Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19 - Piesek salonowy

Po rozświetlonych blaskiem dopiero co wschodzącego słońca ulicach Paryża energicznym krokiem przemykała ubrana w ciemne kolory postać. Kilka minut temu mężczyzna wysiadł ze swojego powozu i postanowił się przejść w nadziei na szybsze wytrzeźwienie po całonocnej libacji. Jego żałosny wręcz stan ukrywał się jednak pod najwykwintniejszym odzieniem — Philippe nie miał w zwyczaju pokazywać się gdziekolwiek w nieładzie, niezależnie od jego samopoczucia psychicznego lub ilości spożytego alkoholu. Starał się iść prosto, ale zamiast tego zdołał jedynie zmusić się do niezgrabnego slalomu. Z bólem serca wracał do Wersalu, wiedząc, że jeśli będzie z tym zwlekał jeszcze jedną noc, brat przywiezie go tam siłą, aby móc ponownie sprawować nad nim pełną kontrolę.

— Zobacz, mamo, Kluska umie już robić siad i daj głos. Prawda, Kluska? Pokażemy mamie? — Do uszu księcia Orleanu doszły głosy podekscytowanych dzieci, które bawiły się właśnie z psem. — Kluska, siad!

Kluska nie usiadła.

— Kluska! — zawołała zrozpaczona dziewczynka, wymachując mocniej palcem. — Kluska, proszę! Siad, Kluska!

Niewielka suczka nie zamierzała jednak usłuchać usilnych próśb swojej pani. Obróciła się kilka razy wokół własnej osi, jakby zupełnie nie mając pojęcia, czego od niej wymagano. Popatrzyła na nią ciekawskim, lecz nierozumiejącym niczego wzrokiem.

Philippe czuł się czasami podobnie, szczególnie w relacjach z Louisem i Henriette. Zupełnie jakby ktoś zawiązał mu oczy kawałkiem materiału, zakręcił nim kilka razy i kazał iść we właściwym kierunku. Jedno wołało go z prawej, drugie z lewej strony. Gdy ruszał przed siebie, padała komenda stop. Nie zatrzymywał się wtedy, wiedząc, że była to pułapka. Tymczasem, wołanie nie ustawało. W chwili, w której zrezygnowany książę przestawał iść, polecano mu natychmiast, aby podążał dalej. Krzyczał na brata i na żonę, pytał się, w którą stronę należało skręcić. W prawo! W lewo! Zaraz, zaraz... Na raz w prawo i w lewo? Przecież to niemożliwe!

Ktoś jednak zdawał się ciągnąć go w odpowiednim kierunku za poły płaszcza. U jego stóp niespodziewanie znalazł się ów piesek. Skakał zaskakująco wysoko jak na swój niewielki wzrost, próbując dosięgnąć jak najwyżej położonej partii jego ciała. Philippe nie wzdrygnął się ani trochę, jedynie popatrzył z uśmiechem na małego futrzaka, który domagał się czułości od nieznajomego mężczyzny.

— Kluska, nie zaczepiaj pana! Proszę się nie bać, Monsieur, nie ugryzie pana!

— Z całą pewnością taki potwór nie bawi się w gryzienie, ale od razu połyka w całości — zażartował książę, pochylając się nad zwierzęciem.

Ostrożnie wyciągnął do niej odzianą w skórzaną rękawiczkę dłoń i podrapał suczkę za uchem. Kluska od razu zareagowała przyjaźnie. Gdy tylko przestał ją głaskać, położyła się na plecach i kazała pieścić się po brzuchu. Patrzyła na niego z ogromnym wyrzutem, jakby zaprzestanie kochania jej chociaż na sekundę stanowiło najpodlejszą ze zbrodni.

Philippe roześmiał się na myśl, że to kudłate stworzenie okazało mu właśnie więcej czułości niż cała jego rodzina kiedykolwiek wzięta razem. Ojciec zmarł krótko po jego narodzinach, matka skupiała się na jego starszym bracie, którego od najmłodszych lat interesowało jedynie królestwo, a Henriette była po prostu Henriette. Dlatego też ten rozkoszny salonowy piesek chwycił go od razu za serce tak mocno, że nie był w stanie po prostu od niego odejść i kontynuować swój orzeźwiający spacer. A może by go tak ukraść?

Książę podniósł wzrok i zaczął uważnie przyglądać się właścicielce Kluski i jej dzieciom. Na pozór nic nie odbiegało od normy, ale jego wrażliwe na piękno dostatniego życia oko zdołało wyłapać parę szczegółów, które mogłyby sugerować, że potrzebne im były pieniądze. Ruszył za nimi, udając, że i on musiał wybrać tę trasę, aby dostać się do celu swojej porannej przechadzki. Za nim podążyła natychmiast trzymająca się w sporej odległości, lecz niezwykle czujna straż.

— Myślisz, że z tych chmur spadnie deszcz, Madame? Żona zaproponowała mi, bym wziął parasol, ale nie dałem się przekonać.

— Któż to wie, Monsieur. — Około trzydziestoletnia kobieta starała się uciąć rozmowę i pozbyć przypadkowego przychodnia. — Pan też tutaj skręca? Cóż za zbieg okoliczności!

— Wracam do domu, pani. Czekają tam na mnie moje córki, którym bardzo spodobałby się taki piesek jak pani Kluska. Nie chciałbym się pani więcej narzucać, dlatego proszę mi wybaczyć, że tak szybko przejdę do właściwego pytania: Za ile jesteś gotowa ją sprzedać, Madame?

Dama przystanęła. Popatrzyła urażona na nieznajomego, co jednak nie zdołało wywołać w nim najmniejszego zmieszania. Niektórym wydawało się, że jeśli dorobią się na handlu lub na jakimś lukratywnym urzędzie, mogą sobie tak bezceremonialnie podejść do obcej kobiety i kupić od niej psa! Rzuciła jedynie chłodno, że jest jej niezmiernie przykro, ale suczka nie jest na sprzedaż. Przyspieszyła kroku, lecz i to nie odniosło zamierzonego skutku. Zdołała dostrzec, że razem z nimi poruszyła się szybciej niemal połowa ulicy. Kim na Boga był ten niewychowany młody człowiek?

— Rozumiem tę nową modę na piesze przechadzki, ale chyba nie zamierza pani zdzierać podeszew u swoich butów na brudnych paryskich ulicach? Jeśli opóźniają się z dostarczeniem pani powozu, jestem gotów zaproponować pani moją karocę. Przecież posiada pani przynajmniej jedną, prawda? W innym przypadku sprzedałabyś mi, Madame, swojego psa.

— Nie trzeba, proszę nie kazać czekać już dłużej żonie i córkom — odparła nieznajoma, biorąc za ręce dzieci i prowadząc je w stronę dorożki.

Kobieta odetchnęła z ulgą. Była przekonana, że zdołała pozbyć się natręta, aczkolwiek wkrótce okazało się to być znacznie trudniejsze niż przypuszczała. Czym prędzej sięgnęła do sakiewki, aby zapłacić z góry za przejazd. Niestety Philippe'owi udało się ją uprzedzić i jako pierwszy wsunął do ręki woźnicy kilka złotych monet, po czym zajął miejsce obok damy. Zabrał z kolan jej syna puchatego pieska i zaczął się targować.

— Powtarzam po raz ostatni. Nie sprzedam Kluski.

— Jest pani utalentowaną handlarką — zaśmiał się książę, głaszcząc suczkę. — Musi pani zatem wiedzieć, że każdy ma swoją cenę.

Czy brat króla też miał swoją cenę? Naturalnie! Co prawda dość wygórowaną, ale zupełnie dla władcy osiągalną. Życie w przepychu było w stanie zrekompensować bezcelowość jego egzystencji. Starannie dobierani kochankowie zagłuszali samotność, góry złota sprawiały, że zapominał o swoim zniewoleniu, a specjalne przywileje na dworze, dzięki którym mógł pozwalać sobie na więcej niż ktokolwiek inny, ocierały jego łzy lepiej niż jedwabna chusteczka z monogramem wyszywanym złotymi nićmi.

Wtem rozległo się pobrzękiwanie monet. Książę podrzucił skórzaną sakiewkę i dyskretnie przekazał ją damie. Widząc jej wahanie, sięgnął po więcej i niebawem w jej dłoniach znajdowało się już siedem woreczków ze złotem. Kobieta zdołała dostrzec jego zawadiacki uśmiech, mimo że bogato zdobiony piórami kapelusz rzucał cień na jego twarz.

— Proszę się zatrzymać — rzucił do woźnicy, przyciskając do siebie mocniej niewielkiego pieska.

— Proszę się nie zatrzymywać!

— Jestem niezwykle rad, że przekonała się pani do mojego towarzystwa, ale zapewniam, że chodzi mi tylko o suczkę. Kupi pani za to coś dzieciom albo, jeśli są pani tak obojętne jak mnie moje, sprawi pani sobie jakąś lepszą suknię. Ten fason był modny w Wersalu cztery sezony temu.

Nieznajoma nie wiedziała, czym ten impertynent zszokował ją bardziej — swoim absolutnym brakiem wychowania kontrastującym z posiadanym bogactwem i wyrafinowaną francuszczyzną, którą się posługiwał, czy tym, że właśnie wbrew jej woli zakupił jej psa za niewyobrażalną sumę. Niepewnie zajrzała do sakiewki, lecz złoto było prawdziwe.

— Mówiłeś, panie, że to dla córek i nie wspomniałeś, że bywasz w Wersalu.

Mężczyzna nie przejął się jej słowami. Podniósł rękę i poruszył niemal niewidocznie palcami odzianymi w najlepszej jakości skórzane rękawiczki. Aksamitny płaszcz podszywany futrem z norek zaszeleścił, gdy książę z gracją przeciskał się między dziećmi damy. Obok dorożki kłusowały już dwa konie ciągnące jego powóz. Kiedy służący otworzył drzwi od wewnątrz, Philippe ostrożnie podał Kluskę w ramiona swojego faworyta, który towarzyszył mu podczas zeszło nocnej libacji, po czym sam zręcznie wskoczył do karocy.

***

Król nerwowo stukał palcami o oparcie fotela, który kazał sobie postawić przed kominkiem. Philippe'a nie było już w Wersalu od czterech dni. Co więcej, nie raczył go poinformować ani o celu swojego wyjazdu, ani o obranym przez niego kierunku. Sprawdzono natychmiast wszystkie pobliskie posiadłości należące do niego samego, jak i do całej rodziny. Takie samowolne zachowanie władca uznawał za niedopuszczalne. Jeśli książę Orleanu miał zamiar gdziekolwiek się wybrać, powinien przedtem zapytać go o pozwolenie i udzielić odpowiedzi na wszelkie nurtujące go pytania, by ten mógł kontrolować go podczas podróży i pobytu.

Tępo patrzył się w ogień, podczas gdy Françoise spacerowała spokojnie po komnacie, okrążając od czasu do czasu zajmowany przez niego fotel. Nie poruszył się od dłuższego czasu, co od razu ją zmartwiło. Sądziła, że Louis niepotrzebnie się zadręczał, nie wierzyła bowiem, że Philippe mógłby chociaż planować zrobić cokolwiek przeciwko bratu. Podeszła do ukochanego i przyklęknęła przed fotelem. Przeniósł na nią swoje dumne spojrzenie, nie schylając jednak ani trochę głowy, po czym znów zapatrzył się w płomienie.

— Mój królu...

Jej pełen słodyczy głos łagodził od razu wszystkie obawy. Nie oznaczało to bynajmniej, że rozpływały się w powietrzu — stawały się po prostu jakoś bardziej znośne i możliwe do pokonania. Zachowanie orleańskiego pana wciąż przyprawiało zatem władcę o ból głowy, lecz jego gniew stopniowo, wręcz niezauważalnie malał.

Françoise oparła obie dłonie na jego udach, a następnie zaczęła je przesuwać coraz wyżej, robiąc to bez najmniejszego pośpiechu. Louis wciąż zdawał się być przytłoczony przez przygnębiające myśli, ale ten gest wywołał napięcie w jego mięśniach, które nie uszło uwadze guwernantki. Uśmiechnęła się, mimo że nawet na nią nie spojrzał.

Im dalej wędrowały jej ręce, tym mocniej unosiła się na kolanach. Królewskie apartamenty wypełniał dźwięk trzeszczącego ognia w kominku, jej ciężkiego, miarowego oddechu oraz przesuwającego się pod jej palcami materiału jego spodni. Obserwowała przez chwilę wyraz jego twarzy, z której znikał gniew na brata, a na której pojawiała się jakaś nieopisana błogość. Kobieta potrafiła wyczytać jak z otwartej księgi wszystkie najsubtelniejsze emocje.

— Mój panie...

Po tym cichym westchnieniu kochanki przymknął oczy, nie chcąc dać po sobie poznać, że brunetka była w stanie odpędzić od niego tak silne obawy i skierować jego zmysły ku innym doznaniom. Powinien zademonstrować wszystkim, na jak potężny gniew narażają się, kiedy ignorują jego rozkazy, ale ten dotyk zupełnie go obezwładnił.

Przysunęła swoje wargi do jego brzucha i wędrowała nimi w górę po klatce piersiowej. Poczuł je bardzo wyraźnie, mimo że miał na sobie koszulę, na której zapięta była jeszcze dopasowana kamizelka. Nie wiedział już, czy niemal niewidoczne drżenie jego ciała wywołało błądzenie jej warg po jego torsie, czy jej dłonie zbliżające się niebezpiecznie w stronę krocza.

— Nasz książę tak bardzo cię zmartwił swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem, Sire — szeptała kojącym głosem, który doprowadzał go do szaleństwa swoją zmysłowością. — Nikt jednak nie odważyłby się wystąpić przeciwko mojemu królowi. Twój brat nie jest głupi, panie. Sam najlepiej o tym wszystkim wiesz.

Wodziła ustami po jego piersi i szyi. Odpowiadał jej jedynie milczeniem i coraz intensywniejszym mrużeniem powiek. Jego wargi poruszyły się nieznacznie, jakby chciały wydać z siebie jakiś odgłos, który został powstrzymany siłą woli w ostatnim momencie. Wiedział, że jeśli otworzy oczy, natychmiast spłonie z pożądania. Nie chcąc dopuścić do sytuacji podobnej do tej sprzed kilku tygodni, tkwił bez ruchu i ślepo poddawał się wszystkim czułościom, którymi obdarowywała go ukochana. Porzucił swój gniew na Philippe'a. Nie był w stanie uwierzyć, że kiedykolwiek w swoim życiu poczuł cokolwiek innego od tej niebiańskiej błogości rozchodzącej się po wszystkich jego mięśniach pod wpływem dotyku Françoise. Kiedy całowała jego szyję, zalało go nieopisane, otulające ciepło. Gdy pozwoliła ich wargom się stykać, nieśmiało ocierać o siebie nawzajem, a jej palce zacisnęły się na najbardziej czułym miejscu, fala gorąca zaczęła go parzyć do tego stopnia, że jęknął bezwiednie.

Chwycił jej dłoń w naturalnym odruchu, zupełnie jakby próbował bronić się przed żywym płomieniem. Pierwszą reakcją Louisa nie było jednak cofnięcie ręki, chęć uratowania się od oparzenia, lecz włożenie jej głębiej, pragnienie doznania coraz to poważniejszych ran. Otworzył oczy i spojrzał na guwernantkę targany przez czyste szaleństwo, do którego doprowadziło go konsekwentnie wzniecane przez nią przez wiele miesięcy pożądanie. Pochylił się nad nią mocniej i wydusił drżącym głosem:

— Gdy cię widzę, tracę życie.

Zagryzła wargi. Jej zęby wbijały się w delikatną skórę ust, aż nie nabiegły krwią tak bardzo, że osiągnęły soczyście czerwoną barwę. Zmrużyła powieki, obserwując go w sposób niemalże bezczelnie wyzywający.

— Ostrzegłam cię, mój panie. Czy rozumiesz, dlaczego to zrobiłam?

Ruchy kobiecej dłoni nie ustały. Król oddychał ciężko, nie potrafiąc złapać wystarczająco dużo powietrza, podobnie jak nie mógł zaspokoić swojego pragnienia. Ani jego ciało, ani jego dusza nie były w stanie zaznać nasycenia. Jego zmysły przestały należeć do niego. Françoise miała je pod całkowitą kontrolą. Spoglądał na nią błagalnie, doprowadzony do absolutnej granicy swojej wytrzymałości. Musiał zdobyć tę kobietę, ugasić obezwładniającą go żądzę. Miał ochotę krzyczeć na cały głos, rzucić się na kolana, obiecać, że podbije dla niej cały świat i złoży go u jej stóp.

Oparła głowę na jego udzie. Nie spuściła z niego wzroku nawet na ułamek sekundy. Przesuwała palcami po najczulszym miejscu na jego ciele, składając pocałunki tuż obok niego. Klęczała przed nim, ale czuła się na dominującej pozycji. Czekała cierpliwie na jego odpowiedź. Czuł, że gdy tylko ją zadowoli, ona w końcu będzie jego.

— Ponieważ ja jestem władcą świata, ty będziesz moją władczynią.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro