Rozdział 15 - Zabawa w chowanego
Ludwiczek tkwił bez ruchu za zasłoną. Starał się, aby nic nie zdradziło jego obecności, nawet najmniejsze poruszenie ręką lub nogą. Bawił się w chowanego ze swoją guwernantką i znalazł sobie właśnie idealną kryjówkę. Teraz wystarczyło jedynie zagłuszyć śmiech i czekać cierpliwie, aż Françoise skapituluje. Zdaniem chłopca nie miała bowiem najmniejszych szans na odnalezienie go pośród grubych, bogato zdobionych kotar, które sięgały od sufitu do podłogi i przysłaniały okno w komnacie Marie Thérèse.
Do jego uszu od czasu do czasu dochodziły doskonale znane mu kobiece kroki. Wiedział, że przeszukiwała właśnie korytarze pałacu w rejonie, w którym miał się schować. Zachichotał cichutko, wiedząc, że tym razem zwycięstwo będzie po jego stronie, a ona pochwali go jak zawsze za to, że był nie tylko kreatywny, ale i cierpliwy.
Mimo to zwątpił w wygraną, gdy ktoś otworzył drzwi. Okazało się jednak, że nie była to Françoise, lecz jego matka. Poznał ją natychmiast po głosie, który tak rzadko zwracał się w jego stronę i poświęcał mu uwagę. Jeśli już się to zdarzało, najczęściej królowa wydawała mu jakieś polecenia lub zadawała zupełnie nieważne pytania. Nie interesowało jej wcale, jak miewały się jego papierowe galery i czy nie osuszono jeszcze wersalskich bagien na tyle, by mogły pływać w kałużach. Nie chciała wiedzieć, dokąd dopłynął kapitan Salvador w opowieściach Françoise i jakie przygody spotkały go, gdy okrążał cały świat. Nie przejmowała się ani trochę losem żuczka Piotrusia, którego czterolatek trzymał w słoiku w swojej komnacie i kochał jak domowe zwierzątko. Wypytywała o kwestie mało ciekawe — czy grzecznie zjada wszystkie posiłki i czy nauczył się już czytać i pisać.
— Nie dbam już o to, co nam wypada, a czego robić nam absolutnie nie wolno — powiedziała Marie Thérèse stłumionym głosem. — Czuję się tu jak więzień zamknięty w złotej klatce, utrzymywany przy życiu wielobarwny ptak, obecny tylko po to, by inni mogli na niego patrzeć i cieszyć się z posiadania go jako swoją własność.
— Pani, to tylko emocje. Wkrótce ciebie opuszczą, a potem będziemy musieli zmierzyć się z konsekwencjami naszych czynów — odparł hiszpański ambasador, usiłując odwieść królową od tego szalonego pomysłu, na który sam miał przecież ochotę od wielu lat.
Kobieta jednak nie miała zamiaru dać się przekonać. W jej oczach malowało się po raz pierwszy w życiu niczym niepohamowane pożądanie, pragnienie zrobienia tego, na co tylko miała ochotę.
Ludwiczek nieśmiało wyjrzał zza zasłony, a jego oczom ukazała się matka w objęciach jakiegoś mężczyzny. Był pewien, że widział go kilkukrotnie w jej komnatach. Dyskutowali wtedy żywo po hiszpańsku o jakichś zupełnie nieznanych mu sprawach dorosłych, siedzieli bardzo blisko siebie, nieraz obejmowali się, zanim ten nie wszedł i nie przerwał im tej dyskusji. Nie miał najmniejszego zamiaru wyprowadzać ich z równowagi, chciał jedynie posłuchać, o czym rozmawiali i włączyć się do konwersacji. Matka jednak nie pozwalała mu przebywać blisko niej w trakcie spotkań z ambasadorem. Gdy tylko zostawał zauważony, wołała po Françoise, a ta zabierała go do ogrodu lub do innej części pałacu.
Tym razem jednak było inaczej. Nie wiedzieli, że chował się za kotarą. Co prawda królowa wielokrotnie powtarzała mu, że podsłuchiwanie jest bardzo niegrzeczne, ale on przecież nie podsłuchiwał! Bawił się w chowanego, znalazł sobie dogodną kryjówkę i nie miał zamiaru przegrać tylko dlatego, że postanowiła właśnie przeprowadzać swoje dorosłe rozmowy z panem ambasadorem.
— Mężczyźni roszczą sobie prawa do wszystkich rozrywek — ciągnęła Marie Thérèse, rozbierając Hiszpana. — Nam, kobietom, nie pozostawia się już nic. Louis może codziennie zabawiać się z inną kochanką, a ja mam jedynie cierpliwie czekać, aż łaskawie zjawi się w mojej sypialni. Co w tym wszystkim najlepsze, nie powinnam nawet komentować jego poczynań, należy być przecież cichą, pokorną i mieć wiele zrozumienia dla małżonka.
Wypowiadając te słowa w ogromnym poirytowaniu, pełna ironii królowa niemal zrywała ubrania z jego umięśnionego ciała. Zapewne mówiłaby jeszcze więcej, gdyby dyplomata nie zamykał jej ust gorącymi pocałunkami. Nie bała się, że ktokolwiek mógłby ich nakryć. Louis przebywał na polowaniu, a każda inna osoba powinna była zapukać przed wejściem. By jeszcze zwiększyć środki bezpieczeństwa, postanowiła też zamknąć drzwi komnaty na klucz. Zupełnie nie wiedzieć czemu, służba zaciągnęła już zasłony, a więc nie można było ich dostrzec żadnym sposobem.
Ludwiczek nie rozumiał, dlaczego matka zdecydowała się zdjąć ambasadorowi okrycie wierzchnie i koszulę, po czym zachęcała go do rozsznurowania jej gorsetu. Wiedział, że nie było to powszechnie akceptowalne zachowanie. Przypatrywał się im uważnie, jak zmierzali coraz bardziej w stronę łoża, pozostawiając za sobą porozrzucane na ziemi części garderoby, które zaczęły tworzyć ścieżkę od sofy, na której często piła herbatę, a na której on nie mógł się bawić, aż do posłania, na które nigdy nie miał wstępu, niezależnie od intensywności koszmarów nocnych. Jeżeli więc dręczyły go złe sny, wtulał się w opiekuńcze ramiona Françoise, która opowiadała mu na dodatek ciekawe bajki o kapitanie Salvadorze albo śpiewała kołysanki, póki nie zasnął spokojnie na resztę nocy.
W komnacie królowej było wiele takich zakazanych dla dzieci miejsc, wprost idealnie nadających się do coraz to nowych zabaw, ale łoże należało do najbardziej zabronionego. Matka szczególnie zwracała uwagę, by nawet się do niego nie zbliżał, a kiedy spała z ojcem, Ludwiczek miał bezwzględny zakaz chociażby przebywania w pobliżu jej apartamentów. Wielokrotnie powtarzała mu, że jest to przestrzeń zarezerwowana dla niej i dla króla. Dlaczego więc ambasador Hiszpanii bezceremonialnie wdarł się pod kołdrę, a ona nie zaprotestowała? I co on, jej zaledwie czteroletni synek, musiał zrobić, aby również móc ją przytulać pośród ciepłej, otulającej pierzyny?
— Jako dyplomata, moja pani — wyjęczał Hiszpan. — Preferuję pokojowe negocjacje, ale nie w twoim przypadku. O tak! Ten... podbój podoba mi się tak bardzo!
Podbój? Ale że bawiąc się w chowanego pod kołdrą również można podbijać ziemie? Nie tak przedstawiał to ojciec Ludwiczkowi, gdy nieraz sadzał go na kolana w swojej komnacie, kiedy pracował po obradach. Rozkładał przed nim ogromną mapę, na której kładł przepiękne figurki symbolizujące ruch wojsk. Były tam konie, była piechota, wreszcie były i ogromne armaty! Po wytłumaczeniu mu całego planu bitwy, pozwalał mu pobawić się tymi figurkami, a nawet zaplanować własną wojnę. To dopiero była zabawa! Wolał ją nawet od składania papierowych galer, chociaż i to lubił bardzo robić, szczególnie w towarzystwie taty. Najzabawniej było puszczać je po wielkim jeziorze przed pałacem w Wersalu albo nad rzeką w lesie. Raz wsadził nawet na statek żuczka Piotrusia, ale zerwał się porywisty wiatr i Piotruś na pewno odpłynąłby w nieznane, gdyby ojciec szybko go nie uratował. Od tamtej pory zwierzątko przebywało głównie w słoiku — tata powiedział, że to dla jego bezpieczeństwa i Ludwiczek nie mógł się nie zgodzić. Było mu smutno tak więzić biednego żuczka, ale zbudowali razem dla niego całkiem przytulny kącik. Miał tam przeróżne rośliny, wielobarwne i cieszące oko, od czasu do czasu wkładali mu też kawałki kory i korzenie. Piotruś zdawał się być szczęśliwy.
Czy aby na pewno mama bawiła się w chowanego z ambasadorem? Przecież oboje już się znaleźli, po co zatem spędzać tak wiele czasu pod kołdrą? Ludwiczek pomyślał, że być może była to jakaś nowa gra, którą ten przywiózł z dalekiej Hiszpanii, a którą królowa doskonale znała z ojczyzny.
— Louis nigdy mi tak nie robi. Ty naprawdę dbasz o moje spełnienie, Antonio — jęknęła królowa, przyciągając do siebie bliżej głowę znajdującego się pod pościelą mężczyzny. — Z tobą jest tak czule, tak inaczej.
— Nigdy nie dotyka mojej ukochanej damy w jej ulubionych miejscach? — zaśmiał się, po czym zamilkł ponownie.
— Nie, mój panie — wymruczała, zaciskając powieki i głośno oddychając. — Przechodzi niemal od razu do rzeczy, wcale nie dba o moje potrzeby... Kiedy zbiorę się w sobie i powiem, że mnie boli, to przerywa. Ale ja nie chcę żeby przerywał, ja chcę, żeby robił najpierw tak jak ty.
Ambasador wynurzył się spod pierzyny i położył na kobiecie, szepcząc, że to wszystko zasługa gorącej, hiszpańskiej krwi. Marie Thérèse odpowiedziała mu jedynie, że i tak spodziewa się dziecka, więc mogą się już pozbyć resztek przyzwoitości, na co od razu oboje zaczęli się śmiać. Ludwiczek zaczął się o nią martwić, gdy krzyczała stłumionym głosem zupełnie w taki sposób, jakby ją coś bolało.
Jej towarzysz zabaw nie miał jednak najmniejszego zamiaru reagować na te ciche okrzyki, co oburzyło już do reszty chłopca. Chciał wyskoczyć zza kotary i wytłumaczyć mu, że nie wolno bawić się w taki sposób, że guwernantka uczyła go, że zabawa nie może sprawiać nikomu bólu. Bał się jednak, były to w końcu sprawy dorosłych, w których pod żadnym pozorem nie mógł przeszkadzać.
Ale czy mama była w stanie się sama obronić? Była przecież kobietą, a on czteroletnim już mężczyzną. Ojciec był na polowaniu i wyjaśnił mu, że kiedy tylko opuszcza pałac, Ludwiczek musi czuwać nad bezpieczeństwem w Wersalu. Co było zatem gorsze — zignorowanie misji powierzonej mu przez samego króla czy przerwanie jakiejś przedziwnej gry, którą ambasador przywiózł z Hiszpanii? Być może jeśli uratuje ją teraz, on też będzie mógł się do niej więcej przytulać i siadać jej na kolanach? O ile tata pozwalał mu na to, odkąd tylko pamiętał, mamę należało jeszcze przekonać, że mały uścisk i buziak był tym, na co przecież zasługiwał.
— Przestań, to boli moją mamę — powiedział cieniutkim głosikiem, opuściwszy swoją kryjówkę.
Mężczyzna odskoczył na drugi koniec łoża jak oparzony, przykrywając się pościelą. Oboje spojrzeli zszokowani na chłopca, nie wiedząc zupełnie co zrobić ani co powiedzieć. Marie Thérèse miała taki wyraz twarzy, jakby stanął przed nią właśnie wcielony diabeł. Patrzyła się tępo na płaczącego synka, który nie pojmował jeszcze, czego tak naprawdę stał się świadkiem i jakie mogło to mieć konsekwencje. Hiszpan zaczął wkładać na siebie pod pierzyną wszystko to, czego był w stanie dosięgnąć z łoża, a jego kochanka siedziała bez ruchu, oddychając tak głęboko, jakby miała za chwilę dostać ataku serca. Mały książę rozkleił się już zupełnie.
— Co ty tutaj robisz... — zdołała wydukać trzęsącym się ze strachu głosem. — Jak się tu dostałeś... I dlaczego... Dlaczego się przede mną chowasz?
Łapała powietrze coraz szybciej, trzymając się za klatkę piersiową, do której przyciskała biały materiał. Dziecko poczuło się momentalnie winne całej sytuacji, więc płakało jeszcze głośniej. Ambasador zdołał ubrać się na tyle, by wstać i podnieść resztę swojej garderoby, którą czym prędzej wkładał na swoje drżące ciało.
— Ani słowa. Ani słowa o tym co widziałeś — kontynuowała, łkając cicho. — Rozumiesz mnie, Ludwiku? Nie wolno ci nikomu o tym powiedzieć.
Chłopiec skinął głową, po czym schował twarz w dłonie. Hiszpan w pośpiechu podawał królowej jej ubrania. W razie gdyby ktokolwiek zainteresował się nieobecnością chłopca, musieli grać przed całym dworem uroczą scenkę nudnej rozmowy dyplomatycznej. Marie Thérèse nie była jednak w stanie ruszyć się z łoża. Wiedziała, że to, do czego dopuściła się ze swoim kochankiem, mogło ją skrócić o głowę.
— Nikt nie może wiedzieć. Jeśli to dojdzie do uszu twojego ojca, każe mnie zabić — powiedziała i podeszła do syna, gdy miała już na sobie pierwszą warstwę swojej garderoby. — Nie będziesz miał wtedy matki i zostaniesz całkiem sam.
Czy król mógł posunąć się aż tak daleko? Być może nie, gdyby sytuacja jej rodziny wyglądała nieco lepiej, a jej ojciec nie umierałby teraz w męczarniach na dyzenterię, zostawiając tron jej znacznie młodszemu bratu o wyjątkowo wątłym zdrowiu. Kto wstawiłby się za nią, jeśli Louis postanowiłby się jej pozbyć lub przynajmniej odesłać ją tak daleko od Wersalu, że nigdy nie ujrzałaby już swojego dziecka i wegetowała niczym roślina na jakimś nędznym pustkowiu, prawdopodobnie zamknięta na cztery spusty i pozbawiona kontaktu ze światem zewnętrznym? Ta druga opcja zdawała się znacznie bardziej prawdopodobna, przecież jej mąż musiał marzyć o tronie Hiszpanii, która tylko ona była mu w stanie zagwarantować na mocy łączącego ich związku małżeńskiego. Takie życie, w odosobnieniu, zamknięciu i samotności było jeszcze gorsze niż oddanie się w ręce kata. Kobieta podjęła od razu decyzję, że jeśli nie uda jej się ukryć romansu z ambasadorem, popełni samobójstwo, zanim jeszcze Louis zdoła wymierzyć jej karę.
Jak bardzo bała się gniewu Króla Słońca? Nie doświadczyła go jeszcze ani razu przez długich pięć lat małżeństwa. Nigdy się mu nie sprzeciwiła i robiła zawsze to, co do niej należało. Urodziła mu syna w rekordowym tempie, potem próbowała dać jeszcze więcej dzieci. Usiłowała znosić w milczeniu wszystkie jego wybryki, zbliżyć się do niego choć trochę, przekonać do swojej osoby. Była gotowa obdarować go szaloną i bezgraniczną miłością, gdyby tylko jej na to pozwolił. Władca nie kochał jej jednak ani trochę, jedynie dbał o ciągłość swojej dynastii. Wiedziała, że jeśli tylko by mógł, ożeniłby się z jedną ze swoich nałożnic albo w ogóle pozostał szczęśliwym rozwodnikiem korzystającym z uroków życia jako wolny człowiek.
Czy mógłby więc ją uderzyć? Udusić własnymi rękoma? Zmusić do wierności i posłuszeństwa w jakiś wyjątkowo okrutny sposób? Nie wydawało jej się, że Louis był zdolny do otwartej przemocy. Oczywiście traktował ją w sposób wołający o pomstę do nieba i Marie Thérèse zdawała sobie z tego doskonale sprawę, ale zawsze zasłaniał się maską przyzwoitości. Bywał zimny i ironiczny, gruboskórny i niezainteresowany uczuciami własnej żony, nie okazał jej nigdy choćby trochę czułości. Zrzucał jej opiekuńcze dłonie ze swoich ramion, odsuwał się, gdy usiłowała go przytulić. Kurtuazyjne ucałowanie na powitanie i niemal przymusowe zbliżenia należały do jedynych praktykowanych przez niego form dotyku. Nigdy jednak chociażby na nią nie podniósł głosu, nie mówiąc już w ogóle o podniesieniu ręki.
Nie zauważyła nawet, że ambasador się z nią pożegnał i opuścił jej apartamenty, a Françoise szybko zabrała Ludwiczka z jej pola widzenia, zupełnie nie podejrzewając, jakie dantejskie sceny rozgrywały się tu jeszcze przed chwilą. Królowa zdążyła się bowiem ubrać i zarzucić pościel w taki sposób, że nikt nie mógł się domyślić, co zaszło. Ułożyła się na swojej ulubionej sofie i patrzyła w sufit tak długo, aż nie zapadła głęboka noc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro