6.
Przekręcając klucz w zamku doskonale wiedział, że on będzie czekał już w środku. Wszystko mu to podpowiadało. Każdy fragment ciała, każdy skrawek umysłu mówił mu, że on tam będzie. Jak? Czy to ważne? To Snart, on zawsze znajdzie sposób.
„Barry, co ty wyprawiasz?!" – taki krzyk w głowie słyszał za każdym razem, kiedy robił kolejny krok, by się do niego zbliżyć. I zawsze ten głos zagłuszał. Zawsze go tłumił, bo przecież tylko przeszkadzał, prawda? A może był głosem rozsądku? Prawda była taka, że w przypadku Colda Barry nigdy nie słuchał głosu rozsądku. Nigdy.
Czuł, że wizyta w STAR labs nie poszła najlepiej. Coś nie dawało mu spokoju, ale nie potrafił określić, co to było. Zaskoczenie przyjaciół było niemałe, ale nie o nie chodziło. Było coś jeszcze. To go niepokoiło, ale nie potrafił tego niepokoju zniwelować. Zrobił więc to, co ostatnio potrafił najlepiej – stłumił go. Po prostu.
Zamykając za sobą drzwi, poczuł znajomy zapach. Nigdy z żadnym innym zapachem by go nie pomylił. To nie wchodziło w grę. Miał po prostu rację. Odwrócił się i spostrzegł Colda pochylającego się nad stołem, na którym była rozłożona duża mapa. Nad stołem, na którym...
- Pozwoliłem sobie rozłożyć się tutaj... - odezwał się Cold, przenosząc wzrok z mapy na postać Barry'ego. – Wspomnienia chyba nie będą przyćmiewać ci racjonalnego myślenia, prawda, Barry? – Uniósł pytająco brwi, lustrując spojrzeniem Allena. – Stół naznaczyliśmy, ale...
- Przestań... - przerwał mu Flash, przewracając oczami i podchodząc do mapy. – Dokładniejsze plany, o których mówiłem? – zapytał bez ogródek.
- Szybko przechodzisz do rzeczy – skomentował Snart. – Lubię to. Dokładnie. Tutaj... - Wskazał czarnym markerem jedno miejsce w kształcie niewielkiego kwadratu. - ...jest cela, do której musisz się dostać. Uważam, że najłatwiej będzie się dostać do środka od tej strony. – Pokazał Barry'emu kolejne miejsce, w prawym dolnym rogu mapy.
- Są tutaj jakieś drzwi?
- Nie... Jest mur. – Snart uśmiechnął się pod nosem. – Przeniknięcie przez niego nie będzie dla ciebie przecież problemem, Barry. Kiedy to zrobisz, łatwiej przedostaniesz się do tej celi. Właściwie to wszystko dasz radę wykonać sam w mgnieniu oka.
- Czyli nie idziesz ze mną? – Allen podniósł wzrok znad mapy i spojrzał na Colda. To był błąd. Spotkanie się z nim spojrzeniem nie było w tej chwili wskazane. Zacisnął mocniej usta i prędko odwrócił wzrok. Był jego słabością, przy której nie mógł się skupić na niczym innym. Po reakcji Snarta było widać, że doskonale o tym wiedział.
- Oczywiście, że nie. Będę udzielał ci wsparcia... z zewnątrz. Zostanę w porcie. Wyłączę alarmy, pootwieram niektóre drzwi. Kiedy będziesz wracał z ładunkiem – odpowiedział. – Zaczniemy nocą. Podczas zmiany strażników. Wtedy są najbardziej rozproszeni, zwracają mniejszą uwagę na cokolwiek.
Barry odetchnął głęboko, ale pokiwał głową. Wiedział, że Snart był dobrze przygotowany i wiedział, że ma rację. Pytanie tylko, czy to naprawdę się uda i na kim tak bardzo zależało ludziom, którzy uprowadzili Lisę.
- Wiesz, kto jest zamknięty w tej celi? – zapytał w końcu.
- Niestety nie. Tego dowiemy się dopiero, gdy tam dotrzesz.
Barry odetchnął, czując jakiś ścisk w środku. Nie miał pojęcia, na co się tak naprawdę pisał i z kim przyjdzie mu się zmierzyć w murach więzienia. Zwariował, to na pewno. W imię czego? Nie chciał odpowiadać sobie na to pytanie. Wolał zastępować odpowiedzi czymś zdecydowanie innym. Dobrem porwanej siostry Snarta, jej życiem, które być może właśnie wisiało na włosku. To było dla niego zdecydowanie łatwiejszym wytłumaczeniem własnego zachowania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro