Rozdział 46 - Wdzięczność i jej konsekwencje
Jeśli ktoś zapytałby którąkolwiek z licznych dwórek Athénaïs, jak scharakteryzowałaby swoją panią jednym zdaniem, ta bez wahania odpowiedziałaby, że markiza miała zawsze dobry humor. Niektórzy kłócili się, że nie pozwalała sobie okazywać złości ani smutku, by uniknąć tworzenia się zmarszczek, które obficie pokrywały twarze jej rówieśniczek. Nie była to jednak prawda, gdyż Montespan często śmiała się do rozpuku, szczególnie w towarzystwie króla, a intensywna mimika również nie pozostawała bez wpływu na cerę. Trzydziestokilkulatka wyznawała filozofię, że szczęśliwi żyją dłużej i wyglądają młodziej, dlatego też zazwyczaj promieniała niczym najjaśniejsza gwiazda, czym zaskarbiła sobie sympatię śmietanki wersalskiego towarzystwa.
Dzisiaj miała szczególny powód do radości — był czwartkowy wieczór, a zeszłego dnia odbył się uroczysty przejazd władcy przez Paryż. Z samego rana przyszedł do niej starannie napisany liścik, w którym kochanek zapowiedział jej swoją wizytę. A więc to ona miała dostąpić zaszczytu podejmowania go w swoich apartamentach podczas jego pierwszej od roku nocy w Wersalu. To za nią musiał tęsknić najbardziej, skoro to o niej pomyślał, gdy tylko opadł kurz z pola bitwy. Nie mogła przecież wiedzieć, że pani Maintenon zdołała ją wyprzedzić, spotykając się z Louisem w jego namiocie, jeszcze przed dotarciem wojsk do stolicy.
Usłyszawszy kroki w progu swojej sypialni, nieśpiesznie oderwała się od książki, którą właśnie czytała. Zaznaczyła odpowiednią stronę czerwoną wstążeczką, doczepioną do pięknego wydania, po czym zamknęła lekturę. Lubiła zawsze wyglądać na zajętą, żeby Louis przypadkiem nie pomyślał sobie, że cały jej dzień pochłaniało jedynie czekanie na jego uwagę. Swój czas wypełniała zatem po same brzegi: osobiście prowadziła korespondencję z zarządcami swoich majątków, interesowała się literaturą, muzyką i teatrem. Nie tylko jako pierwsza wiedziała, co wypada na siebie włożyć w danym sezonie, ale też sama stawała się prekursorką licznych trendów. Potajemnie czytała gazetę, choć nie uważano tego za stosowne w przypadku płci pięknej. Robiła to więc od razu po otrzymaniu swojego egzemplarza, najczęściej kilkukrotnie, po czym paliła go własnoręcznie w kominku. Wśród doradców jej kochanka znalazło się kilkoro ministrów, którzy zdawali jej raporty z narad, ponadto utrzymywała stały kontakt ze swoją szpiegowską siatką, rozsianą po najróżniejszych miejscach w pałacu. Najbardziej imponowała jednak królowi swoim talentem tanecznym i wokalnym. Od kilkunastu lat uświetniała jego dwór swoim śpiewem, którym zdołała podbić jego serce. Co więcej, nie znalazł jeszcze dla siebie bardziej godnej partnerki do tańca. Z kolei przy stole zjednywała sobie sympatię dzięki wyrafinowanym żartom i ciętemu językowi. Napięty grafik markizy nie przewidywał tylko jednego — jej dzieci.
Trzydziestokilkulatka zdziwiła się, gdy jej oczom ukazała się nie ta osoba, której oczekiwała. Od razu włożyła na twarz wyćwiczony uśmiech, ale nie pokusiła się o złożenie ukłonu. Skoro była w swoich apartamentach, pełniła rolę gospodyni, a Marie Thérèse powinna się zachowywać tak, jak na gościa przystało. Uprzejmie i bez wywyższania się.
— Ach, to ty... To wielki zaszczyt móc podejmować cię w moich skromnych progach, pani. Przyznaję ze smutkiem, że nieczęsto mam okazję cię tutaj widywać. Niektórzy złośliwi dworzanie szepczą między sobą, że nie składasz mi już wizyt, bo nie chcesz oglądać moich komnat, których rzekomo mi zazdrościsz. Wyjątkowo parszywe plotki, prawda? — zagadnęła, podchodząc do niej bliżej. Kąciki jej ust nie opadły ani o centymetr, ale cynizm obecny w jej głosie, zdradzał wszystko. — Może zechcesz usiąść i się czegoś napić?
— Niemal zapomniałam, jak bardzo jesteś gościnna, Madame. Wydaje mi się tylko, że ci sami plotkarze naśmiewali się z tego, że tak naprawdę cały twój majątek zależy od kaprysów naszego pana — odparła królowa, siadając na sofie obok swojej rywalki. — Muszą być głupcami, by sądzić, że pani Montespan może kiedyś wypaść z łask i stracić zupełnie wszystko.
— Zapewniam panią, że nikt w Wersalu nie jest bezpieczny i nie może czuć się stabilnie, jeśli chodzi o humory Jego Królewskiej Mości. Nieważne, na jak wysokim stołku został posadzony dzięki swojej pozycji lub charyzmie. Każdym, nawet najwyższym stołkiem, można potrząsnąć.
— Czyżby zaczęła się pani zsuwać ze swojego taborecika? — zadrwiła Hiszpanka, biorąc do ust filiżankę herbaty, którą postawiła przed nią służąca.
Madame de Montespan doskonale zdawała sobie sprawę, że królowa usiłowała się do niej zbliżyć, by zawiązać z nią sojusz przeciwko Françoise. Odkąd tylko wyszedł na jaw jej romans z mężem hiszpańskiej infantki, w dawnej przyjaciółce guwernantki zapłonęła taka żądza zemsty, jakiej markiza nie widziała od lat. Wiedziała, że cios w plecy ze strony tak niegdyś bliskiej jej osoby musiał być dużo bardziej bolesny od cierpienia, które zadawały jej wcześniejsze kochanki króla. Zazdrosna małżonka potraktowała tę zdradę wyjątkowo osobiście, zważywszy na zaufanie, którym kiedyś obdarzyła obecną faworytę oraz jej zażyłą relację z Ludwiczkiem.
— Siedzę całkiem wygodnie na sofie, dziękuję za troskę. Najwyraźniej odniosłam mylne wrażenie, że to ty, Najjaśniejsza Pani, złożyłaś mi wizytę i że to ty chciałaś prosić mnie o pomoc. Skoro jesteś tak pewna swojej pozycji, mogę jedynie zaproponować ci coś na osłodzenie twojego losu, zamiast udzielić ci wsparcia — powiedziała szyderczo Athénaïs. Zaczekała, aż jej dwórki przyniosą do stolika tacę ze słodyczami, po czym sama poczęstowała się chrupiącym ciasteczkiem, spoglądając głęboko w oczy Marie Thérèse.
Dwudziestodziewięciolatka popatrzyła z nadzieją na metresę, która wciąż uśmiechała się do niej pobłażliwie. Mimo że połowę trzydziestki miała już za sobą, uważano ją powszechnie za jedną z najpiękniejszych kobiet w kraju. Jej twarz była niezmiennie gładka, figura nienaganna pomimo czterech ciąż, z których wszystkie zakończyły się wydaniem na świat zdrowych dzieci (swojego męża obdarowała tylko jednym synem, nim została pierwszą faworytą Louisa). Zawsze wyglądała, jakby dopiero co skończyła pozować do portretu, jej toaleta była bowiem najbardziej wyszukana spośród wszystkich dam na dworze. Marie Thérèse nie potrafiła uwierzyć, że Athénaïs miewała gorsze dni, kiedy to włosy nie układają się tak jak trzeba lub pod oczami pojawiają się cienie. Jej uroda nie miała zamiaru przeminąć, przynajmniej nie w oczach monarchy. A ostatecznie tylko jego sposób pojmowania piękna mógł mieć jakiekolwiek znaczenie.
— Podobno nic tak nie łączy jak wspólny wróg — odezwała się królowa, przerywając ciszę, która zapadła między nią a jej rozmówczynią. — W obliczu nowego zagrożenia powinnyśmy zapomnieć o tym, co niegdyś nas poróżniło.
— Naturalnie. Zamieniam się w słuch, Madame... Oczywiście spodziewam się, że masz dla mnie jakąś propozycję. Przecież nie zdecydowałabyś się przyjść do mnie w emocjach. Nie do kobiety o tak nędznej pozycji jak ja, w porównaniu chociażby z tobą, pani.
Hiszpańska infantka nie tak wyobrażała sobie rozmowę z Montespan. Spodziewała się raczej, że faworyta będzie zachwycona jej pomysłem połączenia sił i wspólnego wystąpienia przeciwko Françoise. Ona jednak sprawiała wrażenie, że pani d'Aubigné niewiele ją obchodzi i nie wyczuwa w niej najmniejszego zagrożenia. Cóż z tego, że mąciła w głowie króla od czterech lat? Cóż z tego, że otrzymała od niego kosztowności przewyższające swoją wartością ludzkie pojęcie, do tego pałacyk nad Loarą, tytuł markizy de Maintenon i stabilną pozycję w towarzystwie? Cóż z tego, że monarcha ganiał za nią jak lew za gazelą, nie nudził się jej towarzystwem i wysyłał do niej codziennie nowy list? Athénaïs siedziała niewzruszona, nie mając zamiaru tak po prostu zjednoczyć się z królową, użyczyć jej swojego przebiegłego rozumu, jeśli ta nie zaproponuje jej czegoś więcej. Ostentacyjnie demonstrowała całym swoim ciałem, że nie boi się jakiejś podrzędnej nałożnicy i zdaje sobie sprawę, że to ona musiałaby stać się mózgiem całej operacji, gdyby zdecydowała się intrygować razem z Marie Thérèse.
— Ile jesteś w stanie poświęcić dla zemsty, Madame? — zapytała nagle markiza, układając się wygodniej na sofie. Drogocenne kamienie zdobiące jej szyję i zwisające z jej uszu zaświeciły w blasku licznych świec. — Czy poświęciłabyś uczucie?
— Zapewniam cię, że już dawno przestałam czuć cokolwiek.
Montespan spuściła wzrok i utkwiła go w fusach zgromadzonych na dnie porcelanowej filiżanki. Czyżby widziała w nich swoją przyszłość? Dokładnie taką, jaką sobie wymarzyła wiele lat temu? Wizję, w której nikt nie może się z nią równać?
Żadna z pań nie mogła wiedzieć, że tuż za ścianą, w pokoju dziennym, kilka minut temu zatrzymał się zaciekawiony ich konwersacją mężczyzna. Miał na sobie ubranie nocne, więc jego przybycia nie zwiastował stukot wysokich obcasów. Monarcha zmierzył morderczym wzrokiem damy dworu, które chciały uprzedzić swoją panią o kolejnym gościu. Doszło do nich prędko, że pod żadnym pozorem nie wolno im było nawet drgnąć.
Louis od samego początku starał się z całych sił zrozumieć rozmowę, którą jego żona prowadziła z Athénaïs w języku hiszpańskim. Spotkanie tych dwóch kobiet na osobności od razu wydało mu się co najmniej podejrzane, a ton ich głosów jedynie utwierdził go w przekonaniu, że nie była to zwykła pogawędka o pogodzie. Tymczasem, zdawał sobie sprawę, że nie miał szans pojąć wszystkiego, o czym tak zawzięcie rozprawiały. Przynajmniej nie bez pomocy kogoś, kto posługiwał się biegle ojczystym językiem jego małżonki.
Pomiędzy dwórkami Montespan stała również Hiszpanka, którą dawno temu poprosił o pomoc w porozumieniu się z żoną, gdy prowadził śledztwo dotyczące otrucia jego ukochanej Françoise. Umyślnie nazwał ją wówczas panią Sanchez, mimo że miała na nazwisko Hernandez. Louis specjalnie popełnił błąd, by nie budzić niepotrzebnie podejrzeń Marie Thérèse. Nie pamiętał, czy spędził z nią jedną noc, czy spotkali się dwa razy i prawdopodobnie w ogóle wyrzuciłby ten przelotny romans z głowy, gdyby nie widywał jej od czasu do czasu przy boku swojej królowej. Była piękna, lecz nie wyróżniała się niczym specjalnym. Teraz jednak ważne było tylko to, że potrzebował tłumacza. Najlepiej takiego, który zachowa dyskrecję. Spoglądał więc na nią tak wymownie, że natychmiast poczuła rozchodzące się po całym jej ciele ciepło.
— Señora... Wie pani, co robić — wyszeptał, podchodząc do niej na palcach. — Pragnę poznać każdy szczegół ich rozmowy. Proszę nie próbować czegokolwiek przede mną ukrywać.
Serce w piersi kobiety zamarło, kiedy tuż za nią znalazła się tak dobrze jej znana sylwetka. Znieruchomiała, czując na swoim karku przyspieszony oddech upragnionego mężczyzny, który śnił jej się zawsze, gdy udawała się do krainy marzeń. Minęło tyle lat, odkąd zwrócił na nią uwagę ten jeden jedyny raz, a ona wciąż nie potrafiła wyrzucić z pamięci tej pięknej, króciutkiej chwili spędzonej w jego ramionach. To, co dla niego było kroplą w morzu przygód z płcią przeciwną, dla niej stało się bezdennym oceanem. Od tamtej nocy całe jej życie obracało się wokół wspominania momentu, w którym była tak bardzo szczęśliwa. Konsekwentnie odrzucała wszystkie propozycje mariażu, byleby tylko móc czasami spojrzeć na swojego władcę. Dostrzec jego majestatyczną postać przemykającą przez korytarze Wersalu, usłyszeć jego głos roznoszący się po francuskich ogrodach, wyczuć zapach jego perfum, które pozostawiał na poduszce po spotkaniu z żoną. Gdyby tylko miała więcej odwagi! Mogłaby wtedy coś rozlać, coś upuścić, jakoś na niego wpaść, znaleźć jakikolwiek sposób, by przypomnieć mu o swoim istnieniu. Ona jedna nie potrafiła się na to zdobyć, czekała zatem w milczeniu, aż pewnego dnia znów ją zauważy i zada jej to samo pytanie, co tego pamiętnego gorącego czerwcowego wieczora: Czy zechce mnie pani uszczęśliwić?
A teraz naprawdę za nią stał i się do niej zwracał! Niewiele myśląc, zaczęła tłumaczyć, bo co miała innego zrobić? I tak nie pozostawiono jej wyboru. Składała więc najstaranniejsze, najpiękniejsze francuskie zdania, w które zamieniała to, co usłyszała po hiszpańsku. Król pochylał się tuż nad jej wargami, aby mogła mówić jak najciszej. Jego bliskość przyprawiała ją o zawroty głowy i odbierała jej dech w piersiach. Co więcej, przytrzymywał ją w pasie, bojąc się, że pani Hernandez upadnie z gotujących się w niej emocji, przez co oboje zostaną nakryci.
— Zawsze było mi ciebie żal, pani, choć nigdy nie uważałam się za kobietę wrażliwą i empatyczną. Można pomyśleć, że pomagając ci, pomagam i sobie, ale ja widziałam już wiele takich Françoise, które przeminęły z wiatrem. Potrzebuję jakiejś bardziej przekonującej motywacji. Nie będę ukrywać, że nasze relacje nigdy nie były wyjątkowo... zażyłe — powiedziała Montespan dziwnie radosnym głosem.
Marie Thérèse poczuła się tak upokorzona, że zabrakło jej słów. Zamrugała szybko powiekami, usiłując powstrzymać napływające do nich łzy. Do jej głowy nie przychodziła ani jedna rzecz, którą posiadała jako królowa i której mogłaby jej pozazdrościć postawiona od niej znacznie niżej w hierarchii faworyta. Zwykła metresa miała wszystko — ogromne uznanie, miłość i sympatię króla, niezliczone bogactwa, szacunek na dworze, oddanych ludzi, troje prawnie uznanych dzieci. Zaś ona, przedstawicielka wielkiej dynastii, stała się jedynie obiektem plotek i drwin. Naśmiewano się z jej francuskiego, z braku znajomości najprostszych tańców, nie obeznania w sztuce. Plotkowano, że Louis nie tylko nie słucha jej opinii, ale nawet z nią nie rozmawia. Co taka kobieta jak ona mogła zaproponować nieoficjalnej żonie swojego męża?
— Nigdy więcej nie wejdziesz mi w drogę. Zaniechasz wszelkich żałosnych prób odzyskania dawno utraconego uczucia ze strony Jego Wysokości. Zaakceptujesz w pełni, że wygrałam tę wojnę, mimo że to ja odebrałam ci małżonka. Pogodzisz się z tym raz na zawsze, usuwając się do samego końca w cień. — Markiza sama przedstawiła swoje żądania, widząc zagubienie Hiszpanki. — Wtedy możesz liczyć na moją sympatię.
— Wiesz, do kogo mówisz? — wymamrotała Marie Thérèse ledwo słyszalnym głosem. Nie potrafiła uwierzyć, że upadła tak nisko, by uznawać swoją porażkę przed nałożnicą. Miała tak po prostu oddać jej swojego męża, nie wyrażać żadnego sprzeciwu?
Hiszpańska infantka zaczęła nerwowo wygładzać wierzchnią warstwę swojej obfitej sukni. Cała pewność siebie, którą miała w momencie, gdy przekraczała próg komnat pierwszej faworyty króla, uleciała z niej szybciej niż wierność tego, o którego niegdyś tak zawzięcie między sobą rywalizowały. Rozmawiały po hiszpańsku, tymczasem to Montespan zdawała się dominować w tej uszczypliwej wymianie zdań.
Damy jednocześnie odstawiły porcelanowe filiżanki na niewielkie talerzyki, zakłócając panującą w sypialni ciszę. Starsza z kobiet ponownie zabrała głos:
— A czy ty wiesz, w jakiej znajdujesz się sytuacji? Jeśli ja też stanę przeciwko tobie, jesteś skończona. Nie masz tutaj nikogo, kto by się o ciebie zatroszczył. Twoja ukochana dwórka przez wiele miesięcy prowadziła podwójne życie, tuż za twoimi plecami. Zbliżyła się do ciebie i do Wielkiego Delfina, chcąc zająć twoje miejsce. Zabrała ci już władcę, teraz kolej na małego Ludwika. Kiedyś doczeka się w końcu syna... Domyślasz się pewnie, że postawi własne dziecko ponad cudze. To kobieta nieprzewidywalna, może wyjść z tego jakaś tragedia. Książę prędzej czy później przeszkodzi jej w realizacji celów i Françoise zdecyduje się go pozbyć. Powiedz mi, kto zdoła ją zatrzymać, kiedy ma do niego bezpośredni dostęp? Niestety, Madame, prawda jest taka, że nawet nie będziesz wiedzieć, kiedy zamorduje Ludwiczka... Co z ciebie za matka, jeśli temu nie zapobiegniesz?
Marie Thérèse stała się niemal tak blada, jak okalająca jej szyję koronka. Jej wargi zadrżały nieznacznie, podobnie jak dłonie, na których lśnił pierścień symbolizujący zawarcie związku małżeńskiego z Louisem. Bezwiednie wyszeptała słowa jakiejś modlitwy, choć nie wierzyła, że jej była przyjaciółka mogłaby posunąć się do tak okrutnej zbrodni. Atmosfera stała się wyjątkowo gęsta.
— Ty też jesteś matką, a jednak zabiłaś nowe życie w łonie tej dziwki, po czym zrzuciłaś swoje grzechy na niewinną Henriette — oburzyła się królowa. Być może nie potrafiła opiekować się dobrze swoim synem, ale markiza była ostatnią osobą, która powinna udzielać komukolwiek rad rodzicielskich. — Księżna już zdążyła spisać swoją dawną miłość na straty, nawet jeśli jej serce wciąż się temu przeciwstawia. Uwierz mi, że doskonale wiem, jak to jest... Dlatego nie przekonasz mnie, że to ona jest wszystkiemu winna.
— Muszę cię zmartwić, pani, lecz ważne jest tylko to, w co wierzy król. W tym pałacu nie ma znaczenia, kim jesteś. Liczy się to, za kogo on cię uważa.
Palce Louisa zacisnęły się mocniej na talii pani Hernandez. Gdy przetłumaczyła mu szeptem ostatnią kwestię, którą wypowiedziała jego metresa, napiął wszystkie mięśnie, przyciągając do siebie bezwiednie Hiszpankę. Dama dworu cofnęła delikatnie biodra w stronę jego krocza, po czym od razu zagryzła wargi, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Przez głowę mężczyzny przegalopowało tyle myśli naraz, że zrobiło mu się słabo.
Uważnie przeanalizował wszystko, co usłyszał. Ostatecznie jego Athénaïs wcale nie przyznała się do winy. Słusznie zauważyła, że mordercą jego nienarodzonego dziecka jest ten, kogo wskaże on sam, a nie ten, kto faktycznie popełnił zbrodnię. Nie oznaczało to jednak, że sama maczała we wszystkim palce. Montespan była przecież bardzo sprytna i zdawała sobie sprawę, że wypieranie się nie przyniesie pożądanego skutku, wolała zatem spojrzeć na całą kwestię z innej strony, wytłumaczyć królowej, kto tak naprawdę pociąga za sznurki. Markiza nie zadeklarowała też pomocy w pozbyciu się pani d'Aubigné. Jedyne, co zrobiła, to ostrzegła hiszpańską infantkę, by uważała na swojego syna. Wyświadczyła jej zatem przysługę, dając kilka dobrych rad. Co więcej, wspomniała, że jest gotowa zakopać topór wojenny, jeśli tylko Marie Thérèse zaakceptuje swoją porażkę i przestanie próbować ratować małżeństwo, z którego pozostały jedynie zgliszcza. Mimo że jego kochanka nie powiedziała niczego, co mogłaby chcieć przed nim ukryć, w jego sercu i tak zakiełkowało po raz pierwszy ziarno wątpliwości.
Tego wieczoru nie zdołał już podsłuchać niczego wartego uwagi. Na pewno wiedział więc tylko jedno — królowa i jego pierwsza faworyta podpisały zawieszenie broni. Jego zdaniem Françoise postąpiła rozważnie, wyjeżdżając do pałacyku w Maintenon nad Loarą na czas wojny. Nie powinien zostawiać jej samej ze swoją zazdrosną żoną. W jednej chwili zwątpił, czy postąpił słusznie, oczyszczając ją z wszelkich zarzutów, gdy guwernantka została otruta. Po tej rozmowie nabrał większych podejrzeń co do swojej małżonki. Jakby nie patrzeć, to ona szukała wsparcia u Montespan i to ona została zdradzona przez przyjaciółkę.
— Dziękuję za pomoc. Pragnę się odwdzięczyć. Dlatego też spełnię pani jedno życzenie. Co by cię uszczęśliwiło, Madame? — zapytał półgłosem swoją tłumaczkę.
Dama wypuściła głośno powietrze, zbierając się w sobie. Przytrzymała jego dłonie, które zaczęły zsuwać się z jej talii. W końcu wydukała cichutko:
— Wy, Sire.
Zmierzył ostrzegawczym wzrokiem dwórki markizy. Tak silne spojrzenie nie wymagało żadnego werbalnego komentarza. Jego zimne stalowoniebieskie oczy kategorycznie zakazywały im wspominania swojej pani ani słowem o tym, że była przez niego podsłuchiwana. Gdy wszystkie posłusznie popatrzyły się na podłogę, zwrócił twarz w stronę stojącej wciąż do niego tyłem pani Hernandez, po czym założył za jej ucho niesforny kosmyk włosów, który wyślizgnął się ze starannego upięcia.
— Proszę mnie dziś odwiedzić. Wówczas okażę pani swoją wdzięczność.
***
Hiszpanka wracała przed świtem z apartamentów władcy do swojego niewielkiego pokoiku, który niegdyś zajmowała pani d'Aubigné. Śmiała się więc w myślach, że może przy odrobinie szczęścia podzieli los Françoise. Obie startowały z tego samego punktu, zamieszkiwały w tej samej komnacie, służyły tej samej kobiecie i dostały się w łaski króla. Spędziła w ramionach Louisa większość nocy, starając się zadowolić go tak, jakby zależało od tego jej życie. W międzyczasie wypił kilka kieliszków wina, prowadził z nią niezobowiązującą, kurtuazyjną rozmowę, a nawet przeczytał jej wiersz, który ostatnio wyjątkowo przypadł mu do gustu. Nie ograniczał się jedynie do kontaktów cielesnych, choć to one bez wątpienia wypełniły większość ich spotkania.
Pani Hernandez leciała do siebie jak na skrzydłach. Zapamiętała każdą sekundę, jaką poświęcił jej monarcha, każde słowo, jakie do niej wypowiedział i każdy dotyk, jakim ją obdarował. Nie mogła posiąść się ze szczęścia, że adorowany przez nią mężczyzna wreszcie sobie o niej przypomniał. Opatuliła się ciaśniej narzutą, którą sam zarzucił na jej nocną koszulę, nim pozwolił jej odejść. Teraz wystarczyło tylko czekać, aż zaprosi ją ponownie. Mając jednak w głowie kolejne, znacznie świeższe i jeszcze piękniejsze wspomnienia z nocy, która właśnie chyliła się ku końcowi, kobieta nie uznawała oczekiwania za coś bolesnego i nużącego, lecz za doświadczenie niesłychanie przyjemne i rozpalające w jej sercu jeszcze większy ogień pożądania.
Minęła kilku gwardzistów, po czym skręciła w ostatni korytarz, który dzielił ją od ciasnego pokoiku. Nie mogła się doczekać, by zanurzyć się w ciepłą pierzynę. Schować się pod nią aż po czubek nosa i rozmyślać jeszcze przez godzinę lub dwie o tym, co właśnie wydarzyło się między nią a królem. Obawiała się, że z podekscytowania nie będzie w stanie zasnąć do końca tygodnia, ale czy było to teraz ważne? Jej serce przepełniała taka radość, że miała ochotę wyściskać każdego, kto tylko stanąłby na jej drodze.
I faktycznie, jak na zawołanie, nagle została otoczona przez trzech mężczyzn, którzy wyszli z zagłębień w ścianach. Odwróciła się nerwowo, ale strażnicy nie zareagowali na obecność intruzów. Miała przeczucie, że ktoś rozkazał im wcześniej, by byli głusi i ślepi na ich działania. Popatrzyła z lękiem na trzy pary ciemnych oczu, w których dostrzegła jedynie przerażającą pustkę. Ze strachu upuściła świecę, przez co metalowe naczynie, na którym ta stała, upadło z hukiem na kamienną podłogę.
W blasku zachodzącego księżyca zaświeciło złowrogo ostrze sztyletu. Została sparaliżowana przez trwogę ogarniającą całe jej ciało. Nie udało jej się krzyknąć ani poruszyć. Płomień, który niosła ze sobą całą drogę, zgasł, zaś wosk wylewał się miarowo na posadzkę.
— Athénaïs de Montespan przesyła pozdrowienia.
Z pokorą przyjęła zdecydowanie pchnięcie w klatkę piersiową. Spojrzała zagubionym wzrokiem na wbity w jej pierś sztylet. Wkrótce jej ciało zaatakowały kolejne ciosy, krew trysnęła strumieniami i zaczęła spływać po marmurze wśród błagalnego skomlenia pani Hernandez. Jeden z napastników zakrył jej usta dłonią. Jedynym dźwiękiem, który można było usłyszeć, było więc przesuwanie się ostrza po jej tkankach i mięśniach. Nie wiadomo dlaczego, jej umysł przecięła tylko jedna myśl. Jak dobrze jest umrzeć w chwili największego szczęścia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro