian się wyprostował, a kołdra spadła z nas obojga.

– Hej, odkrywasz mnie!

– Chciałbym cię odkryć, ale mi nie pozwalasz. – Wystawił do mnie język.

Musiałam się uśmiechnąć.

– Nazywam się Iwetta Marczak, mam dziewiętnaście lat, mieszkam na Dolnym Śląsku z rodzicami i dwoma braćmi. Zdałam rozszerzoną maturę z matematyki, fizyki, biologii i angielskiego, lubię biegać, a mój rozmiar buta to trzydzieści osiem.

Adrian zachichotał.

– Jesteś pozytywnie stuknięta.

– Tak słyszałam, ale moi przyjaciele się przyzwyczaili.

– A ja mam prawie dwadzieścia lat, studiuję na szczecińskim AWF-ie, a matury wolę nie pamiętać. Nazywam się Adrian Narutowski. Teraz już możesz mnie znaleźć na fejsbuku.

Jak??? Też usiadłam i naciągnęłam kołdrę na siebie, żeby zakryć piersi. Czy to jakiś żart?

– Jak... się... nazywasz? – wydukałam.

– Narutowski.

– A czy znasz... Eryka Narutowskiego z Wrocławia?

– No ba, to mój wujek. Kuzyn taty. Jest trochę szurnięty.

– Jak to szurnięty?

– A bo doktorat zrobił na AWF-ie. A ty skąd go znasz?

– Był moim trenerem.

I kochankiem. I złamał mi serce...

– Aaaa...

– Adrianie, miło było mi cię poznać... lepiej – celowo pokreśliłam ostatnie słowo – ale muszę wziąć prysznic, ubrać się, zjeść śniadanie i spotkać się z trenerką i rodziną. Czy mógłbyś już iść?

Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony.

– Wyganiasz mnie?

– Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Po prostu mam sporo planów na dziś, a przede wszystkim muszę opuścić pokój do jedenastej.

– No w sumie ja też...

– Sam widzisz.

– Czyli nie mogę już liczyć na małe co nieco przed wyjściem? – Spojrzał na mnie sugestywnie.

Od kiedy zrozumiałam, że te jego szare oczy, to są te same oczy... Nie!

– Nie utrudniaj, proszę. Pożegnania zawsze są niezręczne.

Adrian objął mnie ramieniem, a potem pocałował w policzek.

– Jesteś wyjątkową dziewczyną, Iwi. Zawsze będę o tobie pamiętał – oznajmił, po czym wstał, pozbierał swoje rzeczy i poszedł do łazienki, żeby się ubrać.

Zostałam w łóżku sama. Drugi Narutowski. W dodatku spokrewniony z tamtym. Czy na mnie ciąży jakaś klątwa?



<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro