Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36 - Nić porozumienia

Françoise spędziła równo cztery miesiące w apartamentach króla. Trudno było jej się do tego przyznać przed samą sobą, ale wieść o tym, że Louis w końcu uznał ją za zdrową i pozwolił jej wrócić do siebie, uszczęśliwiła ją tak bardzo, że niemal uściskała jego pokojowca, który przekazał jej tę nowinę. Władca był wspaniałym kochankiem, człowiekiem bardzo troskliwym i opiekuńczym, całkiem miłym towarzystwem na krótszą metę, lecz absolutnym koszmarem, jeśli chodzi o przebywanie razem w czterech ścianach przez wiele tygodni.

Po tym jak wparowała do sali obrad i wytknęła mu, że za śmiercią ich dziecka stała Madame de Montespan oraz obwiniła go o pozostawienie Marie Thérèse wolnej ręki w wyborze guwernantki dla małego Ludwiczka, obraził się na nią na trzy tygodnie. Dowiedziała się, że pierwszą noc po ich kłótni spędził upijając się w Saint-Cloud. Później jednak spał zawsze w swoim łożu, początkowo odsunięty od niej tak daleko, jak tylko się dało. I tak nie byłaby w stanie go dotknąć, bo między nimi wygodnie układał się jego syn, który panicznie bał się wrócić do matki, mimo że Louis zwolnił jego nową guwernantkę i obiecał, że nie odbierze mu Françoise. Chłopiec zdawał się być tak szczęśliwy, że mógł spać wraz z ojcem, że zapomniał o odczuwanym po zadanych mu razach bólu. Na przemian wtulał się to w niego, to w znajdującą się obok kobietę, nie potrafiąc się zdecydować, kogo kochał najbardziej.

Król, w przeciwieństwie do swojego brata, był bardzo pamiętliwy i nie wybaczał łatwo żadnego przewinienia. Jego ukochana podejmowała wiele prób rozmowy, usiłując zakopać między nimi topór wojenny. Wiedziała, że Louis nie wyciągnie pierwszy ręki na zgodę. Miała świadomość, że należało mu ustąpić, zamiast walczyć z jego upartą i krnąbrną naturą, nawet jeśli racja leżała po jej stronie i nie żałowała tego, co zrobiła.

Mówiła mu, że było jej przykro. Przyznawała się, że popełniła błąd, niszcząc jego starannie reżyserowany przed ministrami spektakl i narażając tym samym jego autorytet. Gdyby mogła cofnąć czas, na pewno podjęłaby nurtujące ją kwestie na osobności, kiedy kurtyna by już opadła i byliby znów sobą. Mimo wszystko wymagała od niego pójścia na kompromis — oczekiwała zrozumienia, którego się jednak prędko nie doczekała.

— Madame do ciebie napisała, Sire — powiedziała pewnego razu Françoise, kładąc na stole list. Monarcha spojrzał na nią zaskoczony. Nie przerwał jedzenia, jedynie wzruszył ramionami i ponownie zanurzył łyżkę w zupie, którą zwykł spożywać na śniadanie. — Tylko nie miała bladożółtej wstążki na potwierdzenie tożsamości, bo nie pozwalasz jej opuszczać swoich komnat. Tak czy inaczej, zapewniam cię, że to ona.

Kobieta nie zasiadła ponownie naprzeciwko niego, nie mając najwyraźniej zamiaru chociażby udawać, że interesuje ją nietknięty jeszcze posiłek. Idąc z powrotem to sypialni, usłyszała co prawda niezadowolone mruknięcie Louisa. Władca bardzo dbał bowiem o to, by rygorystycznie trzymała się rozpisanej przez doktora diety, która miała pomóc jej żołądkowi jak najszybciej wrócić do jak najlepszego funkcjonowania — o odzyskaniu pełnego zdrowia nie mogło być i tak mowy. Gdy zniknęła już za drzwiami, otworzył kopertę.

W tym miejscu powinna być data. Nie wiem już jednak, ile minęło czasu, od kiedy się na mnie gniewasz. Na pewno zbliża się październik, ochłodziło się. Pozwól, że wymyślę sobie więc jakiś losowy dzień. Niech będzie pierwszy października.

01.10.1665

Mój Panie,

kiedy napisałam do Ciebie po raz pierwszy wiosną 1664 roku, nie miałeś pojęcia, kim była Twoja Madame. Szukałeś jej przez kilka miesięcy wśród niekończących się korytarzy swojego złotego pałacu, mikrokosmosu, który stwarzasz niczym sam Bóg. Wśród ogrodów, w których każde drzewo wznosi się na Twój rozkaz, dając cień i życiodajne powietrze Twoim przyjaciołom. Czyżbyś teraz nie potrafił odnaleźć tej damy nawet w swojej własnej sypialni, gdy leży po Twojej prawej stronie w Twoim własnym łożu?

Czego oczekiwałeś od swojej Madame, wdając się z nią w tę miłosną grę? Pokory i posłuszeństwa? Milczącej zgody na niesprawiedliwość? Czy grając w jej własnej komedii naprawdę pomyślałeś choć przez chwilę, że to tylko Ty będziesz ją pisał?

Możesz być pewien, że ten spektakl zaskakuje również i mnie. Występujemy w nim oboje po raz pierwszy, więc popełniamy liczne błędy. Zrozumiałam, że nie miałeś wpływu na to, co stało się Ludwiczkowi i nie byłam wobec Ciebie uczciwa, gdy uznałam Cię za złego ojca. Nie spodziewaj się jednak, że jeśli uda mi się cofnąć czas, to nie przerwę znów Twoich obrad, by zwrócić Twoją uwagę na to, czego sam nie dostrzegasz.

Tęsknię za Tobą, ale pozostawiam Ci jak zawsze wybór. Możesz albo wtulić się znów w moje ramiona albo jeść dalej swoją zimną już zupę. Wiem jedno — na pewno zdążyła wystygnąć.

Madame du Soleil Levant, ogrodnik

Nie myślałeś chyba, że tak łatwo zapomnę nasze hasło, Sire? Było blisko, ale nie tym razem!

— Zabrać talerz — mruknął Louis, odsuwając się nieco od stołu. Bontemps natychmiast skinął na lokaja, który błyskawicznie do nich podbiegł i chwycił niedokończony, chłodny posiłek. — Mam dwa życzenia... Najpierw poproś panią d'Aubigné, by była tak miła i zjadła swoje śniadanie. Polecenia doktora mają być wykonywane. Zasmuca mnie stan jej zdrowia.

Król powoli wstał z krzesła i zaczął kierować się w stronę kaplicy na poranną modlitwę. Za nim niczym cień podążał wierny pokojowiec, czekając na drugi rozkaz. Louis wydawał się być jednak dziwnie zagubiony. Alexandre od razu odniósł wrażenie, że jego pan rozważał w głowie, czy aby na pewno to, czego sobie zażyczył, było wykonywalne. Wbił swoje oczy w jakiś wysoko umieszczony punkt i gnał korytarzem tak szybko, jakby chciał odgonić od siebie jakieś obawy. Czterdziestokilkulatek doskonale wiedział, co oznaczają jego poszczególne gesty, spojrzenia, chrząknięcia, skinienia, sposoby chodzenia i mówienia.

— W zeszłym roku wytrzymały aż do września... To było w dzień moich urodzin, ta komedia... — wymamrotał, wciąż pogrążony w myślach. — Przecież to dopiero początek października... Bontemps! Każ, żeby ktoś przeczesał wszystkie ogrody w Wersalu, a jak trzeba to nawet jechał do jednej z moich posiadłości na południu. Gdzieś musiały się jeszcze zachować, nie ma innego wyjścia. Powinienem też dać jej coś, co od razu skojarzy jej się z naszym pierwszym spotkaniem.

— Naturalnie, ale zapomniałeś dodać, co takiego chcesz odnaleźć, Sire — Pokojowiec zaśmiał się pod nosem, widząc roztargnienie monarchy.

— Jak to co? W ogóle mnie nie słuchasz! — zawołał święcie przekonany, że dopiero co wytłumaczył mu, czego od niego oczekiwał.

Przewrócił oczami. Westchnął głośno, zatrzymując się w końcu i kładąc swoją dłoń na jego ramieniu. Uśmiechnął się do niego delikatnie i spojrzał na niego rozmarzonym wzrokiem.

— Pani d'Aubigné na pewno bardzo się ucieszy, gdy podaruję jej lilie.

***

Styczeń, rok 1666

Marzenie księcia w końcu stało się rzeczywistością. Od czterech miesięcy brat zezwalał mu na to, by przebywał na stałe w swoim pałacu. Philippe wiedział, że Louisowi zależało na tym, by Monsieur w końcu stał się prawdziwym mężem swojej własnej żony. Henriette posłusznie opuściła Wersal i dostała pozwolenie na przeniesienie się do Saint-Cloud pod koniec listopada zeszłego roku, ale z niego nie skorzystała, gdyż od września gościł tam Chevalier de Lorraine. Jeśli relacje książęcej pary charakteryzowały się umiarkowanym szaleństwem, to jej nienawiść do pana Lotaryngii była tak wielka, że mogłaby go udusić własnymi rękami. To za jej namową monarcha wygnał niegdyś młodego arystokratę z Luwru.

Philippe d'Orléans kroczył dumnie przez korytarze Palais-Royal, które stały się więzieniem Minette. Wewnątrz panował ogromny chłód. Natychmiast pomyślał, że Angielka musiała go odczuwać szczególnie dotkliwie ze względu na swoją chudą sylwetkę. Dodatkowo uwielbiała nosić suknie z jak najgłębszymi dekoltami, gdyż tym właśnie najprościej było zwrócić uwagę króla. Nie chcąc wymieniać całej garderoby, teraz przykrywała się futrami, siadała przy kominku i patrzyła się godzinami w tańczące płomienie, tak bardzo przypominające jej te wszystkie bale, na których niegdyś bawiła się z kochankiem.

— Czy pragniesz zobaczyć też swoje córki, panie? — zapytała guwernantka bliźniaczek, gdy dojrzała sylwetkę ich ojca. — Skończyły dzisiaj dziesięć miesięcy i...

— Nie.

Ich głos dobiegł uszu Henriette z korytarza. Wbiła się mocniej w fotel, zaskoczona wizytą męża. Otrzymała zgodę na widzenie się z nim dwa dni w tygodniu, ale nie zjawił się ani razu, odkąd przybyła tu we wrześniu. Zignorował ją zupełnie. Ją i jej dzieci. Nie wysilił się nawet, by podać jakąkolwiek wymówkę. Nie krył się wcale z tym, że ich los był mu obojętny.

— Moja piękna małżonka — powiedział bez cienia entuzjazmu, wchodząc do jej sypialni. Nie oderwała wzroku od kominka.

Zaśmiała się ironicznie pod nosem, okrywając szczelniej futrem ramiona i piersi, jakby chciała się od niego jeszcze bardziej odseparować. Przysunęła się bliżej do płomieni, poczuwszy przenikający ją chłód. Nie wiedzieć czemu, miała ochotę się rozpłakać.

— Nie przywitasz się ze mną, Madame?

Zadrżała z zimna. Jeszcze przed chwilą, nim Philippe nie przekroczył progu Palais-Royal, ogarniało ją przyjemne ciepło rozpalonego w kominku ognia. Książę zagryzł wargi. Przywykł do tego, że Henriette rzucała mu jakąś ciętą odpowiedź. Ich potyczki słowne trwały godzinami. Tymczasem, z każdym kolejnym miesiącem, który spędzała z dala od dawnego kochanka, stawała się coraz spokojniejsza. Odzywała się mniej. Traciła apetyt. Gasła.

— Zdajesz sobie sprawę, że twój brat odwiedza mnie co miesiąc, prawda? Martwi się o mnie, w przeciwieństwie do ciebie. Uważa, że zabiłam dziecko jego nałożnicy, a mimo to wykazuje się szczerą troską. Pragnie widzieć swoje bratanice, patrzeć, jak dorastają. Ty nawet nie pamiętasz ich imion — wyszeptała, wpatrując się w jeden punkt. — Któregoś dnia, gdy zaczną mówić, powiedzą do Louisa tato. Nie postąpią tak dlatego, że łączyło mnie z nim coś więcej. Dzieci uważają za swoich rodziców tych, którzy najlepiej się nimi opiekują... Mówię ci to, żebyś nie był zaskoczony i nie próbował jak zawsze o wszystko obwiniać mojej niewierności.

Philippe ułożył swoje wąskie biodra na oparciu stojącej tyłem do niego sofy. Skrzyżował nogi, wsparł dłonie po obu stronach mebla i odpowiedział:

— Można nie mówić wcale tato i żyć. Ja nigdy nie skierowałem tych słów do nikogo. Moje córki też mogą przetrwać bez tego przywileju.

— Ścięto mi w dzieciństwie ojca, a wcale nie podzielam twojej opinii... Ależ my jesteśmy do siebie podobni, Monsieur. Chwilami ta myśl, że powinno nam się przecież układać od samego początku, uderza mnie bardzo boleśnie. Przeszliśmy przez to samo, oboje dorastaliśmy w cieniu naszego rodzeństwa, jednocześnie nie mogąc polegać na rodzicach, bo albo umierali albo mieli na głowie istotniejsze sprawy niż nas... Mamy podobne poczucie humoru, czyż nie? Wszyscy na dworze chcieli siadać obok nas, by usłyszeć nasze wymiany zdań. Wiele nas łączy, a jeszcze więcej dzieli — ciągnęła kobieta, bawiąc się swoim ciemnoblond warkoczem. — Gdybyś tylko zechciał się mną szybciej zainteresować... A potem nie robić mi... tego.

Usłyszała za sobą odgłos stukających o drewnianą podłogę obcasów mężczyzny. Zadrżała. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że zostali przecież całkowicie sami, czego za wszelką cenę starała się unikać podczas swoich ostatnich tygodni w Wersalu. Świadomość, że nie może liczyć na niczyją pomoc, odebrała jej oddech. Odgłos się do niej zbliżał. Serce zamarło jej w piersi.

— N-nie... — wydusiła, nie ruszając się jednak ani o centymetr.

— Uspokój się. Nie dzieje ci się krzywda.

Ujął między palce jej warkocz i zaczął go uważnie przesuwać tuż przy swojej twarzy. Zmarszczył brwi, po czym wykrzywił wargi w jakimś dziwnie bolesnym uśmiechu. Powoli wyjmował z jej włosów szpilki. Pociągnął za wstążkę, którą zawsze kazała sobie oplatać całe upięcie dookoła. Jej fryzura, charakterystyczny warkocz ciemnoblond włosów przepleciony rubinowym, jedwabnym paseczkiem cieniutkiego materiału, wyróżniał ją od innych dam na dworze.

— Straciłaś połowę włosów, Minette... Gdy wtedy byliśmy razem, jak wróciłem z wojny, miałaś ich dwa razy tyle. Co się z tobą dzieje?

— Podobały ci się, Monsieur? — zapytała, chichocząc nagle. — Naprawdę coś we mnie zdołało zwrócić twoją uwagę? To wielka szkoda, że wypadają garściami. Podobno nic poważnego mi nie jest... Tak tylko mówię, jakbyś chciał wiedzieć. Nie zakładam od razu, że to cię interesuje. Ja... po prostu tak powiedziałam, że moje zdrowie jest... wspaniałe. Bo może cię to ciekawi. Przynajmniej czasami.

Philippe przeczesał delikatnie palcami jej kosmyki. Począł układać niegdyś gęste fale na kościstych ramionach swojej żony. Widząc, jak bardzo wychudła, przykrył jej skórę futrem tam, gdzie chciał umieścić ciemnoblond pasma. Niebawem harmonijnie spływały już po obu stronach jej wątłej sylwetki.

— Uważam, że twoje włosy są bardzo piękne, mimo że niewiele z nich zostało.

Uśmiechnęła się, ale zupełnie inaczej niż dotychczas. Nie zaniosła się histerycznym, szaleńczym śmiechem. Jej kąciki ust po prostu uniosły się subtelnie ku górze, rozświetlając jej bladą twarz utęsknionymi promieniami słońca. Książę musnął palcami jej podbródek, zmuszając ją do spojrzenia mu w oczy. Zmrużył powieki, przyglądając się jej uważnie. Przygryzł subtelnie wargę, namyślając się nad czymś intensywnie.

— Zaczekaj. Zrobimy cię na bóstwo.

Nie czekając na jej odpowiedź, podszedł do niewielkiej toaletki. Porozsuwał szuflady i już po chwili odkładał na bok wszystko, co wydało mu się potrzebne do upiększenia swojej małżonki. Tym razem nie powiedziała mu, by nie robił bałaganu w jej rzeczach. Obserwowała, jak z żywym zainteresowaniem zabrał się do tego zadania. Najpierw podszedł do niej ze szczotką i z grzebieniem. Przeczesał jej gładkie fale, zaczynając od samych końcówek. Potem zbliżył się z barwnikiem o odcieniu buraka, nałożył trochę na palec i ostrożnie wklepał w jej policzki, które nabrały zdrowszych rumieńców.

— Nie dotykaj włosów. Są dobrze — polecił zniecierpliwionym tonem. Zagryzła wargi, próbując opanować śmiech. — Wszystko musisz zawsze niepotrzebnie poprawiać. Co z ciebie za księżna Orleanu, jeśli wcale się nie stroisz? Jak ty będziesz przy mnie wyglądać? — zażartował, pochylając się nad jej szyją. — Przynajmniej używasz ładnych perfum.

Zastygł w tej pozycji, napotkawszy jej wzrok. Przebiegło mu przez myśl, żeby pocałować jej szyję. Nie potrafił się jednak zdecydować, czy powinien to zrobić. Trwał tak przez dłuższą chwilę, wciągając jej zapach. Usiłował wyczytać z jej oczu, czy ona też przypadkiem nie pomyślała właśnie o tym samym. Wyciągnęła do niego dłoń i położyła ją na jego karku. To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że się nie mylił.

— To jeszcze nie wszystko, Minette — wyszeptał dziwnie zmysłowym głosem, używając na dodatek zdrobnienia jej imienia.

Czując jakiś nietypowy opór powietrza, wyprostował się z powrotem i wrócił do toaletki. Zapomniał, co chciał stamtąd zabrać. Myśli orleańskiego pana splątały się nagle w ogromny supeł, którego nie potrafił już rozplątać. Wyciągnął po coś rękę, ale po to nie sięgnął. Wiedział instynktownie, że Henriette patrzy na niego jakoś tak... inaczej.

— Ale ze mnie gapa — zaśmiał się nerwowo, co wcześniej nie zdarzało mu się w jej towarzystwie. Znalazł się znów przy sofie, na której siedziała. — Przysuń trochę buzię, co?

Pomimo tego polecenia, zbliżył się do niej sam. Drżącym palcem dotknął jej warg, by pokryć je tym samym barwnikiem, który wklepał uprzednio w jej policzki. Robił to wyjątkowo długo, patrząc to na jej usta, to w jej ciemne oczy. Niebawem wodził swoim kciukiem nie w taki kształt, w jaki planował. Poruszał nim bezwiednie góra-dół, zahipnotyzowany po raz pierwszy w życiu spojrzeniem swojej żony, w którym tańczyły wesoło złotawe iskierki.

— Dlaczego tak nagle do mnie przyjechałeś? Po tak długim czasie?

Philippe bezwiednie bawił się jej wargami, rozcierając przy tym to, co przed chwilą tak misternie na nie nałożył. Jego świadomość nie przyjęła w ogóle pytania kobiety. Zdawało mu się, że wciąż tkwią w tej słodkiej ciszy, w której nie mają okazji ranić się już więcej swoimi słowami.

Gdy spostrzegł, że rozmazał wszystko poza krawędzie, wyciągnął ze swojego kaftana jedwabną chusteczkę i uważnie starł za jej pomocą barwnik z tych miejsc, gdzie nie powinien się znajdować. Śnieżnobiały materiał pokryły czerwonawe ślady. Wklepał trochę więcej w jej usta, po czym zakręcił niewielki słoiczek.

— Mam dla ciebie niespodziankę — odpowiedział po dłuższej chwili. Henriette nie wiedziała, czy odnosiło się to do jej pytania, czy dotyczyło czegoś zupełnie innego. — Nie wiem, czy ci się spodoba, ale to twój ulubiony kolor, więc nie tracę nadziei.

Podał jej lusterko i polecił trzymać tuż przed sobą. Odsunął nieco jej futro ze zgrabnej szyi, po czym ponownie sięgnął do kieszeni swojego okrycia wierzchniego. Wcześniej myślał, że ze względu na srogą zimę, nie będzie go zdejmował, ale palący go ogień przyjemnie rozgrzał jego ciało. Znajdowali się przecież tuż przed kominkiem. Rzucił więc kaftan na sofę tuż obok księżnej Orleanu i chyba ze zwykłego rozpędu ściągnął też kamizelkę, pozostając przez to jedynie w koszuli.

Otworzył zgrabne pudełeczko, które jeszcze niedawno chował przed nią w swoim odzieniu. Odstawił je na stoliczek nieopodal. Cicho stuknęło, ale doskonale słyszeli ten dźwięk, który mieszał się jedynie z trzaskającym, płonącym drewnem. Henriette zmrużyła oczy, czując na swojej obnażonej skórze zimne drogocenne kamienie. Ciepło mieszało się tak harmonijnie z przyjemnym chłodem, że niemal wypuściła z dłoni rączkę lusterka. Philippe siłował się z zapięciem kolii, gdyż jego wilgotne palce zaczęły drżeć.

Voilà — westchnął z ulgą, podekscytowanym, znacznie niższym głosem.

Otworzyła powieki. Nie chciała już dłużej powstrzymywać uśmiechu. Nie pamiętała, kiedy ostatnio dał jej tak piękny prezent. Przyglądała się z błyskiem oku swojemu odbiciu. Na jej szyi lśniły rubiny, a za nią stał jej mąż i czule ją obejmował. Jego dłonie wędrowały nieśmiało po jej piersiach. W jednej z nich ściskał czerwoną wstążkę. Nić porozumienia. Skroń Angielki ogrzewał gorący oddech księcia.

— Przyjechałem prosić panią o rękę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro