Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III.4.

Rzeczywiście u Dana byli wszyscy. Rob i Mila w ogóle się już nie krępowali. Ona siedziała mu na kolanach, a on gładził ją po udzie. Danielowi zdawało się to wcale nie przeszkadzać, ale ja poczułam pewien dysonans. Aż się zatrzymałam przy wejściu do jego pokoju.

– O, Iwi, jak dobrze, że już jesteś! – ucieszyła się Mila, która jednak wcale nie zlazła z kolan Roba.

– Czekaliśmy na ciebie – dodał Roberto.

– No hej, też się cieszę, że dotarłam. Musiałam się spakować na jutro i sprawdzić, czy zmieszczę się w mój strój do biegania – zażartowałam, chcąc rozładować atmosferę, która zrobiła się gęsta, kiedy trzy pary oczu wpatrywały się we mnie z lekkim wyrzutem.

– Też masz jutro trening? – Daniel skupił się na mniej drażliwej części mojej wypowiedzi.

– Tak. Zaraz po siódmej lekcji.

– O, to tak jak ja.

– To co? Gramy? – spytałam, zmieniając temat na neutralny.

– A pewnie! – zgodzili się wszyscy.

Usiedliśmy do Xboxa. Najpierw zagraliśmy partyjkę kręgli, potem tenisa po dwie osoby, w końcu zdecydowaliśmy się na wyścigówki.

Dan przegrał i stwierdził, że w kosza nie mielibyśmy z nim szans.

Pewnie nie. A na pewno w realu.

– A nie opowiadałeś jeszcze, jak było w Stanach – wyrzuciłam mu, kontynuując temat sportu.

– Dziewczyno – zaśmiał się Dan – takiego wycisku w życiu nie dostałem. Myślałem, że jestem wysportowany i mam niezłą kondycję, ale tam mi pokazali, że nie doskakuję im do kolan.

– Mówi się „nie dorastać do pięt" – poprawiła go Milena.

Polonistka się znalazła.

– Ale ja mówię o skakaniu – upierał się Dan. – Jestem za słaby do NBA – westchnął.

– Daj spokój. – Podeszłam od razu, żeby go pocieszyć i położyłam dłoń na jego ramieniu. – Jesteś naprawdę dobry. I widać, że zmężniałeś przez te wakacje.

Dan spojrzał na mnie z góry.

– Jak to niby stwierdziłaś?

– No... masz więcej mięśni?

– Lustrujesz moją sylwetkę? – Poruszył zabawnie brwiami, a Rob i Mila się zaczęli śmiać.

– Nie! – zaprotestowałam gwałtownie. – Ale widzę, że się zmieniłeś przez wakacje.

– Ty też się zmieniłaś, Iw – odparł wtedy. – Ale jak ci to powiem, dostanę co najwyżej po gębie.

– Mów! – zażądałam. Wiedziałam, że przytyłam i straciłam mięśnie na nogach. Nie było mi to straszne. Aż tak...

– Hmmm... masz większe to i owo.

– Co niby?

– Noooo... – Z zakłopotaniem podrapał się po głowie. – To, co najważniejsze w kobiecie.

– Co niby?

– Tyłek i piersi.

Dan był już czerwony jak burak. Ja właśnie osiągnęłam ten sam kolor na twarzy. Ja pieprzę! Przyjaciel gapi się na mój tyłek i biust! I uznał, że urosły!

– No dobra, mogłeś tego nie mówić! – uznałam szybko.

– To ty zaczęłaś temat – prychnął.

– I właśnie go kończę.

– Ale, Iwi...

– Co znowu?

– Naprawdę ładnie wyglądasz.

– To miłe. Może ktoś w końcu zwróci na mnie uwagę – syknęłam, chcąc wyrzucić z siebie trochę frustracji.

– Ale...

– Jakbyś zaczęła chodzić w sukienkach, na pewno by ktoś zwrócił uwagę – wtrąciła się Milena.

Mina Dana wskazywała, że nie to chciał usłyszeć.

– Idziemy na lody? – Robert zmienił znowu temat. I dobrze, bo zaraz zaczęlibyśmy na siebie warczeć. Jednak nastoletnie hormony to zły doradca. Przecież byliśmy przyjaciółmi na zawsze.

– Idziemy – zgodziliśmy się wszyscy.

*

Lody u ojca Roberta jak zwykle łagodziły obyczaje. Jak na pierwszego września w lodziarni „Marcello" były tłumy. Pewnie więcej ludzi wpadło na ten sam pomysł, co my. Pan Maricielo pomachał do nas z uśmiechem, ale poprosił Roberta, żeby sam się zajął naszymi porcjami.

Roberto był obyty z łyżką do lodów i wafelkami. W końcu wychował się wśród nich.

Od razu zobaczyłam nowy smak na zakończenie lata. Maliny z mascarpone przywoływały mnie zza lady.

– Ja chcę te nowe – zaznaczyłam od razu.

– Felizia dla Iwi raz. – Rob nałożył do wafelka konkretną gałkę i mi podał.

– Grazie – odpowiedziałam, szpanując po włosku.

Pan Marcello puścił do mnie oko.

– Ja chcę te z bezą – odezwał się Dan.

– Zaczekaj, brachu, najpierw dziewczyny – upomniał go Rob. – Co dla ciebie, skarbie? – spytał Mileny.

– Masło orzechowe z czekoladą – zamówiła Mila.

– Słodko-słona Olimpia dla mojej dziewczyny raz. – Rob puścił oko do taty, a pan Maricielo się rozpromienił.

– Nałóż mojej synowej konkretną porcję – pouczył syna. – Lody to ważna rzecz w związku.

Mila spłonęła rumieńcem. W tym momencie przyszła mi do głowy niechciana myśl. Czy ona i Rob już coś... no czy próbowali? Nawet w myślach nie byłam w stanie wypowiedzieć tego słowa na „s". Jestem żenująca. Umrę dziewicą.

Robert podał lody Milenie, a w końcu nałożył ogromną porcję Danielowi. Cappuccino z bezą o irytująco brzmiącym imieniu Ivetta. Ale ja się piszę przez „w". Sam pomieszał sobie kilka smaków, ale na sam wierzch dał mrożony jogurt waniliowy, który razem z ojcem ochrzcili Mileną.

Z lodami opuściliśmy cukiernię, bo było tam za mało miejsca. Poszliśmy do parku.

– Wierzyć się nie chce, że to już, prawda? – spytał Robert, a ja o mało nie zakrztusiłam się lodami, wyobrażając sobie nie wiadomo co.

– Znaczy że co? – spytałam ostrożnie.

– No że jesteśmy w klasie maturalnej. Pamiętacie, jak szliśmy do pierwszej klasy?

Odetchnęłam z ulgą. A więc mówi o szkole.

– To było niedawno – zauważyłam.

– Ale ja mówię o pierwszej klasie podstawówki.

– No to już prehistoria – zarechotał Dan.

– Tak. Pamiętacie to zdjęcie, które mam od Roba? To z pasowania na pierwszaka? – spytała Mila.

– Byliśmy słodcy – zauważyłam.

– Byliśmy mali. A jesteśmy dorośli. Za parę miesięcy matura, a potem dorosłe życie. Kiedy to się stało?

– Zajęło nam jedenaście lat – zachichotałam. – Ale z nas stare konie.

– Od teraz już tylko się starzejemy – podjął temat Daniel. – Wiecie, niedługo pojawią się siwe włosy, zmarszczki...

– Wypluj to! – zaprotestowała Milena, mrożąc Daniela spojrzeniem bazyliszka.

Zaśmialiśmy się z Robem. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Nadal mieliśmy podobne poczucie humoru i poglądy na różne sprawy. Moja bratnia dusza wybrała jednak inną dziewczynę i trzeba było się z tym pogodzić.

Zjedliśmy lody i Robert oznajmił, że zaprasza nas na obiad, bo dziś on gotuje. Milena przystała na to z ochotą, choć wiedzieliśmy, że w gotowaniu nasz geniusz nie jest geniuszem. Potrafił nawet przypalić makaron na spaghetti.

– Dzięki, ale ja dziś muszę coś zrobić dla tych moich nierobów – wykręciłam się. – Czasem wam zazdroszczę, że macie siostry – powiedziałam do Roberta i Mileny.

– Nie ma czego! – odparli zgodnie i praktycznie jednym głosem.

– No cóż, bracia są zdecydowanie gorsi – jęknęłam.

– A ja wam zazdroszczę, że w ogóle macie rodzeństwo. Nie ma nic gorszego niż być samemu – westchnął Daniel.

– Ale za to jaki masz duży pokój! – zauważyła Mila.

Roześmialiśmy się wszyscy. Taka była prawda. Każde z nas miało coś, czego nie miało inne. Łatwo jest zazdrościć. O wiele trudniej cieszyć się po prostu z tego, co się ma.

Odprowadziliśmy z Milenę i Roberta do jego domu. Potem Dan odprowadził mnie. Stanął przed bramką i spojrzał na mnie sugestywnie.

– Co?

– Znajdzie się też porcja dla mnie? – spytał.

– Nie gotuję dziś – zaśmiałam się. – Po prostu nie chciałam iść do Roba. On przecież skopie nawet makaron.

– No tak! – Dan plasnął się otwartą dłonią w czoło. – Że też ja taki niedomyślny jestem...

– Już się przyzwyczaiłam. – Uśmiechnęłam się do niego.

– To może przyjdziesz do mnie? Mama miała zostawić zapiekankę w piekarniku.

– Z czym?

– Chyba wszystkie warzywa, jakie istnieją. Do tego boczek, pieczarki, ser i jajko.

– Brzmi pysznie.

– To jak?

– Idę.



<3<3<3

Obiecany bonusik. Miłej reszty tygodnia Wam życzę. Wracam do roboty :-*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro