Rozdział 11 - Sojusznicy
Françoise przerzucała czapraki w poszukiwaniu listu od króla. Przecież musiał gdzieś tam być! Nie było żadnego powodu, by Louis nie odpisał. Przebywał jak zwykle w Wersalu, nic wyjątkowego się nie wydarzyło, nie wydawało jej się też, że mogła go czymkolwiek urazić w poprzedniej pozostawionej mu wiadomości. Tymczasem, w umówionym miejscu odnalazła jedynie swoje dwa poprzednie listy, których nie raczył nawet zabrać z siodlarni ani otworzyć. Czy to możliwe, że owa miłosna gra w końcu się królowi znudziła? Wstydziła się do tego przed sobą przyznać, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi właśnie na to wskazywały. Władca nie odezwał się po raz kolejny.
Zrozpaczona zabrała napisane wcześniej listy, decydując się nie pozostawiać tego, który chciała mu ofiarować tej niedzieli. W przypływie jakiejś idiotycznej, desperackiej nadziei zaczęła przerzucać czapraki w innej części siodlarni, ale na próżno. Musiała pogodzić się z faktem, że ta metoda flirtu, którą przecież praktykowała przez wiele tygodni z zaskakującą skutecznością, przestała działać. Potrzebowała zatem nowego planu. Wiedziała, że coś wymyśli. Nie zamierzała przegrać tej wojny.
— Nigdzie go nie ma. Sam sprawdzałem.
Męski głos sprawił, że podskoczyła ze strachu. Nie spodziewała się, że mogła być obserwowana. Uważnie rozejrzała się po siodlarni, ale nikogo w niej nie dostrzegła. Pomieszczenie wypełniło się głośnym śmiechem. Ten, kto ją śledził, najwyraźniej miał z niej ogromny ubaw.
— Gdybyś tylko mogła wiedzieć, jak trudno jest się wdrapać na samą górę.
Wtem mężczyzna spadł na podłogę niczym grom z jasnego nieba. Rozległ się huk. Françoise z przerażeniem odkryła, że ów szaleniec przez cały czas siedział sobie wygodnie przy samym suficie, prawdopodobnie opierając swój ciężar na znajdujących się tam belkach. Gdy tylko podniósł się i stanął na równych nogach, wśród burzy ciemnych fal rozpoznała od razu delikatne oblicze Philippe'a.
— Co ty tutaj robisz? — zapytała od razu, zapominając o jakichkolwiek dworskich zasadach, gdyż wciąż nie potrafiła pozbierać się z szoku. — O mało nie dostałam ataku serca.
— A ty co tutaj robisz? Bo chyba nie przyszłaś osiodłać sobie konia.
Guwernantka założyła ramiona na piersi, wypuszczając głośno powietrze. Nie miała pojęcia, jak dobrze poinformowany był książę i czy było sens wymyślać naprędce jakieś kłamstwo. Tylko tego jej brakowało. Nie dość, że jej plan legł w gruzach, to musiała jeszcze tłumaczyć się przed bratem króla.
Jego piękną twarz o delikatnej, kobiecej urodzie rozświetlił uśmiech. A zatem musiał wiedzieć, że zostawiała tu regularnie listy. Ale czy zdołał domyślić się do kogo były adresowane? Czy je czytał? Jak długo była przez niego obserwowana? W jaki sposób się dowiedział? W głowie kłębiło jej się tyle pytań.
— Nie wysilaj się zanadto, Madame. Znam treść ich wszystkich — ciągnął, widząc jej zagubienie. — Popełniłaś zasadniczy błąd, ujawniając wszystkie szczegóły w jednej wiadomości. Wystarczyło dostać się do tej pierwszej, a już można było bez większych konsekwencji przychodzić tutaj co niedzielę i czytać kolejny akt waszego dramatu.
Philippe zachowywał się w wyjątkowo nonszalancki sposób, żartując sobie w momencie, gdy jej sypał się cały przebiegły plan. Usiadł wygodnie na skromnej drewnianej ławeczce i utkwił w niej swoje spojrzenie, bawiąc się przy tym kawałkiem słomy.
— Nie każdy ma tyle złota, że nie wie, co z nim zrobić. Mogłam sobie pozwolić tylko na jednorazowe przekupienie służby, a i to nigdy by mi się nie udało, gdyby nie przyjaźń z pokojowcem króla. A zatem masz w zwyczaju czytać osobistą korespondencję brata, tak?
— Osobistą czy nieosobistą... Skąd mogę wiedzieć, póki nie przeczytam?
Ławeczka zaskrzypiała, kiedy mężczyzna się na niej poruszył. Zrobiło mu się żal Françoise, widząc zawód w jej oczach już trzecią niedzielę z rzędu. Szczerze wzruszała go nieraz treść listu, którą przekazywała królowi. Zawsze miał wrażenie, że Louis nie miał najmniejszych szans znaleźć sobie prawdziwego przyjaciela i ufać mu na tyle, by poruszać z nim wszystkie trapiące go kwestie. Strategia, którą wybrała guwernantka jego syna była prawdopodobnie jeszcze skuteczniejsza niż ktokolwiek się tego spodziewał — stanowiła nie tylko wyrafinowaną grę miłosną. Papier przyjmował wszystkie uczucia i rozterki króla, stanowił jego bezpieczną przystań, nie zmuszał go do wypowiedzenia głośno tego, czego wypowiedzieć nie był w stanie. Listy stały się idealną formą terapii pozwalającą odciąć się od traumatycznych wydarzeń przeszłości i unieść ciężar tego, co dopiero miało nastąpić.
— Są takie sekrety, które mogą zabić w ułamku sekundy tego, kto je pozna — kontynuował książę Orleanu. Wstał z drewnianej ławeczki i zbliżył się do Françoise, wodząc kawałkiem słomy po jej szyi. — Ich się nie boję. Nie ma przed nimi bowiem żadnej ucieczki... Ale są też takie sekrety, taka niewiedza, która powoli wypija krew z tego, kto się w niej pogrąża.
Obserwowała uważnie ruchy jego dłoni. Szybko jednak jej uwagę zwrócił przede wszystkim lęk w jego oczach, który zamierzał przysłonić bawieniem się słomą.
W jak wielkim strachu musiał żyć ten mężczyzna przez całe swoje życie?
— Musisz być zawsze krok przed nim. Zawsze pilnować, czy ktoś w jego otoczeniu nie usiłuje zasiać ziarna wątpliwości — wypowiedziała na głos jego myśli.
Jego gładka, niewinnie piękna twarz wykrzywiła się mimowolnie. Zadrżały mu kąciki ust, a źrenice się nieznacznie rozszerzyły. Nie potrafił kontrolować tak dobrze emocji jak jego rozmówczyni. Być może nigdy nie ćwiczył wystarczająco długo przed lustrem lub jego znacznie bardziej ufne serce nie pozwalało mu grać bez najmniejszej pomyłki. Musiały zatem istnieć takie dusze, które za nic w świecie nie potrafiły odnaleźć się w wersalskim teatrze nawet pomimo wieloletniego doświadczenia.
— Obaj bardzo się kochacie, ale ciężar władzy, który spadł na waszą rodzinę, zmusza was do ciągłej wzajemnej kontroli.
— Louis kontroluje mnie na polu bitwy, wypytuje o mnie wśród żołnierzy, uważnie obserwuje każdy mój krok, nie pozwala wyjeżdżać mi na długo do Saint-Cloud, gdyż woli mieć mnie zawsze przy sobie, zachęca mnie do dworskiego życia, wymyśla przeróżne zajęcia, bym nie miał czasu spiskować, sypia z moją żoną, więc wiedziałby o wszystkim, co bym jej zdradził w miłosnych uniesieniach, odradza mi kontakty z parlamentem i ministrami, by przypadkiem nikt mnie za bardzo nie polubił, umniejsza moje osiągnięcia, nasyła na mnie wiecznie matkę, która pomaga mu obserwować mnie wtedy, gdy on jest zbyt daleko, zagląda mi przez ramię, każe służącym czytać moje listy, przeszukuje moje rzeczy osobiste, rozkazuje podsłuchiwać rozmowy, patrzeć, dokąd idę poza pałacem i po co się tam udaję, z kim wtedy przebywam, co kupuję, co jem i co piję, z kim sypiam...
— Nie dałeś mu nigdy powodu do takiego zachowania, książę i boli cię to, jak bardzo cię podejrzewa — przerwała mu Françoise, gdy po jego twarzy płynęły już strumienie łez, które zaczął połykać, mówiąc to wszystko niemal na jednym wdechu. — Doskonal rozumiesz jednak, dlaczego król tak postępuje.
— Bo mnie kocha... — głos zupełnie ugrzązł mu w gardle. Padł z powrotem na ławeczkę i spojrzał tępo przed siebie. — I nie chciałby mnie zabić. Nie wybaczyłby sobie tego, ale by to zrobił... Dlatego też próbuje odwieść mnie na wszystkie możliwe sposoby nawet od myśli o zdradzie, by sam nie musiał podejmować tej łamiącej serce decyzji.
Philippe ukrył swoją twarz w dłoniach i cicho zapłakał. Smak słonych łez mieszał się z zapachem świeżo wypastowanych skórzanych siodeł, skoszonego siana i końskiej sierści. Pogrążył się w tym smaku i zapachu, byleby tylko nie myśleć już dłużej o cierpieniu, którego przysparzał mu z ogromnej troski i miłości ukochany brat.
Poczuł, jak Françoise nieśmiało położyła dłoń na jego ramieniu. Wyczulony na bodźce książę odczuł jednak jej ciężar znacznie mocniej. Nieśpiesznie ocierał łzy, co powodowało zaczerwienienie jego spojówek. Odgarnął swoje bujne fale z twarzy i spojrzał na kobietę.
— Gdybym mogła mieć w Wersalu jednego przyjaciela, wybrałabym ciebie, Monsieur.
Uniósł brwi, przyglądając się jej zaciekawiony. Nie odpowiedział od razu, pozwalając sobie rozkoszować się tymi słowami nieco dłużej. Kilkukrotnie przenosił wzrok od jej łagodnej, pogodnej twarzy do delikatnej białej dłoni zdobionej pierścieniem, który ostatnio sam wsunął jej na palec. Pierścieniem, na którego normalnie nie zwróciłby najmniejszej uwagi, ale który nosił w połach swojego płaszcza przez wiele tygodni.
Poruszył z trudem swoją ręką. Wydawała mu się jakoś niecodziennie ciężka i nie była to sprawka drogocennych różańców, które od czasu do czasu przesuwał między palcami, bardziej by je podziwiać, a nie by się na nich modlić. Niepewnie ułożył ją na opartej na jego ramieniu dłoni Françoise. Ich palce splotły się razem w nieśmiałym uścisku, jednocześnie jakby się bojąc, że coś lub ktoś mogłoby ich z tego uścisku chcieć wyrwać.
— Mnie? — zapytał cicho, ledwo poruszając wargami. — Beznadziejny wybór. Każdy w Wersalu ma jakieś swoje zadanie do wykonania, swoją rolę do odegrania, swoje kwestie do wypowiedzenia... Ja jeden jestem tu piątym kołem u wozu. Gdybym zniknął, nikt nawet by nie zauważył.
— Ciebie? Jedynego brata króla, którego nie sposób zastąpić?
— Mylisz się, jestem tylko niezastąpionym zastępstwem, które nigdy nikogo w niczym nie zastąpi.
Françoise zacisnęła mocniej jego dłoń. Nieśmiały wcześniej uścisk przemienił się w pewny siebie chwyt. Splot ich palców wydawał się już być nierozerwalny żadną ludzką lub boską siłą. Spojrzała na niego ostrzej i z ogromnym przekonaniem wyszeptała:
— Jesteś znacznie więcej niż tym, kim ci wmawiano, że jesteś, Monsieur.
Jego dłoń zadrżała. Cichy, lecz wyjątkowo stanowczy głos Françoise przeszył go jak strzała. W jego czerwonych od płaczu oczach zatańczyły radosne iskierki. Wokół nich pojawiły się zmarszczki świadczące o najbardziej szczerym z uśmiechów.
Kobieta wyciągnęła dyskretnie różaniec, który podarował jej podczas ich ostatniej przejażdżki. Nie sprzedała go, by zakończyć raz na zawsze problem ciągnących się za nią długów. Umieściła drogocenne paciorki między ich ściskającymi się palcami.
— Nie mogę tego przyjąć i dobrze sobie z tego, panie, zdajesz sprawę. Chcę sama spłacić wierzycieli mojego męża. Jestem kobietą, ale dostaję pensję od Marie Thérèse. Stopniowo zarobię i dam radę samodzielnie wybrnąć z tych tarapatów.
— Oddasz mi, gdy zostaniesz królową.
Françoise zaśmiała się histerycznie, myśląc, że książę sobie żartował. Nie miała najmniejszych szans ani na koronę ani na małżeństwo z królem, nawet gdyby zdołała namówić Morze Czerwone, by się przed nią rozstąpiło niczym przed samym Mojżeszem. Żona króla musiała pochodzić z europejskiej dynastii i być gwarantem jakiegoś sojuszu. Nawet po śmierci hiszpańskiej infantki nie mogła chociażby marzyć o Louisie w ten sposób.
Philippe jednak nie zaczął się śmiać. Patrzył na nią z takim przekonaniem, jak ona wcześniej na niego. Poluźnił uścisk, tak aby swobodnie oplatać jej palce sznurem błyszczących paciorków. Wyszeptał jedynie, że powinna czym prędzej zakończyć ostatnie kwestie związane z Paulem Scarronem i planować dalszy podbój serca króla.
— To całkiem zabawne, jakby tak przyjrzeć się temu z bliska... Ja — niechcący przesłonić słońca, zaś ty — chcąca świecić w jego blasku. Takie absurdalne sojusze należą do moich ulubionych.
— Władca stracił już zainteresowanie moimi listami. Potrzeba mu powiewu świeżego powietrza.
— Nie sądzę więc, by Henriette zabawiła w jego łożu nazbyt długo. Ostatnio znowu lubuje się w dosiadaniu swojej angielskiej klaczy z tylko jemu znanych powodów. Z doświadczenia wiem jednak, że taki stan nie będzie trwał wiecznie i wkrótce moja czarująca małżonka powróci w moje nazbyt cierpliwe i opiekuńcze ramiona — odparł stanowczo książę, ponownie bawiąc się źdźbłem słomy. — Musisz jedynie znaleźć jakiś nowy, najlepiej spektakularny sposób, by sobie o tobie przypomniał.
Françoise westchnęła głośno. Myślała, wsłuchując się w parskanie koni, kroki stajennych roznoszących siano i rytmicznie uderzające o ziemię krople wiosennego deszczu. Nie śpieszyła się z opuszczeniem siodlarni, gdyż porzuciła już wszelką nadzieję na to, że Louis lub ktoś przez niego wysłany zjawi się w umówionym miejscu i przyniesie jej list.
— Zdołałbyś namówić króla na małe przedstawienie, Monsieur?
Philippe roześmiał się jedynie na odważną propozycję młodej kobiety i spojrzał na nią spod zmrużonych powiek. Françoise wydawało się, że orleański pan przyjął rzucone mu wyzwanie, gdyż mężczyzna niespodziewanie wstał i podał jej swoją mlecznobiałą dłoń, schowaną wcześniej za grubą warstwą weneckich koronek.
— Pan Molière chciałby wkrótce wystawić na scenie swoją najnowszą sztukę. Jeśli z nim porozmawiam odpowiednio wcześnie, powinnam dostać rolę, która pomoże mi odzyskać zainteresowanie króla. Myślisz, mój panie, że ujawnienie tożsamości Madame du Soleil Levant byłoby w stanie rozpalić na nowo ogień między dawnymi kochankami?
— Madame nie powinna się już dłużej ukrywać. W Wersalu aż roi się od kobiet, które chciałyby się za nią podać. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby Louis błędnie przypisał autorstwo listów komuś innemu, chociażby Henriette. Nie potrafię sobie bowiem wyobrazić, że brak odpowiedzi z jego strony zbiegł się w czasie z odnowieniem jego... jego jakże głębokich relacji z ulubioną nałożnicą.
Françoise skierowała swoje kroki w stronę drzwi. Zanim jednak opuściła siodlarnię, oparła się o framugę, obdarzyła księcia łagodnym uśmiechem i rzuciła na odchodne:
— Jesteś chyba jedyną osobą w całym Wersalu, która ma absolutnie każdy powód, by zabić króla. A jednak trwasz przy nim najwierniej ze wszystkich.
— Chyba już na tym polega mój tragizm. Nie potrafię zemścić się na bracie... Na szczęście przychodzi mi to łatwiej w przypadku angielskich księżniczek. Szczególnie takich, które mają w zwyczaju gościć większość kuzynów w swoim łożu... Będąc po złożeniu przysięgi małżeńskiej tylko jednemu z nich.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro