Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV.4.

Kiedy dobiegłam do mety, trener stał i patrzył na mnie bez słowa.

– Co? – spytałam zaczepnie.

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć.

– Aż tak źle było? – zdziwiłam się.

Pokręcił głową.

A więc kiepsko.

– Pięćdziesiąt dziewięć sekund i dwadzieścia setnych – poinformował po chwili.

Wow. Tego jeszcze nie grali. To był mój życiowy rekord bez dwóch zdań.

– Nie ściemnia mnie pan?

– Dziewczyno, to jest pięćdziesiąt setnych do tegorocznego brązowego medalu seniorek. Mistrzostwa juniorek byś wygrała – powiedział z niedowierzaniem.

A ja nawet nie startowałam.

– I co teraz? – spytałam zdyszana.

– Jeśli pójdziesz na medycynę, własnoręcznie przetrzepię ci tyłek! – burknął. – Nie masz prawa zmarnować takiego talentu.

– A kto tak powiedział? – zacietrzewiłam się, choć perspektywa jego dłoni na moim tyłku robiła ze mną dziwne rzeczy. Na przykład skurcze w podbrzuszu i znowu mokre majtki.

– Ja.

– No to jest słowo przeciw słowu.

Trener wtedy się roześmiał.

– Zadziorna z ciebie dziewczyna, ale pamiętaj, że jestem po twojej stronie. Jestem przyjacielem, a nie przeciwnikiem, Iwetto – dodał.

– Iwi.

– Słucham?

– Przyjaciele mówią do mnie Iwi.

– Tak jak ten koszykarz, którego dziś spotkałaś na korytarzu?

– Tak. Dan jest przyjacielem. Mimo wszystko.

– Okej, postaram się pamiętać, Iwi.

Moje imię w jego ustach zabrzmiało jak pieszczota. Prawie się rozpłynęłam.

– Dziękuję, panie trenerze – odpowiedziałam jednak regulaminowo, szczerząc się jak głupi do sera.

– Kończymy na dziś. Widzimy się w poniedziałek na sali.

– Tak jest. Do widzenia. – Uśmiechnęłam się znowu, po czym zawróciłam w miejscu i pobiegłam do szatni. Nic mnie nie bolało. Czułam się tak, jakbym dostała skrzydeł.

Kiedy weszłam do budynku, złapał mnie Daniel.

– Iwi, wiem, że przesadziłem – westchnął.

– W porządku. Każdy może mieć gorszy dzień – zgodziłam się. Humor miałam o niebo lepszy niż wcześniej.

– Tęsknię.

– Masz dziewczynę, Dan. I to co najmniej drugą od września. Kogo oszukujesz?

– Tęsknię za tobą jak za przyjaciółką. Obiecaliśmy coś sobie, pamiętasz? Że żadna dziewczyna, żaden chłopak...

– Pamiętam.

– Wpadniesz do mnie dziś wieczorem? Zaproszę Roba i Milę. Nie widzieliśmy się razem całe wieki.

– Dziś nie dam rady.

Taka była prawda. Czekało mnie domowe spa po treningu. Trener kazał mi brać po treningach gorące kąpiele z solami, żeby zapobiec zakwasom.

– Ale przecież niedługo Halloween. Zawsze coś urządzaliśmy razem... – jęknął Dan.

– W poniedziałek jest Halloween.

– To może urządzimy sobie jakąś imprezkę w sobotę?

– Dan, mam reżim treningowy. Żadnego niezdrowego żarcia i alkoholu.

– Czy ten twój trener nie przesadza? – parsknął.

– Nie, ma rację. Moja wydolność się bardzo poprawiła dzięki jego radom. Dziś na treningu zrobiłam młodzieżowy rekord Polski.

Dan spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Serio?

– Serio.

– Dobra, to będzie bez alkoholu. Ogarnę nawet zdrowe przekąski dla ciebie. Ale przyjdź.

Poddałam się. Naprawdę chciałam się spotkać z przyjaciółmi.

– Ale namówisz Milę i Roba.

– Moja w tym głowa, żeby przyszli.

– Dobra, to jesteśmy umówieni. Do jutra, Dan.

– Do jutra, Iwi. – Daniel cmoknął mnie w policzek, a potem wyszedł.

Przebrałam się i wróciłam do domu. Miałam świetny humor. Naprawdę było z czego się cieszyć. Znowu mogłam coś osiągnąć w biegach. I miałam zobaczyć się z przyjaciółmi.

*

29 października

W sobotę po południu, przebrana za czarownicę, z pudełkiem własnoręcznie upieczonych zdrowych ciasteczek dyniowych poszłam do Daniela. Otworzył mi wampir w długiej czarnej pelerynie, z bladą twarzą, krwistymi zaciekami koło ust i wystającymi kłami. Dan przeszedł sam siebie.

– Witaj, wiedźmo – zachichotał.

– Witaj, hrabio Drakulo – zaśmiałam się.

– Zapraszam. – Odchylił pelerynę i mnie przepuścił. Już czułam, że to będzie świetna zabawa.

Położyłam swoje ciastka na stole i spytałam:

– A gdzie reszta?

– Znając Milę, pewnie się maluje na bóstwo. Albo mumifikuje do trumny – zażartował.

Zaśmiałam się. Żart był dobry, sytuacyjny.

– A Rob?

– Na pewno waruje pod jej domem jak wilkołak i zastanawia się, po jaką cholerę kobiety mają zegarki, skoro ciągle się spóźniają – zarechotał.

– Bardzo śmieszne – prychnęłam w poczuciu babskiej solidarności.

– Nie mówię o tobie. Ty jak się umówisz, to przychodzisz na czas.

– Oni pewnie też zaraz przyjdą.

Dan nie pomylił się za bardzo. Kwadrans później nasi przyjaciele przyszli. Mila była przebrana za Kleopatrę, a Rob za włochatego potwora z Ulicy Sezamkowej.

– Witamy na imprezie – zasyczał Dan, wczuwając się w rolę.

– O, widzę, że będzie ciekawie – zauważył Robert. – Wasza wysokość. – Skłonił się przed Milą-Kleopatrą. – Czyń honory.

Milena położyła pudełko ze smakołykami na stole. Robert wyjął wtedy włoskie wino. Daniel zachichotał i postawił je na specjalnie przystrojonym stole. A potem dołożył wodę i soki, a całość dopełnił dzbankiem z napojem we wściekle zielonym kolorze.

– Powinnam spytać, co to jest – zauważyłam, kiedy nalał nam wszystkim po szklance.

– Im mniej wiesz, tym dłużej żyjesz – zarechotał.

– Dan!

– Dobra, dobra. Alkoholu nie ma – dodał, a potem wystawił do mnie język. – Za spotkanie! – wzniósł toast i stuknęliśmy się szklankami.

– Za spotkanie! – podjęłam.

– Za spotkanie! – potwierdziła Milena.

– Za nas! – wyłamał się Rob.

Za nas.

Napój nie miał alkoholu, ale był bardzo kwaśny. Nie dało się go wypić za dużo. Wyczułam tam między innymi kiwi i cytrynę, więc pewnie był zdrowy.

Potem wszyscy poczęstowali się moimi ciasteczkami, ale Robert stwierdził, że dla niego są zbyt zdrowe i musi zjeść coś z kremem. Dan tylko przewrócił oczami, ale też poczęstował się ptysiem Mili.

Nie powiem, kusiło mnie, ale...

– Iwi, spróbuj choć jednego – poprosiła moja przyjaciółka. – Muszę wiedzieć, czy dobre wyszły.

– Pyszne! – krzyknął Rob.

– Palce lizać! – dodał Dan.

– Was nie pytam. Zjecie wszystko, co słodkie.

Poddałam się i wybrałam najmniejszego. Rzeczywiście był pyszny.

– Genialne, Mili. Otwierasz cukiernię? – zażartowałam.

– Może w następnym życiu – zaśmiała się.

– Pojedli, popili? To impreza!

Daniel włączył muzykę, zapalił kolorowe lampki imitujące znicze, a potem zgasił światło.

– Tańczymy! – zarządził.

Robert od razu podjął temat i wyciągnął Milenę na środek. Zabawnie wyglądali, tańcząc. Ona jako Kleopatra, a on jako Grover. Ale czego się nie robi dla zabawy?

– Iwi, zatańczymy? – Zaraz przede mną wyrósł Drakula. Znaczy Dan.

– Jasne – zgodziłam się.

Kiedy jednak Dan wywijał mną w tańcu i świecił w ciemności fosforyzującymi kłami, coś mi przyszło do głowy.

– A gdzie twoja dziewczyna, Dan? – Nie wytrzymałam. Musiałam o to spytać.

Spiął się, ale nie odpowiedział.

– No hej, chyba mogę wiedzieć, czemu bawisz się dziś z nami, a nie z dziewczyną. Jak jej tam? Ilona?

– Ilona jest już nieaktualna – syknął. – Nie mówmy o tym. – I znowu zakręcił mną wokół własnej osi.

– Nieaktualna? – zdziwiłam się. Wyglądało na to, że nie pochodzili razem za długo...

– Tak, nieaktualna. Nie mam żadnej dziewczyny i dobrze mi z tym – burknął.

– Okej. – Nie kontynuowałam tematu.

*

To była fajna impreza halloweenowa. Dawno nie bawiliśmy się tak swobodnie we czworo. Kiedy znudziły nam się tańce, rozegraliśmy partyjkę kręgli na Xboxie. A potem zagraliśmy w Monopoly. Jak za dawnych czasów. Co prawda ja nie piłam wina od Roba, ale reszta już tak, więc wszyscy mieli niezłe humory. W końcu Daniel zaproponował grę w „pytanie czy wyzwanie" i wszyscy zgodnie przytaknęli, zanim zdążyłam zaprotestować. Żeby nie było dowolności, Dan wyjął grę karcianą o tej samej nazwie. Trzeba było wylosować kartę i wybrać, czy chce się odpowiedzieć na pytanie, czy podjąć się wyzwania, jakie wymyśli przeciwnik. Pestka. Przynajmniej teoretycznie.

Pierwsze pytania miały być lajtowe.



<3<3<3

Jutro wyjeżdżam, więc od razu Wam daję drugi rozdział na ten tydzień :-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro