Rozdział 48 - Mąż na jedną noc
Odkąd tylko Henriette sięgała pamięcią, odczuwała uciążliwy ból w lewym boku. Początkowo było to jedynie niewinne kłucie, które z czasem przemieniło się w dolegliwość, która nawracała od czasu do czasu i potrafiła spędzać jej sen z powiek. Ukojenie przynosiły jej niektóre zioła, ale efekt nigdy nie utrzymywał się zbyt długo. Musiała więc pamiętać, by regularnie zażywać napary przepisywane jej przez doktorów, nie przemęczać się i ostrożnie dobierać jedynie lekkostrawne potrawy. Przysyłano do niej coraz to nowych medyków, ale żaden nie potrafił jednoznacznie określić, z czego wynikała jej przypadłość i w jaki sposób zaradzić jej raz na zawsze. Oprócz ziołowych mieszanek, ulgę odczuwała w obecności bliskich jej osób. Niegdyś troszczył się o nią jej brat, obecny król Anglii, zaś po przyjeździe do Wersalu takim środkiem przeciwbólowym w ludzkiej formie stał się Louis. Jego brak odbił się zatem nie tylko na jej duszy, ale też na ciele.
Philippe ciągle wypytywał ją, czy przypadkiem znów nie zaczęła podupadać mocniej na zdrowiu. Nie rozplatała już przy nim swojego warkocza, by nie dostrzegł, że wykorzystywała do jego wykonania coraz więcej i więcej włosów po nieboszczkach z powodu nasilonego wypadania jej ciemno blond kosmyków. Jej cera była już nie tylko blada, lecz przezroczysta. Dlatego też zdecydowała się podjąć radykalne kroki i robić to, czego wystrzegały się wszystkie szlachetnie urodzone damy — wystawiać twarz na słońce.
Mąż nie był więc w stanie zauważyć tych dwóch zmian w wyglądzie księżnej, które zaczęły przerażać samą Minette. Mimo wszystko jego uwadze nie umknęło jej dalsze chudnięcie, choć Angielka upierała się, że ostatnio nawet trochę przytyła. Wyciągnęła ten wniosek, kiedy spostrzegła, że z każdym dniem jej suknie stawały się stopniowo ciaśniejsze. Philippe nie mógł temu zaprzeczyć, dowody były niepodważalne, a zatem temat został uznany za zamknięty. Żadne z małżonków nie wiedziało jednak, że ulubione kreacje Henriette przeszły małą metamorfozę u krawcowych, które po kryjomu zwężyły je w biodrach, w talii i w biuście. Lekarze zalecili taki zabieg, by podnieść na duchu przytłoczoną swoim stanem dwudziestoczterolatkę.
— Chluśniem, bo uśniem — zażartował mężczyzna stojący w progu sypialni angielskiej księżniczki.
Kobieta wypiła spory łyk ziołowego naparu. Od utraty dziecka bóle nasiliły się jeszcze mocniej i występowały znacznie częściej. Tak jak podejrzewali doktorzy, chorowało nie jej ciało, lecz dusza.
Minette zmarszczyła brwi, usłyszawszy głos Chevaliera. Przełknęła nerwowo lekarstwo, a następnie odstawiła filiżankę na swoją toaletkę. Jej dłoń zatrzęsła się tak bardzo, że poparzyła się gorącą cieczą. Odwróciła głowę w stronę niespodziewanego gościa, przygryzając wargi z powodu rozlania kilku kropel wrzątku na swoją skórę. Wstrzymała oddech, widząc dumną sylwetkę kawalera lotaryńskiego, która opierała się o framugę pomalowanych na biało, drewnianych drzwi. Prędko odsunęła się kawałek dalej na niewielkim taboreciku i wlepiła wzrok w blat.
— Wyjdź — zażądała chłodno.
Komnata wypełniła się stukotem jego butów do jazdy konnej. Całkowicie zignorował jej rozkaz, stawiając kolejne kroki na skrzypiących deskach podłogi. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu, cmokając z zadowoleniem. Wystrój sypialni księżnej Orleanu przypadł mu do gustu.
— Ja też za tobą tęskniłem, gołąbeczko — zaśmiał się cynicznie, zbliżając się do przerażonej damy. Złapała się natychmiast za lewy bok, zaciskając zgrzytające ze strachu i cierpienia zęby. — Tak dawno nie mieliśmy okazji spędzić trochę czasu tylko we dwoje.
Henriette poczuła, jak zawartość jej żołądka zaczęła niebezpiecznie wędrować ku górze. Nie miała pojęcia, czy zrobiło jej się niedobrze przez drażniący jej nozdrza zapach ziół, przez przeszywający ból fizyczny, czy przez obecność tego człowieka, który napawał ją trwogą i obrzydzeniem. Wiedziała, że jeśli na niego spojrzy, natychmiast zwymiotuje. Obrazy, które pojawiały się przed jej oczami na sam widok sylwetki księcia Lotaryngii, przyprawiały ją o zawroty głowy. Pragnęła wyrzucić je ze swojej pamięci prosto w otchłań zapomnienia. Nie potrafiła jednak tak po prostu puścić jego zachowania w niepamięć. Nawet wzięcie oddechu, słysząc szelest jego szat i barwę jego głosu, okazało się nie lada wyzwaniem.
— Kazałam ci wyjść — powtórzyła upartym tonem. — Nie masz prawa mnie nachodzić.
Chevalier de Lorraine doskonale zdawał sobie sprawę, że sam dźwięk jego kroków wywoływał dreszcze na ciele Minette. Spacerował więc tuż obok toaletki, przy której siedziała, czerpiąc niewysłowioną przyjemność ze świadomości, że drżała właśnie jak osika, próbując jednocześnie zakamuflować przed nim reakcje swojego ciała.
— Pij naparek, Wasza Książęca Mość. Ostatnio wyglądasz jakoś tak... niemrawo. Można by pomyśleć, że nic nie jesz — ciągnął szeptem, szurając butami po drewnianej podłodze dla wzmocnienia jej doznań słuchowych. — Taka się z ciebie zrobiła chudzinka. Wydajesz się być leciutka jak piórko... Pewnie nawet nie poczułbym żadnego oporu, gdybyś zechciała mi się wyrwać.
Dłoń Angielki zatrzęsła się tak gwałtownie, że gorąca ciecz zafalowała w filiżance niczym morskie fale. Kobieta spojrzała na Chevaliera, wijąc się w konwulsjach i łapiąc resztkami sił za kłujący ją niemiłosiernie bok. Faworyt Philippe'a pochylił się nad nią, ujął jej spoconą i poparzoną rękę, po czym pomógł jej odstawić przepisane przez doktora lekarstwo. Naczynie było już do połowy puste i bynajmniej nie wynikało to z tego, że księżna wypiła napar. Blondyn ostrożnie odsunął porcelanę, wyjął ze swojego kaftana jedwabną chusteczkę i odszedł kawałek dalej, zauważywszy stojący na stoliku dzbanek z chłodną wodą. Zmoczył materiał, nie dbając wcale o to, by nie rozlać wszystkiego na podłogę, a następnie przyklęknął przy Minette i przetarł jej podrażnioną wrzątkiem skórę.
— Jeśli ten roztwór smakuje równie wspaniale, co pachnie, to pragnę ci złożyć wyrazy najszczerszego współczucia. Śmierdzi jak mocz... W sumie podobnie jak cały Wersal — zadrwił.
Henriette zacisnęła powieki, sycząc z bólu. Powracająca dolegliwość okazała się prędko jej najmniejszym problemem, gdyż to obecność tego bezczelnego, nie znającego żadnych granic moralności mężczyzny, była wówczas główną przyczyną jej agonii. Jej gardło ścisnął niewyobrażalny strach, co nie pozwalało jej wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Modliła się w myślach, by wrócił już Philippe. On na pewno przegoniłby tego impertynenta, nie znosił bowiem, gdy kawaler lotaryński zbliżał się do niej na osobności.
Samo pojawienie się Chevaliera w komnatach książęcej pary nie zdziwiło nikogo, gdyż jego romans z królewskim bratem był powszechnie znany nie tylko w całym kraju, ale też na zagranicznych dworach. Służba przestała już więc uznawać za dziwne, że wchodził do środka nieproszony, także pod nieobecność swojego kochanka. Wcześniej jednak nie zapuszczał się do pokoi, w których najczęściej przebywała Minette. Dlatego też jego wizyta wprawiła ją w zdumienie, a fakt, że ignorował jej polecenia, podsuwał jej do głowy najczarniejsze myśli.
— Wynoś się albo zacznę krzyczeć. Louis wygna cię wtedy z Wersalu i skończy się hulanie za pieniądze mojego męża — wycedziła przez zgrzytające zęby, zebrawszy się w sobie.
— Masz szczęście, że to nie ja jestem twoim mężem. Gdybyś była moją żoną i zapomniałabyś, w którym łożu wypada ci spać, uderzałbym twoją głową o ścianę tak długo, aż stałaby się miękka jak gotowane jabłko.
Henriette zerwała się błyskawicznie z miejsca, pomimo rwącego bólu, który szturmował jej ciało z podobną zawziętością, jak jeszcze kilka miesięcy temu francuskie wojska hiszpańskie ziemie. Chevalier złapał ją stanowczo za ramię i posadził z powrotem przy toaletce, widząc, jak bardzo chwiała się na nogach.
— Przyszedłem z pewną sprawą. Nie nachodziłbym cię przecież bez powodu, to nie w moim stylu — powiedział, siląc się na poważny ton, choć jego głos załamał się na ostatnim słowie i nietrudno było wyczuć w nim nutkę ironii.
— Nie obchodzi mnie, co chcesz mi przekazać. Wypadłeś z łask absolutnie wszystkich, więc szukasz uwagi nawet u tych, których skrzywdziłeś. Prawie mi ciebie żal... Jednak nie. Po dłuższej refleksji wcale mi ciebie nie szkoda.
— A mi ciebie bardzo, Najjaśniejsza Pani. Jesteś obrazem nędzy i rozpaczy.
— Z kolei twoja zgnilizna kryje się w środku. Raduje mnie, że Philippe w końcu zaczyna ją zauważać.
Książę Lotaryngii wydawał się być zupełnie niewzruszony wypowiedzią księżnej. Ponownie sięgnął do kaftana i zaczął nerwowo w nim grzebać, szukając czegoś gorączkowo. W międzyczasie Minette odsunęła szufladę, wyjęła z niej niewielką fiolkę i pociągnęła z niej ogromny łyk, krzywiąc się przy tym tak, jakby połknęła właśnie co najmniej żywy ogień. Był to najsilniejszy środek przeciwbólowy, który przepisał jej osobisty lekarz króla. Należało go stosować w niewielkich ilościach tylko w momencie, kiedy cierpienie przemieniało się w agonię. Powodował bowiem liczne skutki uboczne m.in potężne osłabienie całego organizmu. Henriette zażywała go coraz częściej, a kiedy zmartwiony jej stanem mąż zaczął wydzielać jej coraz mniejsze porcje, przekupiła pałacowych medyków i zapewniła sobie tym samym spory zapas jedynego lekarstwa, które potrafiło przynieść jej ulgę.
— Dziś rano byłem u twoich córek, by zaprowadzić te małe urwisy na lekcje...
— Chciałeś się przypodobać swojemu kochasiowi, co? Będziesz teraz robił im za tatusia? — zadrwiła Angielka, biorąc kolejny łyk. Zacisnęła drżące wargi tak mocno, że strużka cieczy pociekła po jej brodzie. Otarła ją szybko, podobnie jak łzy bólu, które spływały obficie po jej policzkach.
— Księżniczki bawiły się w swoją mamę. Próbowały rozmawiać ze sobą po angielsku i stroiły się przed lustrem. W rzeczach jednej z Marie zauważyłem to... Pomyślałem, że ta kolia może cię zainteresować. Wątpię, by należała do którejkolwiek z waszych nieszczęsnych pociech. — Chevalier wyciągnął w stronę księżnej swoją dłoń. Między palcami ściskał drogocenne klejnoty.
Minette zmarszczyła brwi. Jej jasnobrązowe oczy biegały zagubione od twarzy znienawidzonego przez nią mężczyzny do trzymanego przez niego przedmiotu. Gwałtownym ruchem przechyliła fiolkę i wypiła jej zawartość do samego dna, po czym szybkim ruchem chwyciła biżuterię, którą otrzymała od męża dwa i pół roku temu. Pamiętała, jak Philippe przyjechał do niej po raz pierwszy do Palais-Royal, gdzie przebywała na wygnaniu, niesłusznie posądzona o morderstwo nienarodzonego dziecka faworyty króla. Podczas tej wizyty podarował jej właśnie te rubiny. A może tylko jej się to wszystko wydawało? Od tamtej chwili minęła przecież cała wieczność.
— Ach, nie ma za co. Nie musisz tak żarliwie dziękować. — Kawaler lotaryński przedrzeźniał Henriette, która gładziła wychudzonymi palcami błyszczącą w blasku świec kolię, próbując przypomnieć sobie jakieś szczegóły z tamtego pięknego, styczniowego wieczora.
— Myślałam, że zginęła — powiedziała bardziej do siebie niż do swojego towarzysza.
— Nie, po prostu ten zapchlony kundel ją gdzieś wyniósł w swoim brudnym pysku, a te małe gówniary ją znalazły i zaczęły się nią bawić.
— Dziękuję za tę porywającą opowieść, mój panie. Twój komentarz jest jak zawsze nader stosowny i potrzebny — odparła ironicznie, ale jednocześnie bardzo cicho i niewyraźnie. — Sama już nie wiem, co dzieje się naprawdę, a co jest tylko wytworem mojej wyobraźni...
Chevalier odchrząknął, mruknął coś niewyraźnie pod nosem i obrócił się na pięcie. Podniósł opartą o toaletkę laskę i skierował się do wyjścia, niemal potykając się o wylegującą się na środku komnaty Kluskę. Zaklął siarczyście, nazwał ją niewdzięczną kupą sierści, a następnie opuścił apartamenty książęcej pary. Wychodząc, przejrzał się w lustrze, wygładził swojego wąsa i poprawił starannie zawiązany pod szyją żabot.
***
Henriette zupełnie nie pamiętała, kiedy opróżniła kolejny flakonik silnego środka przeciwbólowego. Na sam widok kolii, którą zwrócił jej kilka godzin wcześniej Chevalier, poczuła, jak skręca jej wszystkie wnętrzności. Lekarstwo niemiłosiernie paliło jej gardło, przełyk i żołądek, ale kłucie w boku ustało niemal całkowicie, co wywołało blady uśmiech na twarzy Angielki. Trzęsącymi się spazmatycznie dłońmi schowała jeszcze głębiej dwie puste fiolki, po czym przysunęła do siebie bliżej świecę i zaczęła oglądać z każdej strony rubiny, usiłując sobie przypomnieć, co wydarzyło się tamtego styczniowego dnia w Palais-Royal.
— Kamienie były zimne... — wydukała do swojego odbicia w lustrze, próbując opowiedzieć sobie samej o tym, co zapamiętała. — Albo po prostu było zimno za oknem. Śnieg, styczeń, sople lodu, sama rozumiesz, moja droga. I te suknie były rozdekoltowane, bo takie podobały się Louisowi. Ale wtedy siedziałam w futrze przy kominku, więc nie, ja nie byłam zimna... To on musiał być zimny. Tak, to Philippe był zimny i kamienie też były zimne...
Przycisnęła kolię do swojej szyi, lecz nie zdołała poczuć nawet najmniejszego chłodu. Przecież jej skóra powinna być rozgrzana, spływały po niej bowiem krople potu. Minette cała płonęła, była tego najzupełniej pewna! Tak samo jak tego, że dookoła niej znów unosił się ten przeklęty szarawy dym, niby dusząca ją mgła, która próbowała porwać ją w zaświaty. Zaniosła się głośnym kaszlem, napiła się łapczywie wystygniętego już dawno naparu ziołowego i przycisnęła swoją mokrą twarz do drewnianej toaletki. Gdy oderwała na chwilę swój policzek od blatu, by przekręcić głowę na drugą stronę, po mebelku ściekały już strużki przezroczystej cieczy.
— Oświadczył mi się... — wybąkała, roznosząc palcami krople potu po płaskiej powierzchni i rysując nimi jakieś niezrozumiałe znaki. — Philippe poprosił mnie... Poprosił nas, droga Minette, byśmy zostały jego żoną.
Powieki wydały jej się nagle takie ciężkie, że nie potrafiła utrzymać ich otwartych. Osuwała się coraz bardziej ku ziemi, zjeżdżając stopniowo z toaletki ku twardej podłodze, mimo że wbijała swoje pokruszone paznokcie w drewno niczym kotka Marie Thérèse. Uśmiechnęła się szeroko, strącając bezwiednie flakoniki perfum, o które próbowała się złapać, by nie runąć jak długa na ziemię. Z kącika jej ust sączyła się obficie ślina, a kosmyki jej własnych i sztucznie wplecionych włosów zahaczały o wystające drzazgi. Trzask rozbitego szkła przywołał w końcu kilka służących, które rzuciły się ku wątłej księżnej. Nie zdążyły jednak zamortyzować jej upadku. Henriette huknęła z ogromną siłą, zaciskając w przemoczonej dłoni rubinową kolię.
— Take me to my bed — rozkazała po angielsku, podnosząc się na łokciach. — To the bed — powtórzyła głośniej, gdy kobiety nie zrozumiały jej żądania. Wskazała drżącymi palcami na swoje łoże, po czym wsparła się na dwórkach, doczołgała z ich pomocą do posłania i pozwoliła przebrać się w nocną koszulę. Nie poruszała się ani trochę, służące czuły się więc tak, jakby bawiły się lalką. — The Duke of Orleans should receive my answer tomorrow. I shall become his wife since Louis XIV does not wish to marry the daughter of the beheaded king and the sister of the landless sovereign.
Damy dworu popatrzyły na siebie ukradkiem, ale żadna z nich nie odezwała się ani słowem. Przywykły już do dziwacznych zachowań swojej pani, chociaż nigdy wcześniej nie zwracała się do nich w swoim ojczystym języku. Gdy wyszły z sypialni, postanowiły poczekać do rana i powiadomić o wszystkim doktora. Uznały zgodnie, że na razie Angielce najbardziej przyda się spokojny sen.
— I shall not miss England... I shall only miss you, Sire... — wybełkotała Henriette, balansując na granicy dwóch światów.
Nie wiedziała, czy wątłe płomyki świec przestały drażnić jej oczy, bo odpłynęła w objęcia Morfeusza, czy dlatego, że ktoś je zgasił. Skłaniała się raczej ku tej drugiej opcji, gdyż usłyszała cichutkie chuchnięcie, tak subtelne, jakby wydobyło się z warg anioła, który odwiedził ją tej nocy i położył się obok jej ciała. Łoże zaskrzypiało pod ciężarem jego skrzydeł, zaś skórę księżnej przeciął strumień chłodnego powietrza, gdy ten odchylił cienką, letnią pierzynę. Pochylił się nad jej twarzą i złożył na jej ustach wyjątkowo czuły pocałunek. Zaskakująco ciepły jak na pocałunek śmierci.
— Minette... Śpisz już?
Otworzyła oczy, które wydały się nagle jakieś dziwnie puste. Philippe uniósł w zdumieniu brwi, przyglądając się jej jasnobrązowym tęczówkom. Dwudziestoczterolatka patrzyła prosto na niego, ale natychmiast odniósł wrażenie, że widziała coś więcej. Spoglądała jakoś wyraźniej niż on, jakoś świadomiej, jakoś głębiej, zupełnie jakby właśnie poznawała wszystkie tajemnice całego wszechświata.
— To ty, Monsieur. Wiedz, że się zgadzam. Pragnę zostać twoją żoną.
Ucałował jej czoło. Potem oba policzki. Na koniec czubek nosa. Uśmiechnęła się tak promiennie, że spowite mrokiem pomieszczenie rozjaśniało w jakimś osobliwym blasku. Apartamenty książęcej pary zaświeciły mieszaniną złota i srebra. Jaśniej niż księżyc. Jaśniej niż słońce.
— O czym ty mówisz, najmilsza?
— Głuptasie... Nie rozbawiaj mnie. Przyjechałeś prosić o moją rękę.
Angielka otworzyła drżącą pięść, w której skrywały się drogocenne kamienie. Philippe rozpoznał je bez najmniejszego problemu. Odetchnął z ulgą, widząc, że Minette wcale o nich nie zapomniała. Zbliżył się do swojej małżonki, lecz ta prędko uciekła na skraj posłania, opatulając się całą pościelą, jaką tylko miała pod ręką.
— Co ty tutaj robisz? Nie możemy być sami w komnacie, a tym bardziej w jednym łożu — powiedziała z wyrzutem w głosie, przyglądając się mu przerażona. Skrzywiła się, zawijając się coraz bardziej w pierzynę. — Kto cię tutaj wpuścił? Jeśli to się wyda, moja reputacja będzie doszczętnie zrujnowana.
Książę Orleanu oparł się o ścianę, czując, jak odpływają z niego absolutnie wszystkie pokłady energii, które zdołał kiedykolwiek zgromadzić. Utkwił zmęczony wzrok w suficie, mrugając coraz szybciej powiekami. Jego lewa noga zwisała z posłania, zaś prawa była cała napięta i wyprostowana. Oddychał ciężko, zastanawiając się nad jakąś sensowną odpowiedzią. Czy powinien grać w tę grę, która dla poślubionej przez niego niewiasty była rzeczywistością? Nie, on nie potrafił żyć w ułudzie.
— Od siedmiu lat jesteś moją żoną — rzekł z takim przekonaniem, jakby musiał właśnie bronić się przed sądem. — Urodziłaś mi trójkę dzieci, z których jedno zabrał do siebie Bóg. Marie Louise? I Marie... Philippe'a. Dałaś mi syna. Nazwaliśmy go Philippe.
— Mhm. Nie pamiętasz ich imion. Brzmisz bardzo wiarygodnie, Monsieur — zaśmiała się szczerze księżna, spoglądając ukradkiem na bruneta.
Orleański plan poczuł ogromny wstyd, gdyż za nic w świecie nie mógł przypomnieć sobie, jakie imiona nosiły jego córki. Angielka wyglądała na tak rozbawioną tą całą sytuacją, że łzy bezradności same zaczęły cisnąć się do jego oczu.
— Ach, mój piękny panie... Ty mnie po prostu tak bardzo pragniesz, że nie możesz wytrzymać do naszego ślubu! — zawołała, po czym natychmiast zasłoniła swoją buzię, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy i nakryje na schadzce z narzeczonym. — Ależ ty jesteś przystojny.
Henriette zaniosła się kaszlem, odganiając niewidzialną mgłę, która wdzierała się szturmem do jej płuc. Wyplątała się z kilku warstw śnieżnobiałego nakrycia, dysząc przy tym ciężko, jakby dopiero co przebiegła maraton. Z jej nosa pociekła strużka krwi, której najwidoczniej nie zauważyła, zaś z jej włosów wysuwała się z każdym ruchem równie czerwona wstążka. Jej nocna koszula była wilgotna i przyklejała się do jej drobnych piersi i kościstych ramion.
— A ja ci się podobam? Będziesz mnie kochał? — zapytała z nadzieją w głosie, ścierając ciepłą krew i łącząc ją z wielkimi kroplami potu, które gromadziły się tuż nad jej spierzchniętymi wargami. Książę wzdrygnął się, gdy przetarła spocone, poszarzałe policzki, zostawiając na nich ślady tego, co wypłynęło z nosa. Wyglądała, jakby płakała krwawymi łzami.
— Nigdy nie potrafiłem kochać cię wystarczająco dobrze, moja piękna żono...
— Nikt z nas nie może dać z siebie więcej niż jest w stanie, Philippie.
Księżna uśmiechnęła się delikatnie, chwyciła za kłujący ją bok i położyła przodem do mężczyzny, utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Brunet nieśmiało przysunął się bliżej, spoczął na tej samej poduszce i splótł swoje palce z palcami Minette. Przygryzł dziąsło, wpatrując się w jej martwą, lecz zarazem promieniejącą z radości twarz. Ostrożnie starł ślady krwi spod powiek angielskiej księżniczki. Wzdrygnął się, poczuwszy jak bardzo była zimna. Zupełnie jak trup.
— Czeka nas piękne wspólne życie po ślubie — wyszeptała, głaszcząc jego gładką skórę. Jej zaczerwienione, wyczerpane oczy błyszczały tak, jak nigdy dotąd. — Pamiętasz bal maskowy w Fontainebleau w 1661 roku? Siedem lat temu, mój Boże... Widziałam cię wtedy w ogrodzie z Françoise. Całowaliście się. Nie wiem, dlaczego byłam o ciebie zazdrosna. Może dlatego, że zawsze się w tobie kochałam — westchnęła, nie zdając sobie wciąż sprawy, że byli wówczas świeżo po złożeniu przysięgi małżeńskiej.
Philippe pocałował jej usta, by nie słyszeć już więcej zagubienia w jej głosie. Choroba i ogromne cierpienie pomieszały jej zmysły na tyle, że nie miała pojęcia, co tak naprawdę wydarzyło się w jej życiu. Księżna oderwała się od niego, wciągając łapczywie powietrze i drżąc z emocji.
— Nastawał nowy dzień. Słońce i księżyc walczyły o dominację na niebie, ale ostatecznie wszyscy wiedzieli przecież, że zwycięży najjaśniejsza z gwiazd. Tak to już bywa na tym świecie... — mówiła coraz szybciej, jakby kończył jej się czas. — Oglądając przyfruwającą do was jak na skrzydłach jutrzenkę, powiedziałeś do pani d'Aubigné, że wszystkie poranki świata są bez powrotu.
— Teraz wiem, że nie tylko poranki... — wymamrotał Philippe, patrząc na małżonkę zaszklonymi oczami. — Dzisiejsza noc nie wydarzy się już nigdy po raz drugi.
Ciałem Minette przeszedł najintensywniejszy dotychczas spazm. Serce damy tłukło tak mocno w jej piersi, że niemal zagłuszało ich szeptanie. Jej oddech zaświszczał, jakby z trudem przedostawał się przez jej nozdrza, z których pociekła znów krew. Nie dbając już wcale o swój wygląd, starła ją białym rękawem.
Doznała nagle przedziwnego przypływu siły. Popatrzyła na księcia Orleanu podkrążonymi oczami, w których zapłonął niespodziewanie ogień nie do ugaszenia. Zsunęła z jednego ramienia swoją koszulę nocną, wyczekując jego reakcji. Nie doczekawszy się jej, sama ściągnęła z siebie ubranie.
— Skoro tak, bądź dziś po raz pierwszy moim mężem... Resztę nadrobimy potem. Po tym jak staniemy razem przed ołtarzem.
— A co jeśli wszystkie noce świata też są bez powrotu? — wychlipał Philippe, uświadamiając sobie ogrom straconego czasu.
Henriette przewróciła oczami, po czym spojrzała na niego z czułością, którą nigdy przecież się nawzajem nie obdarzali.
— Wtedy trzeba nam cieszyć się tym, co pozostawi nam los. Choćbyśmy mieli kochać się tylko tej jednej jedynej nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro