rozdział 19 18 urodziny
Reszta dni mijała raczej spokojnie. Uczyłam się historii, chodziłam na zajęcia dodatkowe. Ben chyba dał mi na to przyzwolenie, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, bo nie przychodził do mnie. Ja i tak nie miałam siły uczyć się po nocach, więc zasypiałam o 10. Obgadaliśmy szczegóły wyjazdu na konkurs. Wyjeżdżamy 25 wieczorem. Konkurs piszemy 26 o 4 po południu, ale pociąg powrotny mamy 27 rano. W środę na lunchu Keira głównie gadała, że Chelsea to debile, bo przegrali z drużyną z drugiej ligi, ale i tak ich kocha, są jej terapią, chociaż po obejrzeniu ich meczu potrzebuje innej terapi. W końcu nadszedł czwartek, czyli dzień moich 18 urodzin. Rano wstałam sobie spokojnie i normalnie się przyszykowałam. Gdy chciałam iść na przystanek zatrzymali mnie rodzice i kazali iść do salonu. Co oni tu w ogóle robią? Powinni być w pracy.
- Czy coś się stało?
- Nie, chcieliśmy Cię tylko poinformować, że w sobotę organizujemy u nas bankiet z okazji twoich 18 urodzin. Możesz już iść.
Cudownie. Ostatnie na co miałam ochotę to bankieciki. Doszłam do jakiegoś dziwnego momentu w swoim życiu, że od razu chciałam się wyżalić Keirze i Benowi. Po przekroczeniu bramy szkoły zaczęłam szukać mojej przyjaciółki, która zazwyczaj czekała na mnie pod szkołą. Gdy jej nie zobaczyłam i nie otrzymałam żadnej wiadomości, że jej nie będzie stwierdziłam, że ja poczekam na nią. Szczęka mi opadła, gdy zbliżyłam się do murku, a tam stała Keira, ale z niebieskimi włosami. To jakieś żarty?
- Hej- powiedziała do mnie- i jak?
- Nie miały być różowe?
- Miały, ale doszłam do wniosku, że masz rację. Ładnie wyglądam? Chcę się poradzić zanim wyślę zdjęcia Ricardo.
Otrząsnęłam się z chwilowego szoku.
- Ty we wszystkim ładnie wyglądasz, ale no mega Ci pasują, naprawdę.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Zaczęłam doceniać moje życie. Nawet jak miałam zły dzień to towarzystwo Keiry i Bena mi go naprawiało.
- Dzięki, wszystkiego najlepszego Sami.
- Dziękuję.
- Co robisz po szkole?
- Pewnie uczę się historii, a co?
- Zabieram Cię gdzieś po lekcjach, ale gdzie to niespodzianka.
- W porządku.
Weszłyśmy do środka.
- Widzimy się na obiedzie, nie?- zapytała.
- Tak-odpowiedziałam z uśmiechem.
Gdy doszłam pod odpowiednią salę uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
- Co ty taka wesoła dzisiaj?
- Cóż przyznam, że mój nastrój rano nie był najlepszy, ale po zobaczeniu Keiry się poprawił.
- A ja miałem w tym swój udział?
- Może minimalny.
- Co się stało?
Westchnęłam.
- Nic szczególnego, rodzice robią mi w sobotę bankiet z okazji 18-stki, a ja nie chcę tam być.
- Cóż jeśli uda Ci się jakoś wykręcić to mogę Cię gdzieś zabrać.
- Nie sądzę, to bankiet na cześć mnie, więc nie pozwolą mi wyjść.
Nasza relacja była teraz super. Może i żadne z nas nie powiedziało, że jesteśmy parą, ale wcale tego nie potrzebowałam.
- Szkoda.
- A co aż tak lubisz moje towarzystwo?
- Ja? Nigdy, to raczej ty nie umiesz beze mnie wytrzymać.
Zaśmiałam się. I jak można mieć zły humor, jak się ma dwójkę tak wspaniałych ludzi?
- Robisz coś dzisiaj po lekcjach?
Kolejna osoba, która zadała mi to pytanie.
- Wychodzę gdzieś z Keirą, tylko jeszcze nie wiem gdzie.
- Wiem, chciałem się tylko upewnić, że pójdziesz.
- Aha
Siedziałam na lekcjach, czekając aż się skończą. Jeszcze Ben mnie denerwował, bo pod ławką dotykał kciukiem moje udo. Sunął w górę i dół, a moje ciało nawet przez ubranie reagowało na to bardzo źle. W końcu na lunchu się od niego uwolniłam, bo on jada w stołówce.
- Więc w końcu jesteście parą czy nie?
- Nie, nie jesteśmy, ale też nie jesteśmy przyjaciółmi.
- Czyli pomiędzy. Nie męczy Cię to?
- Nie, bardzo mi to pasuje.
- Skoro tak mówisz.
- Naprawdę Keira nie musisz się martwić.
- W porządku
- W sobotę rodzice organizują dla mnie bankiet- skrzywiłam się. Dobrze pamiętam jak skończył się ostatni bankiet w naszym domu, było to jakiś miesiąc temu, a ja dalej pamiętam słowa tego idioty. Co prawda wszystko skończyło się super, bo wtedy pierwszy raz Ben wszedł do mnie przez okno.
- Musisz na nim być?
- Niestety tak.
- Sam z kim rozmawiasz? Keira?- Ben stanął jak słup. Nie zdziwiła mnie jego reakcja, zareagowałam podobnie.
- Miały być różowe, też się zdziwiłam- powiedziałam, na co on otworzył usta jeszcze szerzej.
- Dobrze wyglądam?
- Chyba nie mnie oceniać takie rzeczy.
- Dlaczego?
- Może dlatego, że masz chłopaka.
- Właśnie, dlatego pytam, żeby się upewnić, czy mogę się mu tak pokazać, czy wrócić do poprzedniego koloru.
- Może być- powiedział, po czym usiadł obok mnie. Keirze chyba nie spodobała się ta odpowiedź, bo zrobiła obrażoną minę.
- Nie przejmuj się nim, nie zna się.
- Aha
Keira uśmiechnęła się pod nosem.
- Lubię na was patrzeć- powiedziała. Na szczęście tę dziwną wymianę zdań zakończył dzwonek na lekcje.
- Widzimy się później, pa.
Powoli skierowaliśmy się w stronę sali do matematyki.
- Jak przygotowania do olimpiady?
- Dobrze, dzięki, że pytasz, znaczy dobrze to za dużo powiedziane. Niezbyt, ale cóż nie umiem tego przedmiotu.
- Będzie dobrze.
Szczerze w to wątpiłam, to już jutro, a ja dalej nie umiem rozwiązywać zadań tekstowych, o durnych obrazach nie wspominając. Czas do końca wszystkich lekcji dłużył mi się niemiłosiernie, ale w końcu nastał koniec i odetchnęłam z ulgą. Nigdy jakoś szczególnie nie narzekałam na szkołę, ale ostatnio się to zmieniło. Keira czekała na mnie już przed budynkiem.
- Idziemy? Gdziekolwiek by to nie było?
- Jasne, idziesz z nami Ben?
- Nie, bawcie się dobrze, do jutra.
- To gdzie idziemy?
- Niespodzianka.
Wsiadłyśmy do tramwaju. Przejechałyśmy 4 przystanki. Kojarzę tą okolicę. Poprowadziła mnie do budynku, który wyglądał jak wejście do jakiegoś klubu. Zeszłyśmy w dół. Zaczęłam się zastanawiać, czy ona czasem mnie nie prowadzi do burdelu, gdy stanęliśmy przed drzwiami z neonowym napisem.
- Nie- powiedziałam oszołomiona- Czy to jest włoska restauracja?
- Tak
Natychmiast weszłam do środka z wielkim uśmiechem.
- Czemu tu nikogo nie ma?
- Wynajęliśmy tą restaurację.
- My?
- Tak, chodź.
Usiadłyśmy przy stole i już za chwilę przynieśli do stolika różnego rodzaju lazanie. Zbierałam szczękę z podłogi.
- To prezent ode mnie i Ricardo. Ja to wymyśliłam, on zapłacił, uczciwy układ nie? Podoba Ci się?
- Jest cudownie.
- A to prezent ode mnie, jest skromny, ale mam nadzieję, że się spodoba.
Wzięłam paczkę. Wyjęłam z niej moje ulubione, kwaśne żelki. Po chwili trzymałam w dłoni prawdziwe cudo, bo oto miałam w rękach ramkę ze zdjęciem moim i Keiry. Nie wiem skąd je wzięła, ale mało mnie to obchodziło. Po prostu podbiegłam i ją przytuliłam.
- Dziękuję, to moje najlepsze urodziny. Kiedy Ricardo ma urodziny?
- 12 marca, czemu pytasz?
- Bo najpierw dał mi epa, teraz to, więc będę musiała kupić mu coś super.
Przez następne godziny jadłyśmy lazanie, piłyśmy wino i śmiałyśmy się do łez. Czas spędzony z Keirą jest jak złoto. Niestety trzeba było wrócić do domu i modliłam się, żeby rodziców w nim nie było. Na szczęście, gdy wróciłam nikt nie czekał na mnie w salonie. Ustawiłam budzik i stwierdziłam że prześpię się dwie godzinki. Po upływie tego czasu usiadłam, żeby jeszcze pouczyć się starożytności. Jakoś wpół do 9 usłyszałam pukanie do okna. Wpuściłam go do środka.
- Cześć, idziemy na imprezę.
- Mam jutro olimpiadę, jakbyś zapomniał.
- Wiem, pamiętam i dlatego nie będę Cię zmuszał. Zaproponowałem z grzeczności.
W zasadzie może małe odprężenie by mi dobrze zrobiło.
- Co to za impreza?
- Domówka u mojego właściwie jedynego i prawdziwego przyjaciela, ale naprawdę nie musisz iść to tylko luźna propozycja.
- Idziemy, tylko.
- Tak?
- Nie mam się w co ubrać.
- Włóż cokolwiek, we wszystkim wyglądasz pięknie.
Czy ja właśnie umierałam? Być może. Błagam niech on nie mówi takich rzeczy. Po czasie przypomniałam sobie o czymś.
- Poczekaj chwilę.
Weszłam do garderoby i przebrałam się w miniówkę. Kiedyś z kuzynką kupiłyśmy sobie takie same, ale ja nigdzie w niej nie byłam, bo w sumie nie miałam gdzie. Teraz nadszedł ten moment. Przejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że makijaż się w miarę trzyma.
- Jestem.
- Zamierzasz tak iść?
- Tak, chyba, a co?
- Będę musiał Cię pilnować.
- Zabrzmiało niepokojąco. Mogę się przebrać.
- Nie, jedź tak.
- Okej, daj mi jeszcze kwadrans muszę wyprostować włosy.
Pojechaliśmy tramwajem. W jakieś rejony, w których nigdy nie byłam. Już z daleka słyszałam głośną muzykę.
- Ja też mieszkam na tym osiedlu.
- Uuu nigdy nie wspominałeś, gdzie mieszkasz.
- Nigdy nie pytałaś.
- Fakt.
- Jesteśmy, chodź przedstawię Cię.
Zatrzymaliśmy się obok jakiegoś chłopaka i, gdy się odwrócił dosłownie mnie wmurowało. Był to ten sam chłopak, który uratował mnie na siłowni. To jest chyba jakiś nieśmieszny żart. Ja pierdolę. On wydawał się być tak samo zszokowany. Staliśmy tak patrząc na siebie. Musieliśmy wyglądać komicznie.
- To ten, ja wszystko rozumiem, ale zamierzacie się tak nadal na siebie gapić?- głos Bena wyrwał mnie z letargu.
Justin patrzył na mnie, jakby chcąc mi dać do zrozumienia, że to ja mam mówić. Tyle, że nie za bardzo wiedziałam, co.
- Znacie się?- zapytał Ben.
- To za dużo powiedziane- odparłam- widzieliśmy się raz na siłowni, chwilę gadaliśmy- wzruszyłam ramionami.
Modliłam się, żeby Justin nic nie powiedział o próbie gwałtu.
- Jesteście parą?- zapytał tylko.
- Tak jakby- odparł Ben- Czyli nie muszę was już sobie przedstawiać.
- Nie, ja idę się teraz napić z moją nową przyjaciółką, poczekaj tu na nas.
- Naprawdę nie sądzę, żeby to był dobry.
- Ze mną nic jej nie grozi, przecież, czekaj tu.
I bez pytania mnie o zgodę zaczął mnie ciągnąć. Wiedziałam po co ta szopka i byłam mu wdzięczna, że nie poruszał tego tematu przy Benie. Znaleźliśmy się w czymś co wyglądało jak kuchnia. Stwierdziłam, więc, że usiądę na blacie. Chłopak rzeczywiście nalał nam alkoholu.
- Nie powiedziałaś mu.
Bardziej stwierdził niż zapytał.
- Nie i proszę nie mów mu nic.
- Nikomu nie powiedziałaś?
- Nie.
- Nawet rodzicom?
Prychnęłam.
- Moi rodzice to chuje. Nie nikomu nie powiedziałam i proszę nie zmieniajmy tego i nie wracajmy do tego tematu.
-W porządku.
Chłopak wziął butelkę wódki i sok, i zaczęliśmy się kierować do wyjścia. Mi za to powierzył trzymanie 3 kubeczków.
- Więc to jest ten twój chłopak hm?
Westchnęłam.
- Tak naprawdę, to Cię okłamałam, po prostu nie miałam ochoty nigdzie iść.
- Spoko, wiesz Ben jest moim przyjacielem, ale powinienem Cię przed nim ostrzec.
- Bo?
- On jest raczej typem babiarza, wiesz ja tylko ostrzegam nie.
- Spoko
- Ale jakby wam coś nie wyszło to ja jestem wolny jak coś.
Uśmiechnęłam się. Polubiłam go. Mimo, że rozmawiam z nim drugi raz.
- Zapamiętam.
Na dworze odszukałam wzrokiem Bena. Obok niego stała jakaś blondyna, która się do niego kleiła. Zaraz jak jej rozbiję tą butelkę wódki na głowie to jej się odechce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro