Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

lubię udawać.//Izdorlatorium

Canis Majoris zmierzyła przyjaciółkę nieco kwaśnym wzrokiem. Jej twarz przybrała wyraz może nawet dziecinnego niezadowolenia, teatralnie zarysowanego na skórze, ale pod nim wiercił się cicho niepokój.

- Zostawiłam cię tu, żebyś spoważniała. A ty zmieniłaś się w miasto.

Musiała brzmieć nieco komicznie z tą uwagą na ustach, bo stała w sukience ze słonecznikowych płatków i wiankiem na głowie, ale nie to ją teraz zajmowało.

Słyszała dorożki przetaczające się po bruku, szmer ludzkich rozmów i zwykły głos powszedniości, ale sama odwróciła się do niego plecami i zerwała do biegu. Bose stopy same prowadziły ją po bocznych uliczkach, skąpanych w brudzie i duchocie. Nadepnęła na truchło gołębia i pisnęła, zaskoczona, choć niezbyt zdegustowana. Jej przyjaciółka roześmiała się promiennie.

- I przy tym spoważniałam.

- Tak ci się wydaje? - rzuciła Canis z przekąsem i skręciła w lewo. Kolejny wąski przesmyk, w którym się znalazła, prowadził do następnej uliczki. I następnej. Zaczynało jej się kręcić w głowie, ale nie chciała się zatrzymać. Biegła dalej, całkiem sama, aż wreszcie stanęła tak gwałtownie, że się zachwiała.

Westchnęła i przeczesała brudne włosy palcami. Kilka osób obrzuciło ją zdziwionym wzrokiem, ale nikt nie zwrócił na nią większej uwagi. Słońce oślepiło ją nieco (o ironio), a powietrze stało się nieco lżejsze. Podparłszy się dłońmi o kolana zrobiła kilka głębszych oddechów i podreptała w stronę filigranowego mostku kończącego placyk, na który tak w pośpiechu wypadła. Zsunęła się zgrabnie obok i stanęła na brzegu wodnego cieku. Śmierdział trochę i zapewnie nie składał się tylko z wody, ale jej to nie przeszkadzało. Sięgnęła w zimną toń i chwyciła to, na co natkęły się jej palce.

- Co to? - głos odezwał się zaraz przy jej ramieniu. Brzmiał niemal tak samo, jak go zapamiętała z kiedyś.

- Nie wiesz? Przecież jest twój.

Mały żółwik nie schował się do skorupki. Gryzł zaciekle palec Canis, ale całe jego starania okazały się nieskuteczne, bo ledwo ją to łaskotało.

Odłożyła stworzenie do wody i ze smutkiem patrzyła, jak odpływa i kryje się między kamienne szpary. Nagle objął ją chłód i zaklęła cicho. Nie lubiła być smutna, ale tylko, gdy nie była. A gdy żal przychodził, witała go z otwartymi ramionami.

Chwilę stała tak, w milczeniu przypatrując się wszechobecnej przyjaciółce. Urosła. Zmieniła się przez te lata prawie nie do poznania, a jednak nadal przypominała siebie w ten dziwny, lakoniczny sposób.

- Chcesz wrócić do domu? - Pytanie zawisło w powietrzu jak owad i chwilę krążyło między nimi. Wszyscy ludzie wokół stali na jej przyjaciółce. Wszystkie budynki, mosty i gmachy dumnie wspinały się po niej i tylko Canis jak zawsze była obok. I dopiero teraz zaczęło jej to przeszkadzać.

Coś błysnęło w wodzie, ale nie zwróciła na to uwagi.

- Nie... Tu mi dobrze.

Jasne.

- Wiesz, za parę lat zepchniesz Cara z pałacowych schodów i wyrzucisz przez okno jego krzesło.

- Tak?

- Ta. Ale więcej ci nie powiem - odparła Canis, doskonale wyczuwszy zaskoczenie w głosie przyjaciółki.

Westchnęła, a cisza stała się nagle niezręczna.

- Ja już pójdę - powiedziała po kilku chwilach milczenia. Przyjaciółka niemo pokiwała głową.

- I przewietrz tutaj, bo szczury ci się zalęgły. Chyba ci na tym zależy, prawda? - rzuciła na odchodne, już z uśmiechem, chociaż smutek nadal tlił się w jej głowie, podżegając do istnienia myśli, z których nie chciała zdawać sobie sprawy. Przyjaciółka zaśmiała się cicho i skinęła dziewczynce na pożegnanie.
A tej już po chwili nie było.

* * *

Ja naprawdę nie wiem, co to jest.

Ona też nie wie.

A i wy nie musicie.

(535 słów)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro