rozdział 29
Wtorek wyglądał tak samo jak poprzedni tydzień. W środę wstałam wkurzona. Nienawidzę walentynek. Ktoś powie, ale przecież masz chłopaka to o co Ci chodzi? Ja i tak uważam, że to święto jest głupie. Jak ludzie się kochają powinni to sobie okazywać codziennie, a nie tylko 14 lutego, a przez resztę dni drzeć na siebie mordy. W dodatku Keira wczoraj wieczorem pojechała do Londynu i wróci dopiero jutro wieczorem. Niechętnie poszłam do budynku zwanego szkołą. Przynajmniej mam dziś jazdy to tym sobie poprawię humor.
- Co ty taka nie w sosie?- zapytał mnie Ben, gdy dotarłam do szkoły.
- Nie chce mi się nic- powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Więc imprezka odpada?
- O której?
- Nie wiem, o której chcesz. Po prostu Keiry nie ma, Justin pojechał do Laureen- no tak ich związek kwitnie- więc my też coś powinniśmy zrobić.
- Masz rację.
Nie mam się w co ubrać.
- Dobra, przyjedź przed 10.
- Okej.
Na lunchu siedziałam sama. Kiedy wreszcie zadzwonił ostatni dzwonek odetchnęłam z ulgą. Ben zmył się z ostatniej lekcji. Szczerze? Zazdroszczę. Poszłam na jazdy w minimalnie lepszym humorze.
- Jedziemy dziś na ekspresówkę.
Ale super.
- Tylko bez szaleństw.
- Jasna sprawa.
Jechałam po niej w granicach 60/70 mil na godzinę. Fajna sprawa.
- Teraz poćwiczymy jeszcze ronda.
W duchu westchnęłam. Nienawidzę tego. O dziwo dziś już nie szło mi najgorzej. W sumie powinnam się pośpieszyć. Za tydzień kończę jazdy. Dobrze, że reszta mi idzie dobrze. Tylko jeszcze to parkowanie równoległe. Masakra. Wróciłam do domu i zaczęłam grzebać w garderobie. Postawiłam na bluzkę na ramiączkach i zwykłe jeansy, w które jeszcze niedawno się nie mieściłam, a teraz potrzebuję do nich paska. Wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy i się ubrałam. Przejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że strasznie widać, że schudłam. Zaczęłam się malować. Zrobiłam zwykły makijaż, taki jak do szkoły, wyprostowałam włosy i włożyłam skórzaną kurtkę. Miałam jeszcze jakąś godzinkę do jego przyjścia, więc usiadłam z książką na łóżku. Za 15 dziesiąta był faktycznie w moim pokoju. Pocałowałam go.
- Jedziemy taksówką?- spytałam.
- Obojętne.
- To możemy.
- Schudłaś.
- A tak, wiem. Trochę się stresuję egzaminami na prawko. Za tydzień mam ostatnie jazdy i się boję.
- Wszystko będzie dobrze.
- Mam nadzieję. Idziemy?
- Dwa razy nie musisz powtarzać.
Zamówiłam taksówkę. Czekaliśmy na nią pod marketem.
- Jak Ci idą przygotowania do egzaminów?
- W miarę dobrze. Nie licząc historii, ale to już standard. Chyba wybiorę medycynę. Mimo wszystko lubię chemię, a biologię ogarniam, więc nie byłoby tak źle.
- A co z tym festiwalem?
- A tak, jest w trakcie przerwy wiosennej. Właściwie to w ten piątek mam ostatnie próby, bo w następny już jest festiwal. Nim też się stresuję. Nie śpiewałam jeszcze przed taką publicznością.
- Dasz radę.
- Oby. Jest taksówka.
Wsiedliśmy i pojechaliśmy. Jeszcze tutaj nie byłam.
- Co to za miejsce?
- Osiedle sąsiadujące z moim. Mam stąd jakieś 15 minut do mieszkania, a dziś jeden typek organizuje imprezę walentynkową. Chodź. Tylko jak coś dziś karaoke jest tylko takie, że można razem zaśpiewać, osobno nie, więc jeśli nie chcesz.
- Zaśpiewajmy coś- przerwałam mu- Na przykład Senorita co ty na to?
- Wchodzę w to. To chodźmy od razu się zapisać. Ta imprezka różni się trochę od innych, więc też od początku do rozpoczęcia karaoke przyjmują zapisy.
- Okej.
Gdy już to zrobiliśmy skierowaliśmy się do kuchni. Wypiłam dwa shoty i już wtedy zaczynało mi się kręcić w głowie.
Już wtedy powinna zapalić mi się czerwona lampka.
Poszliśmy tańczyć. Kocham to uczucie. Kiedy otaczają Cię ludzie, ale reszta się nie liczy. Jest tylko ON. Wypiłam kolejne trzy shoty, a może i cztery.
- Idziemy zapalić?- spytałam. W rzeczywistości muszę się po prostu przewietrzyć. Kiwnął głową i za chwilę siedzieliśmy na jakiejś ławce paląc papierosy. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, ale przez chwilę poczułam się lepiej. Później przyszła już kolej na karaoke, więc czekaliśmy. Za co byłam wdzięczna niebiosom. Naprawdę przestawało robić się ciekawie. Nie wypiłam dużo, a czułam się jakbym była po dwóch butelkach wódki. Dosłownie. Przyszła nasza kolej.
I love it when you call me señorita
I wish I could pretend I didn't need ya
But every touch is ooo la la la
It's true la la la
Ooo I should be running
Ooo you keep me coming for ya
Land in Miami
The air was hot from summer rain
Sweat dripping off me
Before I even knew her name la la la
It felt like ooo la la la
Yeah, noo
Sapphire moonlight
We danced for hours in the sand
Tequila sunrise
Her body fit right in my hands la la la
It felt like ooo la la la,
Yeah
I love it when you call me señorita*
I wish I could pretend I didn't need ya
But every touch is ooo la la la
It's true la la la
Ooo I should be running
Większość tych ludzi i tak była wstawiona bardziej ode mnie, więc nie miałam się czym przejmować. Bawiliśmy się dalej wlewając alkohol do ust. Nie zważałam na moje złe samopoczucie. Po prostu piłam.
- Idę do łazienki- powiedziałam. Chłopak szedł za mną i oparł się o ścianę. Weszłam do środka zasuwając się. Przejrzałam się w lustrze i okej. Wyglądam okropnie. Przekrwione oczy, rozmazany makijaż i włosy w nieładzie. Wyjęłam szczotkę i je trochę rozczesałam. Przejechałam szminką po ustach i starłam tą wokół kącików. Wytarłam trochę tusz do rzęs spod oczu i wyszłam. Ben stał w jakimś towarzystwie wyraźnie niezadowolony.
- Sam jesteś nareszcie, idziemy.
- Kim jest ta piękna dama?- jakiś facet podszedł do mnie i pocałował w policzek.
Obrzydliwe.
- Ona nie jest zainteresowana- powiedział Ben.
- Ale, dlaczego wypowiadasz się za nią?
- Bo jest moją dziewczyną.
Na te słowa ta dziwna grupka zamarła, a uśmiech na twarzy tego obleśnego faceta się poszerzył.
- W takim razie chodźmy to opić- krzyknęła jakaś blondynka. Złapała mnie za rękę i zaczęła ciągnąć w kierunku kuchni. W oczach zbierały mi się łzy. Mam dość. Nalała wódki do kubeczków i rozdała je. Cudownie. Jacyś wariaci. Wypiłam zawartość kubeczka, a później urwał mi się film.
*
Budząc się miałam w głowie kompletny helikopter. Zamknęłam z powrotem oczy. To wcale nie pomogło, więc znowu je uchyliłam. Z przerażeniem odkryłam, że nie wiem, gdzie jestem. Później jednak wszystko zaczęło do mnie dochodzić i zorientowałam się, że leżę na kanapie w salonie Bena. Na stoliku stała butelka wody, więc szybko za nią chwyciłam i wypiłam połowę. Zrobiło mi się niedobrze, więc wyprułam do łazienki. Zdążyłam w ostatniej chwili. Zwymiotowałam chyba wszystko co się dało. Wróciłam do salonu i wypiłam resztę wody. Dopiero w tamtym momencie doszło do mnie, że przecież jest czwartek i muszę iść do szkoły. Wzięłam do ręki telefon i zobaczyłam, że jest dopiero 5 rano. Dziękowałam niebiosom. Skierowałam się w stronę kuchni. Jak widać Ben dalej spał. Skoro on może korzystać z mojej kuchni to ja skorzystam z jego. Nastawiłam wodę w czajniku i zaczęłam grzebać w szafkach w poszukiwaniu herbaty. Znalazłam ją po wielu trudach. Teraz jeszcze pojawiał się problem. Muszę znaleźć miód. Znowu przetrzepywałam szafki, by ostatecznie zrezygnować. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam mleko. Już miałam ją zamykać, gdy moim oczom ukazał się miód. Nie no na serio? Nadal jest mi tak niedobrze, że prawdopodobieństwo zwymiotowania tej herbaty jest bardzo wysokie. Właściwie może to i dobrze. Nie mam już czym rzygać, a może po tym zrobi mi się lepiej. Modliłam się tylko o to, żeby rodzice nie zorientowali się, że mnie nie ma. Co prawda nigdy nie zaglądają mi do pokoju, ale kto ich wie. Mniej więcej, gdy wypiłam połowę herbaty mdłości były tak silne, że znowu pobiegłam do łazienki. Prawie wpadłam na Bena. Usiadłam nad kiblem i znowu zwymiotowałam. Cudownie. Najgorsze, że nie czuję się ani trochę lepiej, a mam dziś iść do szkoły. Zrezygnowana opadłam na posadzkę i potarłam twarz rękoma.
- Lepiej?- dopiero teraz zauważyłam, że Ben stoi oparty o drzwi i lustruje mnie wzrokiem.
- Nie.
Pokręcił głową i podszedł do mnie.
- Co się tak właściwie stało? Ostatnie co pamiętam to jacyś dziwni ludzie i kubek z wódką.
- Tak, cóż odcięło Cię kompletnie. Chyba wypiłaś trochę za dużo. Ci ludzie to- zastanawiał się co powiedzieć- takie wrzody na dupie, które myślą, że ich lubię. Znaczy no ta blondynka akurat co namówiła Cię na picie jest spoko. Kiedyś mi pomogła, gdy mogłem trafić za kratki i generalnie zawsze życzyła mi dobrze. Dlatego jestem w stanie uwierzyć, że szczerze się cieszyła, że znalazłem sobie dziewczynę. Nie wiedziała, że już za dużo wypiłaś, bo na pewno, by Ci nie dała nawet powąchać alkoholu. Cóż reszta tych lasek na pewno była zazdrosna, a tym facetom to możesz się sama już domyślić co chodziło po głowie- wzdrygnęłam się- to nie są dobrzy ludzie. Lepiej trzymać się od nich z daleka. Nie miałem pojęcia, że tam będą.
- W porządku. Jak ja się tu w ogóle znalazłam?
- Cóż... totalnie nie rozumiałaś co się do Ciebie mówi. Dlatego stwierdziłem, że lepiej Cię wziąć tutaj. Suzan- ta blondynka, bo chyba Ci jeszcze nie mówiłem jak ma na imię, pomogła mi Cię tu przyprowadzić. Sam nie wiem, czy bym dał radę. Położyłem Cię w salonie, bo stamtąd bliżej do łazienki i nie ma drzwi.
- Dziękuję.
- Nie masz za co?
- Gdzie ona później poszła?
- Czemu pytasz?
- Po prostu wracanie po ciemku samej w nocy to trochę niebezpieczne.
- O to pytasz. Zaprowadziłem ją na przystanek i pojechała jakimś nocnym kursem do domu. Zrobię Ci śniadanie.
- Nie przełknę nic.
- Musisz coś zjeść.
- Nie ma opcji.
Zaplotłam ręce na piersi. Westchnął.
- Okej.
- Masz różnych, dziwnych znajomych.
- Wiem. Takie środowisko.
- Możesz prowadzić? Muszę szybko wrócić do domu.
- Po co?
- Przebrać się. Zaraz do szkoły.
- Zostawiłaś tu kiedyś ubrania. Przyniosę Ci je. Weź prysznic i pojedziemy stąd do szkoły, ale lepiej taksówką.
- No okej- zgodziłam się niechętnie.
Przypomniałam sobie, że faktycznie kiedyś moje ubrania tu zostały. Wzięłam prysznic i związałam włosy. Próbowałam zrobić makijaż mając do dyspozycji tylko, tusz, korektor i szminkę, i moim zdaniem wyszło nieźle. Gotowa skierowałam się do kuchni.
- Nie mam podręczników.
- Będziesz korzystać z moich i tak na większości lekcji siedzimy razem.
- A języki?
- Masz dziś jakiś?
- Faktycznie dzisiaj czwartek to nie, ale nie mam stroju na w-f trudno w koszulce mogę ćwiczyć tej. O tej godzinie wszystkie centra handlowe są zamknięte, więc będę ćwiczyć w jeansach.
Westchnął jakby zmęczony moim gadaniem.
- Chcesz jechać do domu?
- A nie czekaj przypomniałam sobie, że nie wyciągnęłam z szafki stroju. Tylko tak dziwnie będzie chodzić po szkole bez plecaka.
- Mogę Ci jakiś pożyczyć.
- Okej.
Już miałam wychodzić, gdy mój telefon zawibrował.
Ojciec: Jedziesz ze mną?
Przez chwilę zastanawiałam się co ja mam mu na to odpisać.
Ja:Musiałam pojechać wcześniej do szkoły.
Ojciec: Okej.
Schowałam telefon i odetchnęłam z ulgą.
Chodziłam po szkole źle się czując, z plecakiem Bena, niepełnym makijażem i kucykiem na głowie, którego nie cierpię. Czasami żałuję, że mam takie długie włosy.
W domu uświadomiłam sobie, że przecież mam dziś jazdy. Nie jestem pewna, czy alkohol wyparował już z mojego organizmu. Jestem wręcz pewna, że nie. Zastanawiam się, czy to dobry pomysł, by tam jechać, ale nie chcę przekładać jazd na tydzień przed ich skończeniem. Wzdycham i wybieram numer.
- Sam, coś się stało?
- Myślisz, że powinnam odwołać jazdy, czy jechać na nie?
- To zależy od Ciebie. Jak ty się czujesz.
- No okej. Dobra muszę kończyć.
Raz się żyje. Jadę.
Nie było tak źle. Szło mi nawet dobrze. Wróciłam do domu z zamiarem walnięcia się na łóżko i przespania reszty dnia. Moi rodziciele mieli co do tego inne plany.
- Chodź tutaj- powiedziała matka- w sobotę rano lecimy do Stanów. Zostajemy tam na całe ferie wiosenne- zamarłam. Nie mogę tam jechać. Mam festiwal i jazdy- lecimy tam z Laureen i jej rodzicami.
- Muszę?
- Tak. To nie podlega dyskusji. Idź się już zacząć pakować.
Wiedziałam, że mogę tylko pogorszyć sprawę, więc udałam się do pokoju. Gdy już się walnęłam na łóżko dostałam wiadomość od kuzynki.
No ich chyba pojebało nigdzie nie jadę.
Tak wiem. Mi się też to nie uśmiecha. Coś wymyślimy. Mam w piątek ten festiwal.
Musimy coś wymyślić szybko. Nie mamy dużo czasu.
Wiem, wiem. Załatwię to. Napiszę za chwilę, bajo.
Wykręciłam numer do babci od strony mamy. Odebrała po kilku sygnałach.
- Cześć Samantha.
- Cześć Babciu, co tam u Ciebie?
- A po staremu, a u Ciebie? Jak zamierzasz wykorzystać przerwę?
- No właśnie Babciu, rodzice wymyślili sobie jakiś wyjazd na czas mojego wolnego od szkoły. Spróbujesz jakoś przekonać mamę, żeby pozwoliła mi zostać i Laureen. Wtedy ona przyjedzie i razem spędzimy ten czas.
- Oczywiście, postaram się do załatwić. Nie wiem co im strzeliło do głowy.
- Dziękuję Babciu. Kocham Cię.
- Ja Ciebie też.
Rozłączyłam się. To naprawdę jedyna osoba z tej popieprzonej rodzinki, którą kocham. Oczywiście poza Laureen, którą traktuję jak starszą siostrę. Ciekawe, czy mam jeszcze jakąś kuzynkę albo kuzyna.
Moja Babcia postara się to załatwić.
Nie miałam już siły na nic, więc położyłam się spać. Nastawiłam tylko budzik, bo rano muszę wziąć prysznic.
Obudziłam się z zerowymi chęciami do życia. Mam nadzieję, że babcia naprawdę ogarnie to z moimi rodzicami. Keira czekała na mnie przed szkołą. No tak, wczoraj wieczorem wróciła.
- Hej, jak Ci minęły walentynki?
- Dobrze, musimy umówić się na jakieś ploteczki. Będziemy miały przerwę.
- Jak się nic nie zmieni będę wtedy siedzieć w Stanach.
- Dlaczego?
- Moi rodzice tak sobie wymyślili.
- Aha współczuję. To już pewne?
- Okaże się dzisiaj.
- Okej na lunchu się zobaczymy, pa.
Pomachałam jej i poszłam na lekcje. Bena jeszcze nie było.
Za ile będziesz?
Aż tak się stęskniłaś? Nie będzie mnie dziś.
Okej
Zrobiło mi się smutno, bo to być może ostatnia szansa, by się z nim zobaczyć przed wylotem do Stanów.
- To jak te walentynki?
- Było cudownie. Rano oglądaliśmy filmy. Wieczorem poszliśmy na randkę do restauracji, a jak wróciliśmy do domu.
- Oszczędź szczegółów- przerwałam jej.
- A wy jak?
- Zaliczyłam zgona na imprezie, ale w porządku.
- Jak to się stało?
- Trochę przesadziłam z alkoholem. Nie pamiętam jak znalazłam się w mieszkaniu Bena. To wszystko przez jakichś jego głupich znajomych.
- Co od niego dostałaś?
- Nic.
- Jak to nic?
- No normalnie. Jeśli chce mi coś dać albo ja jemu to nie potrzebujemy do tego okazji. A ty co dostałaś?
- No właśnie pokażę Ci.
Pokazała mi przepiękną srebrną bransoletkę ze skrzydełkiem. Wygląda na drogą.
- Ładna.
- Co nie? Choć jestem ciekawa ile za to zapłacił.
- Niemało.
- Właśnie domyślam się, a ja mu zawsze kupuję skromne prezenty, bo mnie nie stać.
- Liczy się gest. Jego stać to kupuje Ci drogie prezenty, bo Cię kocha. Równocześnie nie oczekuje od Ciebie, że dasz mu cokolwiek.
- Skąd ty bierzesz te życiowe mądrości.
- Z życia.
- Okej, a jak tam Laureen?
- A wiesz nie pytałam się nawet jak walentynki. Byłyśmy zbyt przejęte wizją spędzenia przerwy w Stanach, żeby się zapytać.
- Przykre trochę, że rodzice każą wam lecieć. Gdybyście zostały moglibyśmy codziennie spędzać czas ze sobą.
- Wiem. Niestety jest jak jest. Idę, muszę powtórzyć materiał z chemii przed lekcją, gdyby znowu pytała.
Na zajęciach ze śpiewu kompletnie nie mogłam się skupić.
- Samantha, co się stało?
Westchnęłam.
- Po prostu moi rodzice chcą lecieć jutro do Stanów. I zabrać mnie ze sobą.
- To przykra sprawa. Czyli co z festiwalem?
- Właśnie, nie wiem. Może nie będę musiała lecieć.
- Podam Ci swój numer to napiszesz mi co i jak. Teraz idź już odpocznij. Jesteś strasznie zestresowana.
Tak byłam.
- Chodź tu- jej surowy ton nie mógł zwiastować niczego dobrego- ustaliliśmy, że Laureen może tu przyjechać na czas trwania ferii. Jesteście pełnoletnie, więc liczymy, że podejdziecie do tego odpowiedzialnie. Oczywiście masz też uczyć się do egzaminów. Możesz iść.
Normalnie chciałam skakać z radości. Natychmiast napisałam mojej nauczycielce śpiewu, że mogę zaśpiewać na festiwalu. Byłam taka szczęśliwa.
Wtedy nie wiedziałam, ile jeszcze się wydarzy.
*
Poranek przywitał mnie przyjemnie pustym domem. Rodzice mieli lot z samego rana, więc od rana miałam wolną chatę.
SamanthaJames: Jest dziś jakaś dobra impreza?
JustinEvans: Oczywiście coś ogarniemy
SamanthaJames: @Laureen kiedy przyjeżdżasz?
LaureenJames: Powinnam się wyrobić do wieczora. Po prostu chyba muszę jechać autobusem.
JustinEvans: Przyjadę po Ciebie
RicardoFlores: Mogę ja po nią pojechać. Akurat zaraz wyjeżdżam. To za trzy godzinki byśmy byli.
JustinEvans: okej, pasuje Ci skarbie?
LaureenJames: Tak.
BenjaminWhite: Dzisiaj jest jedna dobra imprezka, za miastem
wchodzicie w to?
KeiraSmith: Tak.
SamanthaJames: Tak.
JustinEvans: Jasna sprawa bracie
RicardoFlores: Nie udzielała się przez większość konwersacji, a pierwsza potwierdziła udział w imprezie.
LaureenJames: Bomba. Jak przyjadę do Ciebie siostrzyczko to się razem przyszykujemy.
RicardoFlores: Siostrzyczko?
SamanthaJames: Nie interesuj się, jak tam dotrzemy?
BenjaminWhite: Chyba będziemy potrzebować kierowcy, czy bierzemy ubera?
RicardoFlores: Któryś chętny, żeby nie pić?
RicardoFlores: Rozumiem, więc, że uber. Ustalimy później. Ja wyjeżdżam już.
Wolna chata. Żyć nie umierać. Pochłonęło mnie czytanie książek od Penelope Douglas. Nie zorientowałam się, kiedy minęło 3 godziny. Rozległ się dzwonek do drzwi. Kuzynka, ucieszona wstałam. Od razu po otworzeniu drzwi, padłyśmy sobie w objęcia. Później przytuliłam się do Ricardo.
- Wniosę twoje bagaże. Sami, błagam Cię zrób mi jakąś kawkę.
- Okej, jaką?
- Czarna z mlekiem bez cukru.
Poszłam do kuchni, by przygotować mu kawę.
- Dalej nie wierzę, że nas tu zostawili- powiedziała moja kuzynka.
- Co nie? Ja też.
- Dobra wniosłem wszystko.
- Masz.
- Dzięki. Swoją drogą trzeba ustalić, gdzie się spotykamy.
- To trzeba chłopaków spytać, skąd będzie najbliżej.
- Racja, spadam.
- Co robimy?
- Oglądamy coś?
- Jasna sprawa.
- Kuzynko?
- Hm?
- Czemu ty tak dużo schudłaś?
- Wydaje Ci się.
- Nie, gadaj. Znowu Cię zmusili.
- Poniekąd, ale jem, spokojnie.
- Czyli mogę skoczyć po pop corn?
- Bez przesady. Zrobię sobie jakąś sałatkę, ale jeśli ty chcesz to proszę.
- Wiem, usmażę sobie gofry.
- Okej.
Zrobiłam sobie sałatkę, a Laureen gofry i siadłyśmy w salonie.
- Co oglądamy?
- Nie wiem. Chcemy film czy bajkę?- spytałam.
- Obojętne.
- Monster high?
- Jeszcze pytasz.
- Dobra włączę Boo york.
Byłyśmy właśnie w trakcie oglądania, kiedy nasze telefony zadzwoniły w tym samym czasie. Zabiję tego, kto przeszkadza nam w śpiewaniu piosenki razem z Catty Noir i faraonem.
- Czego?!- warknęłyśmy w tym samym czasie.
- Spokojnie, po prostu nie odczytujecie grupy. Spotkanie w domu Justina, pasuje wam?
- Tak, tylko już nie przeszkadzajcie!- krzyknęłyśmy i kliknęłyśmy czerwoną słuchawkę. Na wszelki wypadek ustawiłyśmy tryb nie przeszkadzać i przewinęłam do początku piosenki.
Kiedy obejrzałyśmy film stwierdziłyśmy, że nie wiemy, na którą mamy tam być. Włączyłyśmy, więc messengera i z grupy wynikało, że na 6. Jest 4, nie ma opcji, że zdążymy. Krzątałyśmy się po domu szykując. Stwierdziłyśmy, że włożymy takie same miniówki. Tak, ta sama, w której już byłam na jakiejś imprezie. Za 15 szósta byłyśmy gotowe. Żadne tramwaje nas tam nie dowiozą tak szybko. Taksówką też się spóźniła, ale tylko o 7 minut. Wszyscy już czekali.
- Macie szczęście, uber przyjedzie za dwie minuty. Jakbyście nie zdążyły pojechalibyśmy bez was- i ty śmiesz się nazywać moim chłopakiem?
- Żadna strata, obejrzałybyśmy resztę monster high.
Uber podjechał. Ben siadł z przodu. My z dziewczynami na środku, a pozostali dwaj w bagażniku. Jechaliśmy chyba z 50 minut. Faktycznie na obrzeżach. Ja też mieszkam na obrzeżach, tylko że po drugiej stronie miasta. Muzykę było słychać w promieniu 5 mil. Ten dom jest ogromny. Większy niż Justina. Właściwie to można by powiedzieć, że to apartament albo willa.
- Tu też jest karaoke?- spytałam.
- Nie wiem, Justin?
- Chyba nie.
- Nawet jak jest, to chyba sobie odpuszczę.
Pierwsze, co zrobiliśmy to wypiliśmy po trzy kolejki. Po tym poszliśmy tańczyć.
Nie wiem jak to się stało, że znaleźliśmy się w jakimś pomieszczeniu grając w butelkę. Butelka wylosowała Laureen.
- Pytanie czy wyzwanie?
- Pytanie.
- Czego się najbardziej boisz?
- Hm, chyba utraty tego, co mam teraz: chłopak, przyjaciele, szczęście.
Butelka kręciła się przez przez kilka kolejek omijając mnie. W końcu jednak musiało na mnie paść.
- Pytanie.
- Jakie jest twoje najgorsze wspomnienie w życiu.
Zamurowało mnie. Zaczęłam się pocić. Spojrzałam na kuzynkę. W jej spojrzeniu odbijała się troska. Nie chciałam tego mówić. Chwyciłam wódkę i nalałam jej do kubeczka.
- No weź Samantha. Powiedz nam. Co było minęło.
Ta kretynka Emma tu była i powiedziała te słowa. Chciałam płakać. Byłam bliska rozklejenia się tym. Pewnie tak, by się stało, gdyby czyjaś dłoń nie spoczęła na moim barku. Ben nawet nie wiesz, ile znaczy dla mnie ten gest. Wzięłam kubek ze żrącą cieczą i szybko ją wypiłam. Potem znowu butelka kręciła się po wielu osobach. W tym moich przyjaciołach aż padło na Bena.
- Pytanie czy wyzwanie?
- Wyzwanie.
- Pocałuj osobę naprzeciwko Ciebie.
Uduszę tą małpę gołymi rękami. To ona wymyśliła to wyzwanie.
- Wiecie co? Rezygnuję z tej gry. Chodź Sam.
Podał mi rękę, by pomóc wstać. Kocham go, tak bardzo go kocham. Reszta naszych przyjaciół też wstała.
- Co za wredna żmija- powiedziała Laureen. Uśmiechnęłam się na jej słowa. Byłam naprawdę bliska rozklejenia.
- Ej przyjaciółko, nie przejmuj się nią. Jest zazdrosna o Ciebie.
- Kto to w ogóle jest?- spytał Ricardo.
- Taka była znajoma. Myślałem, że już sobie pojechała. Nie wiem, co ona tu dalej robi.
Pociągnęłam nosem. Nic nie poradzę, że chciało mi się płakać.
- Zmywamy się stąd- powiedział Ben- Dokończymy imprezę sami, u Justina.
Zamówiliśmy ubera i za 40 minut byliśmy już u Justina.
- Gramy w karty.
Przez resztę nocy graliśmy w wojnę.
- Przyznaj się Ricardo, że oszukujesz- powiedział Justin.
- Jak można oszukiwać w wojnę?
- Nie wiem, ale oszukujesz.
- Ja będę się zbierać. Jestem zmęczona- powiedziałam.
- Okej, to my pewnie też- powiedziała Keira.
Obie wstałyśmy.
- Zostajesz Laureen?
- Tak.
Wydawało mi się, że jest jakaś smutna.
- Wszystko gra?
- Tak.
Wyszliśmy na zewnątrz.
- Do mnie, czy do Ciebie?- szepnął mi na ucho.
- Do Ciebie.
Pożegnaliśmy się z przyjaciółmi. Gdy weszliśmy do jego mieszkania od razu wcisnął mi w usta brutalny pocałunek. Nasze języki walczyły o dominację. Oplotłam go nogami w pasie i zaniósł mnie do sypialni. Kontynuowaliśmy pocałunek. W międzyczasie sięgnęłam do jego paska i go rozpięłam. Pozbyłam się jego spodni. Ściągnął koszulkę. Następnie pozbył się mojej miniówki. Znowu mnie pocałował i położył nas na łóżku. Kontynuowaliśmy pocałunek.
- Schudłaś, strasznie.
- To nic takiego. Nie masz się czym martwić.
- Yhy.
Obrócił mnie tak, że leżałam na brzuchu rozpiął stanik. Zassał mój sutek, a z mojego gardła wydobyły się jęki. Schodził pocałunkami niżej. W końcu ściągnął moje majtki i zaczął całować okolice krocza. Niespodziewanie wdarł się we mnie językiem, a jęknęłam jeszcze głośniej. Powrócił do pocałunków na brzuchu. Zassał skórę. Sięgnęłam do jego bokserek.
- Jak zawsze niecierpliwa.
Zignorowałam jego słowa i ściągnęłam mu bokserki. Znowu złączył nasze usta w pocałunku. Sięgnął do szuflady i wyjął z niej prezerwatywę. Zamiast ją jednak założyć wziął mnie na ręce i ściągnął z łóżka.
- Jesteś taka lekka, ile ty ważysz?
Nie umiałam mu odpowiedzieć na to pytanie. Sama już nie wiedziałam. Wziął prezerwatywę i ją nałożył. Obrócił mnie tyłem do siebie. Wszedł we mnie od tyłu. To było nowe, inne. Lekko się zachwiałam, ale mnie przytrzymał.
- Idziemy po prysznic?
Przytaknęłam głową. Chciałam pójść, ale wziął mnie na ręce i zaczął nieść. Po wzięciu prysznica wróciliśmy na łóżko. Szybko zasnęłam.
Obudziliśmy się w tym samym czasie, co się wcześniej nie zdarzało.
- Nie obchodzi mnie co będziesz mówić, ale zrobię Ci porządne śniadanie i masz je zjeść.
- Okej.
Zgodziłam się bez wahania.
- Co dziś robimy?
- Nie wiem.
- Mam pewien pomysł.
- Jaki?
SamanthaJames: Co wy na zakupy @KeiraSmith i @LaureenJames? Chłopaki w tym czasie zajmą się sobą. Później wyszykujemy się we trzy u mnie i w szóstkę spędzimy czas?
Pokazałam mu wiadomość.
- Dla mnie okej.
Po chwili zaczęły przychodzić odpowiedzi. Twierdzące. Umówiłyśmy się z dziewczynami na 12 pod galerią.
- Co masz dziś na śniadanie?
- Wrapy z kurczakiem i warzywami.
- Na śniadanie?
- Tak, jedz i nie gadaj. Do tego herbata.
Zjedliśmy śniadanie. Muszę przyznać, że Ben umie gotować. Idealny materiał na męża. Aż się uśmiechnęłam.
- Uśmiechasz się. Nie twierdzę, że to źle, ale dziwne.
- Kocham Cię.
Zdziwienie odbijało się w jego oczach.
- To dobrze, bo ja Ciebie też.
Razem z Laureen stałyśmy na przystanku. Czekałyśmy na tramwaj, który miał nas zawieźć do centrum.
- Jak Ci się układa z Benem?
- Jest dobrze. Nawet bardziej niż dobrze. A ty jak? Twój pierwszy poważny związek.
- O tak, muszę przyznać, że dawno nie czułam się tak dobrze.
Za chwilę byłyśmy już na miejscu i czekałyśmy na Keirę.
- Jak zawsze spóźniona- skomentowałam, gdy wreszcie przyszła.
Wzruszyła ramionami.
- Od czego zaczynamy?
Chodziłyśmy przez dobre dwie godziny po galerii. Kupiłam trochę nowych jeansów, bluzek, jakieś kosmetyki i czarną sukienkę. To zdecydowanie mój kolor. Ponieważ dziś mamy siedzieć w domu postawiłam na jeansy, właśnie w kolorze czarnym i tego samego koloru top. Szykowałyśmy się spokojnie dopóki Laureen nie postanowiła nam czegoś obwieścić.
- Chyba jestem w ciąży.
Omal nie przypaliłam się prostownicą. Keira zrobiła krzywą kreskę przez co zaklęła pod nosem.
- Jesteś pewna?- spytałam.
- Nie, ale spóźnia mi się okres już tydzień i często wymiotuję. Zwłaszcza rano.
- Pójdę po test do apteki- powiedziała Keira- tylko najpierw poprawię tą przeklętą kreskę.
Wróciła po 15 minutach.
- Pamiętaj, że co by się nie stało ja Ci pomogę- powiedziałam do kuzynki.
- Wiem, dzięki.
Weszła do łazienki.
- I co?- spytałam, gdy wróciła. Jej mina mówiła wszystko.
- Co teraz zrobisz?- spytała Keira.
- Cóż urodzę to dziecko. Co do tego nie mam wątpliwości- Dobrze wiedziałam, skąd brało się w niej przekonanie co do tej decyzji- teraz to już na pewno się muszę wyprowadzić z domu. Ciekawe, czy do domu samotnej matki mnie przyjmą.
- Powinnaś powiedzieć Justinowi- stwierdziłam.
- Przecież powiem. Niech wie, ale to i tak nic nie zmienia. Muszę się pogodzić, że od teraz będę sama wychowywać dziecko.
- Nie każdy facet taki jest. Nie znam go za dobrze, ale zdążyłam trochę poznać. Jest naprawdę w porządku. Powiedz mu, a później będziesz się zastanawiać nad wszystkim innym.
- Tak w ogóle- zaczęła Keira- piłaś wczoraj alkohol.
- Nie piłam. Wylewałam gdziekolwiek, jak nie patrzyliście.
Około 6 usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Stali z wielką ilością alkoholu.
- Co robiliście?- spytałam.
- Cóż, różne rzeczy.
Nie wnikałam.
- Co dziś robimy?- spytał Justin.
- Możemy obejrzeć jakiś film, skoro mamy całą chatę wolną.
Wszyscy zgodzili się na ten pomysł, więc poszliśmy do salonu.
- To wygląda jak z jakiegoś pałacu- powiedziała Keira.
- Taaa. Pewnie tak. Co oglądamy?
- Możemy chwilę pogadać?- spytała się Laureen Justina.
- Jasne.
Spojrzałam na kuzynkę i rzuciłam jej przelotne spojrzenie pełne wsparcia.
Wróciliśmy do debaty na temat filmu.
Laureen
Wzięłam go do jakiegoś przypadkowego pokoju. Zastanawiałam się jak mam mu to powiedzieć. Uśmiechał się, gdy ja wyłamywałam sobie palce ze stresu.
- O czym chciałaś gadać?
Postanowiłam powiedzieć wprost.
- Jestem w ciąży.
Wtedy jego mina spoważniała.
- O kurwa.
- No, chciałam Ci tylko powiedzieć. Bądź co bądź to też twoje dziecko i no chciałam, żebyś wiedział.
Szykowałam się na jakiś wybuch wściekłości. Nic takiego nie nastąpiło.
- No cóż. Na początku może być ciężko, ale myślę, że damy sobie radę.
- Czekaj, ty chcesz ze mną wychowywać to dziecko?- spytałam zdziwiona.
- No tak, czemu jesteś taka zdziwiona? Chcę mieć z Tobą dzieci. Co prawda myślałem, że nastąpi to później, ale damy radę. Kocham Cię Lora.
Spodziewałam się raczej, że nie będzie chciał mnie już znać. Ktoś, kto pisze moją historię chyba przygotował dla mnie happy end.
Sam
Zdecydowaliśmy, że obejrzymy wszystkie części Taxi. Czekaliśmy tylko na moją kuzynkę i Justina.
- Co oni tam tak długo robią?- niecierpliwił się Ben. W końcu stanęli w progu i widziałam po minie mojej kuzynki, że było dobrze- no w końcu.
- Musimy wam coś powiedzieć- zaczął Justin. Popatrzyłyśmy na siebie z Keirą porozumiewawczo- będziemy mieli dziecko.
Patrzyłam jak Ben się zawiesił, a Ricardo zbiera szczękę z podłogi.
- Gratulacje, stary- wreszcie Ben się otrząsnął- to trzeba to opić. Jakbym wiedział kupiłbym też piccolo.
Piccolo- na to słowo zakuło mnie coś w sercu. Może to nic nie znacząca nazwa napoju, ale wtedy moje relacje z Benem były dość napięte. Szybko się otrząsnęłam i poszłam po kieliszki. Wzięłam też sok jabłkowy dla kuzynki. Wznieśliśmy toast.
Przez następne kilka godzin oglądaliśmy wszystkie części filmu. Piliśmy alkohol, bo nakupili go tyle, że spokojnie starczy na tydzień. Laureen nie mogła, więc Justin stwierdził, że też nie będzie pić, co moim zdaniem było urocze.
- Zagrajmy w monopoly- zaproponowałam, gdy skończyliśmy oglądać. Wszyscy przystali na moją propozycję, więc poszłam do pokoju, by wziąć grę. Kiedyś dostałam na urodziny od babci monopoly koty. Byłam tak wielką fanką kotów, że wszystko chciałam z nimi mieć. Akurat jest tu 6 pionków.
- Nadal je masz?- zapytała Laureen.
- Tak- uśmiechnęłam się. Usiedliśmy na podłodze. Szybko wzięłam mój ulubiony pionek, czyli po prostu figurkę kota. Laureen wzięła rybę. Kiedyś zawsze grałyśmy tymi pionkami. Nie interesowało mnie co wezmą inni. W końcu wszyscy wybrali swoje pionki i już mieliśmy zaczynać, gdy Ricardo powiedział coś za co miałam ochotę go zamordować.
- Zamówmy pizze.
Wszyscy zgodzili się, że to świetny pomysł. Zaczęli wybierać jakie pizze mają zamówić. Ja powiedziałam, że mi to bez różnicy. Jedzenie posiłku o 8 wieczorem patrząc na mój ostatni tryb życia to nie jest dobry pomysł. Będę się musiała jakoś wymigać. Zamówili te pizze i mogliśmy zacząć grać.
- Kto zaczyna?- spytałam.
- Ja, bo jestem najmłodsza- powiedziała Keira.
Tak, więc siedziałam między Keirą, a Laureen. Obok mojej kuzynki siedział Ben. Koło Keiry Ricardo, a pomiędzy tymi dwoma Justin. Już początkowo spodziewałam się, że gra może skończyć się rękoczynami. Stało się tak, bo Ricardo kupił mojego ulubionego kota, mimo że zastrzegałam się, że ma go zostawić. W skrócie miał to w dupie. Posłałam mu śmiercionośne spojrzenie. Gdy Justin kupił dwa najdroższe koty Ricardo ewidentnie się to nie spodobało. Zacisnął dłoń w pięści i prychnął pod nosem. Po dłuższym czasie Keira z Benem zaczęli się kłócić. Poszło o to, że moja przyjaciółka chciała mu zapłacić kartą nie musisz iść do więzienia, bo prawie skończyły jej się pieniądze. Brunet się na to nie zgodził, a że oboje mają ciężkie charaktery to wywiązała się kłótnia. Laureen kłóciła się ze swoim chłopakiem, bo ten nie zapłacił jej za jakieś pole mówiąc, że musi odkładać te pieniądze na wychowanie ich dziecka. Banda idiotów. Byli pochłonięci kłótniami, więc postanowiłam znowu napomsknąć Ricardo o polu, które powinno być moje. Straciłam nawet przez nie 300 funtów.
- To pole nie będzie twoim największym problemem.
- Słucham?
- Gadaj, dlaczego tyle schudłaś?
O matko, to już trzecia osoba.
- Musiałam- postanowiłam postawić na szczerość- i nie odwracaj mojej uwagi od tego co ważne.
- Zjesz tą pizze choćbyśmy mieli ją w Ciebie włożyć siłą.
- Ty zrobiłeś to specjalnie?
Wzruszył ramionami, a ja byłam bliska wybuchnięcia. Już chciałam się na niego rzucić z pięściami, gdy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Cała nasza szóstka w tym samym momencie zerwała się na równe nogi i pobiegliśmy, o mało nie wywalając przy tym kwiatka, stojącego na komodzie. Otworzyliśmy drzwi cali zziajani i zapewne niektórzy czerwoni, co dla dostawcy pizzy musiało wyglądać komicznie. Zaczęła się jeszcze dyskusja na temat tego, kto płaci. Biedny facet. Ostatecznie Ricardo powiedział, że to był jego pomysł i on zapłacił. Siedliśmy w salonie.
- Wiecie co, chyba starczy tego monopoly- powiedziałam.
- Masz rację, wszyscy dookoła oszukują- krzyknął Justin.
- Odezwał się- powiedziała moja kuzynka.
- Pójdę po picturecę.
Wróciłam i nałożyłam sobie na talerz pizzy z kurczakiem. Jadłam pod czujnym spojrzeniem trzech par oczu. Dość krępujące. Po zjedzonym posiłku rozłożyłam plansze i zaczęliśmy grać. Wszystko było super. Chyba nawet prowadziłam. Dopóki Ricardo nie znalazł kameleona. Jak on w ogóle śmiał? Walnęłam go planszą bez namysłu.
- Ała, za co?
- Kameleona się nie znajduje- powiedziała moja kuzynka- on zawsze musi być jej.
- Ale każdy ma prawo go znaleźć.
Pieniłam się.
- Stąpasz po cienkim lodzie.
Odkąd na czwarte urodziny dostałam tą grę, przyjęła się zasada: nikt poza mną nie może go dotknąć. Jeśli ktoś śmiał zamieniałam się w maszynę do destrukcji. Zawsze kładłam tą planszę przed sobą, bo dokładnie wiedziałam, gdzie on jest. Mimo, że dawno w to nie grałam. Ricardo przesadził, nie dość, że znalazł mojego kameleona, to jeszcze nie wykazywał skruchy. Zaczęłam się zastanawiać, jakby wyglądał z obciętym łbem jako moje trofeum powieszone na ścianie. Stwierdziłam jednak, że nie mogę zabić chłopaka mojej przyjaciółki. Usiadłam, więc obrażona wcześniej jeszcze raz uderzając go planszą. Ostatecznie wygrałam, bo po tym incydencie już nie dałam nikomu nic znaleźć. Ale jakim kosztem? Kart a kameleonem znajdowała się gdzieś u Ricardo, a ja przez następnych kilkanaście minut po skończeniu gry rzucałam mu mordercze spojrzenia. O 1 stwierdziliśmy, że w sumie to poszlibyśmy już spać.
Pokazałam naszym przyjaciołom pokoje na górze, a sami poszliśmy do mojego.
- Już nie karzesz mi iść, gdzie indziej?
- Jeśli chcesz.
Sporo się pozmieniało, naprawdę. Zasnęłam znowu przytulona do chłopaka, którego kocham całym sercem.
Mamy 200 wyświetleń pod It will yet be fine, nie spodziewałam się 🥹
Przepraszam, że taki długi rozdział
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro