IV.4.
Kiedy dobiegłam do mety, trener stał i patrzył na mnie bez słowa.
– Co? – spytałam zaczepnie.
– Nie wiem, jak ci to powiedzieć.
– Aż tak źle było? – zdziwiłam się.
Pokręcił głową.
A więc kiepsko.
– Pięćdziesiąt dziewięć sekund i dwadzieścia setnych – poinformował po chwili.
Wow. Tego jeszcze nie grali. To był mój życiowy rekord bez dwóch zdań.
– Nie ściemnia mnie pan?
– Dziewczyno, to jest pięćdziesiąt setnych do tegorocznego brązowego medalu seniorek. Mistrzostwa juniorek byś wygrała – powiedział z niedowierzaniem.
A ja nawet nie startowałam.
– I co teraz? – spytałam zdyszana.
– Jeśli pójdziesz na medycynę, własnoręcznie przetrzepię ci tyłek! – burknął. – Nie masz prawa zmarnować takiego talentu.
– A kto tak powiedział? – zacietrzewiłam się, choć perspektywa jego dłoni na moim tyłku robiła ze mną dziwne rzeczy. Na przykład skurcze w podbrzuszu i znowu mokre majtki.
– Ja.
– No to jest słowo przeciw słowu.
Trener wtedy się roześmiał.
– Zadziorna z ciebie dziewczyna, ale pamiętaj, że jestem po twojej stronie. Jestem przyjacielem, a nie przeciwnikiem, Iwetto – dodał.
– Iwi.
– Słucham?
– Przyjaciele mówią do mnie Iwi.
– Tak jak ten koszykarz, którego dziś spotkałaś na korytarzu?
– Tak. Dan jest przyjacielem. Mimo wszystko.
– Okej, postaram się pamiętać, Iwi.
Moje imię w jego ustach zabrzmiało jak pieszczota. Prawie się rozpłynęłam.
– Dziękuję, panie trenerze – odpowiedziałam jednak regulaminowo, szczerząc się jak głupi do sera.
– Kończymy na dziś. Widzimy się w poniedziałek na sali.
– Tak jest. Do widzenia. – Uśmiechnęłam się znowu, po czym zawróciłam w miejscu i pobiegłam do szatni. Nic mnie nie bolało. Czułam się tak, jakbym dostała skrzydeł.
Kiedy weszłam do budynku, złapał mnie Daniel.
– Iwi, wiem, że przesadziłem – westchnął.
– W porządku. Każdy może mieć gorszy dzień – zgodziłam się. Humor miałam o niebo lepszy niż wcześniej.
– Tęsknię.
– Masz dziewczynę, Dan. I to co najmniej drugą od września. Kogo oszukujesz?
– Tęsknię za tobą jak za przyjaciółką. Obiecaliśmy coś sobie, pamiętasz? Że żadna dziewczyna, żaden chłopak...
– Pamiętam.
– Wpadniesz do mnie dziś wieczorem? Zaproszę Roba i Milę. Nie widzieliśmy się razem całe wieki.
– Dziś nie dam rady.
Taka była prawda. Czekało mnie domowe spa po treningu. Trener kazał mi brać po treningach gorące kąpiele z solami, żeby zapobiec zakwasom.
– Ale przecież niedługo Halloween. Zawsze coś urządzaliśmy razem... – jęknął Dan.
– W poniedziałek jest Halloween.
– To może urządzimy sobie jakąś imprezkę w sobotę?
– Dan, mam reżim treningowy. Żadnego niezdrowego żarcia i alkoholu.
– Czy ten twój trener nie przesadza? – parsknął.
– Nie, ma rację. Moja wydolność się bardzo poprawiła dzięki jego radom. Dziś na treningu zrobiłam młodzieżowy rekord Polski.
Dan spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Serio?
– Serio.
– Dobra, to będzie bez alkoholu. Ogarnę nawet zdrowe przekąski dla ciebie. Ale przyjdź.
Poddałam się. Naprawdę chciałam się spotkać z przyjaciółmi.
– Ale namówisz Milę i Roba.
– Moja w tym głowa, żeby przyszli.
– Dobra, to jesteśmy umówieni. Do jutra, Dan.
– Do jutra, Iwi. – Daniel cmoknął mnie w policzek, a potem wyszedł.
Przebrałam się i wróciłam do domu. Miałam świetny humor. Naprawdę było z czego się cieszyć. Znowu mogłam coś osiągnąć w biegach. I miałam zobaczyć się z przyjaciółmi.
*
29 października
W sobotę po południu, przebrana za czarownicę, z pudełkiem własnoręcznie upieczonych zdrowych ciasteczek dyniowych poszłam do Daniela. Otworzył mi wampir w długiej czarnej pelerynie, z bladą twarzą, krwistymi zaciekami koło ust i wystającymi kłami. Dan przeszedł sam siebie.
– Witaj, wiedźmo – zachichotał.
– Witaj, hrabio Drakulo – zaśmiałam się.
– Zapraszam. – Odchylił pelerynę i mnie przepuścił. Już czułam, że to będzie świetna zabawa.
Położyłam swoje ciastka na stole i spytałam:
– A gdzie reszta?
– Znając Milę, pewnie się maluje na bóstwo. Albo mumifikuje do trumny – zażartował.
Zaśmiałam się. Żart był dobry, sytuacyjny.
– A Rob?
– Na pewno waruje pod jej domem jak wilkołak i zastanawia się, po jaką cholerę kobiety mają zegarki, skoro ciągle się spóźniają – zarechotał.
– Bardzo śmieszne – prychnęłam w poczuciu babskiej solidarności.
– Nie mówię o tobie. Ty jak się umówisz, to przychodzisz na czas.
– Oni pewnie też zaraz przyjdą.
Dan nie pomylił się za bardzo. Kwadrans później nasi przyjaciele przyszli. Mila była przebrana za Kleopatrę, a Rob za włochatego potwora z Ulicy Sezamkowej.
– Witamy na imprezie – zasyczał Dan, wczuwając się w rolę.
– O, widzę, że będzie ciekawie – zauważył Robert. – Wasza wysokość. – Skłonił się przed Milą-Kleopatrą. – Czyń honory.
Milena położyła pudełko ze smakołykami na stole. Robert wyjął wtedy włoskie wino. Daniel zachichotał i postawił je na specjalnie przystrojonym stole. A potem dołożył wodę i soki, a całość dopełnił dzbankiem z napojem we wściekle zielonym kolorze.
– Powinnam spytać, co to jest – zauważyłam, kiedy nalał nam wszystkim po szklance.
– Im mniej wiesz, tym dłużej żyjesz – zarechotał.
– Dan!
– Dobra, dobra. Alkoholu nie ma – dodał, a potem wystawił do mnie język. – Za spotkanie! – wzniósł toast i stuknęliśmy się szklankami.
– Za spotkanie! – podjęłam.
– Za spotkanie! – potwierdziła Milena.
– Za nas! – wyłamał się Rob.
Za nas.
Napój nie miał alkoholu, ale był bardzo kwaśny. Nie dało się go wypić za dużo. Wyczułam tam między innymi kiwi i cytrynę, więc pewnie był zdrowy.
Potem wszyscy poczęstowali się moimi ciasteczkami, ale Robert stwierdził, że dla niego są zbyt zdrowe i musi zjeść coś z kremem. Dan tylko przewrócił oczami, ale też poczęstował się ptysiem Mili.
Nie powiem, kusiło mnie, ale...
– Iwi, spróbuj choć jednego – poprosiła moja przyjaciółka. – Muszę wiedzieć, czy dobre wyszły.
– Pyszne! – krzyknął Rob.
– Palce lizać! – dodał Dan.
– Was nie pytam. Zjecie wszystko, co słodkie.
Poddałam się i wybrałam najmniejszego. Rzeczywiście był pyszny.
– Genialne, Mili. Otwierasz cukiernię? – zażartowałam.
– Może w następnym życiu – zaśmiała się.
– Pojedli, popili? To impreza!
Daniel włączył muzykę, zapalił kolorowe lampki imitujące znicze, a potem zgasił światło.
– Tańczymy! – zarządził.
Robert od razu podjął temat i wyciągnął Milenę na środek. Zabawnie wyglądali, tańcząc. Ona jako Kleopatra, a on jako Grover. Ale czego się nie robi dla zabawy?
– Iwi, zatańczymy? – Zaraz przede mną wyrósł Drakula. Znaczy Dan.
– Jasne – zgodziłam się.
Kiedy jednak Dan wywijał mną w tańcu i świecił w ciemności fosforyzującymi kłami, coś mi przyszło do głowy.
– A gdzie twoja dziewczyna, Dan? – Nie wytrzymałam. Musiałam o to spytać.
Spiął się, ale nie odpowiedział.
– No hej, chyba mogę wiedzieć, czemu bawisz się dziś z nami, a nie z dziewczyną. Jak jej tam? Ilona?
– Ilona jest już nieaktualna – syknął. – Nie mówmy o tym. – I znowu zakręcił mną wokół własnej osi.
– Nieaktualna? – zdziwiłam się. Wyglądało na to, że nie pochodzili razem za długo...
– Tak, nieaktualna. Nie mam żadnej dziewczyny i dobrze mi z tym – burknął.
– Okej. – Nie kontynuowałam tematu.
*
To była fajna impreza halloweenowa. Dawno nie bawiliśmy się tak swobodnie we czworo. Kiedy znudziły nam się tańce, rozegraliśmy partyjkę kręgli na Xboxie. A potem zagraliśmy w Monopoly. Jak za dawnych czasów. Co prawda ja nie piłam wina od Roba, ale reszta już tak, więc wszyscy mieli niezłe humory. W końcu Daniel zaproponował grę w „pytanie czy wyzwanie" i wszyscy zgodnie przytaknęli, zanim zdążyłam zaprotestować. Żeby nie było dowolności, Dan wyjął grę karcianą o tej samej nazwie. Trzeba było wylosować kartę i wybrać, czy chce się odpowiedzieć na pytanie, czy podjąć się wyzwania, jakie wymyśli przeciwnik. Pestka. Przynajmniej teoretycznie.
Pierwsze pytania miały być lajtowe.
<3<3<3
Jutro wyjeżdżam, więc od razu Wam daję drugi rozdział na ten tydzień :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro